DZIEWIN. Barszcz Sosnowskiego jako Zemsta Stalina
Ten wpis będzie o Dolnym Śląsku. O przygodzie z zabytkami. Jednak główna rola w tej historii przypadnie pewnej tajemniczej roślinie. To Barszcz Sosnowskiego ustali zwroty akcji i będzie kluczowym słowem dla tego opowiadania…
Ta wyprawa była pełna przygód. Miałam wypieki na twarzy, kiedy fotografowałam zabytki Dziewina (powiat lubiński, gmina Ścinawa). Wieś ta pełna jest atrakcji dla ludzi, którzy kochają tajemnice Dolnego Śląska.
Wioska zachwyciła nas…
Dziewin i jego atrakcje
Dziewin jest bardzo ładną i zadbaną miejscowością. Położony dość wysoko w terenie, w niedużej odległości od wody. Znajduje się tam staw, a nieco dalej Odra.
Położenie Dziewina sprawia, że człowiek czuje się tam jakby był w górach. Teren bowiem faluje i czyni iluzję górskiego klimatu. Temu wrażeniu dopingują liczne drewniane figury, które ustawione są wprost przy drodze.
Ich przesłanie nawiązuje do treści religijnych.
Tematem są tam prorocy, święci, aniołowie, sam Jezus Chrystus, siewcy i pasterze…
Rzeźby opowiadają historie biblijne…
To czyni Dziewin wyjątkowym
Sławkowi bardzo się tam podobało i nawet zaczął „mantrować” o zaletach tej miejscowości. Że tam tak czysto, wieś zadbana, że koniecznie jeszcze kiedyś musi tam wrócić…
I mnie ujął klimat Dziewina, jednak najbardziej interesował mnie tamtejszy zrujnowany dwór. Koniecznie chciałam zrobić fotografie, które zaspokoją ciekawość moją i moich czytelników. Jednak gołym okiem widać było, że planowana sesja zdjęciowa nie będzie należeć do łatwych. Dawna rezydencja panów na Dziewinie to prawdziwa „jazda bez trzymanki” dla miłośników miejsc opuszczonych, miejsc niedostępnych, miejsc napiętnowanych wiekiem i historią, miejsc tajemniczych oraz miejsc niebezpiecznych.
Renesansowy dwór
To prawdziwy skarb z datą powstania 1558. Podobno to największy renesansowy dwór na tym terenie. Druga wojna światowa nie naruszyła go. Zniszczeń dokonały czas powojenny, w którym służył Państwowemu Gospodarstwu Rolnemu i opuszczenie go w latach osiemdziesiątych. Obiekt ten w moim pojęciu jest bardzo nieregularny w bryle, jednak w niczym mu ten fakt nie ujmuje. Rozmiary jego były imponujące jak na taką niewielką wioskę. Uroda niezaprzeczalna, więc strata jest bardzo bolesna, gdyż wydaje się, że dla tego zabytku nie ma już szans…
Dawna rezydencja familii von Kanitz Adelsgeschlecht do dziś otoczona jest murem, jak za dawnych czasów. Park przypałacowy zamienił się w dziką dżunglę, do której można wejść jedynie bez zaproszenia, przekraczając przerwę w tymże murze. Potem „spaceruje” się dawnym parkiem wśród gęstej, dzikiej roślinności, idąc po wąskiej ścieżce, co do której nie ma się pewności czy wydeptali ją ludzie czy raczej dzikie zwierzęta. Kroczy się tam z wytrzeszczonymi gałami lustrując teren, czy aby nie natrafi się nieszczęśliwie na jakieś odkryte szambo, do którego w takich warunkach wpaść nie trudno. Gałęzie samosiejek policzkują buszującego wśród kniei z ogromną satysfakcją, a razy są zamaszyste. Pokrzywy odgrywają się za ich deptanie i parzą bez litości, a na końcu, tuż przy samym pałacu natrafia się na siatkę ogrodzeniową i strażnika tych leciwych ruin – Jego Wysokość Barszcz Sosnowskiego…
Barszcz Sosnowskiego…
Nazywają go co niektórzy „Zemstą Stalina”. To bardzo niebezpieczny chwast, który nie oszczędza tych, którzy odważyli się stanąć z nim oko w oko. Zbyt zuchwały kontakt z Barszczem może zaowocować dotkliwymi oprzeniami skóry. Można porównać je do oparzeń wrzątkiem. Boli więc okrutnie, goi się długo i trudno. Nawet przez kilka lat, o ile poparzony nie zejdzie śmiertelnie. W naszym kraju Barszcz Sosnowskiego zaczął rozrastać się po drugiej wojnie światowej, w czasach kiedy Stalin rządził i władał pełną gębą. To miała być roślina, którą planowało karmić bydło. Właśnie dlatego sprowadzono ją do Polski celem uprawiania. Niedługo potem, z jakichś przyczyn uprawę Barszczu zaniechano. Jednak on nie odszedł. Zaczął się rozsiewać. Żyć własnym życiem. Innymi słowy, wymknął się spod kontroli.
Czasy stalinowskie i Barszcz Sosnowskiego
Roślina pochodzi z Kaukazu. Wygląda jak przerośnięty koper. Może osiągać do czterech metrów wysokości przy warunkach sprzyjających jego wzrostowi. Liście jego są duże, a kwiaty białe. Barszcz Sosnowskiego szkodzi swoim sokiem i oparami, które pod wpływem światła słonecznego powodują oparzenia drugiego, a nawet trzeciego stopnia. Dodatkowo taka rekcja w przyszłości – pomimo wyleczenia oparzeń, może zaowocować rakotwórczo. Tak oto „prezencik” od wujcia Józka z paszy dla bydląt – stał się przekleństwem. Barszcz Sosnowskiego najbardziej zagraża w okresie kwitnienia. Promienie słoneczne i wysoka temperatura czynią go zabójcą, nawet wówczas, kiedy nie dotyka się tej rośliny. Wystarczy „pooddychać” tym samych powietrzem. Wystarczy być w pobliżu tego chwasta w gorący czerwcowy czy lipcowy dzień, żeby naprawdę mocno sobie zaszkodzić.
Jak rośne Barszcz Sosnowskiego?
Skoro to „zemsta Stalina” więc spodziewać się można po nim jedynie najgorszego – wręcz zabójczego jednakowoż. To chwast, który jest niewybredny. Produkuje ogromną ilość nasion. Jak już raz się gdzieś zagnieździ, to ciężko o „system”, który by go stamtąd usunął. Chyba co niektórzy znają to z historii. Metodę dominacji nad wszystkim, co jest dokoła niego doprowadził do perfekcji. Jest ogromny, odporny na niedogodności, toksyczny, władczy, nieugięty, bezlitosny i obojętny na wszystko poza sobą. Masowo się rozprzestrzenia, rośnie w siłę liczebną i co najważniejsze – jest w opozycji do jedynego naturalnego jego wroga – czyli do człowieka. W jego łodygach, liściach i kwiatach zawarta jest broń masowego rażenia, o ile masy zbliżą się do niego w czasie aktywności toksyn.
Tyran i dyktator
Barszcz Sosnowskiego lubi krzewić się tam, gdzie człowiek go nie zauważa od razu. Nie usuwa się go wówczas i nieświadomie daje mu się czas do rozprzestrzenienia się. Sprytnie więc unika pól uprawnych i ogródków. Rośnie na dziko i incognito. Wtedy działa inwazyjnie. Zapuszcza korzenie, narzuca warunki życia wszystkiemu, co rośnie wokół, jest niebezpieczny, kiedy próbuje się go usunąć, kiedy podchodzi się za blisko. Potrzebuje terenu do rozrostu. Takiego jak park przypałacowy, do którego nikt nie zagląda, którego nikt nie pielęgnuje – tak jak ten w Dziewinie, który jest idealny dla tej rośliny! To prawdziwy tyran i dyktator w wersji roślinnej. Można zniszczyć go jedynie chemicznie. Wykorzenić w sposób nienaturalny. Bo sam nie odejdzie…
Barszcz Sosnowskiego – oparzenia
Najdalej po dwóch godzinach kontaktu z Barszczem, który w tym czasie wydziela szkodliwe substancje, mogą pojawić się mniej lub bardziej dokuczliwe objawy. Dużo zależy od odporności człowieka. Na niekorzyść poszkodowanego mogą zasadniczo działać – promienie słoneczne, wilgotność powietrza oraz wysoka temperatura. Wówczas chemiczne substancje powodują, że osoba mająca kontakt z tą rośliną doznaje urazów. To nie tylko poparzenie, ale również owrzodzenia i martwica tkanek na „dzień dobry”. Człowiek może mieć torsje, bóle głowy, zaczerwienienie spojówek. Potem pojawiają się pęcherze na skórze. Czasem poparzenia uszkadzają kończyny do tego stopnia, że jedyny ratunek to amputacja. Warto od razu szukać pomocy. Czy w polskiej służbie zdrowia? My niczego nie polecamy. Każdy ma swój rozum i wie co dla niego najlepsze…
Barszcz Sosnowskiego – pierwsze spotkanie
Nigdy nie widziałam tej rośliny na żywo. Oglądam jedynie zdjęcia w internecie. Nigdy też nie interesowałam się tym tematem za wiele, bo i po co, skoro na naszych ścieżkach nie wyrastał. Co wiedziałam o Barszczu? Prawie nic. Że jest dość sporych rozmiarów, i że dotkliwie parzy. Zdawałam sobie sprawę z niebezpieczeństwa, ale nie analizowałam go nigdy.
Szliśmy parkiem w Dziewinie do pałacu. Sławek szedł pierwszy, a ja za nim. Za mną drobił Frutek. Z każdym krokiem ścieżka stawała się trudniejsza. Bardziej wąska, bardziej zachwaszczona i bardziej dzika. Wzięłam Frutka na ręce, kiedy pokrzywy zaczęły być wyższe od niego samego. Nie dawał już rady roślinności i z trudem pokonywał drogę. Pomogłam mu więc i brnęliśmy tak w trójkę, ale na czterech nogach, w tę dolnośląską dżunglę. Park był mroczny, duszny i nieprzyjazny. Ale wiedzieliśmy, że do pałacu stamtąd droga niedługa.
Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia…
Zrobić fotografie! To było wówczas najważniejsze, najcenniejsze i docelowe. Natrafiliśmy na parkową sadzawkę…
Wyschniętą, dość sporych rozmiarów i głęboką. Odkrycie nas uradowało. Zaczęliśmy oboje ze Sławkiem „strzelać” do nieużywanej sadzawki z aparatów. Znalezisko bombowe, ale idziemy dalej, bo już widać dach pałacowy. Zaraz natrafimy na wyjście ogrodowe!
Szybko zorientowałam się jednak, że pałac otoczony jest siatką ogrodzeniową. Teren zapewne prywatny do tego stopnia, że aż niedostępny zupełnie, choć to ruina totalna. No cóż, dobrze nie było, ale bądź co bądź coś tam jednak widać. Kawałek ściany i okna jakieś. Pchamy się więc jeszcze głębiej, aby dotrzeć jak najbliżej dworu. Przedzieramy się przez pokrzywy, które rosną tam do pasa. Topimy się w buszu roślin rożnego gatunku. Psa trzymam na jednej ręce, drugą ręką fotografuję widoczny kawałek pałacu, a Sławek dokumentuje to na swoim aparacie. Gotujemy się od wrażeń, wymieniamy poglądy, knujemy włam za siatkę…
I nagle Sławek zatrzymuje się, wycisza na chwilę i pyta:
– Czy to nie jest Barszcz Sosnowskiego?
W klatce z lwami
To był jeden z tych momentów, których nie zapomnę do końca życia. Zamarłam w bezruchu. Przycisnęłam kundla do siebie i spojrzałam dokoła tak, jakbym nagle znalazła się w klatce z lwami. Poczułam swędzenie na skórze, pieczenie w nosie. Od razu pomyślałam o efekcie nocebo i starłam się mu nie dać, i skupić na sytuacji. I myśleć rozsądnie i logicznie. Przypominać sobie, od kiedy chodzimy w towarzystwie Barszczu, bo nikt z nas nie zauważył go wcześniej.
Rozglądałam się dokoła. Wszędzie był Barszcz Sosnowskiego. Wysokie kwiatostany i łodygi były wysuszone, ale liście miał soczyście zielone. Nic nie wiedziałam o tej roślinie. Nie wiedziałam wówczas, czy w tamtym momencie nam zagraża, więc powiem Wam, że Cykor dopadł mnie na poważnie, a Panika zaczynała chichotać. Ale ja spojrzałam na Sławka i powiedziałam tylko: „Wycofujemy się tą samą drogą… „
W majestacie grozy
Oczywiście, że nic nam się złego nie stało. Gdyż wszyscy troje wyszliśmy z tego bez szwanku. Teraz wiem, że czas nie sprzyjał zagrożeniu i nic strasznego wydarzyć się nie mogło, ale gdybyśmy znaleźli się tam na przełomie czerwca i lipca? Przecież przedzieralibyśmy się tym parkiem tak samo. Bez opamiętania zbliżając się do pałacu, żeby go sfotografować. Wówczas Barszcz Sosnowskiego przywitałby nas w całym swoim majestacie grozy. Czy wtedy ten wpis byłby przygodą? Czy raczej ogromną porażką.
Wysoką cenę zapłacilibyśmy za miłość do naszej pasji.
Po kilkunastu minutach opuściliśmy park przypałacowy i zrobiliśmy podejście do budowli z drugiej strony. Cały ten kompleks jest zdewastowany przez czas, ale sporo tam jednak jeszcze do obejrzenia. Niestety nie miałam już odwagi zapuszczać się w gęstwinę roślin…
Pałac w Dziewinie ostatecznie sfotografowaliśmy jedynie z zewnątrz. Zrujnowana rezydencja utonęła we florze i zemście Stalina, a jej kondycja prosi się już o ostanie namaszczenie. Z tym właśnie do niej przybyliśmy…