Niekomercyjny

Bigamista z Chwalimierza, czyli jak rozwiązać problemy małżeńskie

Za każdym razem, gdy ponownie podejmuję temat Chwalimierza na tym blogu, zastanawiam się, czy kogoś już nie zanudziłam tą wioską. Wychowałam się tam i choć nie zawsze Frankenthal obok Neumarkt wzbudzał we mnie pozytywne uczucia, to nieustannie nie potrafię się nachapać jego historią. Gdy myślę, że już powiedziałam wszystko o tej niewielkiej miejscowości, pojawiają się nowe opowieści, które na powrót rozpalają moją wyobraźnię. To właśnie tam urzędował lata temu mój ulubiony dolnośląski burżuj, to w chwalimierskim lesie na dobre rozgościła się wataha pięknych wilków, a nad koronami tamtejszych drzew niekiedy można zobaczyć rozłożyste skrzydła bielika. Z czym przychodzę do Was dziś? Z samym życiem, Kochani. 

kościół w Chwalimierzu

Nigdy nie bagatelizuję legend

Nie potrafię i nie chcę przechodzić obojętnie od lokalnych legend. Często za to, że ich słucham i przedstawiam potem Wam, na forum, dostaję w pysk. Tak było z obiektem, który lokalsi nazywają Domem Diabła — zwiedziłam ten budynek i przytoczyłam kilka historii, jakie opowiedzieli mi mieszkańcy okolicznych wsi. Nie było to nawet opiniotwórcze, jednak mimo wszystko znaleźli się złośliwcy pragnący wmówić mi, że mam obowiązek pisania i nagrywania filmów tylko o tym, o czym napisano w księgach historycznych. A ja tak nie chcę! Mam tutaj swój mały azyl, ten niewielki fragment internetowej przestrzeni należy do mnie i nie pozwolę, aby ktoś dyktował mi warunki. 

Zdecydowana większość artykułów opublikowanych na łamach tego bloga znajduje potwierdzenie w mapach, książkach i innych rzetelnych źródłach wiedzy. Jest tutaj jednak miejsce również dla legend, czy też — jak mawiają sceptycy — bajek. Dlaczego? Bo uważam, że treści tych bajek nie wzięły się znikąd. Oczywiście zapewne przez lata ewoluowały i zmieniły swoją formę, ale ich trzon pozostał niezmienny. 

Bigamista z Chwalimierza

Historie opowiedziane przez ludzi

Lubię ludzi, lecz „ludzie mnie bolą”, że tak zacytuję swojego ulubionego rapera. Boli mnie nie tyle to, że ktoś próbuje wbić mi szpilę, odczuwam ból dlatego, że ktoś w ogóle podejmuje trud zaszkodzenia komuś tylko po to, aby poczuć się lepiej. Nie lubię zawiści, fałszywych oskarżeń i braku umiejętności czytania ze zrozumieniem. Nie lubię też zbyt pochopnie wyciągniętych wniosków i robienia komuś przykrości dla zasady. Przez lata obecności w internecie wybudowałam w sobie odporność na wszystkie te działania. Wiem, że to co robię jest dobre i naprawdę nie mam pojęcia co musiałoby się stać, abym wzięła do siebie niekonstruktywną krytykę. Nie mniej tego za każdym razem, gdy jej doświadczam, jestem ogromnie zdziwiona. Czym? Tym, że komuś się chce być niemiłym oraz tym, że osoba ta nie ma nic lepszego w życiu do roboty, jak dowalanie innym. To przykre, jest mi bardzo żal każdego człowieka, który tak postępuje. 

Chwalimierz na Dolnym Śląsku

Tyle o tym, czego nie lubię. Teraz chciałabym powiedzieć o rzeczach, które wzbudzają we mnie pozytywne uczucia. przepadam za rozmowami z ludźmi, którzy przeżyli już znacznie więcej niż pół wieku. Ich doświadczenie, wiedza i pokora wobec codzienności powodują, iż automatycznie zaczynam darzyć ich jeszcze większym szacunkiem niż miało to miejsce na początku konwersacji. Nigdy nie zapomnę tego, gdy szukałam swoich korzeni w miejscowości, która znajduje się na terenie dzisiejszej Ukrainy i zaprowadzono mnie do Najstarszej we Wsi. Kobieta miała bez mała sto lat, ledwie mnie widziała, a żeby mogła usłyszeć moje pytania, musiałam na nią niemal krzyczeć. Opowiedziała mi wtedy o Polakach, którzy lata temu musieli opuścić te tereny. To było jedno z najbardziej ekscytujących przeżyć w moim życiu. 

Niedawno odwiedziłam moją babcię. Przy okazji popołudniowej herbatki postanowiłam ją nieco wypytać o kilka spraw, jakie od jakiegoś czasu wzbudzają moją ciekawość. W końcu kto lepiej będzie wiedział co i gdzie znajdowało się w Chwalimierzu, niż kobieta, która spędziła tam większość swojego życia. I właśnie wtedy padły te słowa: „Wiesz, bo Heniek opowiadał kiedyś….”

wieś Chwalimierz

Frankenthal A.D. 1945

Otóż Heniek opowiadał, że gdy przeprowadził się do Chwalimierza w 1945 roku (miał wówczas 7 lat) we wsi nadal mieszkało sporo niemieckich rodzin. Dzieciak był z niego ciekawski i wygadany, często więc odwiedzał innych mieszkańców, gdy ci pracowali w swoich gospodarstwach. Ludzie mówili mu o różnych rzeczach. Były to historie przeciętnych Kowalskich, czyli takie, o których świat prędzej czy później zapomina. Gdyby byli oni szlachetnie urodzeni lub przynajmniej bardzo bogaci, zapewne przetrwali by w książkach do dziś. Skoro jednak ich codzienność była dość zwyczajna, losy wielu z nich przepadły i dziś już nikt o nich nie pamięta.

Frankenthal

No, chyba że moja babcia — skarbnica wiedzy jakich mało! Dowiedziałam się od niej, że niedaleko mojego domu, na pustym dziś placu dawniej stały trzy niewielkie domy. Chałupy faktycznie są zaznaczone na starych mapach wojskowych, więc coś na rzeczy być musiało. Dlaczego uznałam ten fakt za ciekawy? Otóż dlatego, że…

… ich właścicielem był bigamista!

„Był taki Niemiec, który miał trzy żony. Żeby zapobiec kłótniom pomiędzy nimi, zdecydował się wybudować każdej z nich dom. I tak stały te chałupki obok siebie jako symbol małżeńskiego pokoju”.  — relacjonowała moja babcia pobijając owocową herbatkę, a ja ze zdziwienia otwierałam gały coraz szerzej. 

„Ale jak to? Bigamistą był?” — wyrwało mi się nagle. Dowiedziałam się tyle, ile mogłabym się spodziewać. Jego aktów małżeńskich nikt nie roztrząsał. Wnoszę jednak, że skoro we wsi mówili o żonach w tamtym czasie, to w istocie mamy do czynienia z żonami, a nie partnerkami, z którymi żył — że tak się wyrażę — na kocią łapę. 

Chwalimierz trzy żony

Myślałam o tym i doszłam do wniosku, że jeśliby założyć, iż kobiety te faktycznie kiedyś powiedziały „Tak!”, to być może później powiedziały również „Nie!”, co czyniłoby je rozwódkami. Niemiec — w mojej wyobraźni — chciał uniknąć sądzenia go o alimenty i podział majątku, więc zdecydował się wybudować trzy domy, aby raz na zawsze rozwiązać swoje małżeńskie problemy.

A może po rozwodzie sprawy zaczęły układać się lepiej? Może wówczas na powrót rozpaliły się namiętności i tak powstał ten skandaliczny (jak na tamte czasy) związek czterech osób? Któż może to dziś wiedzieć?

akacje

Wiem natomiast, że kilkadziesiąt lat później przyjechała tam Niemka, która z sentymentem przyglądała się tamtemu miejscu, gdzie domy niegdyś się znajdowały. Chodziła po tym placu i zrywała listki akacji, które rzeczywiście tam rosną. Wtedy jakaś Polka łamanym niemieckim zapytała ją, czy przypadkiem nie jest córką tego mężczyzny, którzy żył tu przed laty z trzema żonami. Kobieta oburzyła się i zaprzeczyła twierdząc, że z tamtą rodziną, to ona nic wspólnego nie ma. I wiecie co? Właśnie to moim zdaniem jest potwierdzeniem tej legendy! Gdyby bigamisty nie było, nie byłoby też oburzenia. No i cóż… a Wy myście co chcecie, wolność mamy w kraju. 

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
52
OK
28
Kocham to!
8
Nie mam pewności
0
Takie sobie
2
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Łukasz Zmarzły

Fantastyczna historia. To niesamowite jakim nieocenionym źródłem informacji są starsi ludzie. Znam to z doświadczenia, bo sam korzystałem z takich informacji i dzięki nim odnajdywałem miejsca o których nie wiedziałem. Ba, o których mało kto wiedział. Z legendami jest tak, że nigdy nie biorą się znikąd. Ktoś daje im początek. Najprawdopodobniej w formie przekazu ustnego, który potem ewoluuje przekazywany z pokolenia na pokolenie. Tak samo może być tym razem. Ów Niemiec sprytnie rozwiązał kwestię ewentualnych problemów małżeńskich. Natomiast oburzenie tej Pani może być potwierdzeniem, że w całej tej historii jest ziarno prawdy. Wspaniale się czytało. Serdecznie pozdrawiam :)

Aneta Ormańczyk

My podobnie traktujemy legendy. Nigdy ich nie bagatelizujemy :)

Kategoria:Niekomercyjny

0 %