CMENTARZ RODOWY. Erbbegräbniß in Frankenthal
Cmentarz rodowy zaznaczony na mapie Dolnego Śląska z ubiegłego stulecia skrótem Erb – Bgr, to coś więcej niż jedynie mauzoleum. W Chwalimierzu (dawniej Frankenthal) zaobserwowałam podobną rzecz. Grobowiec Kramstów, który zlokalizowałam na tamtejszej ziemi umarłych jest dziś nie do wyobrażenia. Zapomniana nekropolia znajduje się na wzgórzu, po lewej stronie przy drodze do wioski…
Być może to kwestia zaznaczania na mapach i wszystko zależało od kartografa, jednak w Chwalimierzu ten zapis mocno mnie zainteresował. Erb – Bgr czyli Erbbegräbniß – cmentarz rodowy. Nie jak na przykład w Ligotce – Khf, czyli Kirhof – co tłumaczy się ogólnie jako cmentarz, jednak z kaplicą grobową, w której spoczywali tamtejsi Jaśniepaństwo. Albo jak w Sikorzycach, gdzie mauzoleum oznaczono skrótem Grab od słowa graben, czyli grób. A przecież tam na wzgórzu, w lesie, znajdował się cmentarz gdzie pochowano pana tamtego majątku wraz z rodziną. Przychodzi mi jeszcze jeden poniemiecki przykład. W parku Hoyma w Brzegu Dolnym znajduje się grobowiec tego rodu, a przy nim mini nekropolia. Tamto miejsce na mapie opisano jako MAUSOLEUM. Takich przykładów zaznaczonych rodzinnych grobowców pańskich jest wiele, jednak z cmentarzem rodowym nie spotkałam się jeszcze nigdy. To szczególnie dokładny zapis, mówiący więcej niż na pierwszy rzut oka widać…
Cmentarz rodowy
Stara nekropolia, o której tu wspominam nie różni się wizualnie od innych podobnych. Często cmentarz dzielony był na dwie, niemal równe powierzchnią części. Na jednej spoczywali mieszkańcy wsi, a na drugim jej właściciele. Podobnie jak za życia, tak i po śmierci zwyczajni ludzie mieli ciaśniej i mniej komfortowo od jaśniepaństwa, którzy swoją połowę cmentarza wykorzystywali jedynie w niewielkim stopniu, a reszta była zieloną enklawą przeznaczoną do dumania i spacerowania. Tak było i w Chwalimierzu.
Niżej spoczywali chwalimierzanie, a na szczycie było miejsce dla panów. Jednak Erbbegräbniß to coś więcej niż tylko krypta. Dokopałam się do informacji na temat tego, na czym polegała różnica. Taki kawałek ziemi umarłych był zakupiony przez rodzinę, która chciała z niego korzystać. To musiał być teren publiczny, przeznaczony do takiego celu. Kramstowie mieli sporo prywatnego miejsca, mogli wybudować mauzoleum w swoim parku, a jednak tego nie zrobili, choć w czasach ich rządów na włościach w Frankenhal było to w ogólnej modzie. Dlaczego więc postąpili inaczej? Skąd pomysł aby budować kaplicę z podziemiami w miejscu, gdzie chowano również zmarłych nie z rodziny? I teraz najważniejsze pytanie? Kto ostatecznie spoczął w grobowcu na wzgórzu, skoro tak naprawdę Kramstowie nie mieli zbyt wiele czasu na umieranie w tej posiadłosci…?
Georg von Kramsta
Kramstowie dorabiali się sukcesywnie od pokoleń. TUTAJ możecie pogłębić wiedzę na temat tych, w sumie zwyczajnych ludzi, którzy dzięki smykałce do interesów i pracowitości żyli jak bogacze. Jednak w pewnym momencie w historii tej fortuny, Kramstom noga się powinęła i majątek zaczął podupadać. To był czas, kiedy z problemami tymi borykał się Christian Georg, syn Christiana Gustawa. Sprawy majątkowe i interesy nie układały się zbyt dobrze. Georg ożenił się wówczas bardzo korzystnie z Emmą, córką obrzydliwie bogatego Króla Bawełny – Karola Wilhelma Scheiblera, który „panował w Królestwie Polskim”, a wybudował się w Kwietnie. Nie ma wzmianek o tym jak udało się Georgowi osiągnąć taki sukces matrymonialny, ale biorąc pod uwagę jego nienajlepszą sytuację materialną, musiała to być po prostu miłość. Emma Paulina Scheiblerówna była wówczas jedną z najlepszych partii na ślubnym rynku kobierców. Mogła przebierać w najbogatszych, a jednak wybrała Georga, który właśnie wraz z rodzeństwem stracił Gwarectwo von Kramsta i żeby nie popaść w długi sprzedał firmę Towarzystwu Kopalń i Zakładów Hutniczych Sosnowieckich. Nie został do końca bez kasy, ale przy Scheiblerach był gołodupcem…
Kramstowie z Chwalimierza
Kiedy analizuje się historię tego rodu, od czasu gdy wybudowali w tej miejscowością swój bajkowy pałac i wspominane mauzoleum, i kiedy zaczęły rodzić się dzieci Georgowi i Emmie, szybko okazuje się, że choć krypta zapewne była przyszłościowa, to raczej miejsce to nie zostało wykorzystane. Postanowiłam gruntownie prześledzić losy tej rodziny aby dotrzeć do informacji o tym, kto spoczywał w grobowcu von Kramstów. Temat mnie poruszył. Zawsze gdzieś tam z tyłu mojej głowy wirowała niepewność. Wszystko dlatego, że brakuje konkretnych źródeł wiedzy. Nie znalazłam ani jednej starej fotografii, na której uwieczniono by grobowiec, a na pewno było co fotografować. O tym miejscu pańskiego pochówku słyszałam sporo legend, żeby nie powiedzieć mitów. Jak było naprawdę? Powiem Wam co odkryłam i czego się domyślam i dodam do tego kilka fascynujących historii, na które wpadłam po drodze w tym śledztwie. Innymi słowy napiszę dzieje Kramstów w mniej oficjalny sposób, skupiając się i zaczynając tę historię od starego cmentarza.
Mauzoleum Kramstów
Tego grobowca to chyba nikt już dziś nie pamięta. Jeżeli ktoś z Chwalimierza go widział, to teraz już najprawdopodobniej nie żyje. Tak jak już wspominałam wcześniej, nigdzie nie natrafiłam na wizualny ślad tej budowli. Jedynie lokalne opowieści wspominają o tym, że cmentarną kaplicę rozbierano po wojnie i cegły w niej wykorzystywano do najróżniejszych dobudówek. Najbardziej znaną mi wersją tamtych wydarzeń jest jeden z miejscowych ganków, który powstał z tego materiału. Historia jest podana na tyle dokładnie, że wiem nawet które to miejsce. Są jeszcze opowieści o tym, że cynowe trumny z grobowca wykorzystywano po wojnie jako koryta dla zwierząt. Czy to w gospodarstwie rolnym czy może w stadninie? Tego już się nie dowiem. Jest to jednak dziwna sprawa, ponieważ ciężko mi sobie wyobrazić aby zaraz po 1945 w miejscach tych akurat koryt brakowało. To raz! A dwa – wspomina się o trumnach. Czyli w liczbie mnogiej. To dla mnie ważna informacja, o ile cały czas mówimy o grobowcu Kramstów, bo wiadomo przecież, że wszystkie poniemieckie groby były tam plądrowane. Jednak logicznie rzecz biorąc – cynowe trumny raczej nie były dla zwyczajnych ludzi. Oni chowani byli w drewnianych skrzyniach. Resztki ich widziałam na wielu wiejskich cmentarzach, domniemam więc, że wszystkie te legendy dotyczą mauzoleum.
I tutaj zaczyna się „pod górkę”. Georg wraz z Emmą, w większości za jej pieniądze, wybudowali w Chwalimierzu pałac. Taki, że klękajcie narody. Wcześniej na wzgórzu tym stała warowna budowla. Nikt już o niej nie wspomina. To teraz mit, który według mnie umarł śmiercią nienaturalną, ponieważ wszystko na tamtym terenie wskazuje na to, że było to miejsce przystosowane do obrony. Wysokie wypiętrzenie, droga prowadząca do pałacu w wąwozie… To idealny punkt strategiczny, i ja myślę, że Kramsta o tym wiedział. Stworzył w Chwalimierzu iluzję. Zamek – który w rzeczywistości był pałacem – znajdował się w takim magicznym miejscu. Herb na bramie wjazdowej dopełniał majestatu. W tym wszystkim musiało być miejsce na godne umieranie. Przecież nikt z nas nie wychodzi z tego świata żywy. Nawet najbogatsi.
Mój tato…
Lokalizacja rodzinnego grobowca Kramstów od dawna była dla mnie zagadką. Sporo zamieszania wprowadził do tej historii mój tato. Gdyby żył, pociągnęłabym go za język, ale teraz to już jest niemożliwe. Opowiadał mi kiedyś, że w ruinach „zamku”, w podziemiach, widział trumny otwarte, a w nich zabalsamowane postaci w pięknych strojach. Ze względu na to, że czas sprzyjał podobnym znaleziskom, poniekąd mu uwierzyłam. To wspomnienia z jego lat młodzieńczych. Tato urodził się w 1946 i uwielbiał podobne klimaty. Buszowanie po ruinach, historie i szkicowanie ołówkiem z wyobraźni. Ciekawy człowiek i utalentowany rysownik, o którym świat nigdy się nie dowiedział. Było jednak w nim coś, co mogło dezorientować. To coś bardzo mocno w genach przelazło na mnie i teraz muszę każdego dnia z tym czymś walczyć. Mówię o wyobraźni. On miał ją rozrośniętą do niewiarygodnych rozmiarów, a ja dostałam to w spadku po nim bez podatku. Dziś nie mogę być już pewna ile w jego opowieściach było czystej prawdy, a ile fantazjowania. Te dwie rzeczy były u niego jednością. Ja z takimi predyspozycjami w każdej ze swoich opowieści muszę walczyć z tą schedą po ojcu, żeby nie zaburzać dziejów, o których opowiadam. Po tacie odziedziczyłam wszystko co u mnie najlepsze, najbardziej twórcze, kreatywne ale i znarowione. On najmniej widoczną historię potrafił opowiedzieć tak, że stawała się wspaniałą przygodą, i wszyscy którzy tego słuchali, zbierali szczęki z chodnika. A kiedy brakowało mu słów – rysował. Takiej kreski nie odziedziczyłam po nim. Szkicowałam, ale nigdy z pamięci. Potrafię tylko kopiować, a tato mój przenosił obrazy z głowy na papier. Robił to genialnie. Jakże mi go brakuje…
Cmentarz rodowy von Kramsta
Teraz już wiem, że żadnego grobowca Kramstów nie było w podziemiach pałacu. Badałam ten temat z Ines nie jeden raz. Sporo w tych ruinach sugeruje, że krypta znajdowała się pod wieżą, ale moje obserwacje ostatecznie to negują.
Nie. Uważam, że miejscem wiecznego pochówku dla ten rodziny miał być tylko i wyłącznie cmentarz rodowy na wypiętrzeniu przed wioską, przy lipowej alei. Mam na to twarde dowody. Tato mój fantazjował w tym przypadku. Najwyraźniej połączył dwie lub trzy historie, nadając im jeden nurt. Tak było ciekawiej, ale to nie była prawda. Ciężko jest mierzyć z tym jego podaniem, ponieważ opowiedział to również mojej mamie. I teraz i ona wspomina o grobowcu w podziemiach pałacowej wieży, o którym bajał jej mój ojciec. Całą prawdę ustalić przypadło mi. Balansowałam na granicach spuścizny po rodzicielu, swojej natury i miłości do historii.
Ale oprócz tych trzech – znajdzie się w tej opowieści sporo innych, moich osobistych sugestii. Bo teraz ja piszę tę historię, i będzie ona wynikiem logicznego myślenia, które jest konsekwencją tropienia historii członków tego rodu. Prawda, i tylko prawda. Z nutką wyobraźni, w granicach rozsądku…
Kto spoczął w grobowcu Kramstów?
W sumie jest to najważniejsze pytanie w tym materiale. Sedno sprawy. Zajęłam się poniemieckim cmentarzem w Chwalimierzu, na którym do dziś znaleźć można w miarę dobrze zachowane nagrobki z czytelnymi inskrypcjami oraz z krzyżem w centralnym jego punkcie.
Są aleje i widoczne miejsca pochówków. Jakby ktoś był nieostrożny – nietrudno wpaść tam do grobu za życia.
Ta ziemia umarłych opowiada o historii w sposób niezwykły, jednak trzeba znać i rozumieć język, którego używa. Kramstowie byli ewangelikami, a jednak na starym cmentarzu ustawiono krzyż. Oni najprawdopodobniej zapłacili za dzierżawę tego wzgórza z tym przeznaczeniem. Byli tolerancyjni religijnie, bardzo otwarci na wspieranie bliźniego. Lista ich dobrych uczynków popartych fortuną jest naprawdę długa.
Najstarsi we wsi opowiadali, że kiedy któryś z chłopów z Chwalimierza miał jakiś wielki problem i w rozpaczy pomocy szukając, zapukał taki nieszczęśnik do bramy pałacu Kramsta, on zawsze, choćby to środek nocy był, wstawał z łoża i kazał drzwi otwierać. Nikt kto szukał u niego ratunku, nie odchodził niepocieszony.
Christian Georg von Kramsta zapisał się w ludzkiej pamięci jako człowiek dobry. Ta opowieść, którą przytoczyłam wyżej pochodzi z czasów, których już nikt nie pamięta, a jednak nadal ktoś ją przekazuje i teraz ja Wam ją podaję. Źródło tej informacji pochodzi od babki mojej Ines, która całe życie mieszka w Chwalimierzu, jednak nie mogła znać Georga. Więc i jej również ktoś opowiedział tę historię. To tylko jedno zdanie, ale jakże piękne. To ono jest fundamentem tego opowiadania…
Dobrzy ludzie po prostu…
Żona Georga, Emma, również była takim pięknym duchowo człowiekiem. To ona sprawiła, że w Chwalimierzu wybudowano szkołę i kaplicę z domem dla sierot – pierwszy taki ośrodek społeczny na tym terenie.
Z inicjatywy Kramsów ludziom żyło się lepiej. I spoczywało po śmieci spokojniej. Myślę, że ich cmentarz rodowy, opłacony z góry na wiek albo dwa, obejmował również pochówki w niższych partiach tej ziemi umarłych. Tam gdzie chowano zwykłych gospodarzy ze wsi, albo robotników z ich folwarku czy stajni. Kramstowie to byli dobrzy ludzie. Można mówić o nich, że z dobroci swojej czerpali zyski – jak to nieraz, nie dwa słyszałam – ale żadne pisane źródło nigdy czegoś podobnego nie potwierdziło. Nie nabrałam przez wszystkie te długie lata tropienia dziejów tej rodziny najmniejszych podejrzeń, że były to burżujskie hieny. Słyszałam o nich jedynie, że byli masonami, co niczego nie zmienia. Stoją za nimi ich czyny. Są jak mur, który bronił i wspierał. Bogactwo ich nie zdeformowało. Georg i Emma pozostawili po sobie dużo ciepła dla ludzi, choć teraz kiedy się o nich wspomina, to przeważnie przez pryzmat fortuny i rezydencji. Bogacze, którzy budowali imperium, gdzie nie brakowało miejsca dla wsparcia dla wszelkich ludzkich potrzeb, nieszczególnie przeszli do historii w tej formie. Zaszufladkowano ich. Tę właśnie ich zapomnianą cechę pragnęłam wyciągnąć z grobowca i ustalić, kto ostatecznie w nim spoczął.
Cmentarz rodowy. Na tropie członków familii
Na wieczny spoczynek na tym wzgórzu tak naprawdę zabrakło Kramstom czasu. Pałac wzniesiono w roku 1885, a Georg – jego fundator zmarł w 1901 mając lat 58. Odszedł 14 czerwca. Wiosną. W sumie młody chłop to jeszcze był. Wiemy na pewno, że życie swoje zakończył w Chwalimierzu. Dlatego też nie mam wątpliwości, że on to właśnie po śmierci swojej spoczął na cmentarnym wzgórzu w tej wsi. Na stronie internetowej, gdzie spisane są dane genealogiczne rodziny Kramstów, wszelkie informacje dotyczące Emmy są chronione. Nie podano jej imienia i nazwiska rodowego w rubryce – żona Georga. Również nie wszystkie jego dzieci zostały tam wpisane. Znalazłam tam po kolei:
Anne Alice Helene ELEONORE (Lori) Kracker von Schwartzenfeldt (von Kramsta) urodzoną w 1883, zmarłą w 1918 w Berlinie w wieku 34 lat.
Adele Marię Elisabeth HELENE Freiin von Biedermann (von Kramsta) urodzoną w 1885 i zmarłą w 1920 w wieku 35 lat w Thürmsdorf, Struppen, Dresden, Sachsen, Germany. Czyli opcje różne, ale na pewno nie Frankenhal.
Mathilde Hedwig ANNE-MARIE von Salm-Hoogstraeten de Peralta-Ramos Balcom (von Kramsta), która przyszła na świat w 1887 roku, a zmarła w 1966 w Baden Baden mając lat 79.
Mała Edytka
To jedynie troje z potomstwa, ale wiem na pewno, że Georg i Emma mieli jeszcze dwoje, a może nawet troje dzieci. Na stronie z informacjami genealogicznymi dane pozostałych potomków zostały ukryte podobnie jak wszystko co dotyczy ich matki, Emmy. Nie wspomina się o EDITT, najstarszej z córek, urodzonej w 1882. Dlatego też nie znam daty jej śmierci. Ślad się urywa. Edyta – najpierwsza z potomstwa Kramsów znika w dziejach, aż któregoś razu znajduję ją na starej mapie Chwalimierza, na terenie parko-lasu Kramstów. Niedaleko wodnego młyna pod Ciechowem zaznaczono miejsce z napisem Ediths Ruh. W języku niemieckim wyraz Ruhe oznacza spoczynek albo odpoczynek. To kojarzy się ewidentnie z miejscem pochówku. Być może nie trafiłam w dziesiątkę, ale i tak jestem blisko. Mapa obejmuje czas, w którym pierwsza córka Emmy i Georga przyszła na świat. Imię to naniesione na karty terenu posiadłości von Kramstów w Chwalimierzu nie może być przypadkowe. Coś się wtedy wydarzyło. Dziewczynka zniknęła, niczego więcej o niej nie znalazłam, jak tylko datę urodzin i jej imię na starej mapie. Podejrzewam, że dziecko umarło. Miejsce w lesie musiało mieć z tym związek. Może przydarzyło się jej tam coś złego, albo po prostu lubiła tam przychodzić i po jej śmierci rodzice pragnęli to uwiecznić? Jeżeli znajdował się tam symboliczny grobowiec albo choć kamień pamiątkowy, a na mapie nie naniesiono krzyża (bo nie uczyniono tego), nie oznacza to że źle zinterpretowałam informacje. Kramstowie byli protestantami. Nie uznawali tego znaku.
Nigdy już się nie dowiem jak było naprawdę, ale wszystko sugeruje mi, że Edyta zmarła bardzo młodo, wcześniej niż ktokolwiek przewidywał, być może nawet w tragicznych okolicznościach. Była pierwszym dzieckiem Georga, a więc zapewne oczkiem w głowie taty. Czy to po jej śmierci i dla niej na wzgórzu za wioską wybudował on dla córki mauzoleum, na ziemi dla umarłych? Czy cmentarz rodowy zaczął się od niej? Ekshumowano ją, czy od samego początku tam pochowano, a dopiero nad jej mogiłą wzniesiono kaplicę? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie tak, aby poprzeć to dowodami, ale owszem… Tak właśnie myślę, że w grobowcu tym najpierw pochowano Edytę. Pierwszą córkę von Kramstów z Chwalimierza.
Hans i Urszula
Jak zapewne zauważyliście, Georg von Kramsta miał predyspozycje aby płodzić córy. Dopiero w w 1890 rodzi mu się pierwszy i jedyny syn – Hans Georg. Chłopak nie miał lekko, ponieważ wcześnie stracił ojca. Od jego śmierci wychowywała go jedynie matka. Emma po kilkunastu latach, po odejściu męża, postanowiła opuścić Chwalimierz. Kupiła majątek z pałacem w Maciejowcu, niedaleko Jeleniej Góry. W tym czasie nikt z rodziny nie umarł, a więc w grobowcu Kramstów Emma zostawiła pierwszą córkę i męża. Nikogo więcej. Losy ich od tamtej pory nabierają sensacyjnej treści.
Najpierw kilka słów o Hansie, synu Georga. Nie wiemy czy umarł w Chwalimierzu, choć oficjalnie był panem na tych włościach i dziedzicem fortuny. Mieszkał z matką i siostrą Urszulą w Maciejowcu. Taką informacje znalazłam w sieci, jednak nie kojarzę kim była Urszula, więc albo to drugie imię któreś z jego sióstr albo też pomyłka. Szczerze mówiąc nigdy nie rozumiałam tej decyzji. Opuszczać tak wygodny i piękny pałac w Chwalimierzu aby zamienić go na inny? Po co?
O Urszuli jest jeszcze mniej w sieci niż o Edycie, jednak coś z tyłu głowy szepcze mi, że mogła mieć ona coś wspólnego z podjęciem takiej decyzji przez starszą panią von Kramsta. Może wcale nie była jej córką? Sytuacja się skomplikowała i trzeba było uciekać?
Jednak wracając do Hansa…
Młody Kramsta umarł przedwcześnie, ponieważ Gestapo zrujnowało mu życie. Jest kilka wersji wydarzeń tamtych okoliczności. Mówi się, że trafił do obozu koncentracyjnego za ukrywanie Żydów. Są tacy, którzy dodają do tego, że robił to w zamian za złoto. Inne informacje wskazują, że zesłano go tam za pomoc w ucieczcie jeńcom wojennym. Żołnierzom rosyjskim przydzielonym do pracy w majątku. Tutaj nie ma komentarzy, że za kasę, bo skąd u nich pieniądze? Jest jeszcze wersja, że zamknięto go w obozie, ponieważ nie chciał finansować nazistowskich działań wojennych. Ukrywał dochody. Przyłapano go na tym i skazano. Gdzieś jeszcze przeczytałam, że podobno miał uciekać do Anglii na własną rękę, samochodem wypchanym skarbami. Zastrzelono go podczas próby przekroczenia granicy kraju. Wszystko to, każda z tych historii różni się od siebie szczegółami i nie wiemy jak było naprawdę, jest w nich jednak jeden wspólny mianownik. Wszystkie opowiadają o tym, że Hans von Kramsta, syn Georga, pan na Frankenthal nie bratał się z nazistami w najmniejszym nawet stopniu. Cokolwiek się wydarzyło, Hans umarł w 1943 roku. Najsłynniejsza wersja wydarzeń mówi o tym, że rodzina wykupiła go za ogromne pieniądze z obozu koncentracyjnego. Wrócił wprawdzie do domu, ale niedługo potem zmarł z wycięczenia. Nie ma jasności co do tego czy przyjechał do Chwalimierza czy do Maciejowca. W pierwszym był panem u siebie, a w drugim mieszkała Urszula. Kimkolwiek była, na pewno mogła się nim zaopiekować. Jego matka Emma nie żyła już wówczas od roku i pochowano ją w mauzoleum w Maciejowcu. W Frankenthal nie miał nikogo z rodziny. Ciężko jest to oceniać, który dom wybrałby Hans po uwolnieniu, jednak osobiście sądzę, że powrócił do rezydencji matki. To wydaje mi się bardziej prawdopodobne, jednak nie mogę przyjąć tego za pewnik i może być tak, że jednak spoczął on w grobowcu rodzinnym w Chwalimierzu jako ostatni.
Cmentarz rodowy w Chwalimierzu
Zapomniana nekropolia na wzgórzu ma swoje tajemnice. Teraz po mauzoleum von Kramstów został jedynie plac. Płaski kawałek ziemi z dziurą, przy której leży kilka cegieł.
Wokół walają się strzępy kaplicy. Są rozrzucone po całym cmentarzu. Kawałki budowli, o której niemal nic nie wiadomo. Leżą tam nogi gryfa. Głowę już dawno odpiłowano i zapewne zdobi teraz jakąś ogrodową fontannę albo skalniak. Dziś grobowiec jest zasypany. Nie ma do niego wejścia. Nic już nie jest w stanie pomóc w udokumentowaniu tej historii. Jedynie droga dedukcji i tropienie dziejów familii mogły sprawić, że napisałam to opowiadanie. Jestem przekonana, że ten cmentarz rodowy stał się miejscem pochówku Edyty, jej ojca Georga i być może brata Hansa. Nikt więcej tam nie spoczął, ponieważ zabrakło czasu tej rodzinie aby umierać w Chwalimierzu. Rozpierzchli się po świecie rozgonieni przez wojny…
Teraz na terenie dawnej posiadłości Kramsów z Frankenthal tylko ruiny. I to one głównie zajmują ciekawskich. Wspomina się wspaniałą rezydencję i stadninę koni. Mówi o pieniądzach bogaczy ich osiągnięciach w biznesie. Rzadko kto zastanawia się nad tym jakim byli ludźmi. Nikt nie próbował stworzyć ich portretów. To jakby zeszło na drugi plan, a dla mnie chyba to jest jednak najważniejsze. Napisałam o nich ten wpis wspierając się zaledwie kilkoma cegłami z krypty i kawałkiem grobowca z nogami gryfa. A jednak teraz wszyscy możecie ich zobaczyć….
Wspaniała opowieść, nawet jeżeli nie wszystko udało się udokumentować.
Dziękuję :) I cieszę się bardzo, że opowiadanie się spodobało :)
Przeczytałem z zapartym tchem – dobra robota,
Cieszę się naprawdę bardzo, że się podobało i polecam się na przyszłość :)
Wspan8alw czekamy z niecierpliwością na inne opowiesci.Dobra robota.
Bardzo dobry tekst, czytałem z wielkim zainteresowaniem, jest pani prawdziwa pasjonatką (uwaga są tez siostry pasjonistki, żeński zakon), Ale zafrapowało mnie to nieużywanie symbolu krzyża u ewangelików/luteran. Poczytałem, iz ….nie całkiem tak jest, czyni sie znak krzyża, stawia krzyże. co prawda zależy to od miejscowej tradycji, ale to przecież takze chrześcijanie. Serdecznie pozdrawiam i gratuluje wspaniałej pasji (w czym, jak wiem, zasługa Śp. Ojca pani(. Inne Pani opowiadania z Dolnego Śląska tez świetne! Brawo, bravissimo! A Dolny Śląsk to piękna, magiczna kraina gdzie kultura pruska, czeska, i polska pomieszane.
Pamiętam że gdzieś kiedyś wyczytałam ze Emma w Maciejowcu mieszkała także że wnuczką ale czy to prawda to nigdy nie wiadomo bardzo szkoda ze nigdzie nie ma ich portretów czy czego kolwiek by ich zobaczyć
Witam. Bardzo mnie zainteresował Pani materiał. Urodziłem się w 1965 w Środzie Śląskiej i od najmłodszych lat do Chwalimierza wybieraliśmy się na różne wycieczki. Kaplica na starym cmentarzu była jeszcze pod koniec lat 60-tych byłem tam z moim Tatą, który od 1955 roku był w Środzie Śląskiej pracownikiem firmy budowlanej i to właśnie od niego usłyszałem historię starego mauzoleum rodziny z Chwalimierza. Była to budowla patrząc w stronę wejścia prostokątna z dachem spadzistym w dwie strony (takie budowle bardzo często spotykałem w Rzymie, wejście do kaplicy przez duże prostokątne dwuskrzydłowe drzwi w ścianie cofniętej od schodów wejściowych, zadaszenie wsparte na 4 lub 6 kolumnach. W środku w tym czasie stał jeszcze ołtarz możliwe że granitowy a za nim było wejście do podziemi, kilka schodów w dół i kilka na dole w prawo. To oglądałem jeszcze ja osobiście nim rozebrano do końca tą kaplice. Z opowieści mojego Taty pamiętam: że w podziemiach były trzy lub cztery trumny oddzielone od siebie ściankami działowymi, jak oni tam byli (jego firma rozbierała pałac w Chwalimierzu) w latach 50 tych to jak określił w jednej trumnie była kobieta lub ktoś w długiej do kostek sukni, ciała miały jeszcze części ubrań. Zatem tam gdzie jest otwór w ziemi jest wejście do podziemi kaplicy. Członkowie jego ekipy wiele razy opowiadali różne fakty których byli świadkami lub o nich rozmawiali wtedy z mieszkańcami.
Bardzo mnie zainteresował Pana komentarz. Mam pytanie? Czy pamięta Pan jak wyglądało wnętrze kaplicy? Kolory, jakieś malowidła?
Kaplica była w kolorze białym, wnetrze surowe, biale ściany, dwa małe zakratowane okienka. Nie pamiętam żadnych malowideł
Od dziecka mieszkam w Ciechowie i pamiętam, jak nieżyjąca już sąsiadka opowiadała, że zaraz po wojnie była w podziemiach pałacu w Chwalimierzu i widziała tam jakieś trumny. Powiedziała mi to tylko raz, a później gdy próbowałam ją bardziej wypytać nie chciała poruszać tematu. Zawsze żałowałam, że nie powiedziała nic więcej, ale może faktycznie poniosła ją ten jeden raz fantazja?
Bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie ;)
Bardzo lubie Pani opowiadania jestem ewangeliczka z Zabrza ktora mieszka w Niemczech
BARDZO PROSZE SIE ZAPOZNAC Z WIARA EWANGELICKA
PISZE PANI BZDURY ZE EWANGELICY NIE UZNAWAJA KRZYZA
DLA NAS KRZYSZ JEST NAJWAZNIEJSZY
Cudownie przekazane informacje,które czyta się jak wspaniałą powieść . Dziękuję Pani bardzo za taką dawkę historii. Dobrze że są takie osoby jak Pani. Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejne poruszające historie.