DREWNIANY WIATRAK. Pewnego razu w Lubiążu
Drewniany wiatrak jest dziś prawdziwym dinozaurem wśród zabytków. Jego mechanizm pozwalał na produkcję dużej ilość mąki i dzięki temu jakość ludzkiego życia, wraz z wynalezieniem wiatraków bardzo się polepszyła. Wiatrak nieodłącznie kojarzy mi się z chlebem. Z dobrobytem. Z wysoką stopą życiową. Młynarz był bogaczem i liczono się z nim jak z samym niemal dziedzicem, więc biedy nie klepał i nie jeden młynarzowi w kieszeni siedział…
Znaleźliśmy to cudo w Lubiążu (dolnośląskie). Przy wjeździe do tej pocysterskiej wsi od strony wołowskiej. To Paltrak, a nie Koźlak jak go opisano i opatrzono dumnie wymądrzającą się tabliczką.
Oba rodzaje wiatraków działają niby podobnie, ale nie do końca są tym samym rodzajem mechanizmu. Paltraki są solidniejsze od Koźlaków. I dodam, że chodzą plotki jakoby ten tutaj pochodził z XVIII wieku. Ponieważ podobnych drewnianych budowli jest dziś już niewiele, ten wietrzny młyn to unikat. Przez lata remontowano go i modernizowano. W pewnym okresie swego istnienia działał nawet na prąd. Coś mu tam dobudowano, coś zlikwidowano i teraz wygląda jak mutant.
I stoi biedaczysko i ledwie się kupy trzyma
Mnóstwo na nim metalowych blach, które nie pozwalają mu się rozpaść. I to połączenie starego drewna z zardzewiałą blachą, z każdego chyba turysty czyni niemowę… bo nie wiadomo co powiedzieć.
Ogólnie budowla jest ciekawa. Warta obejrzenia, choć mnie osobiście zasmucał jej stan. Pomyślałam, że jak mało który ten drewniany wiatrak przetrwał do dziś, a jednak nikt go nie ratuje w sposób, który byłby widocznym gołym okiem. Przybili mu na ścianie tabliczkę z informacją, że jest zabytkiem chronionym prawem. Ale wygląda na to, że było to tak dawno, że już niedługo samą tabliczkę będzie to samo prawo chronić.
Brakuje funduszy? Nie ma inwestora? Nikomu się nie opłaca go restaurować? O co w tym przypadku chodzi?
Cóż więc dalej opisywać? Niechaj te fotografie mnie wyręczą i oszczędzą Wam moich lamentów nad losem leciwego wiatraka.
Opuszczona chałupa
Niedaleko miejsca, w którym stoi nasz drewniany wiatrak, daleko od szosy, stoi gospodarstwo. Z oddali widać dachy wśród wysokiej roślinności i drzew. Prowadzi do niego wydeptana w trawie ścieżka. Od razu widać, że nie za często uczęszczana. Do samego końca nie byliśmy pewni, co zastaniemy na końcu drogi. Może wyjdzie do nas jakaś babuleńka w chustce, a za nią dziadek z kosą na wszelki wypadek i spuszczą Burka z łańcucha…?
Ale okazało się, że trafiliśmy na opuszczone miejsce. Niewielkie gospodarstwo, które kiedyś utrzymywało przy życiu całą mieszkającą tu rodzinę. Zapewne po podwórku chodziły kury i kaczki robiąc gdzie popadnie. Kopały sobie pazurami w ziemi i wybierały z niej dżdżownice. A kiedy któraś kokoszka zniosła jajko, darła się tradycyjnie w niebogłosy (dziś już kury tak nie robią, bo przeważnie żyją w „obozach pracy” i zwyczaj radosnego oznajmiania zniesienia jaja zanikł). Pies szczekał na lisy, które czaiły się pod płotem wieczorową porą. W chlewiku „dojrzewała” szynka swojska, a w oborze słychać było jak gospodyni doi krowę. W stodole pachniało sianem, a w domu, w piecu piekł się wiejski chleb. Izby w chałupie były niskie, więc zapewne i ludzie tu byli niewysocy. Dom jest bardzo stary. Pamięta czasy przedwojenne.
Dziś strach wejść do środka
Dach straszy zawaleniem, podłoga się ugina i skrzypi. Mnóstwo śmieci. Znajdujemy strzykawki i różne rodzaje leków. Są też pozostałości mebli i telewizora. Stare zakurzone szmaty, które najprawdopodobniej kiedyś ktoś ubierał.
Często w podobnych opuszczonych miejscach cuchnie uryną, ale nie tutaj.
Podwórko całkiem zarośnięte jest chaszczami. Odkrywamy dawne dróżki, które z domu prowadzą do pomieszczeń gospodarczych. Przy jednej z nich stoi drewniany wychodek. Prawdziwy „zabytek”. Od lat takiego nie widziałam. Ostatni raz chyba na podwórku u Pawlaka.
Gospodarstwo nie jest duże ale widać tu organizację. Dlaczego zostało opuszczone? Nie pytajcie, bo nie mamy o tym miejscu żadnych informacji. Nikogo nie spotkaliśmy po drodze, więc nie było od kogo zasięgnąć informacji. Istnienie takiej lepianki jest dziś jedynie kwestą czasu. Już niedługo rozsypie się w pył, a wówczas ludzie rozbiorą to co z niej zostanie i wybudują tu piękny, nowy dom. I ani babuleńki, ani dziadka z kosą, ni Burka nikt już wspomni…
Zarówno nasz drewniany wiatrak jak i ta stara lepianka pamiętają czasy, kiedy żeby posilić się chlebem, trzeba było go sobie samemu upiec. Dziś chleb kupuje się w sklepach i konsument nie zastanawia się nad tym, gdzie mielono mąkę. Wiatrak z Lubiąża został całkowicie usunięty z obiegu, jednak przez wzgląd na swoją wartość historyczną istnieje nadzieja, że w końcu ktoś zainwestuje w jego restaurację. A opuszczony dom? Nie ma najmniejszych szans na przetrwanie…
Podoba mi się to wykorzystanie znaku drogowego do naprawy „tronu” :)
Tak, tez jestem pod wrazeniem tego kibla :)
Nim zaczęłam czytać pomyślałam gdzież Oni znowu poleźli?!
Zabytki z dolnej półki…Wiatraki, chałupy…ktoś powie co w tym ciekawego-rudery, lepiej nie wchodzić bo się zawali…
A ja lubię te stare, z pajęczyną…jest w nich „coś”.
Nie wiecie co? Usiądźcie kiedyś na takim opuszczonym podwórku.
Popatrzcie na wiatrak, tak w skupieniu, bez waszych srajfonów, bo to historia, która przemija.
Szwędaczka.
Ładnie to powiedziałaś :)
Dziw, że jeszcze coś z nich zostało! Inne nie miały tyle szczęścia! Widać ja szanujemy nasze dziedzictwo historii i kultury. Nie potrafimy niczego nauczyć się od sąsiadów / choćby z za południowej granicy/! trzeba zakasać „rękawy” i pomyśleć ratowaniu każdego! zabytku. Kto jest za?
Hm… No na przykład ja jestem za ratowaniem zabytków w naszym kraju :) Właściwie za ratowaniem wszystkich zabytków :)
Nie uratujemy każdej opuszczonej chałupy ale możemy je właśnie w ten sposób niejako uwiecznić…bo wbrew pozorom – warto
Jednak można znaleść fundusze na remont takich objektów. Przykład z Duchowa k/ Rudy Milickiej. Byłaby to dodatkowa atrakcja na niedawno oddanym szlaku rowerowym z Wołowa do Lubiąża,oraz dla turystów odwiedzających klasztor
Moja mama przyjaźni się od kołyski z byłymi mieszkańcami tzw. kolonii, czyli prawdopodobnie jednego z tych domków który opisałaś. Piękne, klimatyczne miejsce, niestety raczej nie do odratowania. Do lat 70-tych tam w ogóle prądu nie było, a wody bieżącej to chyba nigdy. Nieruchomość opuszczona niedługo później ze względów nazwijmy to praktycznych – starzy pomarli, młodzi wyjechali, nikt nie chciał kupić bo to daleko od wszystkiego, no i tak zostało…