Grodzisko Gozdawa. Wczesną wiosną na mokradłach
Zauważyłam pewną zależność w terenie niezabudowanym w okolicy, w której mieszkam. Chodzi o średniowieczne osady ufortyfikowane. Znajdowały się one mniej więcej w linii prostej w takich samych odległościach od siebie. Czasem jest to 800 metrów, a niekiedy 1 kilometr. Niekoniecznie grodziska te zakładane były nad płynącymi potokami, ale zawsze przy źródle. Poza tym ich konstrukcje i rozmiary są bardzo podobne. Dzięki tym obserwacjom zaczęłam poruszać się po mapie tego terenu według pewnego schematu. Dlatego znalazłam w tym dużym lesie między Chwalimierzem, Kulinem, Ciechowem a Cesarzowicami pięć takich obiektów. Jednak było mi mało. Posłuchajcie…
Dawno temu gdzieś czytałam o tajemniczym stanowisku archeologicznym w Gozdawie i o znaleziskach z tego miejsca. Zawsze więc wiedziałam, że gdzieś tam badano jakiś obiekt. Nie były to jednak czasy, kiedy podobne zabytki mnie zajmowały i w sumie chyba dlatego nie zastanawiałam się nad tą informację zbyt mocno. Jednak wiele tat później sporo się zmieniło.
Tam, gdzie zaczęła się Gozdawa
Gozdawa jest bardzo mała. Wieś ta leży pomiędzy Środą Śląską a Rakoszycami (dolnośląskie, powiat średzki). Rozciąga się w prostej linii w kierunku Pustynki, gdzie nie ma ani betonowych, ani asfaltowych dróg. To niezwykle piękna okolica. Moja ulubiona w powiecie średzkim, ponieważ dookoła prawie same pola. Kiedyś jednak było zupełnie inaczej. Gdy w XIII wieku zaczęli przybywać tu licznie niemieccy osadnicy, najsampierw musieli karczować lasy, aby się urządzić na tej żyznej ziemi. I działali prężnie, jak widać. Budowali również pierwsze osady. Niektóre z nich istnieją do dziś i są zamieszkałe, a po innych zostały jedynie miejsca z czytelnymi w terenie wałami, fosami — mokrymi i suchymi — oraz kopcami na których budowano wieże rycerskie.
W Gozdawie znajduje się zabytkowy pałac i sporych rozmiarów folwark. Ktoś mógłby pomyśleć, że to waśnie tam zaczyna się historia tej miejscowości, ale to nieprawda.
Pierwsza osada późnośredniowieczna powstała nieco dalej, na samym końcu wsi. Prowadziła do niej kamienna droga, która nadal jest czytelna w tym terenie. Grodzisko wybudowane zostało około dwustu metrów od dzisiejszej Gozdawy, tuż przy potoku Kamienny Fort. Jego wody do dziś wypełniają fosę, która z każdej strony otacza sztuczną wyspę.
Stanowisko archeologiczne w tej wsi znajduje się w wykazie zabytków. Znajduje się w obszarze 79 – 25 AZP. W miejscu, którym się tutaj zajmuję, istniała osada z epoki kamienia łupanego, kultury łużyckiej a w późnym średniowieczu — grodzisko Gozdawa.
Grodzisko Gozdawa po raz pierwszy
To jest bardziej złożona historia, niż wydaje się na pierwszy rzut oka. Zanim zorientowałam się, że w Gozdawie jest grodzisko średniowieczne, przyszła do mnie dużo starsza historia, która od dłuższego czasu mocno mnie zajmuje. Wszystko zaczęło się od tego, że napisał do nas mój Czytelnik odnośnie mojego opowiadania o Upiorze z Rakoszyc. Posłuchajcie…
Witam. Na przełomie lat 80 i 90 poprzedniego wieku, jako dziecko mieszkałem w Gozdawie. To mała wioska kawałek od drogi między Krynicznem, a Rakoszycami. Ojciec mój był kierownikiem znajdującego się tam PGRu. Zajmowaliśmy mieszkanie służbowe w pałacu, za którym był mocno zarośnięty park. Po przejściu przez park wychodziło się na pastwisko, z którego Ojciec polecił wydzielić boisko do „nogi”, aby dzieci pracowników — w tym ja, miały gdzie się wyszaleć. Z tego miejsca było już widać Rakoszyce. W linii prostej to pewnie niewiele ponad kilometr. Tyle wstępu. Od pierwszych dni, gdy tam zamieszkaliśmy, wszyscy ostrzegali nas, a szczególnie mnie, aby nie włóczyć się po parku i wzgórzu przy drodze w nocy, bo można spotkać tam postać bez głowy. Ponoć był to duch zakopanego w lesie rycerza, któremu mu współcześni odcięli głowę. Tyle pamiętam po 35 latach. W opowieści jest mowa o wzgórzu, na które woły nie dały rady wciągnąć trumny i jak zbliżamy się do Gozdawy drogą z Rakoszyc, to teren mocno się unosi. Co prawda wzgórze jest łyse, ale kiedyś mogło być inaczej. Postaci bez głowy nigdy nie spotkałem, ale też nie specjalnie jej szukałem, ale czuję, że powinienem się tym z Wami podzielić.
Pozdrawiam Wojtek.
I wtedy się znowu zaczęło! A byłam już święcie przekonana o tym, że skończyłam z Lestem raz na zawsze. Popełniłam o nim kilka blogowych wpisów, a zakończenie tej historii napisałam w mojej książce. To miał być finisz definitywny. Sprawa upiora z Rakoszyc i śledztwo z nim związane zostały zamknięte w tej publikacji:
Ale po zacytowanej wyżej wiadomości, ponownie zwątpiłam. Od tamtej pory już tylko czekałam, że nadejdą pierwsze ciepłe dni, abym mogła wyruszyć w trasę i wjechać na to wzgórze za parkiem dominialnym w Gozdawie.
Mogiła upiora z Rakoszyc
Sprawdziłam jeszcze raz mapę tego terenu i namierzyłam na tym garbie w polu niewielką kępkę roślinności. W XIX wieku przebiegała tamtędy granica pomiędzy Rakoszycacmi a Gozdawą. W głowie zaczęło mi się gotować od tych spostrzeżeń. Jeżeli von Lest spocząłby tam po tym, jak wykopano go z cmentarza, to było to idealne miejsce, ponieważ tak czyniono z powrotnikami, aby raz na zawsze się od nich uwolnić. Wampiry bowiem zakopywano na granicach. No i bardzo zajmujące było również to, że akurat tam nie wykarczowano tych krzaczorów.
Okoliczności badania tego terenu przy pomocy różnych map — i tych poniemieckich, i współczesnych jak również NID-u i Lidaru sprawiły, że zupełnie przypadkiem trafiłam na dziwnie regularny kształt w niewielkim lesie za Gozdawą. Złapałam go dosłownie kątem oka, a potem zaczęłam powiększać i powiększać a serce straszliwie kołatało mi w piersi i zbudziły się wszystkie motyle w moim brzuchu, że aż gęsiej skórki dostałam z wrażenia i zaczęło brakować mi powietrza! Z zielonego terenu tuż przy linii strumienia zwanego Kamienny Fort wyłonił się taki obraz. To jest grodzisko Gozdawa! Cudny obiekt! Dla takich chwil warto żyć.
Odkrycia tego dokonałam jednak, będąc w Katowicach, gdzie pisałam swoją drugą książkę. Nie mogłam więc tak po prostu wyjechać rowerem z domu i wybrać się do tamtego miejsca, żeby zobaczyć je na żywo. Kiedy jednak wróciłam na Dolny Śląsk i przyszły pierwsze marcowe ciepłe dni, od razu wyruszyłam w drogę. Wzięłam ze sobą tego rudego psa :).
Tuż przed dotarciem do celu zatrzymałam się w miejscu, gdzie przekraczałam potok Kamienny Fort. Woda płynęła w naszą stronę, a grodzisko Gozdawa znajduje się wyżej, między drzewami.
Po kilkunastu minutach byliśmy już przy linii lasu, tuż za wsią. Weszłam między drzewa i szybko zorientowałam się, że idę po kamiennej drodze. Nabrałam niezachwianej pewności, że zaprowadzi mnie ona do grodziska, jednak po przejściu niecałych 100 metrów zwątpiłam. Bynajmniej w istnienie średniowiecznych wałów w tym lesie, ale w moje możliwości w tym dniu. Gąszcz tam był straszliwy, pomimo że knieje jeszcze się nawet nie zazieleniły konkretnie. Frutek jest za mały na takie wędrowanie, siedział więc w koszu, a przy rowerze miałam sakwy. Przebijanie się z takim obciążeniem przez tę dżunglę dolnośląską nie rokowało dobrze. Wycofałam się więc z postanowieniem, że wrócę tam bez Frutka.
Na tropie von Lesta. Znowu…
Pomimo tego jednak wyprawa nie była stracona, ponieważ miałam plan B, czyli sprawdzenie miejsca, o którym pisał do nas pan Wojtek. Odległość pomiędzy grodziskiem a garbem w polu za Gozdawą to raptem kilka minut drogi rowerem. Znalazłam się tam po chwili i ruszyłam do tego tajemniczego miejsca na środku pola, gdzie rosły drzewa i — gdzie, jak podejrzałam, drugi raz pochowano wampira z pobliskich Rakoszyc. Najpierw minęłam staw, również w otoczeniu zieleni, a potem droga prowadziła do kolejnej wysepki. Pomimo że na mapie została zaznaczona, to w terenie w większości nie istniała. To była męka prawdziwa. Nie dość, że pchałam rower z obciążeniem, to jeszcze cały czas pod górę i po kolana w mokrej ziemi, dokładnie tak jak w legendzie o upiorze z Rakoszyc. Droga bardzo mi się dłużyła. Frutkowski wprawdzie szedł przez chwilę o własnych siłach, ale szybko się zbuntował, ponieważ wcale nie pasował mu spacer w takim błocie.
Ostatecznie jednak zziajana i upocona dotarłam do celu. Oparłam rower o ambonę, zapięłam psa na smyczy i weszłam między drzewa. Wcześniej jednak sprawdziłam, czy nie ma na górze myśliwego. Obejrzałam sobie ten teren bardzo dokładnie. To jest idealne miejsce na mogiłę Lesta. Pośrodku znalazłam podłużny kopiec z kamieni. Był długi na dwa metry i szeroki na pół. Wyglądało to dziwnie i rozpalało wyobraźnię. Do tej wyspy na polu dawniej prowadziła droga z Rakoszyc i było stamtąd pod górę.
Rycerz bez głowy?
Po dokładnej lustracji tego terenu zdecydowałam, że wrócimy tą samą drogą do asfaltu i tam zrobimy sobie mały biwak z widokiem na park dominialny w Gozdawie. Z powrotem szło się lżej, bo było z górki, Frutek jednak nie wykazywał ochoty na wędrowanie na własnych łapach. Było mu dobrze tam, gdzie siedział. Wędrowaliśmy miedzą pomiędzy polami, która ongiś była drogą. Tam teren jest mocno pofałdowany i chwilami znajdowałam się tak nisko, że nie widziałam horyzontu po lewej. Pagórek zasłaniał mi widok na Rakoszyce całkowicie. Byliśmy tam zupełnie sami na wielkim polu.
Rozglądałam się we wszystkich kierunkach, aby nie dać się zaskoczyć dzikim zwierzętom. Starałam się być czujna, jak zawsze będąc w terenie, tym bardziej że nie miałam ludzkiego towarzystwa i na nikogo nie mogłam liczyć. Zbliżałam się już do niewielkiego stawu na wysokości parku i wtedy droga zaczęła iść pod górę. Z każdym krokiem widoczność stawała się lepsza, bo byłam coraz to wyżej. I wtedy odwróciłam się za siebie, bo usłyszałam dziwny, metaliczny pogłos. Tak jakby ktoś wziął dwie pokrywki od garnków i uderzał jedną o drugą. Zamarłam w bezruchu i zaczęłam nasłuchiwać, a wzrokiem skanowałam teren. Po chwili ponownie usłyszałam ten dźwięk. Nie potrafiłam w stu procentach ustalić, skąd do mnie przybywał, ale wydawało mi się, że dochodzi z tej kępy drzew, którą właśnie przeczesałam. Pomyślałam tak, ponieważ dokładnie w tej samej chwili, gdy po raz drugi pojawił się tajemniczy dźwięk, z miejsca tego zerwały się ptaki i było ich mnóstwo, że aż niebo zrobiło się czarne. Wyglądało to tak, jakby się czegoś przestraszyły.
Tajemnicza postać
Bardzo mnie to zaciekawiło, więc szybko ruszyłam przed siebie, aby znaleźć się jeszcze wyżej w terenie. Po chwili widziałam ten punkt jak na dłoni. Ptaki krążyły wokół drzew, ale nie siadały na gałęziach. Obserwowałam je i zastanawiałam się, skąd się wzięły? Nie słyszałam ich kiedy buszowałam między tymi krzakami. Trwało to nie dłużej niż dwie minuty, kiedy znudziły mi się te obserwacje i już szykowałam się do odejścia, gdy nagle z tej kępy wyszedł człowiek. Widziałam go wyraźnie, choć odległość była spora, ale ja zawsze lepiej widzę z daleka niż z bliska. Postać ta wynurzyła się z zagajnika i stanęła na tej samej miedzy, na której znajdowaliśmy się z Frutkiem. Ten ktoś trwał bez ruchu dłuższą chwilę i wydawało mi się, że patrzy na nas. Przeszedł mnie lodowaty dreszcz. Te krzaki były przejrzyste, bo nie miały jeszcze liści. Dookoła same pola. Cały czas obserwowałam horyzont. Skąd on się tam wziął? Niemożliwe jest, abym go nie zauważyła!
Ten ktoś po chwili odwrócił się i poszedł w stronę kępy drzew. Widziałam na własne oczy, jak zawraca i po chwili znika. Gdybym nie weszła po drabinie do ambony, żeby sprawdzić, czy nikogo tam nie ma, pomyślałabym, że to jakiś myśliwy…
Grodzisko Gozdawa po raz drugi
Następnego dnia padał deszcz. Pogoda z lekka się załamała i choć bardzo chciałam powrócić do tego lasu koło Gozdawy, to aura zmusiła mnie, żeby poczekać. Pomyślałam wtedy, że przydałby mi się fotograf na miejscu, bo jeżeli coś rzeczywiście znajdę, to chciałabym być na tych zdjęciach. Napisałam do Sierżanta i zapytałam, czy nie miałby ochoty wybrać się ze mną na poszukiwania średniowiecznej osady? Wyruszyliśmy następnego dnia samochodem, a więc w ogóle nie przejmowałam się pogodą.
Zaparkowaliśmy auto za Gozdawą i weszliśmy w knieje. Ruszyliśmy wzdłuż potoku. Wiedziałam, że jeżeli będę trzymać się tej wody, to na pewno niczego nie przegapię. Po drodze mijaliśmy dwa niewielkie źródełka.
Wędrowaliśmy tą dziczą 200 metrów, gdy nagle w oddali ujrzałam wały. Tam widoczność jest słaba, bo gęsto rosną dzikie krzewy, ale pomimo wszystko zobaczyłam je!
Nie twierdzę, że zabytek ten nie jest znany archeologom. Bo z całą pewnością jest, jednak grodzisko to nie jest oznaczone. Nie ma tam nawet kamienia z napisem standardowym, że to grodzisko XIII-XIV wiek. Widać jednak, że pomimo wszystko nikt nie zasypał tej fosy i nikt nie ingeruje w to miejsce. Pozostawiono je w spokoju, a więc z pewnością ogólnie wiadome jest, że to teren zabytkowy. Tak sądzę.
Znalezisko
Robiliśmy fotografie i bardzo cieszyłam się, że przyjechałam tam w czasie bezlistnym. Jeszcze tylko chwila, a nie byłoby sensu przybywać tam z aparatem. Nawet dron na nic by się nie przydał.
Grodzisko Gozdawa ma kształt czworoboku z wyspą na samym środku. Między wałami a stożkiem znajduje się mokra fosa o szerokości około 15 metrów. Wyspa jest wielka na 5 metrów, nie więcej. Obiekt zabytkowy jest zachowany doskonale. Czytelny w terenie, niedostępny jak przed wiekami.
W chwilę po tym jak stanęłam na tych wałach, powiedziałam do Sierżanta, że na wyspę musiał prowadzić drewniany pomost z mostem zwodzonym. Nie ma tam żadnej grobli, a więc sądzę, że mam rację. Teren tam jest podmokły i klimat niesamowity.
Próby dotarcia na wyspę
Sierżant próbował, ja robiłam fotografie. Chciałam być gotowa na wypadek, gdyby wpadł do wody. Takie zdjęcia stały się wówczas bezcenne. Jeżeli o mnie chodzi, to unikam podobnego ryzyka, ponieważ nie cierpię zimnej wody.
Biegałam po wałach i rozglądałam się za możliwością przedostania się na teren gródka, ale żadna z powalonych kłód mnie nie przekonywała. Miałam gorącą głowę od wrażeń i motyle w brzuchu, ale nie chciałam się skąpać. I wtedy właśnie, podczas lustracji tego obszaru doszło do mnie coś, czego dotąd nie dostrzegałam.
Grodzisko Gozdawa. Zamek von Lesta, upiora z Rakoszyc!
Przecież wiedziałam, że pałac w Gozdawie wzniesiono dopiero w II połowie XIX stulecia i że o rezydencji szlacheckiej wspominano w dokumentach dużo wcześniej, zanim go wybudowano! I po raz drugi — przecież wiedziałam, że von Lest kupił Gozdawę w roku 1666! Niemcy opowiadali, że w tej miejscowości znajdowała się warownia, ale dotąd myślałam, że chodziło o miejsce, gdzie teraz stoi pałac! Że to na fundamentach dawnego zamku go wzniesiono, ale to nie jest prawda! Mówili o grodzisku, które znalazłam. O wieży rycerskiej otoczonej szeroką, mokrą fosą!
Legendarny upiór von Lest na co dzień mieszkał w zamku w Rakoszycach, jednak w Gozdawie również miał rezydencję. To była jego posiadłość i z całą pewnością bywał często na tej wyspie.
Coraz częściej mam wrażenie, że to nie ja tropię Lesta, ale on mnie. Zawsze kiedy zjawiam się w tej okolicy, on jest tak blisko. Wiele razy podejmowałam próbę odnalezienia wampirycznego pochówku tej legendarnej persony, i myślałam, że to już koniec, bo wszystkie wątki się wyczerpały. I wówczas natrafiam na miejsce po zamku, który był jego własnością, a tuż obok, dosłownie 500 metrów w linii prostej zadrzewiona kępa w środku pola, do której prowadzi droga z Rakoszyc, wydaje mi się idealna, żeby zakopać tam upiora. Chodzę od miejsca do kolejnego miejsca i wszędzie znajduję jego ślady. Mam wrażenie, że on zmusza mnie do tego, abym go znalazła.
Kiedy nasyciłam oczy nowym odkryciem i zrobiłam wystarczająco dużo fotografii, zaczęliśmy powracać do samochodu. W tym czasie narodził się pomysł, aby odwiedzić inne podobne miejsce w tamtej okolicy, które znalazłam w podobny sposób jak grodzisko Gozdawa. Sierżant nigdy tam nie był i połknął bakcyla. Wydawałoby się, że najlepsze tamtego dnia już było, ale to tylko wrażenie. Najciekawsze historie dopiero przed nami, jednak o tym już w następnym wpisie. Link zostawiam tutaj — Grodziska średniowieczne i pierdolety o duchach.
Więcej naszych opowieści z drogi znajdziecie w książce autorek bloga Nieustanne Wędrowanie — O rycerzach, śmiertelnych intrygach i bajecznych majątkach (patrz poniżej). Polecamy!
Artykuł zawiera autoreklamę
Trzeba uważać, gdyż na bagnach żyją krokodile i utopki.
Bajki ! Jeszcze raz bajki!