Kowal z Chwalimierza, Gestapo i pojmanie Hansa von Kramsta
W 1942 roku funkcjonariusze Gestapo aresztowali Hansa von Kramsta — ostatniego przedwojennego właściciela majątku w Chwalimierzu. Stało się to wskutek zarzutu, jakoby miał on nieść pomoc i wsparcie Żydom. Mężczyzna został zesłany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Po upływie roku rodzinie Kramstów udało się go wykupić za 3,5 miliona marek. Niestety, jego organizm był tak wycieńczony, że Hans zmarł zaraz po opuszczeniu tego strasznego miejsca.
Zabytki gorszego Boga
Mieszkałam w Chwalimierzu wiele lat. Spędziłam tam całe dzieciństwo. Odkąd pamiętam buszowałam w dawnym pałacu rodu von Kramsta, budowałam bazy w pozostałościach starych zabudowań folwarcznych i… odbijałam piłkę od ścian zabytkowego warsztatu samochodowego.
Nie miejcie mi tego za złe. Wówczas pojęcia nie miałam o tym, jak wielką wartość mają takie miejsca. Ściana była ścianą, nie reliktem historii. Później, wraz z wiekiem, zaczęłam interesować się tym, jak żyli ludzie w odległych mi czasach.
Wielokrotnie na blogu podejmowany był temat Jaśniepaństwa z Chwalimierza. Opisany został pałac, a nawet herb tej rodziny, której przedstawiciele — jak się potem okazało — byli członkami masonerii. Wciąż jednak nie zwracałam uwagi na nieco mniej oczywiste zabytki, ponieważ zwyczajnie informacje na ich temat nie są pierwszymi, na które się trafia, przetrząsając internet i inne źródła. Kiedy jednak kopie się w historii na tyle głęboko że to, co pozornie najciekawsze zostanie już rozłożone na części pierwsze, trafia się wreszcie na to, czego do tej pory się nie dostrzegało. Tak właśnie poznałam Paula Dickerta — kowala z Chwalimierza, który kiedyś prowadził kuźnię, a w późniejszych latach warsztat samochodowy, ten sam co to nie raz i nie dwa oberwał piłką z moich rąk.
Takie obiekty wraz z mamą mamy w zwyczaju nazywać „zabytkami gorszego Boga”. To właśnie one najczęściej dostają pięścią od upływającego czasu. Zdarza się, że bez konsultacji z konserwatorem wymienia im się okna na takie, jakie nie są zgodne z ich pierwotnym wyglądem. Ze starych drzwi wyrywa się zawiasy, aby potem sprzedać je na skupie złomu, a elementy ozdobne są zbijane i kończą jako ozdoba w czyimś ogródku. Dlaczego? Bo nie są to zamki, pałace i dwory, których wartość jest widoczna na pierwszy rzut oka. Widziałam setki razy, jak miejsca takie upadają i wreszcie przestają istnieć. Z chwalimierską kuźnią na szczęście nie jest aż tak źle. Budynek wciąż trzyma się kupy i nie trzeba być szczególnie zorientowanym w temacie, aby zauważyć, że nie została ona wybudowana dziesięć lat temu. Mimo wszystko jednak nikt o niej nie pisze, nikt nie rozprawia i nie podejmuje jej tematu na forum. A szkoda, bo okazuje się, że skrywa ona całkiem ciekawe opowieści lub przynajmniej stanowi punkt wyjścia dla interesujących insynuacji.
Paul Dickert — przypadkowe śledztwo
Od jakiegoś czasu noszę się z tym, aby napisać o browarach, które funkcjonowały w Środzie Śląskiej i okolicach w ubiegłym stuleciu. Podczas robienia reaserchu na ten temat, zupełnym przypadkiem, trafiłam na ślad kowala z Chwalimierza. Wszytko zaczęło się od rachunku telefonicznego*, jaki został wystawiony na jego nazwisko.
*rachunek można zobaczyć klikając w czerwony link
Umówmy się — telefon w czasach przedwojennych nie był dobrem dostępnym dla wszystkich. Stanowił on raczej rzadkość. Nawet w trakcie kolejnych dekad nie zdołał on znaleźć się w przynajmniej połowie domów społeczeństwa. Ot, technologiczna ciekawostka.
W 1932 roku centrala telefoniczna znajdowała się w Środzie Śląskiej, a posiadacze nowoczesnych urządzeń otrzymywali rachunki na specjalnych druczkach, podobnie zresztą jak dzieje się to obecnie. Do dziś zachował się rachunek telefoniczny wystawiony na nazwisko Paula Dickerta, zamieszkującego wówczas dom nr 248 w Chwalimierzu. Opłata została przez niego uiszczona 2 grudnia 1932 roku.
Na odwrocie koperty znalazła się nawet zachęta do wysyłania życzeń z okazji Nowego Roku, które to miałyby być dostarczane pod postacią ozdobnych telegramów. Do wyboru podobno było aż osiem różnych wzorów. Z zabytkowego rachunku możemy również wyczytać, że koszt miejscowej rozmowy w tamtym okresie był równy 10 fenigom (jest to równowartość 1/10 marki niemieckiej).
Telefon w XX wieku a bluetooth
Nie byłabym sobą, gdybym nie dała się nieco ponieść wyobraźni. Jako dziecko mogłam własnymi oczami obserwować proces popularyzacji telefonów komórkowych. We wsi, w której mieszkałam, byłam jedną z pierwszych osób, które korzystały z tego dobrodziejstwa technologii. Problem był jednak taki, ze skoro komórkę miałam ja, a reszta moich kolegów nie, to urządzenie było praktycznie bezużyteczne. Posiadanie telefonu było zbytkiem, lansem, zaryzykuję wręcz stwierdzenie, iż stanowiło to ogromny popis pozerstwa. Powiedzmy jednak, że względnie szybko telefony bezprzewodowe stały się nieco tańsze i tym samym bardziej dostępne. W końcu znalazłam więc powód, dla jakiego warto było mieć komórkę w kieszeni, a nie na biurku w domu.
Inaczej było z technologią bluetooth. Część z Was z pewnością pamięta irdę. Pozwalała ona na transmisję danych w zakresie podczernieni, a na moje i po ludzku — za jej pośrednictwem można było przesłać pomiędzy jednym telefonem a drugim jakiś plik, np. dwukolorowy obrazek składający się głównie z pikseli lub utwór monofoniczny, albo nawet mp3. Trwało to rzecz jasna całe wieki, a podczas procesu przesyłu trzeba było sporo sił poświęcić temu, aby łącze się nie zerwało. W późniejszych latach rynek technologiczny przywitał rozwiązanie w postaci bluetooth. Mechanizm działania obu rozwiązań był w gruncie rzeczy podobny, jednak „niebieski ząb” zdawał się bardziej precyzyjny — transmisja danych trwała znacznie krócej i była bardziej odporna na czynniki czysto mechaniczne. Oczywiście spopularyzowanie tejże opcji trwało znacznie dłużej, niż zjawiska komórek w samych sobie. O ile proty telefon w pewnym momencie miał każdy, o tyle z zaawansowania technologicznego tego rodzaju korzystało niewielu.
Jak dziś pamiętam, gdy podczas oglądania polsatowego tasiemca o tytule „Pierwsza miłość” jeden z wówczas najmłodszych bohaterów (który dziś pewnie odpowiada za starszą część obsady) miał kupić sobie nową komórkę na bazarku. Sprzedawca zachwalał wtedy oferowany przez siebie sprzęt, mówiąc między innymi, że posiada on technologię bluetooth, jaka to jest niedostępna dla większości społeczeństwa. Młody aktor zapytał więc, na co ona ma mu się przydać, skoro mimo lepszych możliwości przesyłania grafik naprędce, nie będzie mógł się on tym cieszyć w pełni, ponieważ jego znajomi zapewne nie będą mieli podobnej opcji. Zapadło mi to w pamięć.
Jakże wielkim gadżeciarzem lub pozerem musiał więc być Paul Dickert z Chwalimierza, skoro w czasach, gdy telefonu stacjonarnego nie miał nikt, on zdecydował się na jego instalacje w swoim domu.
Kuźnia Paula Dickerta w Chwalimierzu w I połowie XX wieku
Kolejnym tropem w spawie Dickerta był list z danymi jego interesu w nagłówku*. Korespondencja została wysłana w 1930 roku. Historycy zakładają, iż kowal przekształcił po I wojnie światowej swój zakład kuźniczy w warsztat, w którym można było zamówić i kupić istotne elementy wymienne do maszyn rolniczych oraz do szycia, rowerów i wirówek.
*list można zobaczyć klikając w czerwony link.
Ma to sens. Znajduje go w archiwum fotograficznym mojego ojca który, choć nie ima się pisania na tym blogu, to pieczołowicie uwiecznia na zdjęciach co ciekawsze odkrycia. To właśnie dzięki niemu dysponuje fotografiami rachunków Paula Dickerta, z których wynika jakiego rodzaju biznes prowadził on we wsi Frankenthal, czyli dzisiejszym Chwalimerzu.
Kowal, komornik i Gestapo
Wsród dokumentów dotyczących kuźni w Chwalimierzu znajduje się również list komornika ze Środy Śląskiej*, jaki został wysłany na prośbę kowala Paula Dickerta z Chwalimierza w sprawie niejakiego Eichmanna. Nazwisko Eichmann jest rzecz jasna dość popularne w Niemczech, jednak wpisując je w wyszukiwarkę Goggle — czy się chce, czy nie — hasło to prowadzi bezpośrednio do Adolfa Eichmanna, który pełnił funkcję funkcjonariusza nazistowskiego i został uznany za zbrodniarza wojennego, a następnie skazany za ludobójstwo. Adolf Eichmann był głównym wykonawcą planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej i udzielał się w organizacjach przestępczych Schutzstaffel, Sicherheitsdienst oraz… Gestapo.
*list można zobaczyć klikając w czerwony link.
Widzę oczami wyobraźni, jak w tej właśnie chwili moja facjata dostaje pomidorami od rozjuszonej widowni. Oczywiście, że nie mam jednoznacznych dowodów na to, że Eichmann z listu komorniczego i Adolf Eichmann z nazistowskich Niemiec to jedna i ta sama osoba. Nie mniej tego trudno nie zauważyć w tym wszystkim analogii. Funkcjonariusz Gestapo Adolf Eichmann szczerze nienawidził nacji żydowskiej. Chwalimierski kowal wysłał w sprawie mężczyzny o tym samym nazwisko zapytanie w sprawie kwestii majątkowych. Wreszcie Hans von Kramsta — ostatni powojenny właściciel pałacu i innych włości we wsi Frankenthal zostaje pojmany przez Gestapo i osadzony w obozie zagłady w Oświęcimiu pod zarzutem udzielania pomocy Żydom. Być może jego aresztowanie było wynikiem rozkazu, jaki wydał Adolf Eichmann, o którego to pytał Dickert, a może to tylko dziwny zbieg okoliczności.
Jedni teorię tę uznają za naciąganie faktów, inni zauważą związek pomiędzy przytaczanymi wydarzeniami. Będą też tacy, którzy z całego tego zamieszania zapamiętają jedynie zdjęcia powojennych rachunków oraz odniesienia do starej dokumentacji na innych stronach internetowych. Jedno jest zatem pewne — każdy z Czytelników na tym w jakiś sposób skorzysta.
Oj Ines, Ines, nie oceniaj zbyt pochopnie innych. „Jakże wielkim gadżeciarzem lub pozerem musiał więc być Paul Dickert z Chwalimierza, skoro w czasach, gdy telefonu stacjonarnego nie miał nikt, on zdecydował się na jego instalacje w swoim domu.” Z tego co napisalas facet byl rzutkim przedsiebiorca. Przeksztalcil swoja kuznie w warsztat i sklep a telefon byl mu potrzebny do prowadzenia interesow (wiele instytucji i firm mialo telefony). Poza tym pewnie inni tez korzystali z jego telefonu. Pewnie w jakis sposob nobilitowalo to kowala i pomagalo w prowadzeniu interesu. Pewnie „gadzeciarzem lub pozerem” byl, ale kto jest bez winy niech pierwszy rzuci kamien ;) Pozdrawiam i dziekuje za interesujace opowiesci :)
To jest kwestia punktu z którego się patrzy na tę sprawę :) Myślę, że pomimo tego, że w tamtym czasie z telefonów już się korzystało, choć nie były one dostępne dla każdego w formie osobistego odbiornika, to nie było konieczne go posiadać, aby dobrze prosperować. Taki zakład z częściami do aut rzeczywiście mógł telefonu potrzebować bardziej niż kuźnia, jednak z powodzeniem mógł się bez niego obejść bez szkody dla interesu. Świat wyglądał nieco inaczej, zwłaszcza na małej wsi, położonej daleko od dużego miasta. Tego człowieka z całą pewnością znano w okolicy bardzo dobrze i kiedy ktoś czegoś od niego chciał – po prostu do niego przybywał i załatwiał sprawę. Też jestem zdania że telefon kowala był takim dodatkiem na pokaz. Trzeba na to patrzeć zapominając o teraźniejszości, w której numer telefonu jest niemal jak nazwisko. Ja muszę zostawiać go wszędzie, gdzie chcę coś załatwić, bo będą oddzwaniać. Kiedy mówię, że nie ma takiej potrzeby, bo przyjdę i będę się dowiadywać – patrzą na mnie jak na dziwoląga :)
Ok, jestem tyko ciekaw ile telefonow bylo w Chwalimierzu i w Srodzie Sl w 1932r.? Moglibysmy zorientowac sie czy byl „pozerem” czy tez nowoczesnym facetem nadazajacym za postepem technicznym? Jakos tak chce mi sie bronic tego kowala, moze zupelnie nieslusznie… Taka wlasnie jest historia, pelna zagadek i mozliwosci fantazjowania :)
Może rzeczywiście źle się wyraziłam pisząc, że „Też jestem zdania że telefon kowala był takim dodatkiem na pokaz”. Powinnam ująć to z lekka inaczej. :) że uważam, „że mógł być takim dodatkiem”. Nie wiemy rzeczywiście jak było naprawdę, ale wiemy, że w tamtym czasie z całą pewnością posiadanie telefonu nie było tak naturalne jak dziś. Był to więc swego rodzaju luksus, na który nie każdego było stać. Kowal równie dobrze mógł iść z duchem czasów i zainwestować w taki sprzęt uznając go za niezbędny w swojej branży. Wiemy o nim jedynie tyle, że prowadził taki interes w Chwalimierzu, nie znamy jego charakteru. Jednak wyobraźnia działa i przetwarza, dlatego pojawiają się różne wersje wydarzeń.
Warto zawędrować do Maciejowca. Tamtejszy pałac jest dosyć mocno związany z postacią Hansa von Kramsta i ma bardzo ciekawą historię.
Choć mamy to w planach od bardzo dawna, to dotąd jeszcze nam się nie udało tego zrealizować :) Jednak mamy to na uwadze i kiedyś z całą pewnością się uda :)
Jestem teraz w Maciejowcu i z wielkim zaciekawieniem czytam o rodzinie von Kramst. Pałac w Maciejowcu jest obecnie mozolnie remontowany przez nowych zagranicznych właścicieli. W herbie znowu 2 młoty, jeden z nich pyrlik. Jest też nieco zdewastowane Mauzoleum von Kramst. Teren pałacu jest zagrodzony, z zewnątrz gdyby nie kiepski stan techniczny wygląda okazale…
[…] Podwładnym tego demona w ludzkiej skórze był Adolf Eichmann (ten którego podejrzewałam o kontakty z chwalimierskim kowalem, teoria ta jednak była mało prawdopodobna, a ja znalazłam informacje rzucające na całą tę […]