Niekomercyjny

KROWA ŻYWICIELKA. Poszła za czterdzieści tysięcy złotych

Krowa żywicielka – tak mówiła o tym zwierzęciu moja babka. Razem z taką właśnie krową przyjechała z Czortkowa do Środy Śląskiej, kiedy skończyła się II wojna światowa. Jechali koleją całą rodziną. To znaczy – przyjechali do tego miasta ci, którzy przeżyli. Moja babka, mój dziadek, moja prababka, siostra mojej babki, moja ciotka (jako mała dziewczynka) i mój tato – jeszcze w brzuchu babci. Mojego pradziadka i trzech jego synów zamordowali banderowcy…

Wszyscy wysiedli na stacji w Szczepanowie i opuścili pociąg. Miasto przed nimi – Środa Śląska – było całkiem wyludnione. Babcia Frania opowiadała, że kiedy tam przybyli, na ulicach nie było nikogo. Można było brać taki dom, jaki się komu podobał. W moim mieście jest wiele cudnych, przestronnych obiektów, które są już dziś zabytkami przez wzgląd na swój wiek. Takie budynki zastała tu moja – jakby nie patrzeć – liczna rodzina. Prawie wszystkie były do wzięcia! Targali ze sobą jednak zwierzę cenniejsze od ludzi. To krowa żywicielka zadecydowała o tym, w jakich warunkach potem, kiedy zjawiłam się na tym świecie, przyszło mi żyć.

zabytki Środa Śląska

W sam raz dla krowy

Ta historia, choć na pierwszy rzut oka wydaje się być banalna, miała ogromny wpływ na całe moje istnienie. Teraz wiem, że mogłam dorastać wygodniej, bardziej nowocześnie, w większym mieszkaniu lub nawet w dużym domu. Jednak moja babcia szukała w Środzie Śląskiej takiego miejsca, gdzie jej krowa żywicielka będzie szczęśliwa. I tak, ze wszystkich wielkich, obszernych, kilkupokojowych, pięknych mieszkań i domów średzkich, z podwórkami, ogrodami i innymi luksusami – których nigdy w życiu nie zaznałam – wybrała właśnie to małe mieszkanko na parterze, przy jednej ze średzkich ulic – tylko dlatego że na podwórku, przy tym domu, na wprost okiem kuchennych, w odległości kilku metrów, stała sporych rozmiarów komórka. W sam raz dla krowy…

W mieście Środa Śląska

Krowa żywicielka 

Ostatnio, kiedy tamtędy przechodziłam, spojrzałam na tę ruinę. Nie zostało jej już zbyt dużo czasu i być może za chwilę zniknie z powierzchni ziemi. To ostatni moment, żeby ocalić tę historię od zapomnienia, jako że ona to właśnie winna jest temu, że w dzieciństwie nie miałam swojego pokoju, że razem z mamą, tatą i bratem cisnęliśmy się na niecałych trzydziestu metrach kwadratowych, w pokoju z kuchnią i to tylko dlatego, że mojej babci wystarczało jedno pomieszczenie i udostępniła nam pozostałą część tej klitki. W lokalu tym nie było miejsca na łazienkę. Wszyscy myliśmy się w miednicy. Kiedy jedno z nas się myło – reszta siedziała tyłem. Ciasnota była okrutna. Zero jakiejkolwiek prywatności. I choć moja mama robiła wszystko, żeby to mieszkanie było czyste i ładne, to zawsze brakowało mi tam swojego miejsca. To był efekt tego, że z Czortkowa do Środy Śląskiej jakiś czas wcześniej pociągiem przyjechała ta krowa żywicielka…

Czortków Ukraina

Czortków. Ukraina

Wszystko wolne po Niemcach

Gdyby ktoś powiedział mi w poprzednim życiu, że mój los będzie zależał od bydlęcia – nie uwierzyłabym. W czasach, w których przyszło mi tam żyć, w dzieciństwie moim, nie odczuwałam tej ciasnoty aż tak dotkliwie. Dopiero potem, kiedy stałam się nastolatką – dom ten z każdym rokiem coraz bardziej się kurczył. Marzyłam o tym, żeby się stamtąd wyprowadzić. Pragnęłam mieć swój pokój. Miejsce, w którym mogłabym czytać książki w ciszy. W tylko swoim świecie. Na takiej małej powierzchni bardzo ciężko jest żyć w tyle osób i unikać napięć. Nie sposób myśleć o pozostaniu tam na zawsze, bo to potęguje uczucie zmęczenia. Dobre jest to na rok czy dwa, ale nie na kilkanaście. Dopiero po wielu latach zaczęłam sobie uświadamiać, skąd wybija źródło tej ciasnoty i niewygody. Zaczęłam przypominać sobie opowieści mojej babki. O tym, że w mieście można było wybierać sobie miejsca do życia, że wszystko stało tam wolne po Niemcach, że była wtedy z nimi ta święta krowa…

Krowa żywicielka

Największy skarb

W tej niewielkiej wiosce niedaleko Czortkowa – w Górnej Wygnance, moja rodzina żyła z ziemi. Mieszkali w niewielkim domu z jedną izbą. W pomieszczeniu tym znajdował się piec – najlepszy do spania zimą.

Gdzieś w Ukrainie

Gdzieś w Ukrainie

Nie był to żaden majątek, ale coś tam siali, coś uprawiali, a w oborze przy chacie miejsce swoje miała krowa. Najcenniejszy ich skarb. Zwierzę odbierało największy szacunek. Troska o nie była obowiązkiem każdego z rodziny. Bydlątko dawało mleko, a z niego była i śmietana i ser. Od czasu do czasu krasula ocieliła się, a to zawsze wzbogacało skromny budżet domowy. Kiedy nastały czasy przesiedlenia, w Górnej Wygnance zostało niemal wszystko z ich majątku – ale nie krowa. Ona to razem z moją rodziną podróżowała koleją i przybyła do mojego miasta. Nie pamiętam opowieści mojej babki aż tak dokładnie aby powiedzieć Wam ile krowa żywicielka mieszkała w tej małej szopce…

W mieście Środa Śląska

… ale przyszedł taki dzień, kiedy ona zdecydowała, że bydlątko sprzeda. Ciężko mi dziś wygrzebać w pamięci powody takiej decyzji. Być może kilka lat w mieście zmieniły jej priorytety. Krowa przestała być fundamentem istnienia? Ciężko było o miejsce do jej wypasania? Mleka i sera w sklepach nie brakowało? Z całą pewnością musiał istnieć konkretny powód do tego, aby krowy pozbyć się definitywnie.

Krowa żywicielka

Krowa żywicielka za 40 tysięcy

Pamiętam, że w starej szafie mojej babki, na samym jej dnie leżała taka duża, czarna skórzana torba. Z lekka lakierowana i mocno sfatygowana czasem. W torbie tej luzem wrzucone były stare fotografie, które uwielbiałam jako dziecko przeglądać. Babcia nieraz wspominała przy takich okazjach, że to z tej właśnie torby skradziono jej czterdzieści tysięcy złotych. 

Krowa żywicielka

Opowiadała, że pojechała z krową do Wrocławia na targ. Sprzedała zwierzę za wspomnianą kwotę. Potem, kiedy wracała do domu autobusem albo pociągiem – tego już nie jestem pewna – z torby tej ukradziono jej wszystkie pieniądze. Musiała sobie przysnąć w drodze na chwilę w nieodpowiednim momencie. 

Ani krowy ani hajsu ani przestrzeni do życia

Nie mam nic do tej krowy – żeby była jasność :)

Krowy

Jednak zobaczcie jak podobna, niby błaha okoliczność może wpłynąć na ludzkie życie. Niewygody, brak prywatności i ciasnota domu z dzieciństwa sprawiły, że zawsze miałam – i nadal mam – ochotę uciekać. Zawsze gdzieś mnie gna. Nie lubię spędzać czasu w czterech ścianach. Niczego sobie nie kupuję, żeby nie gromadzić niepotrzebnych rzeczy bo i tak pewnie niedługo będę musiała je zostawić, kiedy trzeba będzie „uciekać”. Nigdzie nie czuję się u siebie. Nigdzie nie jestem bezpieczna.

Droga gruntowa

Z każdego miejsca, w którym zatrzymuję się nawet na dłużej – bez żalu mogę odejść w każdej chwili. Nie mam poczucia, że gdzieś jestem u siebie. Że mam swój kawałek podłogi – choć w późniejszym życiu niejednokrotnie go miałam. Nigdzie nie czuję się dobrze. Wszystko to tylko miejscówki, w których przebywam chwilowo. Przeprowadzałam się już w swoim życiu tyle razy, że wiem, że nic nigdzie mnie nie trzyma. Nie zapuszczam korzeni.

Krowa żywicielka

Myślę o tym zawsze, kiedy mijam tę stodółkę. Że może – gdyby rodzina moja wówczas wybrała inny dom, na tyle duży, żeby dla wszystkich nas było tam miejsce. Nie tylko na chwilę, ale na zawsze. Żeby nikt z nas nie szukał niczego innego, uciekając z ciasnoty. Gdyby moi dziadkowie choć odrobinę pomyśleli o przyszłości. O tym najbliższym pokoleniu, a nie tylko o krowie – może wówczas życie moje potoczyłoby się inaczej i dziś i wcześniej chciałabym dokądś wracać. A tak jestem pozbawiona korzeni. Nigdzie nie wrosłam…

I nie chodzi o to, że stało się coś strasznego ale o to, że naprawdę nie musiało tak być. Gdyby nie ta krowa, teraz zapewne mieszkałabym w pięknym domu i nieustannie inwestowałabym w niego, ładując zarobioną kasę w remonty i poświęcając mu każdą godzinę życia. A tak? Nieustannie wędruję… W sumie to nie do końca jestem pewna, czy tej krowy nie cierpię, czy jestem jej wdzięczna :)

 

 

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
96
OK
31
Kocham to!
22
Nie mam pewności
4
Takie sobie
0
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Aga

„Nigdzie nie wyrosłam ” Znam to uczucie i to bardzo dobrze.

Jacek

…człowieczy los, nie jest bajką ani snem…Pięknie to napisałaś! Pozdrawiam!

Mariusz

To mi przypomina moich dziadków. Oni osiedlili się w Opolu choć wcześniej zawędrowali aż do Poznania gdzie zistali potraktowani jak banderowcy. Dziadki wybrały małe mieszkanie w przekonaniu, ze to tymczasowe, że wrócą do Stryja pod Lwowem. Byle blisko kolei bo dziadek kolejarz. Gdy zmarł stalin do dziadka dotarło, że Opole to już ich miejsce, że powrotu nie będzie…

Kategoria:Niekomercyjny

0 %