MALCZYCE. KOCHASZ ALBO NIENAWIDZISZ. Opowieść o dorastaniu w dziwnym miejscu.
Malczyce to moja mała dolnośląska ojczyzna. Heimat, jak mówili Niemcy. To bardzo trafne określenie, niezupełnie przetłumaczalne na język polski. Heimat to miejsce, gdzie człowiek spędza pierwsze kilkanaście lat swojego życia, wtedy gdy formują się jego ego i ramy charakteru. Uważam, że takie miejsce ma na człowieka wpływ już nieusuwalny, choćby o nim zapomniał i wyjechał na drugi koniec świata. Zostawia w nim ślad energetyczny, który może być kulą u nogi lub kapitałem. W zależności od okoliczności.
Co wtedy, gdy miejsce jest nietypowe, trudne do zaszufladkowania i pogmatwane, jak bieg opływającej go Odry? Ano, większa kula, lub większy kapitał – w zależności od naszych możliwości… Malczyce, geograficznie leżą w Dolinie Odry, na jej lewym brzegu. Brzeg i teren jest wysoki, co jest idealnym warunkiem do założenia nadrzecznej osady. Miejsce nad samą rzeką, ale bezpieczne. Dodam, że podczas powodzi tysiąclecia, w 1997 – zalane zostały tylko trzy budynki mieszkalne, port i stocznia.
Niech Was nie zmyli ta mapka. Po pierwsze Odra ma tutaj dziś zupełnie inny przebieg. To efekt bez mała 150 lat prac regulacyjnych. Dzisiejszy przebieg uzyskała przed samą wojną. Po drugie – data. Miejscowość nie powstała w 1775 roku.
Malczyce historycznie
… mają ponad 800 lat! Zdziwieni? Słusznie, sam byłem zdziwiony gdy dowiedziałem się o tym. Gdy byłem w podstawówce, myślałem, że są z XIX wieku – bo najstarsze budynki pochodziły z tej epoki.
Do czasu, gdy zobaczyłem wykop pod rurę wodociągową na głównej ulicy, jakiś metr poniżej poziomu jezdni, zauważyłem w nim jakby… hmm… Podkłady kolejowe? Ale były za chude i za gęsto ułożone. Dopiero potem wygrzebałam w szkolnej bibliotece, że w średniowieczu wykładano ulice młodymi pniami dębów, w celu ich utwardzenia. Był to dla mnie szok! Kurka, średniowiecze, tu? A gdzie zamki, pałace, fosy, mury i stare kościoły? To wszystko, z czym średniowiecze kojarzyło mi się do tej pory? Otóż to. Nie było ich.
Nie były potrzebne
Malczyce na początku zawsze należały do kogoś. A to do jednego rycerza, to do drugiego „vona”. To do kościoła, to do klasztoru w Lubiążu. Jednak, choć były tu wielkie folwarki i właściciele mieli tu swoje główne biznesy — to w tym feudalnym okresie, mieszkać tu… nie chcieli. Nie budowali swoich zamków, pałaców. Dlaczego? Nie wiem. Mam teorię… swoją. Mimo że Malczyce leżały nad dużą rzeką — to jakby dziś autostrada i magistrala kolejowa razem wzięte — to były nieco na uboczu. Co z oczu to z serca. Osiedlali się tu indywidualiści, niektórzy na bakier z panami, kościołem i prawem. Ludzie wolnych zawodów. Rybacy, smolarze i inni leśni ludzie. Właściciele barek i kryp, kupcy, myśliwi, handlarze. Skoro byli oni, to i pojawili się szynkarze, lichwiarze i im podobni. To potem pewnie i kłusownicy oraz przemytnicy, ponieważ niedaleko stąd przez kilkaset lat biegła granica księstw. Ludzie aktywni, niepokorni i przedsiębiorczy.
To było ich miejsce
Znacie przysłowie — pańskie oko konia tuczy? Tu nie było pańskiego oka. Koń, choć pański — dawał sobie radę sam. Panom też to pasowało. To był swoisty wentyl bezpieczeństwa, ale pod kontrolą. Panowie i to miejsce — nie pasowali do siebie. I wszystkim było to na rękę. Żeby nie być gołosłownym, znacie drugą taką miejscowość, aby przez 700 lat nie spinała się, by postawić kościół? Gdzie najmniejsza „pipidówa” uznawała to za punkt honoru? Katolicy z już prawie trzytysięcznych Malczyc chodzili na msze do Chomiąży, a ewangelicy do Ruska. Możliwe, że wielu nie chodziło do żadnego kościoła. Dopiero w 1905 i 1907 pobudowano tam dwie świątynie. Na zasadzie — hmmm… oj — to już nie wypada, aby dalej ich nie było. Ewangelicy stanowili większość, więc stać ich było na dobrego architekta — dziś obiekt ten, to piękna cerkiew prawosławna. Katolicy zaś, aby nieco „postarzyć” i nobilitować swoją budowlę, przytargali skądś, (zapewne znad przeprawy promowej) osiemnastowiecznego Nepomucena.
Dorastałem więc w diametralnie innym otoczeniu, niż np. Panie Nieustanne, bo…
Malczyce
…oferowały mi inne „artefakty”. Takie były moje tereny zabaw. To np. moje romantyczne stawy (południowy kanał portowy).
Gdzie skakało się po krach, lub z barki na barkę, albo pływało własnoręcznie wykonaną tratwą.
To były moje wieże widokowe (główny budynek ruin papierni, nieczynny od 1945)
Tak, byłem tam gdzie te brzózki i to było niebezpieczne już 30 lat temu.
A z takim „barokiem” miałem do czynienia (mechanizmy XIX wiecznej wywrotnicy wagonów).
No, może to bardziej taki techno – neobarok :) Lubię takie rzeczy. Są też „zamczyska”…
To kompleks zabudowań dawnej fabryki cukierków. Po wojnie przerobiony na mieszkania i hotel robotniczy. Dziś na takie coś mówi się lofty. Cukierków po wojnie nie produkowano, bo Rosjanie wywieźli maszyny. Z cukrowni im się nie udało, bo była strzelanka z malczycką milicją. A to moje gloriety.
Takie schrony wartownicze na terenie przyfabrycznym, stały kiedyś na każdym podwórku. Co za wspaniały obiekt dla kilkulatka wychowanego na Klossie i Czterech Pancernych! Biegałem też pod takimi łukami tryumfalnymi.
I przełaziłem przez takie nadrzeczne portale.
Malczyce wciąż obfitują w detale, dobitnie określające ich charakter oraz historię
Mobilny kwietnik postindustrialny…
Garaż z kawałka starej barki. Jest takich jeszcze tu kilka. Większość tych obiektów związana jest z rzeką. To naturalne. Bo…
Odra
… była od początku motorem powstania i rozwoju Malczyc. Dawała pożywienie i pracę. Umożliwiała transport, co mnożyło firmy załadunkowe i żeglugowe. Jedna z nich — Toepffer — istniała nieprzerwanie przez 100 lat. Bliskość rzeki była koniecznym warunkiem do powstania „wodożernych” wielkich fabryk — jak cukrownia i papiernia. O stoczniach nawet nie wspominam. Zresztą jedna istnieje do dziś. Buduje wielkie barki na zachodnie, wielkie i zadbane rzeki.
To rzeka Odra nadawała temu miejscu dynamikę
Pierwszego dużego przyspieszenia gospodarczego Malczyce doznają w roku 1646, gdy wygasła umowa miedzy Wrocławiem, a Frankfurtem na wyłączność żeglugi. Do tej daty, barki pochodzące z innych miast konfiskowano i niszczono!
Drugi „kop” nastąpił w roku 1742, gdy po zabraniu Austrii Śląska — król Prus Fryderyk Wilhelm IV, podjął decyzję o utworzeniu w Malczycach głównego składu węgla dla wałbrzyskich kopalń. Wybudowano słynna Drogę Węglową, którą wozami konnymi transportowano tu węgiel. Rocznie to było około 10 000 wozów. Powstawały jak grzyby po deszczu firmy transportowe, a i okoliczni chłopi mogli dorobić sobie swoimi zaprzęgami. Surowiec ładowano stąd na barki, które transportowały go do Berlina, Magdeburga i Poczdamu.
To zdjęcie późniejsze o 150 lat, ale „klimat” tego rzecznego mrowiska oddaje dobrze.
To cytat z tego okresu:
Akwizytor i pisarz Jan Henryk Neuwertz tak opisywał w 1797 r. swój pobyt w Malczycach:
Przybyliśmy do Malczyc, przechodząc przez magazyny soli, gorzelnie i przez potężny skład węgla kamiennego, z którego miejscowość ta słynęła, nie tylko na Śląsku, jak nurt tej rzeki. Oficjalne budowle cesarskie, piece wapienne i góry usypane z węgla kamiennego tworzą specyficzny wizerunek tego miejsca. Mnóstwo ludzi pracuje przy załadunku i rozładunku towarów, nieopodal spokojnie stojące statki, wozy towarowe, ludzie tłoczą się w tej miejscowości, szczególnie na nabrzeżu, żegluga jest bardzo ożywiona, wręcz zabawna, ciągle coś przypływa i odpływa. Widzimy tutaj poniekąd centrum, uwydatniają to tysiące rąk w ruchu ludzi załatwiających różne sprawy. Z całym sumieniem jestem przekonany, że każdy zgodziłby się, gdybym stwierdził, że Malczyce zasłużyły na to, by je zobaczyć, opisać i poznać. (źródło Wikipedia)
Gdy zaś w 1844 przez Malczyce poprowadzono linię kolejowa Wrocław — Legnica – Drezno, to koniunktura dla Malczyc wzrosła jeszcze bardziej. Ta trasa do dziś jest jedną z ważniejszych w kraju. Ciekawostka — ominięto Środę Śląską, gdyż linia miała być maksymalnie prosta i była alternatywa: albo Malczyce, albo Środa. Wybrano Malczyce jako wówczas ważniejsze gospodarczo. Dlatego Średzianie musieli i dalej muszą do swojej stacji dojeżdżać cztery kilometry. Później jeszcze połączono Malczyce przez Strzegom z Wałbrzychem i ciężka praca koni zakończyła się definitywnie. Do nowego, wybudowanego w starorzeczu portu, zaczęły docierać pociągi z węglem i strzegomskim granitem, które potem zabierała w świat pracowita rzeka. Ale dla mnie, dla nas, kilku-kilkunastoletnich chłopaków jej nabrzeże przede wszystkim było miejscem zabaw i terenem „patrolowanym” nieustannie.
Znaliśmy „nasz” odcinek rzeki jak własną kieszeń
Wiedzieliśmy, że np. pod rurą ściekową stołówki cukrowniczej super biorą ukleje i płocie. Znaliśmy miejsca, gdzie wywróciły się barki z rudą żelaza i zbieraliśmy kulki rudy — ma wspanialszej amunicji do procy! Czekaliśmy na przepływające barki, na którą falę wytworzą. Machaliśmy marynarzom, czasem z procy też się strzeliło… Oj tam!
Podczas niskiego stanu wody, znajdowało się nieraz fragmenty broni, czasem hełm lub niewybuchy. Niekiedy czaszkę lub kość (bo walki w lutym 1945 o Malczyce były srogie), ale najczęściej rzeczy związane z żeglugą. Do dziś, czas suszy i niskiej wody — to żniwo dla różnych poszukiwaczy.
Do rzeki zawsze coś po prostu wyrzucano. Te tłumy ludzi, które przewinęły się przez kilkaset lat malczyckich – pozostawiły w niej swoje pamiątki, a ona czasem je oddaje.
Ludzie
… tu lubią tę swoją rzekę, ona przyciąga ich. Starsi wspominają dawne czasy, gdy jeszcze w latach 70 – 80 tych rzeka tętniła życiem. Gdy za zakrętem koryta znikała jedna barka, już z oddali słychać było specyficzny rechot silnika drugiej. Nie było to już na taką skalę jak przed 1945, gdy na noc w Malczycach stawało ok. 20 – 30 barek, plus te, które ładowano w porcie. Z każdej barki schodziło na ląd po kilku ludzi i ruszało „na miasto” – jak do dziś mówi się u nas, gdy wychodzi się z domu. Oj działo się wtedy, działo! Ta armia około 100 marynarzy, a dodatkowo pracownicy sezonowi cukrowni, wozacy i wszyscy inni przyjezdni interesanci — chciała coś kupić, zjeść, wypić i zabawić się. Malczyce na tym zarabiały. Dlatego w osadzie funkcjonowało przed wojną ok. 30 lokali! Zajazdów, restauracji. Z miejscami noclegowymi i pokoikami, zapewne często „na godziny”.
To był „ostatni Mohikanin” w tej materii. Gasthoff Goldener Anker, ze skrzydłem restauracyjnym na zapleczu, a po wojnie już tylko Bar Przystań. Zwany pieszczotliwie przez Malczyczan knajpą, mordownią, tawerną, kapliczką :) Mężczyźni tęsknią za tym miejscem, które było czynne nieprzerwanie przez 100 lat — do lat 90 – tych. Tak naprawdę to codziennie, rotacyjnie — przebywało w Malczycach drugie tyle ludności co stałych mieszkańców (wliczając w to robotników dojeżdżających do pracy w fabrykach). Taka sytuacja, na pewno wpływała na obyczajowość, może i trwale…
Sam pamiętam, gdy jako dzieci, chodziliśmy oglądać malownicze uliczne bitwy marynarzy z robotnikami sezonowymi — zwanymi tu „Październikami” (od miesiąca, gdy kampania buraczana ruszała w cukrowni). Nie było tu spokojnie. Ludzie się topili, wypadali z okien, ginęli w bójkach i wypadkach. Były rabunki, włamania, nawet do banku, nie mówiąc o notorycznie grabionym „monopolu”. Dziś Malczyce to oaza spokoju — oczywiście w porównaniu z dawnymi czasami. Bo z Malczycami zawsze był…
Problem
Wieś — nie wieś. Miasto- nie miasto. Osada fabryczna, nie — może bardziej portowa? Też nie całkiem… Prawnie zawsze wieś, choć przed wojną z urzędem burmistrza. Pomieszanie z poplątaniem. Nie wiem jak przed ale po wojnie podejmowano próby starania o prawa miejskie. Sondaż społeczny wyglądał tak: Eee… po co nam to. Podatki pewnie wzrosną. Też nie macie czym się zajmować. Lepiej byście połatali dziury w ulicach. Fanaberie itp. Bo ludziska z Malczyc pod względem charakteru ciężkie są. Kłótliwi, wymagający — zwłaszcza od innych. Wnikliwi i podejrzliwi. Szanują autorytety nie za bardzo. Może to i dobrze? Nie dają sobie w kaszę napluć. A już współdziałanie w większej grupie? O matko i córko! Działać, działają — dość aktywnie. W różnego rodzaju oficjalnych stowarzyszeniach i nieformalnych grupach. Nie mogą być to jednak za duże grupy, bo zaraz zaczynają się problemy. Jednoczą ich naprawdę, naprawdę duże zagrożenia — typu powódź 1997. Jednym słowem — stado indywidualistów i do tego zbuntowanych.
Taki urok Malczyc. Zawsze pełno tu było różnych dziwaków i ekscentryków. Subkultury też funkcjonowały. Od hippisów, punków do narkomanów — heroinowców. W latach 80 – tych Malczyce były polską stolicą polskiej heroiny. Największy procent narkomanów do zwykłych ludzi… a raczej do nie narkomanów. Niestety, wielu fajnych kolegów poszło do piachu…
Socjologowie przyjeżdżali na badania i pisali prace w tonacji dlaczego takie rzeczy tutaj? Akurat tu. Ja nie wiem, choć podejrzenia mam. Pewnie bliskość i łatwość dojazdu do aglomeracji wrocławskiej (pociągi). Możliwe, że jakaś pamięć energetyczna tego niespokojnego miejsca. Dużo frustracji czasami i oznakami początku upadku miejscowości. Myślę jednak, że Malczyce są niezatapialne i zaświeci im się kiedyś znowu światełko w tunelu, a może już świeci, tylko go nie widzimy?
Gdzieś ta energia, która tu przysnęła jak uśpiony wulkan, musi znaleźć sobie ujście. Oby było pozytywne. Dlatego nie uważam, że ewolucja miejscowości w kierunku sypialni wielkiego miasta da mu szczęście. Tu wciąż w powietrzu czuć resztki słodkiego zapachu cukrowni, słychać syk pary i syreny barek. Dudnią wagony na bocznicach, syreny fabryczne mruczą na koniec zmiany. Malczyczanie tęsknią za tym. Przynajmniej połowa, a druga mnie wyśmieje i wyszydzi. Tak to już tu jest, bo to bardzo malczyckie. Akceptuję to, bo mieszkam tu od dziecka.
Przecież sam tak nieraz robię…
Wpis ten, dedykuję wszystkim Malczyczanom.
Nie wiem kto to napisał ale cała kwintesencja tego magicznego miejsca została uchwycona…. łezka w oku się kręci :)
Dziękuje Ci za to … Pozdrawiam
Miło mi :)
Super. Dziękuję.
Darek 1965r
:)
Dziękuję za miłe wspomnienia i proszę o więcej takich
Pozdrawiam
Postaram się czasem „przemycić” tu coś o Malczycach, o ile Panie Nieustanne dalej będą mi tu pozwalały czasem poudzielać się :)
Znam część tych wspomnień z opowieści rodziców a potem sama trochę doświadczyłam mieszkając w Malczycach tylko 14 lat. Jak jestem okazjonalnie to zawsze czuję w swojej kamienicy zapach zupy gotowanej przez sąsiadki . Dzięki za wspomnienia.
Bo węch to podobno najbardziej pierwotny zmysł. To znaczy, że wspomnienia zapadły głęboko. :)
oj tak tak- głęboko
Otóż to ! Samo sedno w cudny sposób napisane. DZIĘKUJĘ
Trudno było to sedno wyciągnąć… można by przecież pisać i pisać o tym naszym zakomarzonym grajdole ;) No właśnie – o plagach komarów… Te kadzidła na końskie bobki, albo jak w kinie wszyscy mieli gałęzie do oganiania się i czułem się jak w szumiącym lesie :)itd, itd…
Bardzo prawdziwe choc ogolne, moze rozwinmy ta opowiesc. kto moze i pamieta. Malczyce podzielone byly na dzielnice tak jak pamietam to Kolonia, Zacmentarzem, Zatorami, Sienkiewicza, Miasto, i najmniejsza Zakladka lub Janiki. Zsypy byly dwa, pierwsza letnia duza woda ( juz ciepla) pozwalala na skoki do wody z tego przy Kladce.Kozak byl ten kto skoczyl chociaz zwykle sie o tym duzo nie mowilo. Kamien na kanale i krzywa wierzba tez sluzyly wtedy do skakania do wody. A zalane laki przed Kladka nagrzewaly sie do temperatury cieplej herbaty. Pamietam skoki z promu do rzeki, za ktore przewoznik nie chcial zabierac na druga strone, gdzie byly zolciutkie plaze. Plywanie na zelaznych krypach po mistrzowsku napedzanych na srubke. (krype trzeba bylo zwedzic marynarzom ktorzy raczyli sie piwkiem w Przystani lub Fregacie)Nieraz potem wzbudzalem zachwyt ta umiejetnoscia. Albo bieg smierci na kanale po 3-4 centymetrowym lodzie tylariera poczatkowo powoli i w miare jak przed biegnacymi wypietrzal sie cienki lod, coraz szybciej,szybciej zeby zdazyc zanim sie zacznie lamac. Potem suszenie ciuchow na ognisku nad kanalem. Lodowiska na kanale gdzie gralo sie w hokeja tez bez lyzew.
Niestety wpis na blogu ma swoje ograniczenia. Ilość zdjęć, tekstu… itd. Proszę uwierzyć – większym problemem było dla mnie o czym nie napisać, niż co :) Ale od czego komentarze tutaj? Ja dodam jeszcze jeżdżenie na burtach przyczep od krzyzówki do cukrowni i z powrotem plus przebieganie na czworaka pod powoli jadącymi wagonami z cukrowni… :)
Była kolonia papiernicza na której mieszkałam i kolonia cukrownicza ,przy koloni papierniczej był skład słomy i zakłady papiernicze przez które przechodzilismy do sklepu
Tez pamiętam te stogi słomy do produkcji celulozy. Sklepik przyzakładowy w papierni też. :) Nawet zdążyłem coś w nim parę razy kupić przed przebudowa na dom mieszkalny.
Piękne….. Malczyce i wspomnienia…
:) Coś w nich jest, w tych Malczycach – choć potrafią doprowadzić do szału…
Wróciły wspomnienia ,tam sie urodziłam 1968 i wyjechałam 1979 z tamtąd pochodzi cała moja rodzina ,mieszkałam na koloni papierniczej….Gaik był nieodzownym miejscem do zabaw teraz to ruina chaszczy ….czy ktoś z was pamięta małą czerwoną(taka tam była ziemia ) górkę na której też zjeżdżało sie na sankach ,lub łany fiołków w Gaiku ?
Ziemia jest dalej czerwona, choć górka mocno zarośnięta. Cała górka jest usypana sztucznie. To resztki z produkcji celulozy (piryt) i popioły z pieców chyba. Dojeżdżała tam wąskotorówka z papierni i wagonikami wywoziła. Podobno jeszcze w latach 50 – tych. A potem zrobiono tam centrum rekreacyjne dla papierników.
Czesc :-) Ziomalko :-) ja tez urodzilam sie w 1968r. w Malczycach, rodzice mieszkali na Sienkiewicza zaraz przy zjezdzie do Odry na cumujace barki,a dziadkowie na Szkolnej . pamietam Gaik i hustawke na dwie pary , oj trzeba bylo mocno ja rozbujac. Babcia miala tam ogrodek .To byly piekne czasy mojego dziecinstwa.Pozniej wyjechalismy do Lubina.Ale i tak wracamy do Malczyc na cmentarz tam mam pochowanych dziadkow,rodzenstwo ,mame i my tam mamy swoje miejsce.A fiolki i gorketaz pamietam choc z gorki zjezdzalam kolo szkoly.Pozdrawiam Wszystkich ZIOMALI z MALCZYC i dziekuje za artykul i wspomnienia :-) :-) :-) :-)
Z całego tego rekreacyjnego wyposażenia gaiku, został tylko betonowy podest do tańców… A wkoło już tylko „dżungla”.
Tekst opisuje dokładnie to co pamietam z dzieciństwa, na Sienkiewicza 20 też był bunkier :)
Wspomnienia ożyły.
Dzięki.
Pozdrawiam z Legnicy
Był, był. Przychodziłem tam do kumpli :)
Tam się Wychowałem.Razem z Tobą Pozdrawiam
Drogi Sławku.
Doskonale to napisałeś. Brawo. Ze wspaniałą „lekkością pióra” i nieegzaltowanie, nienachalnie. Chyba dokładnie tak jak można było opisać to niezdefiniowane do końca miejsce, w którym przyszliśmy na świat, uczyliśmy się życia i przechodzili różnego rodzaju inicjacje i zamieszkiwaliśmy sporą część życia. Ja wyjechałem stąd w 1988 roku. ( … trochę zabawnie – bo właśnie dokładnie wytyczonym przed setkami lat szlakiem wałbrzyskiego węgla … ). Ale tak naprawdę, Malczyc ( pewnie tak jak wielu innych podobnych miejsc na ziemi ) nigdy nie da się opuścić, choć dziś potrafią straszyć pustką ulic i destrukcją czegoś co było swoistym tętnem, magią i całym bogactwem tego zakątka na ziemi – przemysłową infrastrukturą z jej wszystkimi pulsującymi tętnicami. Tak ukształtowały nas Malczyce. Nieodżałowany ryk cukrowniczych i papierniczych syren, wspaniały zapach kampanijnych wysłodków a nawet niezmienny od lat i sięgający naprzeciwległego chodnika, atakujący każdego przechodnia, charakterystyczny smród przywołanego przez Ciebie baru „Przystań” zwanego również w ckliwy sposób „koniarnią” wywołuje przyjemne i delikatne mrowienie w plecach jak i nostalgiczne westchnienie. Bywa, że w miesiącach zimowych jadę sobie czasem za Świdnicę, do Pszenna i staję na chwilę przy czynnej nadal cukrowni po to by zaczerpnąć w płuca wysłodkową słodycz. A bywało też, że kiedy w poszukiwaniu zarobku na zachodzie spałem tak jak wielu naszych rodaków w różnych dziwnych miejscach, największą frajdę sprawiały mi te, w których zasypiając miałem nad sobą ustawiczny poszum pracujących przez całą noc maszyn. To była moja kołysanka. Ale niewątpliwie było to i jest nadal naturalną konsekwencją zżycia się przez całe lata z tymi cudownymi nocnymi dźwiękami skrzypiących gdzieś w oddali wózków przy piecu wapiennym, mruczącej beznamiętnie ogromnej turbiny energetycznej, hałasującej przez całą noc suwnicy przeładowującej węgiel czy też przeraźliwego syku wypuszczanej co jakiś czas pod ogromnym ciśnieniem pary. To był dla mnie i zawsze będzie jednym z najwspanialszych i niezapomnianych koncertów. To była Opera Malczycka. I z cała pewnością genetycy potrafiliby odnaleźć ślady tego w łańcuchach naszego DNA.
Można by jeszcze wiele i długo ale ja chciałbym raz jeszcze pogratulować Tobie lotności języka, chęci i woli wspomnienia tego miejsca i samego pomysłu.
Napisałeś to znakomicie.
Brawo, brawo, brawo!!! ….
Pozdrawiam,
Robert Rybczyński
:) Dziękuję :) Do tych zapachów,do których mam słabość dodam jeszcze zapach papierni (do 1979, gdy jeszcze produkowali celulozę) Słodkawo-gorzko-chemiczny, niesamowity. No i oczywiście fenolowy „bukiet” mułu odrzańskiego – zasługa dawnej Rokity…
… drogi Sławku … temat malczyckich zapachów to materiał na kolejną epopeję … ale skoro już wywołałeś to do tablicy, no to trudno:
– wspomniana przez Ciebie ( jeszcze funkcjonująca ) papiernia – toż to był koński mocz!!! w najsoczystszym wydaniu!!! oczy wyżerało!!! ( ale łza się w oku kręci )
– zapach cudownej maciejki, która rosła zawsze na wprost od okien Reni Wąsowskiej, przy krawężnikach początku ul. Górnej … ach, co za wspomnienie….
– taki sam efekt wywoływał zapach kwitnących floksów, pielęgnowanych przez jej mamę a moją cudowną Ciocię, które rosły między chodnikiem a jej oknami.
– rzepak!!!, rzepak!!! – ten cudowny zapach suszonego w spichlerzach cukrowniczych rzepaku i porastające nim brzegi ulic i chodników, kiedy ziarna jego gubiły po drodze przywożące do cukrowni ciężarówki.
– towarzyszący nam wszystkim, którzy zmierzali co dzień szlakiem torów bocznicowych na pociągi do Legnicy i Wrocławia zapach torów, a w zasadzie zapach naoliwionych przepalonym olejem drewnianych podkładów, szczególnie w upalnych, letnich dniach.
– niezapomniany, niepowtarzalny, cudowny zapach kina – jakaś mieszanina starego drewna, wilgoci, potu, niewietrzonych przez lata pomieszczeń i aromatu cukrowniczej pary – ni to smród, ni to aromat, tak czy inaczej nostalgia i mrowienie w plecach ….
– wspomniany przez Ciebie już odrzański fenol… to nic, że nurkując w tej wodzie wychodziło się na brzeg pokrytym jakąś niezdefiniowaną „folią” – mieszanką całej tablicy Mendelejewa i to cóż, że domywało się to dopiero na drugi tydzień – smród, a w zasadzie aromat fenolowy był cząstką naszego mikrokosmosu…. kto tam się tego brzydził?!?!?/… znam nawet osobiście takich, którzy pili tę wodę jak dzisiejszą „Cisowiankę”… nie wierzycie?… – ja to widziałem na własne oczy …
– niesamowity konglomerat wypuszczanej jednocześnie z dymem przepalonego węgla pary z parowozowych kominów w okolicach dworca ( wiem coś o tym, bo niemal pierwsze pięć lat mojego życia mieszkałem u mojej babci i dziadka na Dworcowej ) Dziadek był zawiadowcą stacji więc etos kolejarski jest niemal cząstką mojego genotypu.
– idąc tym tropem – niezdefiniowany i tajemniczy zapach poczekalni dworcowej z hall’em, w którym kupowało się bilety. Tego nie da się opisać.
– fantastyczny zapach cudownych iglaków na naszym malczyckim cmentarzu – z całą pewnością jednej z najładniejszej i uporządkowanej nekropolii, jaką udało mi się w życiu widzieć. To naprawdę ewenement…
– absolutnie niezdefiniowany, wymykający się wszelkim kategoriom aromat wnętrza nieistniejącego już sacrum – „Fregaty”, w obrębie której spora ilość płci brzydkiej straciła uzębienie, wątrobę, trzustkę, resztki gastronomicznego gustu i przede wszystkim majątek, a spora część płci ładniejszej straciła oprócz tego co już wymieniłem atrybut do tej pory niewymienialny – cnotę, ale zyskiwała często skarb w postaci nadeszłego w krótkim czasie potomka. Wspomniany aromat to taki konglomerat schabowo/stęchłokartoflano/wymiotno/spirytusowo/potno/moczanowy… słowem miodzio……
– kolejny, absolutnie niepowtarzalny zapach, który można z całą pewnością uznać i umieścić w Sevres pod Paryżem jako wzorzec zapachu Urzędu, zapach wnętrza poczty, z panującą w niej urzędniczą ciszą, przesyconą wonią zafarbowanych przez atrament zarękawków pracownic i naczelnika, przerywaną co chwilę nieprawdopodobnym „napierdalaniem” metalowego stempla po wiotkich papierowych kopertach… słowem – ambrozja …..
– a czy pamiętacie jak pachniało wnętrze porannego, rejsowego Autosana na trasie do Środy Śląskiej?!?!? … Konia z rzędem + królestwo kto odważył by się to zdefiniować…
– a zapach „sklepu Żelaznego”?!?…, w którym można było kupić niemal wszystko – od śmierdzących smarem gwoździ, przez czajnik z gwizdawką po upragnioną ( jeszcze wtedy nie old school’ową ) WSK-ę – obiekt westchnień setek młodych, miejscowych kawalerów, łowiących na ów szczyt techniki wzdychające panienki, gotowe oddać swojemu rycerzowi po romantycznej przejażdżce swoje wszelkie klejnoty w meandrach basenu portowego bądź glinianek.
… ale to wszystko było PIĘKNE, bo było NASZE… i tylko NASZE … właśnie po to byśmy mogli po latach wspomnieć to wszystko z lekko zwilżonymi powiekami …. To nasz ŚWIAT i to nasze KRÓLESTWO ….
Zapach poczekalni to byla mieszanka zapachu kalki, tuszu do pieczatek, papieru uzywanego do prowadzenia wszelkego rodzaju urzedowych dziennikow ktory mial specyficzny zapach (Formaldehyde?) i urynalu wieloosobowego biegnacego wzdluz calej sciany i posypywanego okazjonalnie niegaszonym wapnem dla dezynfekcji. Podejzewam ze to byly podobne skladniki „aromatu” poczty, wszystkie urzedy podobnie pachnialy… Spieralbym sie jednak nad urokiem tych wspomnien: (noszone przez tydzień skarpety kierowcy PKS-u, polane olejem napędowym!) :):) Choc rzeczywiscie wspominanie tego ma wsobie elementy przyjemnej i troszke wstydliwej nostalgii.
Formaldehyde?…. oj tak, to dobry kierunek, tak…. natomiast z tymi skarpetkami – czemu tylko tydzień?!?… tydzień to chyba jeszcze „Wersal”… Dałbym dużo więcej … i nie tylko skarpetki .. ( sic… ). Ale nie znęcajmy się nad zaspanym kierowcą …. Bywało najczęściej, że któremuś ( bądź całej brygadzie ) z jadących do roboty herosów „odbiło się” potajemnie w zaciszu kołnierzowego misia. Wtedy … z przepastnych i mrocznych meandrów układu trawiennego, mordowanego w przeddzień ojczyźnianą mieszanką pasztetowej i rozkładającego jej treść na molekuły najpospolitszego SACRUM – eliksiru naszego przemysłu owocowo-warzywnego tzw. „buraka” ( lub muła, czachojeba, mózgozgniota czy takie tam jeszcze inne… ) wydostawał się na wolność niewidzialny ale natychmiast wyczuwalny i rozpływający się po wszelkich zakątkach przestrzeni pasażerskiej „obłok”, którego konsystencja, intensywność, lepkość i „bukiet”, wypędzające z pojazdu nawet błąkające się po nim muchy, nie pozwalał już nikomu na jego zbagatelizowanie i przy wstrzymanych chwilowo oddechach powodował wśród pasażerów automatyczny odruch szukania tratwy ratunkowej. ( kto siedział przy lufciku lub przy samych, tylnych, jak zawsze nieszczelnych drzwiach – miał lepiej ). I o ile owa „bomba” biologiczna – mieszanka wspomnianych skarpet ( i wszystkim co powyżej ) ze wspomnianym „obłokiem” gastrycznym nie spowodowała ofiar to za kilka minut dojeżdżało się już do rogatek Środy Śląskiej, a tam …. czekała na wszystkich już świeżutka, ciemna i mroczna jak śniegowa chmura, wypuszczona z komina czynnej jeszcze rakarni porcja do inhalacji, a wtedy … było już wszystkim wszystko jedno ………. kto przeżył – dziś świadczy …. ;)
… OK, zgadzam się, że składniki aromatu poczty było podobne do poczekalni, no … może z wyjątkiem braku na poczcie „ściany płaczu” z gaszonym wapnem … ale może coś przeoczyłem?!? ….. ;)
Robert, a pamiętasz krówki z fabryki z Legnicy, wyciągałeś je tak , że były taaaakie długie :), palcami międliłeś, ale ugryzłam kawałek :) – na wycieczce tam byłeś chyba z klasą, a pamiętam jak pochłaniałeś pączki z takiej paskudnej torby papierowej …. w pociągu, wracaliśmy do domu ze szkoły, a pamiętasz płytę = winyl oczywiście – Slade , oni w białym ubraniu i mieli chyba czerwone szaliki takie długie …., no ale mi się przypomniało …….
droga Ewuniu…. wszystko to prawda. Krówki były rzeczywiście wycieczkowym „trofeum” I były one w tamtych latach, jak pewnie pamiętasz, słodyczą z najwyższej półki. Pączki, które wspomniałaś były dla mnie wówczas naprawdę rodzajem narkotyku, świeże, mięciutkie, z marmoladą, polane lukrem, kupowane najczęściej w małej cukierni naprzeciw późniejszego Megasamu. Nie wiem dziś jak mogłem ale potrafiłem pochłonąć ( bo ja ich rzeczywiście nie jadłem a pochłaniałem ) ich kilometr jednym ciągiem. Z mniej lub bardziej zniszczonej papierowej torby. Płaciło się za nie wówczas aluminiowe 2 zł. Więc przewrotnie niemal tyle co dziś. Ale dziś już tak nie smakują…. Winyl Slade’ów…. ba … toż to były szczyty marzeń a dla mnie stanowił jeden z moich skarbów, który kosztował wówczas bardzo dużo a ja zdobyłem go za osiem godzin mojej całonocnej wytężonej pracy z moim precyzyjnym piórkiem graficznym, przyrządami do grafik, flaszką NRD’owskiego tuszu i kawałkiem bristolu tworząc w sposób bardzo precyzyjny coś … czego powiedzieć tu nie mogę ale wartość tego była ogromna a od „zleceniodawcy” nie chciałem pieniędzy a jedynie tę właśnie płytę, którą posiadał. I tak stała się moją własnością …. Dziś takie rzeczy kupuje się trzema, czterema kliknięciami na ebay’u, ale cóż to za sztuka?!?.. cóż za satysfakcja?!? ….. Miło mi, że to przypomniałaś…
Beata 1968 r to o ile dobrze pamiętam będziesz Beatą T ,też mieszkałem na Koloni ale Cukrowniczej , chodziliśmy razem do tej samej klasy . Tak jak napisałaś Gaik i Czerwona Górka to był nasz całoroczny plac zabaw .
Niesamowite ile wspomnien i jak silne echa roznego rodzaju odczuc ten artykul wywolal. Pewnie opisanie kazdego miejsca wywolaloby taki sam skutek u kogos kto sie tam urodzil i wychowal. Wrazenia z dziecinstwa zostawiaja chyba najglebsze slady w rzezbieniu osobowosci kazdego z nas. Dodam jeszcze inna strone Malczyc: Ul. Dworcowa z zawsze obfitymi kasztanowcami, i niemalze caloroczna zabawa, kwiaty, dojzale kasztany do wyrobu zabawek, i na jesien tony suchych lisci do figlowania. Zabawy na zakazanych kolejowych terenach, w chowanego pomiedzy stertami podkladow i szyn, objadanie sie dzikimi czeresniami ktore tam rosly, no i cala gama dzwiekow o ktorych Robert mowil, ale inne: sapiace i stekajace lokomotywy czasami godzinami, gwizdy, i czesto wulgarne nawolywania z nabierajacej wody z wielkiego kranu lokomotywy albo oprozniajacej popiol z wielkiej popielnicy, loskot nadjezdzajacych pociagow ktory czesto mozna bylo slyszec (szczegolnie zima) dlugi czas zanim sie pojawil na stacji… Zabawa na lace i na „gorkach” ktore byly okopami jak sie pozniej okazalo i kryly spora ilosc niebezpiecznych niewypalow w sobie, wyprawy po grzyby etc… W moim wieku nie wspomina sie na codzien takich rzeczy, wiec to prawdziwy rarytas taka mentalna wycieczka w przeszlosc wywolana krotkim ale przyciskajacym odpowiednie guziki artykulem. Dziekuje , Z.
No i jeszcze szlo sie do „kierusa” na jablka, bieglo torami na pociag, za papiernie na grzyby i ulęgałki…
Podkradalismy panu Kwietniowi parowane kartofle dla swin , ktore on to hodowal dla stolowki cukrowniczej…ach
Popijając te kartofle kawą zbożowa, która stała zawsze wystawiona na zewnątrz stołówki w termosie :)
Bardzo się cieszę, ze udało mi się wywołać tak pozytywne emocje i wspomnienia. No nie dało rady o wszystkim, nie dało napisać… Bo np samo zjawisko kampanii cukrowniczej i ogólnie – malczyckiej „Matki Cukrowni”. Bocznica kolejowa cukrowni, była za płotem mojego ogrodu. Gy spieszyłem się na stację (nauka w szkole w Legnicy) to często podjeżdżałem prawie na samą, na stopniach wagonów z wysłodkami…
Bardzo Wam dziekuje za to ze moglem sobie przypomnac moje mlode lata . mieszkalem w Malczycach w latach 50 i 60 siatych ,wspominam sobie mlode, dzieciece lata bylo wspaniale i nigdy tych lat nie zapomne ,kiedy jako mali chlopcy bawilismy sie w podchody trzymajac w renku stare poniemieckie karabiny ,lub w zimie jezdzilismy na lyzwach na kanale .Bylo wspaniale pozdrawiam Adam.
Tak, było (i w ciąż dalej jeszcze jest) sporo tego złomu w Odrze i kanale portowym. My tez biegaliśmy z niemieckim automatem ale nam go zabrali i wylądował w szkolnej izbie pamięci.
Dziękuję Panu za ten wpis. Malczyce to moja mała ojczyzna. Mimo iż przez wiele musiałam mieszkać w innym miejscu zawsze tu był mój dom. Przypomniał mi Pan moje dzieciństwo, które tu przezylam. Niektóre wydarzenia o których Pan wspomniał opowiadała mi babcia. Fajnie wiedzieć więcej o miejscu w którym się żyje. Szkoda że coraz mniej ludzi w moim wieku identyfikuje sie z ze swoim heimatem. A to miejsce jest szczególne. Pozdrawiam i liczę na więcej wpisów o Malczycach.
Z tą identyfikacja wśród młodych mieszkańców, to różnie jest. Czasem niby „zero” a potem uruchamia się niespodzianie przy jakiejś okazji :) Tak było przy powodzi 1997. Swoja drogą, nie spotkałem się też nigdy z miejscowością, aby tylu jej mieszkańców tak strasznie na nią „psioczyło”, nie cierpiało, nienawidziło wręcz – przynajmniej w słowach. Tak było zawsze, przynajmniej odkąd pamiętam. Taki styl malczycki :) Najciekawsze, ze większość z nich nigdy nie wyprowadza się stąd…
od razu wiedziałem,ze to ty napisałeś :D
:)
Jak byś patrzył moimi oczami, dokładnie tak samo.
DZIĘKI Sławek !! ;]
Jakby nie było – wspólne miejsce dorastania :)
Bardzo mi się to podoba! Wzruszyłam się, choć zamieszkałam w Malczycach jako dorosła osoba, pozostaję tu jednak już od ponad 20 lat. Miałam być tylko na chwilę… Polubiłam to trudne miejsce i szanuję ludzi tu mieszkających. Tu wychowałam swoje dzieci. Autorowi felietonu gratuluję spostrzegawczości, trafności refleksji oraz swobody… Szczerze, autentycznie.
Bardzo mi miło :) Jest satysfakcja…
Po tej wypowiedzi na temat malczyckich zapachów – milczmy wszyscy… Jest doskonała i wyczerpująca. Nic więcej nie można dodać :) Chociaż tylko mała „dokładka” W pocztowej mieszance bardzo ważny był lak. W kinie dochodził użyty niegdyś środek przeciw grzybowy. A autosan… zaryzykuję: noszone przez tydzień skarpety kierowcy PKS-u, polane olejem napędowym! :)
… no to pociągnijmy to ciut jeszcze ….
Formaldehyde?…. oj tak, to dobry kierunek, tak…. natomiast z tymi skarpetkami – czemu tylko tydzień?!?… tydzień to chyba jeszcze „Wersal”… Dałbym dużo więcej … i nie tylko skarpetki .. ( sic… ). Ale nie znęcajmy się nad zaspanym kierowcą …. Bywało najczęściej, że któremuś ( bądź całej brygadzie ) z jadących do roboty herosów „odbiło się” potajemnie w zaciszu kołnierzowego misia. Wtedy … z przepastnych i mrocznych meandrów układu trawiennego, mordowanego w przeddzień ojczyźnianą mieszanką pasztetowej i rozkładającego jej treść na molekuły najpospolitszego SACRUM – eliksiru naszego przemysłu owocowo-warzywnego tzw. „buraka” ( lub muła, czachojeba, mózgozgniota czy takie tam jeszcze inne… ) wydostawał się na wolność niewidzialny ale natychmiast wyczuwalny i rozpływający się po wszelkich zakątkach przestrzeni pasażerskiej „obłok”, którego konsystencja, intensywność, lepkość i „bukiet”, wypędzające z pojazdu nawet błąkające się po nim muchy, nie pozwalał już nikomu na jego zbagatelizowanie i przy wstrzymanych chwilowo oddechach powodował wśród pasażerów automatyczny odruch szukania tratwy ratunkowej. ( kto siedział przy lufciku lub przy samych, tylnych, jak zawsze nieszczelnych drzwiach – miał lepiej ). I o ile owa „bomba” biologiczna – mieszanka wspomnianych skarpet ( i wszystkim co powyżej ) ze wspomnianym „obłokiem” gastrycznym nie spowodowała ofiar to za kilka minut dojeżdżało się już do rogatek Środy Śląskiej, a tam …. czekała na wszystkich już świeżutka, ciemna i mroczna jak śniegowa chmura, wypuszczona z komina czynnej jeszcze rakarni porcja do inhalacji, a wtedy … było już wszystkim wszystko jedno ………. kto przeżył – dziś świadczy …. ;)
Jedno słowo – BACUTIL. Kto przeżył ten wie… ;) Zwłaszcza latem. To niestety zapach, z którym wtedy kojarzyła mi się Środa (sorry Średzianie) Nawet dziś jeszcze czasami mam odruch wstrzymywania oddechu, gdy przejeżdżam koło tego miejsca.
Urodziłam się w Malczycach pod koniec lat 70-tych i dobrze pamiętam klimat lat 80-90.Niestety tego klimatu już nie ma.W lecie nie widzi się band dzieciaków które grały w kapsle na piaskach lub budowały szałasy nad Odrą a w zimie zjeżdżały na czym popadnie z górki pana Żurowskiego .Czasami odwiedzam Malczyce bo najbliżsi pozostali tam na”górce”ale nie chciałabym już tutaj wrócić.Wolę pamiętać jaka była kiedyś moja mała ojczyzna niż żałować jej powolnej ale nieuchronnej agonii.
Agonia – mocne słowo… Ja uważam, że na razie to przemiana w „sypialnię” aglomeracji wrocławskiej, czy innych ośrodków z pracą. Wcale mi się to nie podoba i może tak jednak nie będzie. Co do dzieciaków – to budują szałasy i grają w kapsle, ale w sieci ;) Łatwo jednak popaść w pułapkę „za moich czasów, to dzieciaki były inne, bo… ” Sam przecież tego wysłuchiwałem.
Mój nieznany mi osobiście i duużo młodszy kolego z Malczyc.
Swoim esejem, godnym literackiej Nagrody Nobla, przeniosłeś mnie do lat jeszcze bardziej odległych od tych, w których Tobie przyszło żyć, a o których tak pięknie piszesz. Podróżując tym Twoim wehikułem czasu nie mogłem opanować wzruszenia i żalu za życiem, które se ne vrati. Potrzebowałem trzech dni, by w jako takiej równowadze emocjonalnej powrócić z „przedwczoraj” do „dziś”. I zapragnąłem poznać Cię osobiście, bo chyba mielibyśmy sobie wiele do opowiedzenia. Odpowiedz tylko, czy mam Cię szukać w naszym Malczyckim Heimacie, a ja Cię odnajdę.
Władysław
To trochę zaskakujące i niespodziewane dla mnie. Ale dlaczego nie? Chętnie pogłębię swoją wiedzę o tym naszym dziwnym miejscu. Jednak ten „Nobel” to gruuuba przesada :) Pozdrawiam.
Mój młodszy kolego
Zaszczycon wielce jestem Twoją zgodą na propozycję osobistego poznania się. I to tym bardziej, że obok jednakiej wrażliwości łączy nas umiłowanie do bicykli – z tą jednakże nieistotną różnicą, że ja przede wszystkim jestem „cyborgiem opiętym specjalistycznym strojem z antypotowymi ( nie” żelowymi” ) „dupkami” ( w naszym kolarskim żargonie zwanymi „pampersami” ) wszytymi w uniformy „. Nie przeszkadza mi to wszakże zmieniać się w mouteinbikera eksplorującego górskie wertepy czy to w ramach maratonów górskich czy indywidualnie. I tym to sposobem łączą nas nie tylko Malczycki Heimat ale i przejechane/przedeptane trasy
– Lądek Zdrój – Lutynia – Przełęcz Lądecka – Wrzosówka – Wojtówka – Lądek;
– Przełecz Lądecka – Travna – Jawornik -Złoty Stok – Lądek.
Bo i mnie tak jak i Ciebie ciągnie częstawo do jazdy „Polem, lasem,starym brukiem”. A efektem zaspakajania tych ciągotek jest znajomość tych wszystkich miejsc, o których piszą Panie Nieustające.
Jeśli zatem pozwolisz, na tym blogu przekażę Ci koordynaty naszego spotkania. Gdyby z jakichś względów nie odpowiadałyby Ci one, daj znać na: kaczmarczyk.w@interia.pl. A wogóle proponuję, by podany adres służył nam do dalszych kontaktów.
Pozdro. Władysław
Adres już wkleiłem do książki adresowej :) Oczywiście, proszę jednak o bez obrazy o te „cyborgi”. To żartobliwie. Jednak mam wrażenie, że większość tych kolarzy, jedzie „nic nie widząc”. Może mylne… Pozdrawiam.
Sławku ( bo chyba już mogę się tak zwracać do Ciebie)
Nie zawodzi Cię wrażenie – jeździmy „nic nie widząc” i dopiero ktoś taki jak Ty , lub Panie Nieustające, otwieracie nam oczy. A w nazwaniu nas „cyborgami” nie widzimy nic obraźliwego, a raczej wręcz przeciwnie, to i przepraszać nie ma za co.
Pozdrawiam z nadzieją na rychłe spotkanie.
Władysław
też jestem z Malczyc, tu się urodziłem – jak ktoś pamięta izba porodowa była na Traugutta na przeciwko ul. Mylnej, tu chodziłem do SP nr 1 ,szkoła średnia, wojsko , praca , apotem wyjazd w Polskę i kiedykolwiek jestem w Malczycach wracają wspomnienia z czasów dzieciństwa i młodości, a jest co wspominać…….
Dla mnie Malczyce to znana nazwa, choć odległa historia. To tutaj mój dziadek w 1945 roku odczepił swój wagon od transportu i osiadł z żoną, dwoma córkami i wnukiem. Starszą córkę, Domicelę, po roku odnalazł mąż, więc z synem wyjechała do Świdnicy. Młodsza Janina, moja mama, uczyła w szkole. Tak, zrobił dokładnie tak jak Pawlak w „Samych swoich”. Dziadkowie umarli w 1950 roku. Moja mama pojechała szukać szczęścia w dużym mieście, w którym parę lat później urodziłam się i ja. Dlatego moim Heimatem jest już Wrocław.
[…] budowle nie kojarzą się w sielską, rustykalną wsią dolnośląską. Malczyce są inne. W miejscowości tej życie podobne było do miastowego, pomimo bliskości dzikich brzegów rzeki. […]
URODZIŁEM SIĘ TU, W SZPITALU Z CZERWONEJ CEGŁY… PIERWSZE LATA ŻYCIA, TO MALCZYCE. POTEM, GDY RODZICE POSZLI ZA CHLEBEM (DO KRAPKOWIC), A KILKANAŚCIE RODZIN TEN RUCH ZROBIŁO, BYŁEM W INNYM ŚWIECIE. TAKIE CZASY. ALE ZAWSZE – OD NASTOLATKA WRACAŁEM NA MALCZYCKIE PIELESZE. TO TU, PRZEŻYŁEM PIERWSZE POCAŁUNKI O WSCHODZIE SŁOŃCA PRZY MUZYCE FLOJDÓW, CZY FISHA KTÓRE NAS FASCYNOWAŁY. TO TU, WSPÓLNE Z DZIADKIEM NA RYBY WYPADY OD ODRY AŻ PO STAWIK W LESIE POD KWIETNEM CO KARASIEM PODAWAŁ… TO TU, GDY JUŻ JAKO DOJRZAŁY MĘŻCZYZNA, GŁOWA RODZINY PRZYWOZIŁEM SWE DZIECI I POKAZYWAŁEM IM GAIK, GDZIE ZJEŻDŻAŁO SIĘ Z CZERWONEJ GÓRKI… A WCZEŚNIEJ – JAK PROSIŁO SIĘ KIEROWCÓW WYWROTEK, ZEBY MOŻNA BYŁO WRAZ Z NIMI POJEŹDZIĆ CIĘŻARÓWKĄ PO OSTOJNIKACH… TO TU – IM WIECEJ WIOSEN NA KARKU, CORAZ RZADZIEJ ZAGLĄDAM. PRZECHADZAM SIE PO CMENTARZU WYPATRUJĄC TYCH, KTÓRYM BRAKŁO CZASU. W ŻYCIU ROBIŁEM I DOBRE RZECZY I ZŁE, ALE TO TU… CHCĘ BYĆ POCHOWANY – TO TU, POCZEKAĆ CHCĘ OBOK DZIADKÓW MYCH, KRZYŚKA, CZY SIWEGO…. NA DZIEŃ SĄDU OSTATECZNEGO. PS.MAM PEWNOŚĆ, ŻE WRAZ Z NADEJŚCIEM WIOSNY, NAD MYM GROBEM UNOSIŁ SIE BĘDZIE ZMYSŁOWY ZAPACH KWITNĄCYCH FIOŁKÓW, A MALCZYCKI WIATR UTULAŁ BĘDZIE W SWEJ BŁOGOŚCI MOJĄ DUSZĘ…