Marsz na orientację w terenie. Tam, gdzie nie ma dróg…
Ines twierdzi, że mając pod rękę takie narzędzie jak telefon, głupotą jest nie korzystać z jego funkcji, które ułatwiają orientację w terenie. Nazywa mnie jaskiniowcem, ja jednak swoje wiem. Mówi do mnie, że naprawdę nie muszę spać w zimnicy, wędrować samotnie, obywać się bez map elektronicznych, ponieważ już dawno wszyscy wiedzą, że tak potrafię. Jednak nie wspomniała nic na temat zapominania i rozleniwiania, a przecież ciało i ducha trzeba hartować a pamięć gimnastykować nieustannie. Dla mnie zagrożeniem jest samo słowo: wygoda. Już tylko jego brzmienie sprawia, że przestaję być czujna, aktywna, wytrwała, odporna...
W moim przypadku taki marsz na orientację to nie jest ani gra, ani zabawa, ale ćwiczenie. Z nikim nie rywalizuję, ale biorę to bardzo na poważnie. Jedyną osobą, którą pragnę pokonać w podobnych działaniach, jestem ja sama. Od dawna tak czynię. Trenuję ciało i hartuję ducha. Wypuszczam się na długie trasy rowerowe nocą, żeby pokonywać lęki. Wyjeżdżam na całodniowe, samotne wyprawy na dwóch kółkach i uprawiam „jazdę bez trzymanki”, znikając w lesie.
Od lat zimą nie nagrzewam swojego mieszkania do temperatury wyższej niż 16 stopni. Sypiam przy otwartym oknie prawie przez cały rok. Przez 10 ostatnich lat radziłam sobie bez lodówki. Dopiero w tamtym roku taki sprzęt pojawił się w mojej kuchni. Dobrowolnie doświadczam trudności, samotności, niewygody, wysiłku fizycznego niekiedy ponad siły, chłodu, upału. Po co to robię? Żeby nie pęknąć, gdy przyjdzie czas, kiedy wszystkie te rzeczy nie będą wyborem…
Tamtego dnia wyznaczyłam sobie zadanie. Chciałam pójść do tego wielkiego lasu i odnaleźć w nim miejsca po wszystkich znajdujących się tam grodziskach. Byłam w każdym z nich już kilka razy, jednak nie o tej porze roku. Ten czas jest doskonały do podobnych wypraw, ponieważ insekty przestają być już tak mocno upierdliwe.
Marsz na orientację
Mój plan był prosty. Wyznaczyłam sobie cele, zaprosiłam na tę wyprawę Przemka, który nigdy wcześniej nie widział tych stanowisk archeologicznych i postanowiłam, że ani razu nie wesprę się mapą. Musicie wiedzieć, że tam dokąd podążaliśmy, nie ma dróg. Co najwyżej znajdują się w tych ostępach ścieżki zwierząt. Każdy z tych obiektów położony jest poza szlakiem dla normalnych wędrowców.
Najłatwiej trafić do tych średniowiecznych fortów wczesną wiosną, jednak jest warunek — trzeba wiedzieć, choć mniej więcej, gdzie one się znajdują. Latem jest to dużo trudniejsze. Las wygląda inaczej. Wszystko, co wiosną było przejrzyste, o tej porze roku staje się dżunglą. Dlatego właśnie wyznaczyłam sobie to zadanie. Chciałam przekonać się, czy dam radę w takim terenie bez wsparcia. Czy odnajdę te miejsca bez mapy po zmianach, jakie uczyniła tam kolejna pora roku?
Po pierwsze — Kamienny Fort
To grodzisko wzięłam za cel jako pierwsze. Poszliśmy tam po deszczu. Zaraz przy linii lasu weszliśmy na pole, gdzie nie było żadnej drogi. Z prawej strony mieliśmy strumień, a z lewej pole kukurydzy, które otoczone było ogrodzeniem znajdującym się pod prądem. Kiedy byłam tam wczesną wiosną, cały ten obszar wyglądał zupełnie inaczej. Kukurydzę sieje się późno, wtedy więc była tam przestrzeń. W takich wyprawach chodzi mi głównie o to, żeby poznać określony teren o każdej porze roku. Poznać na tyle dobrze, żeby nie dać się zwieść zachodzącym w przyrodzie zmianom. Na tyle gruntownie, żeby trafić tam w nocy.
Zaproponowałam te wojaże Przemkowi. Chciałam pokazać mu w tym lesie coś nowego, czego jeszcze nie poznał i wiedziałam, że on nie pomoże mi odnaleźć tych miejsc.
Pszczoły na kwitnącej lipie
Kiedy wędrowaliśmy wzdłuż kukurydzianego pola, uważałam, żeby nie poślizgnąć się na mokrej ziemi. Grunt był gliniasty i kleił się do butów. Szłam blisko elektrycznego pastucha i niechcący dotknęłam go dłonią. Zawsze bałam się w podobnych okolicznościach, że przydarzy mi się coś takiego i sprawi mi wielki ból! Ale nic takiego się nie stało. Po prostu poczułam mrowienie, dłoń sama się cofnęła. Nieco dalej namierzyłam takie ustrojstwo. Przepływ prądu słuchać było bardzo wyraźnie. Brzęczało jak pszczoły na kwitnącej lipie.
Ten fragment trasy był bardzo mokry. Na polu dosłownie grzęźliśmy w ziemi. Później był mostek Kramsta, przerzucony nad wąskim kanałem. Dalej szliśmy pod górę i z prawej widzieliśmy dolinkę strumienia, zwanego również Kamiennym Fortem. Może kiedyś były tam jakieś ścieżki, ale tego już chyba najstarszy myśliwy, który tu poluje, nie pamięta.
Zaraz za wspomnianym mostkiem spotkałam dzikiego zwierza. Byłam tak podekscytowana wyprawą, że jedynie tylko przez przypadek go nie nadepnęłam. Przemek zauważył go i oboje przy nim przystanęliśmy. Myślałam, że jest martwy, bo nie ruszał się wcale. Udawał, że nie żyje skubaniec. Dopiero po chwili, gdy lekko rozgarnęliśmy pokrzywy, w których schował głowę, on poruszył się. Podniósł łepek wysoko i zaczął sunąć w kierunku kukurydzy…
Grodzisko średniowieczne
Po drodze opowiadałam Przemkowi o miejscu, do którego zmierzaliśmy. Stożek otoczony jest fosą — w połowie naturalną, a w połowie sztuczną. Oblewają go od strony lasu wody strumienia. Prawie nic nie wiem o jego dziejach, oprócz tego, że grodzisko należało do rycerza Konrada. Niestety jeszcze nie ustaliłam, kim on był i skąd przybył do tego miejsca.
Stożek jest dość wysoki. Kiedy stoi się na jego szczycie widać całą dolinkę potoku.
W pewnym momencie musieliśmy zejść nawet z tej niby ścieżki zwierząt przy linii lasu i taranować pokrzywy, żeby się tam dostać. Potem przebijaliśmy się przez gęste krzaczory i poruszaliśmy pochyleni.
Kamienny Fort
Tam pierwszy raz się zgubiłam. Przemek był bardzo cierpliwy. Słuchał moich monologów, które wygłaszałam na głos. – To nie może być tam, bo przyszliśmy stąd — machałam rękami i wytężałam wzrok. Przemek milczał i czekał, aż się ogarnę i w końcu wskażę właściwy kierunek, a ja nie przestawałam mantrować. – Trzeba znaleźć stożek. Trzeba znaleźć stożek. No wiesz, to taka górka…
No ale oczywiście, że nie czekałam na niego, aż zacznie szukać. Na czuja wbiłam się na kolejną ścieżkę zwierząt i już po chwili zauważyłam to wypiętrzenie. Wskazałam go Przemkowi i dodałam — Kamienny Fort!
Marsz na orientację. Zimą i nocą
To moja trzecia wizyta w tym miejscu. Pierwsze podejście, zupełnie odkrywcze było ze Stefanem. Wiosna dopiero zamierzała się rozgościć na Dolnym Śląsku, znaleźliśmy się po niewłaściwej stronie rzeczki. To była wspaniała przygoda! Dwa miesiące później odwiedziłam to grodzisko z Ines. Wtedy zastałam tam już bujną zieleń i też błądziłam. Przemka przyprowadziłam do grodziska jesienią. Byłam z siebie zadowolona. Teraz mam jeszcze tylko dwie możliwości — zimą i nocą…
Na tej leśnej trasie znajdowało się mnóstwo szczególnych znaków, które pomagały mi się odnaleźć w tym terenie. Określone gatunki drzew. Narośla na pniach, polany, wąskie koryta potoczków, kamienie na ścieżce. Zapamiętywanie ich jest naprawdę świetnym treningiem.
Po drugie — Gród Chwalimierz
Z Kamiennego Fortu wyszliśmy na ścieżkę leśną. To wygodna, szutrowa trasa dla rowerów. Podążaliśmy nią przez jakiś czas, żeby po kilku kilometrach ponownie wbić się w knieje. Maszerowaliśmy najpierw starym duktem, który mocno już zarósł i powoli zaczyna znikać. Mam podejrzenie, że jest on tak leciwy jak sam gród, do którego zmierzaliśmy. Być może — gdyby zedrzeć z niego tę warstwę traw i mchu — pod spodem zobaczylibyśmy prymitywny bruk z kamieni polnych. Do tak dużej osady jak Gród Chwalimierz musiała prowadzić porządna droga. Utwardzona, dość szeroka i trwała.
Kurhany
Później zeszliśmy z tego leciwego szlaku i zaczęliśmy taranować wysokie trawy. W tym lesie jest również stare cmentarzysko. Kurchany jednak o tej porze roku są niemal niewidoczne. Przy grobach ponownie weszliśmy na resztki dawnej drogi, która zaprowadziła nas do celu. Gród ukryty jest w gęstwinie drzew. Kto nie zna tego lasu, nie trafi tam bez mapy, chyba że jedynie przez przypadek…
Kiedy tam przybyliśmy, obejrzeliśmy dokładnie cały ten obszar. Teren grodu do dziś z wszech stron otacza fosa. Częściowo była ona mokra, a częściowo sucha, co jest do dziś czytelne. Bliżej źródełka, za wałem znajdował się drugi fort, który datuje się na X wiek. Kiedy skończyliśmy obchód, słońce zaczęło się obniżać i w lesie zrobiło się mroczno. Zapytałam Przemka, czy ma ochotę na jeszcze jedną miejscówkę? Po drugiej stronie szutrowej ścieżki głęboko w kniejach znajduje się bowiem jeszcze jedno allodium…
Pomimo późnej pory ruszyliśmy do tego miejsca.
Po trzecie — Nowy Zamek
W tym lesie było mnóstwo grzybów. Spotykaliśmy jadalne i niejadalne. Gdybym miała ze sobą cokolwiek, do czego mogłabym ich nazbierać, zapewne przyniosłabym z tej wyprawy obiad na kolejny dzień. Niestety nie byłam na to przygotowana i robiliśmy tylko zdjęcia.
Z Grodu Chwalimierz do kolejnego fortu szlak jakiś tam był, ale całkiem niemal niedrożny. Przedzieraliśmy się więc przez tę dolnośląską dżunglę i musiałam bardzo pilnować, żeby nie zgubić kierunku.
Do grodziska zwanego Nowy Zamek szliśmy poza szlakiem, choć do niego również prowadzi solidna droga. Kamienna, dobrze zachowana, czytelna w terenie. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, więc przedzieraliśmy się przez las jak dzikie zwierzęta.
Wtedy bardzo pomagały mi zapamiętane szczegóły z tego terenu. Wprawdzie trwało to chwilę, zanim się tam ogarnęłam, jednak nie zgubiłam się i dotarliśmy do dawnej warowni.
Marsz na orientację. Grodzisko
Ten obiekt zabytkowy otoczony jest dwoma fosami. Jedna z nich znajduje się blisko stożka, a druga okala sporych rozmiarów plac, który najprawdopodobniej był podgrodziem. Na wypiętrzeniu stała kiedyś wieża rycerska, do której prowadził zwodzony most.
Wszystko to jest tam widoczne i można z tego miejsca czytać jak z otwartej książki. Najlepiej z tej, którą właśnie skończyłam pisać i która już jest dostępna w sprzedaży. Patrz poniżej!
W tym niezwykle zajmującym miejscu byliśmy zdecydowanie za długo, ponieważ przybyliśmy tam na pieszo ze Środy Śląskiej, a jest to spory kawałek drogi. Słońce zaczynało znikać, a my nadal byliśmy w tym wielkim lesie. Droga powrotna zajęła nam sporo czasu i zanim jeszcze wyszliśmy z kniei, zapadł zmrok.
W ostępach tych żyje wiele gatunków dzikich zwierząt. Ostatnio przybyło w tym terenie wilków. Nieraz widziałam te zwierzęta w tej okolicy i wiele razy opowiadano mi o spotkaniach z nimi. O nich myślałam, maszerując w ciemności między drzewami. Nie miałam ze sobą nawet latarki, ponieważ nie sądziłam, że ten marsz na orientację zajmie nam aż tak dużo czasu…
Materiał zawiera autoreklamę.
Jesteś nie do zdarcia Dziewczyno :-) Podziwiam :-)
Dziękuję :)