NADODRZAŃSKI KLIMAT – Można się w nim całkiem zatracić
Nadodrzański klimat zawsze mnie pociągał. Rzeka Odra ma tyle do zaoferowania miłośnikom przyrody i urokliwych miejsc, pełnych ciszy połączonej z odgłosami natury. Nad Odrę tym razem wybrałam się ze znajomym, który podobnie jak ja uwielbia wypoczywać z dala od miastowego zgiełku.
Było nas troje. Ja, mój kolega Tomasz i Pan Frutkowski. To miała być krótka wyprawa do jednego czy dwóch nadodrzańskich bunkrów. Planowaliśmy spędzić nad Odrą dwie lub trzy godziny, ale wyszło inaczej.
Wyprawa pochłonęła nas, przestaliśmy interesować się czasem, i zamiast kilku kilometrów pieszo, zrobiliśmy kilkanaście. Szliśmy lasem, bardzo blisko rzeki. Wchodziliśmy również na wał, i maszerowaliśmy nim podziwiając przestrzenie…
Zalew niedaleko Prężyc (dolnośląskie, powiat średzki, gmina Miękinia)
Z tamtego miejsca wyruszyliśmy w drogę. Na zalewem zostawiliśmy samochód. Przedtem jednak zrobiłam kilka fotografii. Piękne to miejsce nad wodą, choć jak dla mnie jednak zbyt tłoczne. Rozlewisko przyciąga bowiem w sporej ilości miłośników biwakowania, piknikowania i wędkowania.
Zalew niedaleko wsi Prężyce to również kąpielisko. Woda ta należy jednak do Odry. Jest częścią starorzecza odrzańskiego. Rozejrzeliśmy się nieco i ruszyliśmy w kierunku wału. Z brukowanej, starej drogi zeszliśmy wprost do zupełnie innego, pozbawionego komercji świata.
Mnóstwo zieleni, rechot żab, ptaki szybujące po niebie, niezliczone gatunki drzew. Widoczność z wału pozwalała na obserwowanie tego wszystkiego bez ograniczeń.
Porośnięty był już dość wysoką trawą, ale jeszcze całkiem wygodnie się nam maszerowało. Frutek świetnie sobie radził, choć trawa niemal go przerastała.
I tam właśnie dopiero nadodrzański klimat zaczął działać
Po dość sporym odcinku drogi, który przeszliśmy walem, skręciliśmy do lasu. Przyjemny chłód od rzeki dawał się odczuć od pierwszej chwili, kiedy zeszliśmy bliżej jej brzegu.
Tam jeszcze nie było całkiem odludnie. Im bliżej zalewu, tym więcej spotykaliśmy wędkujących na brzegu rzeki, pieszych wędrowców z psami i rowerzystów.
Im dalej od zalewu, tym rzadziej widywaliśmy człowieka. Za to słyszeliśmy zwierzęta, odgłosy ptactwa i brzęczenie owadów. Trzymaliśmy się dawnej drogi, która moim zdaniem ongiś była dojazdową do schronów bojowych, którą dowożono tam żołnierzom prowiant.
Czasem jednak schodziliśmy z niej i przemierzaliśmy las zarośniętymi dróżkami…
…albo trzymaliśmy się jak najbliżej rzeki, dzięki czemu tonęliśmy w wysokiej trawie.
Po drodze znajdywaliśmy schrony bojowe
To nie była pora bezlistna już i naprawdę ciężko się ich dopatrzeć w bujnej, nadodrzańskiej roślinności. Bunkry zastaliśmy wysadzone na maksa.
Nie wszędzie mieliśmy możliwość zajrzenia do środka. Ziemia dokoła nich często przekopana i gołym okiem widać było, że każdy ze schronów zaliczył odwiedziny kogoś z wykrywaczem metali, i to całkiem niedawno.
Tyle lat po wojnie, a schrony nadal przyciągają poszukiwaczy skarbów. Być może to nadodrzański klimat tak właśnie działa i ściąga tu pasjonatów różnej maści. Jedni uprawiają sporty, inny kopią w ziemi, a ja przybyłam tam po fotografie.
Nadodrzański klimat…
…całkiem nas pochłonął. Tomek opowiedział mi o pewnym miejscu, obok którego przechodziliśmy. Kiedyś istniała tam wioska. W ’45 znalazła się ona w samym środku krwawej bitwy. To nieistniejące Piskorzowice.
Ten las nad Odrą pięknie jest zachowany. Przejrzysty i czysty, pełen soczystej zieleni. Czasem przystawaliśmy na brzegu Odry. Wody w rzece dużo, leniwie płynęła niosąc ze sobą konary drzew, które z daleka wyglądają jak samotne, białe żagle.
Czasem rzeką sunęła motorówka, robiąc swoim kursem sporo hałasu. I mnóstwo tam śladów bytności bobrów.
Po drugiej stronie rzeki widać było wieżę zamkową. To ruiny średniowiecznego zamku w Urazie.
Mijaliśmy też stanowiska wędkarskie. Tam dojechać można już tylko rowerem. Na brzegu częstym widokiem były miejsca po ogniskach. Zapewne wędkujący nocą palą ogień i tak udaje im się przetrwać chłodne godziny.
Dzikość tego miejsca jak widać ich nie przeraża. Nadodrzański klimat ma dość spory szacunek u tych, którzy tu przybywają. Miejsca po obozach oraz ścieżki leśne prawie w ogóle nie są zaśmiecone. To dobra wiadomość.
Miejscówka przy bunkrze
Naprawdę nie często spotkać można schron bojowy na tym odcinku Odry, który byłby w tak dobrym stanie. Miejscówka to idealna.
Przystanęliśmy tam na chwilę wytchnienia i dokładnie obejrzeliśmy sobie to miejsce. Widać wyraźnie, że jest używane i zajęte.
Plandeka zwinięta, zawieszona nad jedną ze ścian bunkra. Miejsce po ognisku, przy którym stoją w rzędzie ustawione, wystrugane kije do pieczenia kiełbasek. Dwie ławeczki zbite z tego co było pod ręką w lesie. Wnętrze bunkra wysprzątane. W razie deszczu – idealne do schronienia.
Po drugiej stronie teren zastaliśmy mocno przekopany. Ziemia miękła pod stopami jak na starych, zapomnianych cmentarzach.
Na leżącym obok pniu drzewa, stały jak na wystawie metalowe, zardzewiałe przedmioty.
Amunicja, spory fragment pistoletu, garnek, klamra metalowa od paska…
Prawdziwe skarby. Zrobiłam kilka fotografii, pooglądałam znaleziska i zostawiłam tam gdzie były…
Te kilka godzin w lesie spędzonych na poszukiwaniu przeszłości, całkiem nas zniosły. Oddaliliśmy się do zalewu tak bardzo, że do Leśnicy z tamtego miejsca mieliśmy raptem pięć kilometrów.
Przedarliśmy się na przełaj przez las i dodarliśmy do wału, i nim maszerowaliśmy do samego końca drogi powrotnej. Niebo zaczęło się burmuszyć, wiatr z lekkiego stawał się coraz silniejszy. Krople deszczu wróżyły ulewę. Wszystko to zapowiadało burzę po tym gorącym dniu. Cóż, taki jest nadodrzański klimat. Można się w nim całkiem zatracić.