Niekomercyjny

Straszny, nocny trip. O szukaniu duchów w nawiedzonych miejscach

To, co robię, jest nieodpowiedzialne. Narażam się — a ponieważ nic złego mi się nie przytrafia — nie wiem jak bardzo. Moje wędrowanie nigdy nie wyznaczyło mi granicy. Nie potrafię jednak bez tego żyć, ponieważ jestem uzależniona od adrenaliny. Przeżywanie dziwnych rzeczy jest integralną częścią mojego stylu życia.

Nepomucen
Figura Nepomucena w Ciechowie, niedaleko Środy Śląskiej,

Każdy, kto wybiera się ze mną w taką drogę, wystawia się na niebezpieczeństwo, dlatego tak rzadko wyruszam na nocne wędrowanie w towarzystwie. Przemek jest chyba jeszcze bardziej szalony niż ja, z tego powodu wyprawy z nim zawsze są udane. Czasami na szlaku mam wątpliwości i gdyby nie on wycofałabym się z niejednego miejsca w drodze.

Nocny trip rowerowy

Umówiliśmy się na tego nocnego, rowerowego tripa i do mnie należało zaplanowanie trasy. Miałam taki pomysł, aby był to szlak duchów. Chciałam w środku nocy i w całkowitej ciemności odwiedzić miejsca, o których opowiada się, że są nawiedzone. Umówiliśmy się na spotkanie o 21 30, żeby opuścić miasto już w mroku. Pierwszym przystankiem był Ciechów, tam, gdzie stoi podświetlona figura Jana Nepomucena. Zatrzymaliśmy się przy świętym, ponieważ chciałam zrobić fotografię. W tym czasie Przemek zapalił papierosa i w ten sposób postaliśmy tam dobrych kilka minut. Zjawił się w tym miejscu również biały kot. Paradował w blasku lamp, tuż przy pomniku klucząc pomiędzy kwiecistymi, zwisającymi nisko pnączami, a potem wskoczył na mur okalający posesję obok. Chciałam go pogłaskać i wołałam — kici, kici! Ale całkowicie mnie ignorował. Nawet nie spojrzał w naszą stronę…

Nawiedzone miejsca mają to do siebie, że działają na wyobraźnię. Nawet jeżeli ktoś nie wierzy w duchy, to gdzieś z tyłu głowy zawsze zamajaczy dreszczyk emocji gdy staje się oko w oko z podobną przesłanką. Chciałam zabrać Przemka tam, gdzie jeszcze nigdy nie był. Powoli więc budowałam napięcie.

Stary cmentarz w Bukówku

Kolejny raz zatrzymaliśmy się na tej trasie w Bukówku. To była jeszcze wczesna godzina i mijały nas samochody. Pomimo ciemności na jezdni panował spory ruch. Jednak wieś stała się już cicha i śpiąca. Zaparkowaliśmy przy kościele w tej miejscowości. Nie tym leciwym, na wzgórzu, ale przy wielowyznaniowym, ongiś protestanckim. Przemek był tam pierwszy raz, a więc wcieliłam się w rolę przewodnika.

Tutaj są dwie świątynie i Bukówek zowią wsią tolerancji. Powodem tego jest ten wielowyznaniowy kościół — wskazałam na tablicę przy wejściu i oświetliłam ją latarką. Widzisz? – zapytałam — Odbywają się tutaj nabożeństwa katolickie, prawosławne i protestanckie. Obiekt nie jest stary, bo to już XX wieczna historia. Ewangelicy bardzo długo nie mogli budować na Dolnym Śląsku swoich domów modlitwy, prześladowania ich puściły dopiero w połowie XVIII wieku. Teraz chodź za mną! – zaprosiłam go gestem ręki. – Z tyłu jest stary opuszczony cmentarz.

Weszliśmy na jego teren, a ja latarką oświetliłam cały ten mroczny i ciemny plac. W centralnym widocznym miejscu stoi tam resztka sporych rozmiarów pomnika. Przystanęliśmy przy nim na chwilę i próbowaliśmy odczytać napis, ale szło nam jak po grudzie. Potem ruszyliśmy w głąb nekropoli, gdzie trawa była po pas, bluszcz krzewił się jak szalony, a po obu stronach rosły stare lipy, które nadal wytyczały dawne aleje cmentarne. Na samym końcu przy wyrwie w murze znajdował się niewielki plac. Opowiadałam Przemkowi, że dawniej stały tam w kręgu kawałki pomników grobowych, a jeden z nich znajdował się w samym środku. Widziałam na nim puste butelki po piwie i puszki. Pomiędzy tymi kamieniami w ziemię wbite były metalowe kapsle. Jeden obok drugiego. Stanowiły swego rodzaju wykapslowany podest.

Jakiś czas temu, kiedy zjawiłam się tutaj po raz kolejny, już ich nie było — opowiadałam dalej. – Lustrowałam ten teren i ustaliłam, że ci, którzy tu urzędowali, wszystko przenieśli na drugi koniec cmentarza. O tam, do tamtego rogu — i wskazałam to miejsce strumieniem światła.

Nocne wyprawy rowerowe

Dzikie zwierzęta i zdziczałe psy

Trwaliśmy jeszcze chwilę ciemności i oglądaliśmy ten teren. Noc była bardzo cicha, bezwietrzna i ciepła. Akurat ten punkt na naszym szlaku duchów raczej nie był szczególnie przerażający. Znajdowaliśmy się w sumie w środku wsi, a ja doskonale znałam to miejsce. Po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę, i od razu zwróciliśmy uwagę na to, że zniknęły z niej samochody. Nastała cisza…

Prowadziłam Przemka w kierunku Wrocisławic. Na terenie zabudowanym można było jechać na ludzie i nie trzymać ręki nieustannie na hamulcu. W takiej ciemności, poruszając się na cichym pojeździe, bardzo możliwe jest spotkać dzikie zwierzę, które nagle wybiega z kukurydzy albo zboża, dlatego poza wsią musieliśmy być bardziej skupieni. Stało się wówczas jednak coś nieoczekiwanego. Mijaliśmy ostatni budynek mieszkalny w Bukówku i wtedy na jezdnię wyskoczył duży, czarny pies. Zaczął nas gonić, ale szybko go zauważyliśmy, ponieważ szczekał, a jego właścicielka nawoływała go zza płotu. Zatrzymałam się natychmiast i wycelowałam w niego strumieniem światła z latarki, wtedy i on przystanął. Czekaliśmy jeszcze chwilę, aż odejdzie. Nie miał odwagi podbiec bliżej i wrócił do domu.

Psy wiejskie, psy zdziczałe i inne zwierzęta, szczególnie te dziko żyjące są częstszym widokiem nocą aniżeli za dnia. W takiej drodze jest to realne niebezpieczeństwo. Rozmawialiśmy o tym podążając do Wrocisławic ciemną całkiem i pustą drogą.

Nawiedzone miejsca

Kiedy znaleźliśmy na terenie kolejnej miejscowości, zatrzymałam rower przy bramie pałacu i trochę poopowiadałam o tym obiekcie i jego historii. Nie było go stamtąd zbyt dobrze widać, jednak nie poddawałam się i próbowałam oświetlić budynek. Wtedy mój rower się przewrócił. Upadł na trawę i choć okoliczność ta została zamortyzowana przez sakwę, to i tak nie bardzo mi się to podobało. W podobnych przypadkach często coś się psuje albo rozregulowuje. Łańcuch spada, kierownica się przekręca albo maszyna zaczyna upierdliwie skrzypieć. Przemek podniósł rower i z ulgą stwierdziłam, że nic się złego nie wydarzyło. Opuściliśmy to miejsce i podążyliśmy do kolejnego, mrocznego punktu na tym szlaku. Prowadziłam nas do grobowca Vegesacków. Samotna mogiła znajduje się na skraju lasu, o którym miejscowi opowiadają naprawdę upiorne historie, od których włos jeży się na głowie. Możecie o wszystkim tym przeczytać w moim blogowym opracowaniu na ten temat, które znajdziecie TUTAJ.

Pierwsza zguba

Niewielkie skupisko drzew znajduje się około 100 metrów od asfaltowej drogi i żeby do niego dojść musieliśmy przebijać się przez pola z pszenicą, a potem przez sawannę powstałą na niekoszonym boisku wiejskim. Przy metalowej bramce zostawiliśmy rowery i już ruszaliśmy ku tej gęstwinie, kiedy zauważyłam, że w koszyku na bagażniku nie ma mojego plecaka. Potrzebowałam wyciągnąć z niego szoker dźwiękowy na dziki i petardy. Fakt, że transporter był pusty, bardzo mnie rozkojarzył. Zaczęłam analizować to z Przemkiem i wydedukowaliśmy wspólnie, że plecak najprawdopodobniej został przy bramie do pałacu, gdzie upadł mi rower. Musiał tam wypaść. Nie mieliśmy wyjścia, trzeba było wrócić na jezdnię i dotrzeć z powrotem do tego miejsca. Okazało się, że zguba leżała w trawie, prawie niewidoczna w tej ciemności…

Nawiedzony las

Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się ponownie na tym zarośniętym boisku, wśród traw sięgających nam do pasa. Zostawiliśmy maszyny i skierowaliśmy się ku kniejom. Ciemno tam było jak w czterech literach i żadnej ludzkiej drogi, tylko ścieżki dzikich zwierząt. Gdy zbliżyliśmy się do lasu na kilka zaledwie metrów, zauważyliśmy w trawie miejsce, które było wyraźnie uklepane. Leżały tam zapewne dziki, bo czuć było je w powietrzu. Wtedy Przemek usłyszał kroki. Oboje zamarliśmy w bezruchu. Wówczas i do mnie dochodziły odgłosy z gęstwiny. Łamiące się gałęzie i wyraźnie poruszające się cielsko.

Co robimy? – wyszeptałam. – Idziemy tam, czy się wycofujemy?

Przemek nie odpowiedział od razu. Myślał przez chwilę i stwierdził, że na pewno coś tam jest i ma spore gabaryty. Zaproponował, żeby narobić hałasu, to może zwierzę sobie pójdzie. Więc zaczęliśmy klaskać i pohukiwać. W lesie zrobiło się cicho. Nic nie wskazywało na to, że spłoszyliśmy dziczyznę, bo nie dochodziły nas odgłosy ucieczki. Najwyraźniej zwierzak nie bał się nas i tylko nasłuchiwał. Po kilku minutach zadecydowaliśmy, co robimy. Mój towarzysz stwierdził, że w sumie to nie wiadomo, czy to coś sobie poszło, czy nie, a on nie chciałby się spotkać w tej ciemności z dzikiem. No ja też nie! W takiej sytuacji podjęliśmy decyzję, że idziemy tam…

Duch ukazujący się nocą

Przy linii lasu były bardzo wysokie pokrzywy, szukaliśmy więc dogodnego miejsca, żeby się tam wbić.

Ludzie mówią, że widują tutaj starszego pana, siwego jak gołąbek, który idzie drogą i nagle znika — opowiadałam podczas przebijania się przez te chaszcze. – Ostatnio doszły mnie też wieści, że przyszła tu jakaś kobieta i utopiła się w stawie. Ta woda jest w tym lesie, niedaleko stąd…

Zobacz! – Przemek pokazał mi miejsce pod starym drzewem. – To drewniany krzyż.

Znajdowaliśmy się już po uszy w tym buszu, a mogiła powinna być blisko. Byłam tam wiele razy, ale nigdy w nosy. Zaczęłam szukać ścieżki wśród chaszczy. Dookoła tylko drzewa i przerażający mrok. Nagle z lewej strony zabłysną granit. Ujrzałam grobowiec Vegesacków.

Samotna mogiła w lesie

Podeszliśmy bliżej. Miejsce pochówku było pochłonięte przez roślinność i dostępu do niego bronił drut kolczasty. Bardzo chciałam uwiecznić na fotografii moją wizytę przy tym grobie w środku nocy, aby Wam to wszystko zobrazować, więc wlazłam do tej kolczastej klatki, a Przemek za mną. Robiliśmy zdjęcia w ciemności i rozmawialiśmy o tych ludziach, którzy stworzyli tę historię o zjawach.

Samotna mogiła w lesie. Nawiedzone miejsca

Wiele mi mówiono o pojawiających się tam duchach, ale ja słyszałam tylko echo, poruszanie się i szczekanie jakiegoś zwierzęcia. Pomimo tego jednak ciary pojawiły się na plecach. Niedługo potem wycofaliśmy się stamtąd. Pokonaliśmy sawannę, a potem pole zboża i wyszliśmy na jezdnię. Dopiero tam przejrzałam nogawki spodni pod kątem kleszczy i obejrzałam zdjęcia. Po krótkim postoju ruszyliśmy dalej…

W ciemności…

Mijaliśmy Chełm i tam podjechaliśmy do bramy dawnego majątku, żeby spojrzeć na pałac, jednak niestety za mało było tam światła, żeby oczy nacieszyć. Na starą, zabytkową brukowaną drogę wybiegły małe kocięta. Jeden był czarny a drugi szary. Przedostały się zapewne przez dziurę w płocie okalającym oficynę dworską

Jakie słodkie. – Powiedziałam na głos, a potem zwróciłam się bezpośrednio do nich. – Gdzie wasza mama?

Powróciliśmy na zaplanowany szlak duchów. Nawiedzone miejsca nadal w tej drodze były naszymi celami. Grupo po północy znaleźliśmy się w Dębicach. Przystanęłam przy pięknie podświetlonej dawnej oficynie dworskiej tamtego majątku i zrobiłam klimatyczne zdjęcie…

Dębice

Wokół panowała cisza, którą przerywało jedynie wyraźne pohukiwanie sowy. Aksamitna czerń otulała wszystko, co nie zostało sztucznie podświetlone. Mrok, ciepło nocy oraz cudowny rogal księżycowy o pomarańczowej barwie. Gwieździsty nad wyraz nieboskłon. Zapach ziarna zbóż unoszący się nisko i odczuwalne prądy powietrzne. Z ciepłego wjeżdżałam w chłodny, a potem ponownie w ciepły. Było to bardzo przyjemne uczucie…

Zmarli przed wiekami. Płyty nagrobne z Dębic

Ten niewielki kościółek odwiedziłam kilka tygodniu przed moją nocną wizytą w tym miejscu. To niezwykle interesujący obiekt, który w swoim wnętrzu kryje sporo tajemnic. W tym materiale możecie o tym przeczytać i obejrzeć wnętrze zabytku — Rycerze zamienieni w kamień.

Kościół w Dębicach

Opowiadałam Przemkowi o historii tej świątyni i o ludziach, którzy zostali pochowani na jej terenie setki lat temu. To było niezwykłe spotkanie. Odkryłam ich wszystkich, żeby mógł ich poznać. Oglądaliśmy te osoby i analizowaliśmy szczegóły ich garderoby. Detale zbroi były zadziwiające.

Nawiedzone miejsca

Tym razem postaci z pomników nie leżały w wodzie, a folia, którą były przykryte, została wymieniona. Być może ktoś przejął się tym, co napisałam w moim wcześniejszym wpisie na temat tych zabytków, a może to jedynie czysty przypadek. Ciężko powiedzieć.

Płyty nagrobne

Świątynia ta jest fantastycznie podświetlona. Klimat powalający na kolana w każdym calu. Spędziliśmy tam sporo czasu pod osłoną nocy, napawając się energią tego miejsca. Często przybywam tam za dnia, jednak to zupełnie co innego.

Kościół w Dębicach

Przez Kwietno do Wilczkowa

Podobała nam się ta przygoda. Było tak, że nieustannie rozmawialiśmy, ale czasami nastawała cisza i wtedy napawałam się drogą. W takich okolicznościach bardzo wyraźnie słychać pracę roweru. Moja maszyna chodzi jak szerszeń. Uwielbiam ten dźwięk, ale wtedy na odcinku pomiędzy tymi miejscowościach coś trzeszczało mi w przerzutkach. Chciałam się zatrzymać, żeby to skontrolować, i wtedy Przemek powiedział:

Tu obok nas za drzewami jest jakieś zwierzę.

Ok, a więc jedziemy dalej. Będę trzeszczeć, trudno się mówi. Trzymałam w lewej ręce latarkę ze smyczką nawiniętą na nadgarstek i przez to nie mogłam sprawnie przerzucić przedniego biegu.

Daj mi latarkę, a ty zajmij się przerzutkami. – Powiedział do mnie podczas jazdy.

Wyciągnęłam rękę na bok i pozwoliłam smyczce się odkręcić. Potem prawą ręką trzymałam kierownicę, a latarkę włożyłam pod brodę. Przycisnęłam ją do szyi i uwolniłam z niej dłoń. Podałam oświetlenie Przemkowi, a sama zaczęłam ustawiać biegi. Nie zatrzymaliśmy się wtedy nawet na chwilę.

Nawiedzone miejsca. Grobowiec Oskara

Dzięki tym wcześniejszym akrobacjom przejechaliśmy przez Wilczków jak duchy. I tutaj nawiedzone miejsca czekały na nas. Przy bramie wjazdowej do dawnego parku dominialnego w tej miejscowości zeszliśmy z rowerów i daliśmy się prowadzić ścieżce. Wędrowaliśmy przy stawie, z każdym krokiem bardziej wbijając się w między drzewa. W nocy wszystko to wygląda inaczej, więc potrzebowałam chwili, żeby zorientować się w terenie i znaleźć właściwą aleję. Prowadziła ona ostro pod górę. Mówiłam wówczas Przemkowi, że naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby w odległych czasach znajdowało się tam grodzisko. Wiele rzeczy na to wskazuje.

Zjawy…

W parku panowała jeszcze większa ciemność niż na szlaku. Wszystko spowijał mrok. Szukaliśmy tam grobowca Oskara, który był ongiś właścicielem majątku w Wilczkowie i pochowano go na szczycie tego wypiętrzenia wraz z córką i psem. W okolicy tej opowiada się, że po zmroku można tam ujrzeć młodą dziewczynę, ubraną w zwiewną białą sukienkę i spacerującą z dużym psiskiem. Byliśmy tam wówczas w środku nocy po to, aby sprawdzić, czy jest to prawda…

Nawiedzone miejsca

Ale o tym co wydarzyło się, gdy odnaleźliśmy to mauzoleum, dowiecie się z drugiej części tego opowiadania. Działo się tamtej nocy się zbyt wiele, aby móc zmieścić to wszystko w jednym wpisie blogowym. Niżej zostawiam Wam link. Wystarczy kliknąć, żeby ruszyć z nami dalej w drogę.

Nocne wyprawy rowerowe

Jeżeli lubisz nasze Nieustanne Wędrowanie i masz ochotę na więcej, polecamy Ci drogi Czytelniku/Czytelniczko nasze książki (patrz poniżej). Znajdziesz tam historie, które nie były nigdy publikowane na tym blogu. Koniecznie zerknij!

Artykuł zawiera autoreklamę

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
41
OK
11
Kocham to!
5
Nie mam pewności
0
Takie sobie
3
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments

[…] Jeżeli jesteś tutaj drogi Czytelniku, oznacza to, że rajcują Cię opowieści z dreszczykiem. Możesz zostać na tej stronie i razem ze mną wędrować w ciemnościach do nawiedzonych miejsc, jednak najlepiej byłoby, gdybyś zaczął od początku. W tym wpisie zaczyna się ta historia — Straszny, nocny trip. […]

Kategoria:Niekomercyjny

0 %