Niedokończenie naznaczone krwią, czyli historia wiaduktu w Steblowie
Niedokończone elementy infrastruktury miejskiej. Wiadukty, mosty, tajemnicze, betonowe kawałki rozsiane w różnych zakątkach miast, nawet w miejscach rzadko uczęszczanych. Niejednokrotnie to one skrywają tajemnice, które miały już na zawsze przepaść w odmętach historii. Ale przecież ludzie zadają pytania. Surowy nasyp wału kolejowego w Steblowie, dzisiejszej dzielnicy Lublińca, przykuwał moją uwagę od dawna. Dzisiaj jest to miejsce spotkań na osobności, gdzie chętnie kieruje swoje kroki młodzież. Sama w sobie struktura jawi się jako na tyle intrygująca, że między wierszami zdaje się wyszeptywać swoje tragiczne losy. Trzeba tylko posłuchać…
Dzieje niedokończonej budowli przybliża artykuł Andrzeja Musioła pod tytułem „Nasyp wału kolejowego 1942 – 2012”, napisany z okazji siedemdziesiątej rocznicy rozpoczęcia budowy nasypu wału kolejowego w Steblowie. W 1942 roku Europa była owładnięta dramatem drugiej wojny światowej, a Niemcy parli na wschód, jednocześnie wdrażając ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej. Mając na celu zwiększenie przepustowości szlaku kolejowego w kierunku wschód-zachód, w drugiej połowie 1942 roku rozpoczęto budowę nasypu kolejowego. Według założenia, jego tor nie krzyżował się z linią północ-południe.
Dramat robotników przymusowych
W czasach drugiej wojny światowej prace tego rodzaju bardzo często wykonywali pod przymusem więźniowie oraz jeńcy wojenni. W tym przypadku do niewolniczej, katorżniczej pracy Niemcy zmusili mężczyzn i kobiety z okupowanej Francji i Ukrainy, a także więźniów lublinieckiego zakładu karnego. Baraki dla Ukrainek ulokowano pomiędzy budowanym nasypem a dzisiejszą ulicą Witosa, wówczas Birkenweg, prowadzącą do Steblowa. Pozostałych więźniów, po zakończonym dniu pracy, pędzono do zakładu karnego w Lublińcu. Okoliczni mieszkańcy, szczególnie dzieci, przynosiły więźniom chleb, gdy tylko było to możliwe.
Prace koordynowali funkcjonariusze tak zwanej Organizacji Todta, wyspecjalizowanej w strategicznych inwestycjach budowlanych. Więźniowie kopali ziemię pod wał ręcznie, z pola rodziny Franciszka Kuli na Lipskiej Górce, ładując ją na żelazne wózki nazywane „kolybami”. Zestawy po około 15 „kolyb” były następnie transportowane po wąskim torze za pomocą małych parowozów. Ziemię wysypywano powoli wzdłuż toru. Pan Franciszek, emerytowany kolejarz, wspominał, że na ówczesnych parowozach umieszczano napis „Koła muszą się kręcić dla zwycięstwa”, a maszyniści dopisywali ironicznie: „a koła wózków dziecięcych dla następnej wojny”. Dwa zestawy parowozów pracowały przy budowie nasypu. Jedyną maszyną budowlaną był parowy kafar, którego zadaniem było wbijanie betonowych pali w podmokły teren tam, gdzie miały stanąć podpory mostowe.
Intrygująca konstrukcja
Uwagę do dziś przykuwają specjalne wnęki, które w razie potrzeby miały służyć do montażu ładunków wybuchowych i wysadzenia mostu. Miało to błyskawicznie odciąć drogę w kierunku Olesna. Na szczęście do takiej sytuacji nigdy nie doszło. Prace budowlane przerwano w 1944 roku, gdy widmo klęski zataczało nad Niemcami coraz wyraźniejsze kręgi.
Uciec z piekła
Podczas budowy wału doszło do dwóch udanych ucieczek więźniów. Pewnego razu jeden ze strażników nakazał więźniowi wyczyścić swój rower. Ten wykonał polecenie, jednak korzystając z chwili nieuwagi nadzorcy, odjechał na wypolerowanym rowerze w siną dal. Nie powstrzymały go nawet kule wystrzelone w jego stronę. Z kolei grupa uciekinierów odnalazła drogę do wolności podczas transportu powrotnego z robót do Lublińca. Kolumnę marszową wymijała grupa ciężarówek, wzniecając przy tym chmury kurzu na szutrowej nawierzchni. Zamieszanie wykorzystali więźniowie, którzy z powodzeniem dosłownie rozpłynęli się w powietrzu.
Niepozorne ślady niezwykłej historii
Niedokończony most na trasie kolejowej do Kluczborka uległ zmianom około 1970 roku, podczas elektryfikacji linii kolejowej Tarnowskie Góry – Kluczbork. Zdemontowano wtedy konstrukcję stalową. Z kolei w czerwcu 1996 rozpoczęto kontrolowane wysadzanie betonowej konstrukcji niedokończonego mostu przy ulicy Oleskiej. Zadanie było realizowane przez żołnierzy z lublinieckiej jednostki wojskowej. W 2004 rozpoczęto proces odzyskiwania terenu poprzez rozbiórkę wału. Jak widać, niby błahy ślad drugiej wojny światowej w Steblowie jest wciąż widoczny – ku pamięci i przestrodze, o ile ktoś zada sobie trud poznania losów na pozór nieznaczącego kawałka betonu…