Niemcza zwana Śląską Troją. Historie, których nie znacie
Niemcza bardzo dobrze pamięta czasy, kiedy była grodem, którego mieszkańcy należeli do jednego z plemion słowiańskich, zwanych Ślężanami. Nie ma się co temu dziwić, skoro to stare miasto z jednej strony okala rzeka Ślęża, od której wzięło się ich miano. Przy niej to przez wieki całe osiedlali się ludzie, budowali swoje ufortyfikowane osady, wśród których najstarsza była właśnie niemczańska osada, nazwana Niemczą. Nieprzypadkowo to właśnie w tym miejscu powstał rzeczony gród, ponieważ teren bardzo dobrze nadawał się pod obronę. Osadę z jednej strony otaczała wspominana wcześniej rzeka Ślęza, a z drugiej Gumiński Potok. Natomiast tamtejszy zamek wybudowano na wysokiej skale…
Pierwszy raz Niemczę na piśmie wspomniano w roku 1017. Informację o tym grodzie w swojej kronice zanotował Thietmar z Merseburga, pisząc o Niemczy, że jest to „miasto przez swoich założone”. Przez stulecia istnienia ten średniowieczny gród nie jeden raz udowodnił, że fortyfikacje jego wespół z dogodnym terenem, na którym powstały, to była bardzo dobra inwestycja. Mówi się też, że Niemcza to Śląska Troja, ponieważ miasto, będąc oblężone, potrafiło bronić się bardzo długo przed wrogami i pozostawać niezdobytym.
Thietmar z Merseburga (ur. 975, zm. 1018). Biskup merseburski, autor rzeczonej kroniki, która stanowi dziś bezcenne źródło wiedzy na temat dziejów Polski i Niemiec. Jako duchowny, całkiem zresztą wysoko postawiony, był bardzo zaangażowany w nawracanie Słowian, o których w swojej pracy nie wyrażał się zbyt pochlebnie. Swoje dzieło pisał po łacinie i do samego końca życia. Jego treści dotyczą IX i X stulecia. Thietmar korzystał z prac wcześniejszych kronikarzy, jednak najbardziej wartościowe są te zapiski, które tworzył, będąc naocznym świadkiem opisywanych wydarzeń. Nie gardził jednak również przekazami ustnymi, które skrzętnie notował.
Niemcza. Rzecz o Śląskiej Troi
Obrona Niemczy w roku 1017 jest wydarzeniem, które przeszło do historii i do dziś miasto się tym szczyci. Okoliczności te miały miejsce w czasie wojny polsko-niemieckiej w latach 1015-1018, w okresie panowania Bolesława Chrobrego. I stało się tak, że Sas Henryk II zwany Świętym, król Niemiec, Włoch i cesarz rzymski zaatakował polskie ziemie, wkraczając na nie zbrojnie ze swoimi sprzymierzeńcami — Czechami oraz Wieletami, zwanymi Wilkami.
Pod Niemczę przybyło wówczas kilkanaście tysięcy uzbrojonych wojowników wroga. Miastu na pomoc przyszedł Chrobry, wysyłając wsparcie. Straszna to była napaść, bo Henryk II chcąc zdobyć gród, używał do tego celu maszyn oblężniczych. Kronikarz Thietmar relacjonował na stronach swojego dzieła, że przy oblężeniu Niemczy był na miejscu osobiście Henryk II. Pisarz opowiadał ze zdziwieniem i niemal z podziwem o tym, że mieszkańcy miasta bronili się w bohaterski i niezwykle skuteczny sposób, co wprawiło go w zdumienie.
Mieszkańcy Niemczy podczas oblężenia unosili ponad mury obronne krzyż, mając nadzieję, że odstraszy on pogańskich Wieletów. Wspominał też, że byli oni cisi. Nie wiwatowali, kiedy los im sprzyjał i nie lamentowali, kiedy zaliczali porażkę. Niemczanie okazali się być bardzo odporni psychicznie i zachowywali zimną krew. To na pewno bardzo pomogło im w tych trudnych chwilach, bo po miesiącu król Henryk odstąpił od miasta, pozostawiając go niezdobytym. 30 stycznia 1018 roku został podpisany pokój w Budziszynie, który zakończył ostatecznie działanie wojenne.
O Chrobrym słów kilka
Czy wiecie, co robił nasz władca w czasie, kiedy Niemcza była oblegana? Otóż plądrował on wówczas terytorium Czechów. Robił to, ponieważ wiedział, gdzie znajdują się główne ich siły. Jak wspominałam wcześniej, Czesi mocno wspierali wyprawę wojenną Henryka II i w mocy wielu tysięcy wojów oblegali Niemczę.
Bardzo ciekawe jest również to, co zrobił Bolesław Chrobry, kiedy pokój z Niemcami został podpisany. Niestety nie mógł odetchnąć i odpocząć po ledwo co wyciszonych walkach, ponieważ musiał załatwiać ważne sprawy na Rusi Kijowskiej. Chodziło o jego zięcia Świętopełka zwanego Przeklętym, który za przyczyną młodszego brata Jarosława stracił tam władzę i przyszedł do teścia po pomoc w tak ważnej sprawie, zostawiając swoją ślubną w niewoli. Bolesław Chrobry wyruszył więc na Ruś, aby posadzić na tamtejszym tronie swojego zięcia, odzyskać córę i zemścić się na rządzącym w tym momencie władcy Rusinów Jarosławie Mądrym za to, że ten nie chciał w przeszłości (zanim po raz kolejny Chrobry się ożenił, tym razem z Odą, córką margrabiego miśnieńskiego Ekkeharda) oddać mu swojej siostry Przedsławy za żonę. Wyprawa wojenna okazała się sukcesem, nasz władca zdobył Kijów i przepędził króla, który uciekł z miejsca akcji, porywając córkę Chrobrego, a na jego miejsce ustanowił Świętopełka.
Na obrazie Jana Matejki „Bolesław Chrobry ze Świętopełkiem przy Złotej Bramie w Kijowie”. Młoda i piękna kobieta, siedząca w czerwonej lektyce to Przedsława. Przerażona spogląda na polskiego króla, który przybywa po nią. Jednak to nie wszystko, ponieważ wraz z Bolesławem do miasta wjeżdża jej brat, Świętopełk. Ten sam, co zabił dwóch swoich i jej braci i nigdy nie wybaczył Przedsławie, że nie stała po jego stronie, kiedy walczył podstępnie z rodzeństwem o władzę.
Sam Chrobry zaś, kiedy wkroczył przez Złotą Bramę do niezwykle bogatego Kijowa, obłowił się jego skarbami, dopadł Przedsławę i zgwałcił ją, po czym uprowadził ze sobą do Polski. Nie pojechałaby ona jednak z nim być może i zostałaby w ojczyźnie, choć pohańbiona okrutnie, gdyby brat jej królewski, Jarosław zechciał wymienić ją na żonę Świętopełka. Ale tak się nie stało i Chrobry zabrał ją ze sobą. Nie zachowały się żadne źródła, które opisywały dalsze losy tej biednej księżniczki. Nikt więc nie wie nawet kiedy umarła.
Nieco rozczarowana Niemczą
Przybyłam do Niemczy w środku bardzo gorącego lata. Wyruszyłam wtedy w wakacyjną podróż autostopem z Ines i Panem Frutkowskim. Wędrowaliśmy wiele dni, okrążając górę Ślężę i zatrzymując się niejeden raz po drodze, żeby zrobić archiwum fotograficzne potrzebne mi do tworzenia wpisów blogowych.
Wiele kilometrów pokonywaliśmy z buta, bo nie zawsze na tamtejszych, mało ruchliwych drogach udawało nam się zatrzymać autostopa. Przygoda to była jednak przednia, krajobrazy bajeczne, dni słoneczne i gorące, Frutek jeszcze w pełni sił witalnych i ja, ciesząca się naszą przyjaźnią.
Pan Frutkowski, mój wierny przyjaciel na czterech łapach odszedł za Tęczowy Most 12 stycznia 2024 roku, po 17 latach naszego wspólnego wędrowania. Po jego śmierci napisałam o nim książkę pod tytułem „Frutkowskiego rozmowy, kurna, co nie?”. Publikacja ta jest już dostępna w sklepie Nieustannego Wędrowania (patrz pniżej).
Wspomnienie wspólnych wypraw i rozmowy, które przez lata bawiły naszych Czytelników oraz czas żałoby stały się treścią tej niezwykle wzruszającej opowieści o psie, który jeździł rowerem.
Wiele mijanych po drodze miejscowości, gdzie mnóstwo ciekawych obiektów historycznych, zostało już opisanych na tym blogu, ale Niemczy nigdy nie wzięłam na warsztat. Stało się tak dlatego, że po pierwsze: przybyliśmy tam zmęczeni jak konie po westernie i nie mieliśmy już siły zwiedzać po wielu dniach nieustannego wędrowania.
Upał wycisnął z nas wszystkie siły i na poważnie — w głowach naszych były tylko marzenia o kąpieli i noclegu. Dlatego nie zwiedziłam tego miasta jak należy i nie przywiozłam z niego do domu zbyt wielu zdjęć, bo wszystko, czego tam szukałam to… cienia. Po drugie: Niemcza od zawsze mnie interesowała. Słyszałam o słynnym oblężeniu grodu i o tym, że miasto się nie poddało. Liczyłam, że zastanę na miejscu zamek, który powali mnie na kolana, jednak nic takiego się nie stało. Byłam więc rozczarowana na maksa! Dlatego właśnie z tamtej wyprawy nie powstała żadna relacja. Aż do dziś. Musiałam po prostu „dorosnąć” do tej historii i nabrać wprawy w pisaniu, żeby i bez fotografii i bez zamku jak w Suchej opowiedzieć Wam o dziejach tej leciwej osady i zatrzymać na blogu na kilkanaście minut.
Niemcza, czyli co widziały moje gały
Kiedy znalazłyśmy się w ramach murów obronnych miasta i przekroczyłyśmy bramę z Basztą Górną, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to kościół. Budowla sakralna sprawiała wrażenie kolosu. Dawała też sporo cienia, dlatego właśnie skupiła moją uwagę. Wszędzie dookoła była „patelnia”. Można było usmażyć się na asfalcie i bruku, a przy świątyni przyjemnie i chłodno…
Kościół Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny, choć z urodzenia katolicki, to ma za sobą również przeszłość protestancką. Kiedy należał do społeczności ewangelickiej, jego patronami byli apostołowie Piotr i Paweł. Początki tego Przybytku, sięgają końca XIII stulecia. Potem jak to zwykle bywa, został on nie jeden raz przebudowany, zniszczony, spalony i etc. W każdym razie tę romańską konstrukcję, którą widzicie na fotografiach w tym wpisie, wzniesiono w drugiej połowie XIX wieku. Po II wojnie światowej kościół ten powrócił na łono Rzymu. Przy nim to właśnie spotkałam Jej Wysokość Jadwigę śląską…
Święta Jadwiga śląska
Ja zawsze powtarzam, że nie ma dolnośląskich historii, miast i wsi bez Jadwigi. Ciężko też o świątynię na tym terenie, z której budową księżna ta nie miałaby czegoś wspólnego. Jadwiga śląska gloryfikowana jest w Niemczy i wspominana dlatego, że z historii wiadomo, iż w pierwszej połowie XIII stulecia przez jakiś czas rezydowała ona na niemczańskim zamku. Warownia ta właśnie przez wzgląd na tamto wydarzenie przez setki lat zwana była Zamkiem Jadwigi. W późniejszym czasie dobudowano do tejże warowni świątynię, której księżna stała się patronką.
Nie ma więc Dolnego Śląska bez Jadwigi i nie można udawać, że się jej nie zauważa
Niestety księżna Jadwiga urodziła się tak dawno temu, że dziś nikt nie wie dokładnie, kiedy to się wydarzyło. Historycy szacują, że najprawdopodobniej stało się to między 1178 a 1180 rokiem. Pochodziła z niemieckiego rodu szlacheckiego. Była córką hrabiego Andechs. Wśród jej licznego rodzeństwa warto wymienić siostrę Agnieszkę, która wyszła za mąż za francuskiego monarchę Filipa II oraz Gertrudę, wyswataną z węgierskim królem Andrzejem II. Stanowiła więc aż nazbyt dobrą partię dla księcia Henryka zwanego Brodatym, który niewiele wówczas znaczył na politycznej arenie. Dostała mu się taka cenna żona, ponieważ otaczała go sława jego ojca. Bolesław Wysoki miał bowiem dobre, bo też rodzinne kontakty wśród najmożniejszych rodów w Rzeszy, a sam już za życia stał się legendą. Wypadało mu więc jak najbardziej starać się dla syna o Jadwigę z zamku Andechs.
Ona była dzieckiem, kiedy stanęła na ślubnym kobiercu. Miała przwdopodobnie tylko 12 lat. Książę Henryk był już wówczas osiemnastoletnim młodzieńcem. Historycy nie wiedzą, gdzie odbyła się uroczystość ich zaślubin. Może więc w Andechs, a może gdzieś na Śląsku? Nie zachowały się ploteczki na temat pożycia małżeńskiego tej pary książęcej, ale uważa się Jadwigę i Henryka za dobranych i żyjących w zgodzie. Podobno pierwsze z ich potomtwa przyszło na świat już w rok po ślubie. W sumie mieli siedmioro dzieci: Bolka, Konrada, Henryka, Agnieszkę, Zofię, Gertrudę i Władysława. Kilkoro z nich umarło w dziecinstwie, niektóre zaraz po narodzinach. Dorosłości doczekali jedynie Henryk zwany Pobożnym i Gertruda, ksieni trzebnickiego klasztoru.
Nie przyszła do męża, gdy konał
Jednak i ten jej jedyny żyjący syn zginął pod Legnicą w bitwie z Mongołami. Kiedy hordy nadciągały, Jadwiga wraz z synową Anną, ślubną Pobożnego, uciekła do Krosna Odrzańskiego. To tam przyniesiono jej straszną wiadomość o tym, że książę Henryk starcił głowę na polu bitwy. Jadwiga miała ponoć wówczas zachowywać opanowanie, a płaczącej synowej rzekła, że wszystko czego obie doświadczają, jest wolą Stwórcy i ich powinnością jest się z nią zgadzać.
Z historii też wiamy, że mąż Jadwigi, najpotężniejszy pośród Piastów Śląskich, obłożony był klątwą kościelną. Wszystko to dlatego, że nie pozwlał kościołowi wchodzić sobie na głowę. Kiedy umierał w marcu A.D 1238 roku w zamku w Kośnie, wzywał żonę do siebie, ale ona nie przyszła. Wierzyła bowiem kapłanom, że wielkim grzechem będzie przebywać w jednej komnacie z ekskomunikowanym małżonkiem. Odeszła z tego świata w 1243 roku. Ciało złożono w świątyni w Trzebnicy. Umarła gdy miała 60 lat. Podobno przed śmiercią bardzo chorowała.
Według mnie, kobieta ta mając w sumie niewiele lat w chwili zejścia, sama trochę była sobie winna. Jako księżna, osoba wysoko urodzona, egzystowała w dobrych warunkach materialnych. Jednak prowadziła życie cierpiętnicy. Chodziła boso, nie odżywiała się właściwie, katowała się włosiennicą. Żaden ludzki organizm nie byłby na coś podobnego obojętny. Gdyby bardziej dbała o siebie, jej żywot byłby dłuższy i tym samym więcej mogłaby zrobić dla ludzi dobrego…
Niemcza. Prawa miejskie i mury obronne
Mówi się, że Niemcza stała się miastem w 1282, kiedy to Henryk Probus obdarzył ją takimi prawami. Jednak historycy podejrzewają, że stało się to dużo wcześniej, chociaż nie ma na to pisemnych dowodów. Kilka lat później do zamku niemczańskiego dobudowana została kaplica zamkowa, która nie dotrwała niestety do naszych czasów. Następnie podjęto działania związane z fortyfikacją miasta. Wzniesiono murowane obwarowania, które można podziwiać do dziś.
Już w drugiej połowie XIV wieku aż do 1675 roku Niemcza stanowiła własność książąt legnicko-brzeskich. W czasach tych tamtejszy zamek przeżywał dosłowny renesans, ponieważ został wówczas przebudowany w tym właśnie stylu architektonicznym, wedle ówczesnej mody. Jednak we wrześniu A.D 1675 roku odszedł z tego świata Jerzy Wilhelm, który to był ostatnim z Piastów Śląskich. Wówczas to należąca do niego Niemcza stała się własnością króla czeskiego.
Jerzy Wilhelm w chwili śmierci miał tylko 15 lat. Młody książę znany był z zamiłowoania do polowań. W roku, gdy odszedł z tego świata, w czas święta patrona myśliwych Huberta, brał udział w polowaniu. To był listopad i dzień niezwykle chłodny. Jerzy bardzo źle się poczuł, ponieważ zaczęła trawić go gorączka. Słabnącego chłopca zaniesiono do chaty w najbliższej wsi, gdzie mieszkali chłopi. Niestety tam nie było bezpiecznie, ponieważ panowała w tym domu ospa. Książę zaraził się tą chorobą i choć niebawem zabrano go stamtąd i przetransportowano do Brzegu na zamek, to niestety niebawem oddał ducha. Pochowano go w Legnicy. W kościele św. Jana.
Niemcza. Miasto kościołów
Niemcza nie jest dużym miastem, ale na jej terenie wzniesiono naprawdę sporo obiektów sakralnych. Oprócz wspominanego wyżej kościoła Niepokalanego Poczęcia NMP i nieistniejącego już kościoła zamkowego świętej Jadwigi, w miejscowości tej istniał dawno temu, już teraz do ostatniej cegły rozebrany Przybytek pod wezwaniem Piotra i Pawła. Patroni tych świątyń (oprócz Jadwigi) to bohaterowie Nowego Testamentu i sądzę, że ich losy są powszechnie znane, dlatego zajmę się tutaj dużo ciekawszą historią związaną z innym niemczańskim kościołem, który wzniesiony został podobno przez jego partona, świętego Wojciecha.
Świątynia ta, która istnieje i można ją obejrzeć, gdy przybędziecie do tego miasta, poświęcona została Wojciechowi uznanemu od wieków za świętego męża. Oczywiście nie jest to na pierwszy rzut oka nic szczególnego, ponieważ wyniesionych na ołtarze ci u nas dostatek, jednak historia Wojciecha wydaje się być wyjątkowo zajmująca.
Posłuchajcie…
Tutaj znowu cofniemy się w jakże niezwykle ciekawe czasy, kiedy to panował nasz polski król Bolesław Chrobry, który to, żeby zasiąść na tronie musiał najsampierw wygnać z kraju swoich braci, żeby nie przeszkadzali mu w karierze. Razem z nimi usunął z politycznej areny również swoją macochę Odę, wdowę po jego ojcu, drugą ślubną Mieszka I. Chrobry kreował się na modłę czasów, w których przyszło mu żyć. Żeby zyskiwać na wizerunku, szybko zaczął przedstawiać się światu jako człowiek wiary i prawdziwie chrześcijański władca. Wprawdzie Polska w 966 roku została ochrzczona, ale żeby nazywać ją wówczas krajem chrześcijańskim, było mocno na wyrost. Brakowało nam nawet świętych na ołtarzach. Żeby to zmienić i pokazać Europie, że Bolesław Chrobry otwiera się na wiarę i chrystianizację, postanowił demontracyjnie i z wielkim hukiem przyjąć w gościnę Wojciecha Sławnikowica, biskupa Pragi i słynnego misjonarza, który musiał uciekać z tego miasta po tym, jak wymordowano mu całą rodzinę.
Ewangelizacja wg Bolesława Chrobrego
Wojciech znalazł więc schronienie na dworze Bolesława, a król był oklaskiwany z każdej możliwej, chrześcijańskień strony Starego Kontynentu. Jednak biskup, choć przyjęty z honorami, nie został w Polsce na długo, choć zapewne liczył na to, że Chrobry mu to zaproponuje. Król jednak planował swoje i nie miał zamiaru opiekować się misjonarzem. Żeby projekt zrealizować, wysłał Wojciecha do Prusów, aby on ewangelizował tych dzikusów, z którymi graniczył wtedy nasz kraj. Wszystko to wyglądało bardzo świątobliwie, jednak prawda była taka, że Prusowie dopiero co dostali łomot od Chrobrego i z góry wiadomo było, że każdy kto z Polski wejdzie na ich teren, zginie marnie. Bolesław miał świadomość tego, co się niebawem wydarzy. Z premedytacją posłał w paszczę lwa Wojciecha, który nie miał najmniejszych szans porozumieć się z plemionami, do których szedł z misją. Po co zrobił? Żeby mieć pole do popisu i stworzyć świętego na własne potrzeby…
Kiedy zginął Wojciech…
Oczywiście, gdy tylko misjonarz przekroczył granice naszego państwa, Prusowie zakatrupili go na śmierć. Obcieli mu głowę, nabili na włócznię i publicznie ją prezentowali. Ktoś jednak zdołał ją wykraść, po czym przyniósł Chrobremu, który szczodrze mu za nią zapłacił. Król zadbał również o to, aby gest ten widziało jak najwięcej osób i aby zanotowano to w kronikach. Następnie Bolesław wysłał kolejną misję do Prusów, tym razem z dużą kasą, aby wykupić resztę ciała męczennika. Posłowie królewscy po uiszczeniu zapłaty, wykopali ciało Wojciecha z grobu i przywieźli cuchnące jego szczątki do Polski. Cała chrześcijańska Europa zachwycała się tym, co zrobił nasz władca i rósł on w ich oczach jako bohater. Nie ma co się temu dziwić, stworzył przecież samodzielnie prawdziwego świętego, którego wyniesiono na ołtarze…
Zamek w Niemczy
Wzniesiono go w miejscu XIII-wiecznego grodu. Za budowniczego warowni, której resztki nadal istnieją w tym leciwym mieście uważa się księcia świdnickiego Bolka I. Forteca powstała na bardzo stronym wypiętrzeniu. Z jednej strony zamek okala rzeka Ślęza.
W pierwszej połowie XV stulecia rzeczona budowla obronna została rozniesiona w perzynę przez husytów. Książeta brzesko-legniccy, którzy byli właścicielami Niemczy przez bardzo długi czas, odbudowali zamek, a w późniejszych latach przebudowywali go, nadając mu w pewnym momencie jego dziejów renesansową sylwetkę. W XVIII wieku forteca spłonęła. Sto lat później została ponownie odbudowana. Kolejne lata jej istnienia to liczne zmiany na potrzeby chwili.
Niedostępny tak jak przed wiekami
Niemcza ma na swoim terenie zamek, który jest całkowicie niedostępny. Nie ma takiej możliwości aby podejść do niego bliżej i przyjrzeć się tej budowli. To jest bardzo rozczarowujące. Udało mi się zrobić kilka zdjęć i wszystkie je Wam tutaj prezentuję. Nic więcej nie udało się wykombinować w tym temacie…
Ogród zamkowy
Tam zrobiliśmy sobie postój na dłuższy odpoczynek. Usiedliśmy przy stawie i rozkoszowaliśmy się cieniem i chłodem płynącym od wody. Pan Frutkowski ucinał sobie krótkie drzemki, jednak jak to pies, cały czas był w trybie czuwania. Ines legła na trawie i też drzemała. Ja robiłam fotografie. I dobrze, ponieważ ten mój chwilami irytujący zwyczaj archiwizowania dosłownie wszystkiego na modłę chińskiego turysty, owocuje dziś ogromną ilością pamiątkowych zdjęć mojego Przyjaciela. Na przykład na tym poniżej widać wyraźnie, że jego oczka były jeszcze zdrowe i mógł oglądać otaczający go świat. Nie był jeszcze siwy i naprawdę bardzo młodo wyglądał.
A że był straszliwym wiercipiętą, nieustanne musiałam mieć go na oku, ponieważ lubił oddalać się bez ostrzeżenia i chodzić swoimi drogami. O nic się nie martwił, ponieważ dobrze wiedział, że zawsze będę za nim biegła i zawsze go znajdę.
Z wyciągniętym kciukiem
Kiedy nieco zelżało z upałem, nastał czas ruszenia w dalszą drogę. Przed nami były Łagiewniki, do których zmierzaliśmy. Nie miałam pojęcia, czy uda nam się złapać stopa na tej trasie, ale żywiłam taką nadzieję. Kiedy jest się w podróży z wyciągniętym kciukiem, nigdy nic nie wiadomo. Czasem się jedzie, a czasami idzie i to długo. Zanim jednak dotarliśmy do drogi, na której można było łapać stopa, Niemcza żegnała nas swoją XX-wieczną zabudową.
Jednak ostatecznie pożegnała nas tam krowa… :)
Dla nas, nieustannych wędrowców, Niemcza była wielką, pomimo chwilowego rozczarowania, atrakcją na szlaku. Przygoda z historią, której tam doświadczyliśmy, na zawsze zostanie w naszej pamięci. Byliśmy wówczas jeszcze w kompletym składzie, przez co bardzo razem szczęśliwi. Gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że za kilka lat zaledwie zabraknie naszego Frutka, który zawsze był blisko, nie chciałabym tego słuchać. A teraz cóż… To jest nasza rzeczywistość.
Jeżeli zainteresowały Was nasze dolnośląskie wojaże, koniecznie zerknijcie poniżej. Znajdziecie tam opisy naszych książek, w których czekają na Was opowieści nigdy nie publikowane na tym blogu. Polecamy i gorąco zapraszamy!
Artkuł zawiera autoreklamę