Osetnica. Dom babki Janki i kilka innych wątków
Zarówno ja jak i Ines jesteśmy obie bardzo mocno związane z naszymi przodkami. Dzieje ich życia fascynują nas. Nieustannie tropimy ich losy i spisujemy wszystko, co udaje nam się ustalić. Często rozmawiamy o naszych dziadkach, babkach i pradziadkach. Odwiedzamy ich mogiły, wyruszamy w podróże do miejsc, gdzie żyli. Czasami myślę, że graniczy to z obsesją i chyba się nie mylę. Tamtego dnia cele naszej wędrówki stanowiły Osetnica i grób Janki, która była prababką Ines. Kto ma uszy, niechaj słucha…
Ten wpis jest czwartym z kolei z tej drogi. Można zacząć czytać już teraz, albo cofnąć się do ULESIA, PIESZKOWA i CHOJNOWA, żeby zorientować się w temacie. Naprawdę warto, ponieważ na trasie tej przeżyłyśmy niesamowite przygody. Przybyłyśmy do Doliny Łez w Ulesiu, żeby odnaleźć tajemniczą kolumnę z ciekawą inskrypcją. Szukałyśmy w Pieszkowie ducha zamordowanego ucznia czeladnika Szumachera i odwiedziłyśmy Chojnów, gdzie na tamtejszym zamku straszy Czarna Dama.
Kiedy fotografowałam zamek w Chojnowie, Ines z Lonkiem czekali na mnie w parku. Wtedy to usłyszałam wrzaski, które dochodziły mnie stamtąd i bardzo się tym zaniepokoiłam. Darcie z daleka wydawało się straszliwe, ale na miejscu okazało się, że po prostu Lonek, spuszczony ze smyczy nie pozwalał się ponownie zapiąć. Nasz pies był wówczas z nami raptem od trzech miesięcy. Przyjechał ze schroniska zestresowany i z fobią na punkcie dotykania szyi, więc każde zapinanie na smycz było dla nas wielkim stresem i często kończyło się gryzieniem całkiem na poważnie. Tak właśnie stało się w tamtym momencie. Lonek wyrwał się Ines, wcześniej wbijając jej kły w dłonie, a potem dał drapaka. Kiedy zaczęłam biec w ich stronę, on wyszedł mi naprzeciw. Przywitał mnie tak radośnie, jakbyśmy nie widzieli się przez tydzień i oboje już na spokojnie powróciliśmy do ławki w parku, gdzie ostatecznie na dobre uspokoiłam go smaczkami.
Rogata wieś. Konradówka
Lonek się zmienia. Każdego dnia robi postępy, jednak cały czas wlecze się za nim jego przeszłość, dlatego niełatwo jest z nim podróżować. Jednak pomimo wszystkich tych trudności, udało mi się wypracować sposoby na to, żeby dobrowolnie wskakiwał do transportera. Dzięki temu możliwe było, abyśmy wyruszyły na ten szlak rowerowy ze Środy Śląskiej do Osetnicy. To był spory kawał drogi. Wtedy w parku, gdy emocje opadły, pies spokojnie wszedł do kosza i ruszyłyśmy z kopyta. Dzień chylił się już ku wieczorowi. Największy upał zelżał i zrobiło się nieco chłodniej. Jechałyśmy z zamku w Chojnowie do Piotrowic, ale się pogubiłyśmy. Nie wiem, jak do tego doszło, że znalazłyśmy się na drodze do Konradówki. Takie rzeczy się zdarzają, ale na szczęście wtedy nie był to jakiś większy problem, ponieważ tak też mogłyśmy dopiąć naszego celu. Na trasie mijałyśmy ciekawe obiekty…
Przy niektórych koniecznie musiałam się zatrzymać, żeby zrobić fotografie. Tereny za Chojnowem to dla mnie terra incognita, ponieważ nigdy nie wędrowałam tamtędy rowerem. Cudowna była to droga i pełna dziwności. Przystanęłam także na widok pałacu w Konradówce. Nie było czasu na to, aby podjechać bliżej, ale z daleka fotkę udało mi się cyknąć. Jednak jeżeli chcecie zobaczyć więcej, to TUTAJ można kliknąć. Znajdziecie tam nawet archiwalne zdjęcia tego obiektu.
Konradówka nazwę swoją otrzymała od najpierwszego jej właściciela, Konrada. Sądzę, że musiał on być rycerzem, choć nigdzie o tym nie przeczytałam. W gminie Chojnów wieś ta jest jedną z najstarszych. Już w XIII wieku na jej terenie znajdował się kościół. Nie zwiedziłyśmy tej miejscowości, ponieważ nie była ona wówczas naszym celem, ale wiemy, że znajduje się tam również niezwykle ciekawy zabytek przyrody. Jest do olbrzymi dąb, który liczy sobie 550 lat. Nadano mu imię Konrad, na cześć pierwszego pana na Konradówce.
Stamtąd to już był rzut beretem do naszego celu. Osetnica jawiła się na horyzoncie jak na dłoni, widoczna z daleka. Kiedy przeprawiłyśmy się przez Skorę, naszym oczom ukazała się tamtejsza świątynia. Przepiękny był to widok. Wręcz hipnotyzujący. Cieszyło nas to bardzo, choć zmęczenie zaczynało nam doskwierać. Cały dzień w drodze pełnej słońca dawał nam popalić, ale nic to, bo najważniejsze dla nas wtedy było to, że się nam udało!
Osetnica. Grób babki Janki
Osetnica jest szczególnie interesująca dla Ines, ponieważ to właśnie w tej dolnośląskiej miejscowości osiedlili się jej przodkowie, kiedy po II wojnie światowej wysiedlono ich z Markowej na wschodzie. Jej prababcia Janka mieszkała w Osetnicy do końca swojego życia i tam też została pochowana. Losy tej kobiety nadają się na treść książkową. W Markowej, gdzie zamordowano jej męża, Albina została sama z dwojgiem dzieci i przeżywała tam prawdziwy koszmar, tak ze cudem dziś nazwać można fakt, że udało jej się przeżyć. Życie jej pełne było strat i bólu. Miałam to szczęście, że poznałam ją osobiście. Pamiętam tę starszą panią poruszającą się z chodzikiem. Ines natomiast ma wspomnienia jak przez mgłę, była bowiem wtedy bardzo malutka.
Wiemy o babci Jance bardzo dużo. Teraz słuchamy o niej opowieści i czytamy jej pamiętnik. Wszystko to jest niezwykle poruszające i ciekawe. Pomimo tego jednak bardzo żałuję, że w tamtym czasie, kiedy mieszkałyśmy przez chwilę pod jednym dachem, gdy przyjechała w odwiedziny do swojej córki, a mojej teściowej, nie rozmawiałam z nią więcej. Nie wypytywałam, nie notowałam i nie interesowałam się bardziej. Była blisko. Pełna informacji, które z całą pewnością chętnie przekazałaby, gdybym tylko pytała. Ale ja byłam wtedy wysoko w ciąży i miałam czym innym zajętą głowę. Czekałam na narodziny Ines. Szykowałam łóżeczko, pościel, pieluchy i ubranka. Nie potrafiłam skupić się na innych sprawach, dlatego coś tak cennego jak jej obecność, jedynie musnęło mnie i umknęło. A teraz już jest za późno…
Noszę jednak jej żywy obraz w pamięci, ale to nie mnie śni się ona, tylko mojej Ines. To do niej przychodzi w snach, bo z nią jest związana krwią, a nie ze mną. Tamtego dnia, kiedy osiągnęłyśmy nasz cel i przybyłyśmy do kościoła w Osetnicy, najsampierw odszukałyśmy mogiłę Janki.
Ines zapaliła znicz i usiadła przy grobie. Długo tak trwała w zadumie. Wiedziałam, że chce pobyć tam sama, więc zabrałam Lonka i oddaliłam się z nim. Byliśmy skonani, więc oboje legliśmy na cmentarnej trawie i czekaliśmy. Wiem, że moja córka żałuje, że była zbyt mała, aby pamiętać swoją prababcię. Zna jednak bardzo dobrze jej losy i nieustannie pogłębia tę wiedzę. Często o tym rozmawiamy, dlatego i ja mam wrażenie, że nie tylko poznałam osobiście Jankę, ale i jej męża Albina.
Oboje pozostaną na zawsze żywi w naszej pamięci. Pradziadek Ines został zamordowany i ona już zna nazwisko tego, który to uczynił. Kiedyś na pewno opowie Wam o tym sama…
Kościół w Osetnicy
Podczas gdy wiele innych świątyń na tamtym terenie w dziejach swoich trawionych było przez ogień, kościół w Osetnicy pozostawał nietknięty i trwa niezmieniony niemal wcale od czasów swojego powstania w XV stuleciu do dziś. Kiedy go wzniesiono, był on jedyną murowaną budowlą w tej miejscowości. Wyrósł na sporym wypiętrzeniu i otoczono go solidnym murem, co zdradza, że pełnił on w przeszłości również funkcję obronną. Przybytek widoczny jest już z daleka w tamtej okolicy i cudnie się prezentuje ze swoją drewnianą dzwonnicą.
Obiekt sakralny ma za sobą przeszłość protestancką, dlatego w jego wnętrzu zastajemy dzisiaj empory. Świątynia miała swoich sponsorów, a wśród nich najsłynniejszy jest ród Geisslerów. Wewnątrz obiektu znajduje się zabytkowe wyposażenie: ołtarz barokowy z obrazem Chrystusa z koroną cierniową, chrzcielnica z XIX wieku i ambona licząca sobie ponad 200 lat.
Bezcenne płyty nagrobne
Wokół kościoła mogiły ludzi chowanych tam od wieków. Znajduje się w tym miejscu niezwykła kolekcja całopostaciowych płyt nagrobnych dawnych patronów tej świątyni — Geisslerow’ów, Glaubitzow’ów, Steinkirchow’ów i Bockow’ów. Niestety nie znalazłam ich w najlepszym stanie, a szkoda, bo warte są tego, aby zadbać o takie skarby przeszłości.
Płyty wmurowane są w kościelny mur. Jedna obok drugiej. Jest ich tam naprawdę sporo. Byłam wstrząśnięta tym widokiem. Tyle cennych informacji spisanych na tych kamieniach! Opowiadają one o dziejach Osetnicy i ich właścicielach. Zabytki są mocno sfatygowane czasem i zniszczone przez warunki atmosferyczne, dlatego nie da się przetłumaczyć tych tekstów w całości…
Osetnica zaskoczyła mnie bogactwem reliktów swojej niemieckiej przeszłości. Ta mała i nieznana w wielkim świecie wieś była domem babki Janki przez wiele lat, ale ja tylko kilka razy tam przyjechałam i nigdy nie zaglądałam do tego kościoła. Historia ta dotykała się mnie kilkakrotnie, ja jednak nie zwracałam na nią uwagi. Ignorowałam ją do czasu, kiedy przyjechałam tam z Ines. Wtedy dopiero dojrzałam do tego, aby się jej dokładnie przyjrzeć.
Kobieta, którą widzicie na tej płaskorzeźbie poniżej to pani Helena von Geissler, która zmarła w roku 1612. Trzyma w dłoniach biblię. Kamień jest zniszczony i nie sposób teraz przyjrzeć się jej twarzy. To wielka szkoda. Czytelne jest za to nakrycie jej głowy, detale sukni i chusta. Ta płaskorzeźba wyjątkowo przykuła moją uwagę. Czułam się tak, jakby pani Helena chciała mi coś przekazać. Stałam przy niej długo i nasłuchiwałam, ale niestety przepaść między nami była zbyt dużo. Może to się uda, kiedy i ja przejdę już na tę drugą stronę. Za jakiś czas. Jeszcze nie teraz…
Pałac w Osetnicy
Stanisława, babcia Ines wspominała, zanim wyruszyłyśmy na tę wędrówkę, że w Osetnicy jest pałac, ale my go nie szukałyśmy. Nie było na to czasu, gdyż dzień chylił się już ku zachodowi słońca. Jednak stało się tak, że mijałyśmy go po prostu w drodze i zrobiłam to zdjęcie. Zabytek jest ogrodzony i niedostępny, dlatego do fotografowania musiałam użyć zoomu.
Osetnica jest wsią bardzo rozległą i historia dzieli ją na trzy części: Dolną, Górną i Średnią. Dwór opatrzony jest herbem rodu von Üchtritz. W latach 1805-1856 był on siedzibą tej familii. Budowla jest bardzo prosta, do pałacu przylegał ongiś park krajobrazowy.
Nie zajmowałam się wtedy dziejami tej wsi dolnośląskiej. Łapałam jedynie wątki w locie, pomiędzy krótkimi przystankami w drodze, dlatego wiem, że koniecznie muszę tam powrócić po więcej.
Z tamtego miejsca przed nami była już tylko droga powrotna do domu, jednak Ines zapragnęła podjechać na chwilę do domu babki Janki, żeby na niego spojrzeć z daleka. I tak się stało…
Ostenica jest bardzo rozległa. Gospodarstwa są od siebie oddalone. Ten budynek też stoi samotny, gdzieś na krańcu tej wsi. Janka zamieszkała w nim po tym, gdy wysiadła z pociągu, który przywiózł ją tutaj z Markowej. Zanim to jednak się wydarzyło, przebywała w innym domu, razem z wieloma kobietami. Były one wszystkie wystraszone i wolały mieszkać wspólnie, jednak po jakimś czasie każda z nich poszła w swoją stronę. I tak Janina Karpińska zamieszkała w tym wielkim domu po Niemcach, razem z dwoma córkami: starszą Marysią i młodszą Stasią. Marysia zmarła w lutym tego roku. Przeżyła ponad 90 lat. Kiedy za życia pytano ją czy chciałaby odwiedzić miejscowość, w której się urodziła, odpowiadała, że mogłaby co najwyżej tylko lecieć w samolocie nad Markową i spogladać na nią z góry, bo stąpać po tej ziemi nie miałaby odwagi. Straszliwe doświadczenia i ich wspomnienia paraliżowały ją do końca życia. Bardzo mocno kochała swojego ojca Albina i widziała, jak go mordowano. Patrzyła na jego śmierć. Teraz już jest z nim w zaświatach i na pewno spotkanie to ukoiło jej ból…
Piotrowice na szlaku
Z Chojnowa do Osetnicy przyjechałyśmy przez Konradówkę, ponieważ drogi nam się poplątały, ale z powrotem wędrowałyśmy przez Piotrowice, według planu. To już była prawdziwa gonitwa, bo straszyło wieczorem i nocą. Ostatkiem sił, bo byłyśmy nie tylko padnięte, ale i bardzo głodne, zatrzymałyśmy się we wspominanych wyżej Piotrowicach przy tamtejszym pałacu. Obiekt ten nie był zachwycający, ale ciekawy. Teren wokół niego sugerował, że w bardzo odległej przeszłości, zanim wzniesiono tam ten dwór, znajdowała się w tym miejscu warownia otoczona mokrą fosą. Brak czasu nie przeszkodził mi wcale w tym, aby dobrze go sobie pooglądać. Ines była zniecierpliwiona…
Niewiele wiedziałam na temat historii tego miejsca. Na szybko znalazłam w internecie informacje, że dawnym właścicielem tego obiektu był Julius von Ruffer z Petersdorf (Piotrowice). Koniecznie chciałam poznać tego jaśniepana, napisałam więc do Stefana z prośbą o znalezienie o nim informacji. Spisał się doskonale jak zawsze. Posłuchajcie…
O Rufferze słów kilka
Nasz bohater w roku 1876 był panem na dobrach rycerskich w Piotrowicach w powiecie Chojnów-Złotoryja. Uczestniczył w wyborach do parlamentu. Był też kandydatem konserwatystów w wyborach do Reichstagu. Ruffer znajdował się w posiadaniu fabryki sukna. Stefan znalazł ciekawą notkę w Gazecie Śląskiej z 16 stycznia 1868 roku, gdzie zamieszczono ogłoszenie o naborze do pracy w jego firmie:
Pisarz ekonomista (prawdopodobnie chodziło o pracownika biurowego do prowadzenia korespondencji w sprawach ekonomicznych) z dobrymi atestami znajdzie zatrudnienie od 1 października w siedzibie firmy w Petersdorf k. Hainau (Piotrowice k. Chojnowa). Kandydatów prosimy o osobiste stawiennictwo.
Julius von Ruffer
Stefan sukcesywnie zdobywał informacje i słał do mnie wiadomości: Ruffer odpowiedział na apel założenia fundacji dla pomocy wdowom i sierotom po żołnierzach poległych w bitwie pod Nachodem (Bitwa pod Náchodem (zwana też bitwą pod Vysokovem) – starcie zbrojne, które miało miejsce 27 czerwca 1866 pod wsią Vysokov, 3 km na zachód od Náchodu między pruskim V korpusem a austriackim VI korpusem podczas wojny prusko-austriackiej o hegemonię w Związku Niemieckim za czasów Ottona von Bismarcka). Patriota z niego był. Ten apel został ogłoszony w Legnicy,12 sierpnia 1870 r. Ma on bardzo patriotyczną treść, a Ruffer widnieje tam tylko jako jeden z darczyńców.
Dowiedziałam się również o tragedii, która dotknęła Julisza von Ruffera. Otóż w 1869 roku zmarła jego żona. Była jeszcze młoda, miała tylko 30 lat. Odeszła kilka dni po porodzie. W gazecie pojawiła się informacja o tym wydarzeniu:
Schlesische Zeitung (Gazeta Śląska). Wrocław, 28 stycznia 1869 r.
Wczoraj w nocy o godz. 11:00 po krótkiej chorobie, w wieku 30 lat, 1 miesiąca i 13 dni, zmarła moja najukochańsza żona Lucie, z domu von Götz, na zapalenie podbrzusza i porażenie płuc. Była ona miłującą i wierną małżonką, czułą i opiekuńczą matką. Kto znał zmarłą, zrozumie mój niewypowiedziany ból.
Petersdorf (Piotrowice) k. Hainau (Chojnowa), 27 stycznia 1869.
Julius von Ruffer, także w imieniu swoich dwóch synków Georga i Carla i czterodniowej córeczki
Chojnów na horyzoncie po raz drugi
Kiedy zjechałyśmy po raz drugi tego dnia do Chojnowa, od razu zaczęłyśmy rozglądać się za jakąś jadłodajną. Szybko ogarnęłyśmy temat i rozsiadłyśmy się w rynku w przyjemnej pizzerii. Zamówiłyśmy posiłek i piwo bezalkoholowe. To była piękna chwila wypoczynku na szlaku. Lonek był nieco zorientowany, ale uspokoił się, kiedy i on dostał swoje jedzonko i wodę, a na deser kawałek pizzy, żeby nie było mu przykro.
Ines kroiła pizzę z wielkim zapałem i przyznam, że była naprawdę pyszna. Pochłonęłyśmy ją bardzo szybko, a potem siedziałam z pełnym brzuchem przy piwie i z Lonkiewiczem na kolanach. Wtedy Ines zakupiła w necie bilety na pociąg do Środy Śląskiej. Po chwili zebrałyśmy się i ruszyłyśmy do tamtejszego dworca.
Niedługo czekałyśmy na pociąg. Koleje Dolnośląskie zabrały nas do domu. Byłam z nas bardzo zadowolona. Wszystko tamtego dnia nam się udało. Nasze cele zostały osiągnięte, przywiozłam z tej wyprawy mnóstwo historii i ciekawych fotografii. Przeżyłam przygodę, że klękajcie narody! Lonek odbył swoją pierwszą mega długą wyprawę rowerową i dał sobie chłopak wspaniale radę. Ma zadatki na wielkiego podróżnika, podobnie jak Frutek.
Kiedy wysiadłyśmy z pociągu w Środzie Śląskiej, do domu jechałyśmy w ciemności. Było już bardzo późno i chłodno, bo to sierpień. Pomimo zmęczenia, byłyśmy szczęśliwe i cały czas komentowałyśmy nasze wojaże. Miałam plany, aby wszystko to spisać jak najszybciej, ale niestety okazało się, że nie byłam w stanie. Potem Ines wróciła do Katowic i wakacje się skończyły. Nie siadałam przy biurku i nie włączałam komputera. Mijały dni, potem tygodnie i miesiące, a ja milczałam. Moje serce krwawiło i myślałam, że nie interesuje mnie już blogowanie. Odejście Frutka sparaliżowało mojego ducha. Tęsknota ogarnęła moje serce. Nie czułam już motyli w brzuchu. Żeby wyrwać się z tego stanu, potrzebowałam czasu. On spływał na mnie i leczył rany. I stało się tak, że któregoś dnia zauważyłam, że one już nie krwawią tak bardzo. Blizny nadal są wyraźne, ale odważyłam się włączyć komputer i usiąść na swoim fotelu przy biurku. To było bardzo trudne, zacząć opowiadać…
Dlatego mam taką nadzieję, że podobała Wam się moja relacja w tego wypadu rowerowego, bo już niedługo będą kolejne i marzę o tym, żebyście dawali znać w komentarzach, że czytacie i czekacie na więcej :) Proszę Was również o udostępnienia, bo bardzo potrzebuję wsparcia i dopingu, gdyż dopiero teraz zbieram się w całość po śmierci Frutkowskiego i zaczynam powracać do pisania. Żałoba nie minęła i może nigdy nie minie, ale bardzo pragnę znowu dla Was blogować. Zostańcie więc ze mną i nie żałujcie mi swoich reakcji (polubień, komentarzy, udostępnień) bo to one właśnie sprawiają, że widzę, że Jesteście przy mnie. Potrzebuję Was bardziej niż kiedykolwiek…
Bardzo lubię Pani opisy podróży, czekam na następne , pozdrawiam
Bardzo mnie to raduje :)
Dzięki Pani wróciły piękne wspomnienia
Przez jakiś czas mieszkałam w tym domu
Uwielbiam tego bloga! To miejsce mnie wycisza i uspokaja. A najbardziej lubię „wioskowe” tematy z polami w tle :) Sama jeżdżę rowerem po okolicznych (Legnica, Jawor) wioskach, więc może kiedyś się spotkamy na szlaku :) Pozdrawiam serdecznie!