Niekomercyjny

Kaplica cmentarna, opuszczona nekropolia i pałac Brennik. Nocna jazda bez trzymanki!

Obiekt, który w tytule wymieniłam jako pierwszy, nie był mi nieznany, jednak nigdy wcześniej nie próbowałam otworzyć jego drzwi. Dlaczego? Ponieważ nie przyszło mi do głowy, że może nie być zamknięty. Odwiedzałam więc to miejsce niejednokrotnie i zawsze patrzyłam na kaplicę z zewnątrz. Nigdy nawet nie dotknęłam tych leciwych wrót. Na taki pomysł wpadłam dopiero podczas opisywanej tu wyprawy rowerowej, kiedy na cmentarzu tym znalazłam się o północy.

Kto ma uszy, niechaj słucha! Bo zaprawdę powiadam Wam, będzie to jazda bez trzymanki!

Nocą na szlaku rowerowym.

Zanim jednak opowiem Wam o tej przygodzie, zacznę od początku wyprawy. Umówiłam się na ten nocny wyjazd z Przemkiem dosłownie na godzinę przed wyruszeniem. Był to więc prawdziwy spontan i krótka piłka. Celem był pałac Brennik w powiecie legnickim. W trzy sekundy wymyśliłam plan, a trasę opracowałam w taki sposób, aby była to pętla. Dzięki temu nie wracaliśmy tą samą drogą i nasza podróż stała się dzięki temu ciekawsza.

Cel — pałac Brennik

Mam już za sobą kilka takich dolnośląskich, nocnych tripów rowerowych, w których towarzyszył mi Przemek. Każdy z nich był mega przygodą. Nocne wędrowanie jest naprawdę fascynujące i choć czasami trochę straszne, to cieszę się, że było mi dane przeżyć takie przygody po zachodzie słońca. Nie wiedziałam, czy pałac Brennik to będzie dobry pomysł na nocną wyprawę, ponieważ nie miałam pojęcia czy mój znajomy zna to miejsce i czy w ogóle będzie to dla niego atrakcja? Jednak szybko okazało się, że pomysł był w dechę.

Nocy trip rowerowy.

Wyjechaliśmy ze Środy Śląskiej już po zmierzchu. Po wydostaniu się z miasta przemknęliśmy przez Ciechów, Bukówek i Wrocisławice. Kiedy dotarliśmy do Chełma, na jakiś czas asfalt zniknął nam z widoku. Skręciliśmy w drogę gruntową, która biegła wśród pól, mijała bokiem Zawadkę i prowadziła do Uszy. Tam zastała nas całkowita ciemność.

Stary młyn w Zawadce

Było na tym szlaku coś niepokojącego. Miałam wrażenie, że z mroku dochodzą mnie dziwne dźwięki, które odbierałam jako zawodzenie. Jednak w zasięgu światła mojej latarki nie działo się nic złego więc ani słowem nie wspomniałam o tym Przemkowi. Na skrzyżowaniu polnych dróg, z których jedna prowadziła do Młyna Zawadka, wspomniałam głośno o mieszkających w nim moich dobrych znajomych. Powiedziałam, że o tej godzinie zapewne wszyscy już tam śpią, ale nagle na horyzoncie pojawiło się światło. A jednak w starym młynie jeszcze nie nadeszła godzina snu…

Młyn Zawadka. Warto odwiedzić!
Młyn Zawadka. Warto odwiedzić!
Młyn Zawadka
Stary młyn w Zawadce
Młyn Zawadka. Wnętrze obiektu
Młyn Zawadka. Wnętrze obiektu

Zdjęcia Młyna Zawadka — Stefan Topolewski

Opuszczony cmentarz w Uszy

Lecz światło z tarasu szybko zniknęło mi z oczu i po chwili znowu dookoła panował jedynie przejmujący mrok. Piaszczysta ścieżka wiła się między polami, wypiętrzając się i zniżając na przemian. Potem wjechaliśmy w niewielki jar i stamtąd widać było już pierwsze latarniowe poświaty z Uszy, ale najsampierw, po prawej stronie, w straszliwych krzaczorach jawił się na naszej trasie stary, opuszczony cmentarz ewangelicki.

Stary opuszczony cmentarz  w Uszy.
Stary opuszczony cmentarz w Uszy.

Dawno temu miejscowość ta była bogatą i kipiało w niej życie na całego. Dziś nawet nie koniecznie nocną zastaje się tam bezruch i wszechogarniającą ciszę. Uwielbiam zjawiać się w tej wsi o każdej porze dnia i chłonąć tę zadziwiającą atmosferę. Tam czas zatrzymał się w miejscu.

Stary cmentarz. Usza

Nie, żebym miała jakieś szczególne pragnienie zwiedzania wówczas tego opuszczonego cmentarza w Uszy, bo znam dobrze ten obiekt, jednak czerpię ogromną przyjemność z prowadzenia Przemka moimi ścieżkami. Dla niego była to nowość i dlatego dla mnie radość.

Nekropolia nie jest zadbana, ale częściowo wykoszona. Kiedyś nieco ją uprzątnięto, dlatego teraz można bez problemu zauważyć tam resztki nagrobków. Chodziliśmy po tej ziemi umarłych w ciemności, jak duchy.

Opuszczony cmentarz ewangelicki.

W kniejach tuż za nami nagle słychać było ogromne poruszenie. Coś zerwało się i przedzierało przez krzaki, łamiąc gałęzie. Miałam wrażenie, że jakieś wielkie zwierzę biegnie prosto na nas. Przemek nawet nie drgnął. Powiedziałam wtedy do niego, że trzeba się ewakuować, bo to chyba dzik!

Nie — odpowiedział. – To tylko duży ptak. Zapewne sowa…

Szalony borsuk

Zaraz potem wróciliśmy na szlak do naszych rowerów, które zostawiliśmy w mroku przy cmentarzu. Usza przywitała nas ciepłym światłem latarni, które cudownie obijało się od leciwej, poniemieckiej kostki brukowej. Minęliśmy tamtejszy pałac i dojechaliśmy do rozstajów.

Brukowana droga.

Tam musieliśmy skręcić na szosę i dojechać tą wąską drogą do trasy prowadzącej do Tyńca Legnickiego. Na polach było zaskakująco jasno, ponieważ pracowały na nich maszyny rolnicze, poza tym jednak żadnych innych świateł. Ten odcinek pomimo asfaltowej nawierzchni był bardzo dziki. Przyroda w pobliżu Cichej Wody nocą dokazuje. W pewnym momencie na ściernisku usłyszałam biegnące duże zwierzę. Poruszało się równolegle do jezdni i robiło naprawdę sporo szumu. Skierowałam na nie światło latarki i zobaczyłam coś długiego, niskiego i grubego. To coś pędziło jak szalone. Powiedziałam wtedy głośno do Przemka, żeby uważał, bo zwierz chyba przebiegnie nam drogę. I rzeczywiście zaraz potem to się stało. Stwór przegalopował po jezdni tuż przed nami w momencie, gdy oboje ostro zahamowaliśmy. W pierwszej chwili myśleliśmy, że to kuna, ale jak dla mnie to futrzak był na to za duży, choć rzeczywiście podobnie się poruszał. Ustaliliśmy, że to chyba jednak borsuk był.

Nocny trip rowerowy

Co wydarzyło się w Tyńcu?

Od tego czasu zaczynały się już górki, więc droga zrobiła się wysiłkowa. Pierwszy postój zrobiliśmy dopiero w Tyńcu Legnickim. Cel był blisko, dochodziła północ, a więc noc była całkiem młoda. Na bezludnej drodze odpoczywaliśmy przy kapliczce przydrożnej. Pałac Brennik był od nas rzut beretem. Nie spieszyłam się więc i planowałam najpierw oprowadzić Przemka po Tyńcu, gdzie znajduje się sporo interesujących obiektów. Pierwszym był dla nas cmentarz. Pomimo że cały czas w użyciu, obiekt ten zachował sporo ze swojej poniemieckiej przeszłość w postaci nienaruszonego muru ogrodzeniowego, oryginalnej metalowej bramy wjazdowej i furty, resztek starych nagrobków i dawnej kaplicy, która w dziejach swoich miała również incydent świątynny.

Kaplica cmentarna w Tyńcu Legnickim.
Kaplica cmentarna. Tyniec Legnicki

Obeszliśmy teren nekropoli, którą oświetlały znicze. Przy kaplicy zatrzymałam się, żeby uwiecznić ją na fotografii. Niemal wszystkie zdjęcia podczas tej wyprawy zrobił dla mnie Przemek, ponieważ jego aparat lepiej sobie radzi w ciemności.

Zawsze chciałam tam wejść!

Już mieliśmy wracać do rowerów, które zostały przy bramie wjazdowej, kiedy coś mnie tknęło, żeby podejść do tych drewnianych drzwi. Zauważyłam, że kamień, który od zawsze przy nich leży, nadal tam jest. Włożyłam palce do szczeliny między skrzydłami wrót i lekko pociągnęłam. Drzwi drgnęły i bez problemu otworzyły się. Pochyliłam się i przesunąłem kamień. Wślizgnęliśmy się tam oboje, a moje serce waliło z emocji jak oszalałe. Zawsze chciałam tam wejść!

Kaplica cmentarna
Kaplica cmentarna

Wnętrze zastałam mocno zapuszczone. Widać, że od dawna kaplica nie jest w użyciu. W suficie dziury, na ścianach pajęczyny, malowidła i obrazy. W miejscu, gdzie najsampierw stawiano trumny, musiał potem stać ołtarz, gdy obiekt zagospodarowano na kościół. Fotografowaliśmy go z zapałem.

Dewocjonalia
Dewocjonalia

Malowidła sprawiały, że wnętrze to było dzięki nim jakieś takie dziwnie radosne, a już na pewno mniej przerażające.

Kiedy wyszliśmy stamtąd, starannie przymknęłam wrota i podsunęłam kamień. Zabrałam stamtąd jedynie fotografie…

Kaplica cmentarna
Malowidło ścienne

Tyniec Legnicki. Sanktuarium Męki Pańskiej

Świątynia jest ciekawa. Pamiętam ją jeszcze przed remontem, i wówczas też bardzo mnie zajmowała, choć nie błyszczała świeżością tak jak teraz. Powiedziałam do Przemka, że od 2019 roku w murach kościoła znajdują się relikwie i czy tego chce, czy nie, to właśnie przyjechał do Tyńca na pielgrzymkę. Rzeczone świętości pochodzą z Niemiec, a konkretnie z Kolonii. Są to — kolec z korony cierniowej Chrystusa, nitka z Jego płaszcza purpury i drzazga z krzyża świętego, na którym umarł.

Kościół Męki Pańskiej nocą. Tyniec Legnicki
Kościół Męki Pańskiej nocą. Tyniec Legnicki
Kościół Męki Pańskiej. Tyniec Legnicki
Kościół Męki Pańskiej. Tyniec Legnicki

Oczywiście nie było takiej możliwości, żeby wejść do środka, ale stworzę o tym miejscu osobny wpis i wówczas zobaczycie wszystko, o czym tutaj się rozpisuję.

Kościół Męki Pańskiej w Tyńcu Legnickim.

Przy murze kościelnym stoi też krzyż pokutny i jest w doskonałym stanie. W miejscowości tej znajduje się również pałac, jednak teraz jest to czyjś prywatny dom, więc nieprzeznaczony do zwiedzania.

Pałac Brennik

Z Tyńca ruszyliśmy w kierunku Brennika, ale na rozstaju dróg, tuż za niewielkim mostkiem skierowaliśmy się w stronę Polanki. Stało się tak dlatego, że tylko z tamtej strony jest dostęp do tego obiektu. W takiej ciemności trzeba było być czujnym, żeby nie przegapić wjazdu do parku. Myślałam, że aleja będzie oświetlona, ale nic z tych rzeczy. Panowały tam egipskie ciemności. Jechaliśmy w ciszy obok siebie, jednak po chwili zaczęłam opowiadać, ponieważ Przemek nigdy wcześniej tam nie był i nie widział tego, co właśnie ze mną mijał.

Po prawej jest duży staw — wskazałam ręką w mroczną otchłań parkową. – Jest bardzo ładny, chociaż teraz rzęsisty, a po drugiej stronie ciek wodny. Mnóstwo tu starych, pięknych drzew. Są ogromne…

Pałac Brennik
Pałac Brennik

Droga była długa i dopiero za którymś z kolei zakrętem pojawiły się pierwsze światła. Poczułam ulgę, ponieważ powoli zaczynałam tracić nadzieję, że nasz cel będzie wyraźnie widoczny o tej porze. Podjechaliśmy do stawu i oparliśmy rowery o potężnego dęba. Przed nami stał pałac Brennik, a nad nim jaśniał księżyc. Ta chwila była prawdziwie magiczna. Dawna rezydencja jaśniepanów wyglądała jak z baśni…

Pałac Brennik nocą
Pałac Brennik nocą
Pałac Brennik
Pałac Brennik

Przy wodzie stała ławka. Usiedliśmy na niej i patrzyliśmy na to cudo. Wyjęłam z plecaka paczkę z mieszanką orzechów. Włoskie, laskowe, pistacje, nerkowce. Jedliśmy je i odpoczywaliśmy. Cel został osiągnięty. Bardzo chciałam zobaczyć ten zabytkowy obiekt w świetle księżyca. Było jeszcze piękniej, niż oczekiwałam…

Środa Śląska
Środa Śląska nocą…

Kiedy wracałam do domu, moje miasto spało…

Więcej podobnych opowieści z drogi znajdziecie w moich książkach, które już są dostępne w sprzedaży (patrz poniżej). Opisane w nich historie przeniosą Cię drogi Czytelniku/Czytelniczko w magiczny i niepowtarzalny świat według Nieustannego Wędrowania. Polecam!

Artykuł zawiera autoreklamę

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
28
OK
22
Kocham to!
6
Nie mam pewności
0
Takie sobie
0
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Marek

świetnie piszesz, ze swada, lekko i niezwykle zajmująco! Masz talent. Powinnaś wydać książkę pt. „Nieustanne wędrowanie”. Zbyt zapewniony…a juz takie wyprawy nocne, jeszcze okraszone fotografiami to wisienka na tym literackim torcie…Brawo!

Kategoria:Niekomercyjny

0 %