PAŁAC W RAKOSZYCACH. Mogiła Upiora z Rackschütz
Pałac w Rakoszycach (doln.pow. średzki) to totalna ruina. W takim stanie znajduje się od wielu lat, a z każdym rokiem jest tylko coraz gorzej. Wiem to, ponieważ obserwuję ten obiekt od dawna. Swoje nieustające istnienie pałac w Rakoszycach najwyraźniej zawdzięcza dwóm rzeczom. Primo — najprawdopodobniej znajduje się w rejestrze zabytków, inaczej już dawno ktoś pomógłby mu zniknąć z powierzchni ziemi. Sekundo — to złe moce nie pozwalają mu się rozsypać. Jak wiadomo wszystkim, zło doskonale konserwuje…
A żeby rozpaść się w proch, to miał już wiele okazji. Po wojnie palił się, potem został porzucony. Zniszczony przez czas, począł doświadczać zalewania deszczami i zawalania się od środka. Teraz nie ma dachu, stropy są w makabrycznym stanie, ale jak stał, tak stoi. Trwa i nie ma najwyraźniej zamiaru zniknąć ze swojego miejsca.
Pałac w Rakoszycach. Urbex doskonały
Byłyśmy przy tym obiekcie. Oglądałyśmy go zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Jest w takim stanie, że nie odwiedzają go nawet ci, którzy potrzebują natychmiast skorzystać z toalety, a akurat żadnej w pobliżu nie ma. Żeby wejść do wewnątrz, nie trzeba być odważnym, wystarczy nie mieć wyobraźni. Oczywiście, aby nie narażać Was na niebezpieczeństwo, weszliśmy tam na własne ryzyko w celu ocalenia Waszej skóry, bo wiemy, że chodzicie naszymi ścieżkami. Teraz już nie musicie tego robić. Wystarczy, że obejrzycie go na zewnątrz. A o tym, co jest środku, opowiem…
Stan pałacu jest katastrofalny. Po wojnie najpierw go doszczętnie zrabowano. Następnie, kiedy zaczęło w Rakoszycach funkcjonować Państwowe Gospodarstwo Rolne, w obiekcie działał jakiś ówczesny klub. Potem pałac kilkakrotnie zajmowany był przez ogień. Następnie był remontowany, ale konserwator zabytków nigdy nie był o tym informowany.
Nie rozebrano go, bo często ktoś miał na niego jakiś chwilowy pomysł. Jednak z czasem, kiedy znaczenie obiektu jako zabytku nabrało mocy prawnej, nikt się już go nie dotykał. Dzisiaj tego nie widać, ale budynek ten miał klasę i promieniał świetnością, zanim czasy jego minęły. Teraz, żeby zobaczyć w nim piękno, trzeba jedynie bardzo tego pragnąć, a reszta — jakoś się ułoży.
Rakoszyce. Słów kilka o dziejach
Najpierw mieszkały tam mamuty. To nie jest żart, ale fakt. Na terenie wioski archeolodzy znaleźli kilka szkieletów tych zwierząt. Jeden był stepowy, a reszta włochate. „Niedługo” potem przybyli tam rycerze.
Rakoszyce po raz pierwszy wspominano na piśmie na samym początku XIV stulecia. Pewien szlachetnie urodzony rycerz, znany z imienia jako Rodaka założył tam swoją siedzibę. Nieco później, bo aż trzy wieki potem, ktoś pierwszy raz pisemne opowiedział o rezydencji stojącej w tym miejscu. Rakoszyce przez wieki przechodziły jako majątek z rąk do rąk. Wiemy, że w piętnastym stuleciu panoszył się tam Falkenhayn, w siedemnastym — Lest, w dziewiętnastym wieku panem na tutejszych włościach był Debschutz. Następnie wprowadziła się do pałacu rodzina Stoessenów.
Ostatecznie wszystkich ich z majątku rakoszyckiego wymiótł Kramsta z Chwalimierza. Każda z tych familii miała von przed nazwiskiem. Jednak ostatni z nich był naprawdę potężnym człowiekiem. Kasy miał jak lodu. Podczas swojego życia zagarnął wiele okolicznych majątków. Dziwię się, że nikt dotąd nie wpadł na pomysł, żeby nakręcić o nim film. To mój ulubiony, lokalny burżuj…
Pałac w Rakoszycach. Twierdza na wodzie
W tych okolicach, w odległych czasach wybudowanie zamku na wodzie nie było rzadkością. Nie ma tu zbyt wiele dość wysokich wzgórz, więc warownia otoczona fosą była całkiem niezłą alternatywą, jeżeli chodzi o obronę. Taki właśnie na samym początku musiał być nasz dzisiejszy pałac. Ongiś był to albo zamek obronny, albo jedynie wieża o tym samym powołaniu, z podziemnymi drogami ucieczki. Do dziś zachowała się fosa. Sucha jest i częściowo zasypana, ale to jest dowód na to, jakie funkcje miało to miejsce w średniowieczu. W dziewiętnastym stuleciu z pozostałości po fortyfikacjach takich jak fosy czyniono romantyczne drogi wodne dla uroczych łódek, w których pływały von „Lody Waniliowe”. Mosty ongiś zwodzone traciły swoją najważniejszą zaletę i stawały się jedynie uroczymi przejściami na salony.
Pałac w Rakoszycach w rękach von Lesta
O tym właścicielu dóbr w Rakoszycach od wieków niesie się upiorna jego sława. Żeby nie było niejasności, Carl Christoph von Lest to postać autentyczna. Epitafium z jego danymi znajduje się na terenie rakoszyckiego kościoła, i kto chce, może tam przybyć i zobaczyć je na własne oczy.
To właśnie z tej płyty grobowej wiemy, że von Lest urodził się w październiku AD 1610. Mając 42 lata ożenił się z Urszulą z Falckenhainów z Rakoszyc. Kiedy Ula zmarła, wziął sobie drugą żonę – Marię Elżbietę od Braunów z Komornik. Z drugą małżonką miał dzieci. Syna i córkę. Carl Lest zmarł w czerwcu 1681 roku. Poległ podczas pojedynku. Więcej z płyty grobowej przeczytać nie możemy. A szkoda, bo byłoby o czym wspominać. Lest zapisał się w tej lokalnej historii jako upiór z piekła rodem. Jako ciemiężca bez litości i serca…
„To nie baśń, że to kawał dziada był…”
Tak skomentował tę postać mój znajomy, podczas jednej z dysput na jego temat. Nawet teraz, kiedy przybyłam do Rakoszyc po fotografię jego epitafium, zabarykadował się złośliwy dziad jeden.
To oczywiście taki żarcik, jednak pisano już o nim w kronikach od 1677 roku, jak to po wizytacji z biskupstwa uradzono, że należy znaleźć sposób na zmuszenie Lesta do wyłożenia środków na kościelny remont. Najwyraźniej nie był zbyt chętny, skoro taka o to walka wtedy z klerem była. Bał się prawdopodobnie wody święconej i na ofiarę nie chciał dać. W tym samym roku chłopi z pobliskiej wsi, na piśmie skarżyli się, że Lest i panowie z Gozdawy po polach na koniach polowania sobie urządzali i szkody straszne im w plonach robili…
Tyran z Rakoszyc. Historia prawie prawdziwa
No prawie, ponieważ od tamtego czasu minęło, jakby nie patrzeć prawie 340 lat. Żeby tropić taką historię, to naprawdę trzeba mieć wyobraźnię. Nie sposób w stu procentach ogarnąć legendy, która przez stulecia powtarzana była wielokrotnie i z całą pewnością zniekształcana. Jednak pewne rzeczy pozwalają się namierzyć, a nawet dotknąć. Posłuchajcie…
Lest zamieszkiwał zamek w Rakoszycach, który otoczony był wówczas wodą. Panował na tej ziemi z okrucieństwem, nie znając litości dla chłopów. Wymierzał surowe kary, zamykał tych biedaków w lochu. Gnębił lud tej ziemi niemiłosiernie. Jego rządy były straszliwym czasem dla mieszkańców wsi w tamtym okresie. Kiedy zmarł śmiercią tragiczną, pojedynkując się, tutejsza ludność odetchnęła z ulgą. Pochowano go na cmentarzu przykościelnym. Lest jednak nie zaznał spokoju po śmierci. Po zmroku ukazywał się w zamku, a także nawiedzał mieszkańców Rakoszyc. Szczególnie tych, z którymi wcześniej miał najwięcej do czynienia. Nie wystarczało mu, że za życia czynił im zło, mścił się nadal z zaświatów.
Pałac w Rakoszycach i upiorny karawan
Wtedy to uradzono, jak się upiora pozbyć z Rakoszyc. Nocą kilku śmiałków poszło na cmentarz i wykopali Lesta z ziemi. Trup jeszcze się nie rozsypał, ale już konkretnie cuchnął. Trumna nie była przegnita, więc wyjęli ją razem z ciałem i zapakowali na wóz, który miały ciągnął dwa woły. Planowano wywieźć denata daleko do lasu i tam zakopać, aby nie mógł znaleźć drogi do domu i przestał nękać żywych. Upiorny ten karawan ruszył w obraną stronę, mijając zamek Lesta. Wtedy to w oknie warowni ukazała się postać demona. Wychylił się i wyciągnął w ich kierunku zaciśniętą pieść. Krzyknął przeraźliwie: „Nie batożcie wołów”. W tamtej chwili zwierzęta natychmiast stanęły jak wryte i nie chciały ruszyć dalej. Opierały się batożeniu i nie ruszyły nawet o krok. Sprowadzono więc kolejne i dopiero w sile ośmiu zwierząt pociągnięto wóz do lasu. Z każdym krokiem jednak ten przerażający ładunek stawał się coraz cięższy. Zwierzęta nie miały siły ciągnąć jednego ciała tak, jakby jego waga równa był kilku tonom.
Pałac w Rakoszycach i tajemniczy grób w lesie
Zatrzymano się więc w lesie, w miejscu gdzie zwierzęta kategorycznie odmówiły dalszej wędrówki. Wieśniacy wykopali dół w ziemi i zakopali tam upiora z Rakoszyc. Legenda głosi, że po tym incydencie Lest zniknął na zawsze ze wsi, jednak każdy kto przez przypadek zagubił się nocą w okolicy leśnej mogiły, tracił orientację, nie mógł znaleźć drogi do domu i mieszało mu się w głowie. Wielu nigdy nie powróciło do wioski.
No tak. Legenda legendą, ale w Rakoszycach ona nadal żywa, ponieważ ludzie mówili nam o niej, a kiedy pytaliśmy o miejsce pochówku Lesta, wskazywali na las. To za mało, żeby odnaleźć takie miejsce. Uznałam to więc za niemożliwe, ale któregoś dnia przeszukiwaliśmy stare niemieckie mapy i Sławek namierzył w lesie za Rakoszycami samotną mogiłę. Na planie oznaczono ją jako grób. Po prostu. Nie cmentarz czy mauzoleum. Ale jedynie grób. Pojawia się on na mapie z 1893 i z 1933. Prowadziła do tego miejsca leśna droga, którą bardzo wyraźnie widać i dziś. Mogiła znajdowała się blisko wąskiego strumyka. To wiele danych…
Pałac w Rakoszycach i nasze poszukiwania Lesta
Pojechaliśmy tam. Stanęliśmy na tej starej drodze z niemieckiego planu.
Znaleźliśmy wcześniej namierzony strumyk. Choć zarośnięty, ale nadal płynie, i przekroczyliśmy go po betonowej kładce.
Przy drodze do mogiły rosły rzędem stare dęby, z których tylko jeden ocalał, a resztę wycięto w pień. Szliśmy tak, jak wskazywała stara mapa. Droga prowadziła lekko pod górę, a potem w prawo. Wypiętrzenie było niewielkie, ale jedyne na tym terenie. Idealne miejsce na pochówek. Zaczęliśmy przeczesywać teren. Weszliśmy w tę dżunglę pokrzyw, jeżyn, leszczyn i całej masy innych roślin. Błądziliśmy po tym wzgórku ścieżkami zwierząt, a psa nosiliśmy na rękach na zmianę, bo inaczej zginąłby w tym buszu.
Przeszukiwaliśmy teren z uporem maniaka, aż natrafiliśmy na to…
Kawałek układanki kamiennej z wyrytym numerem rzymskim IV.
Z całą pewnością nie był to produkt PRL-u. Wyglądał jak fragment grobowca.
Blok leżał w środku lasu, akurat w tym miejscu, do którego prowadziła nas legenda i stare mapy. Jedna z XIX, a druga z XX wieku. Dla mnie to nie jest przypadek. Grobu nie odnaleźliśmy. Być może już nie ma po nim więcej śladów, a może trzeba tam powrócić zimą. We dwoje przeczesywanie takiego zarośniętego roślinnością terenu jest jak liczenie, że trafi się szóstkę w totka. Jedno jest jednak pewne. Byliśmy bardzo blisko. I znajdziemy cię złośliwy dziadu jeden…
Więcej informacji o wampirze z Rakoszyc znajdziecie w naszej pierwszej książce „O rycerzach, śmiertelnych intrygach i bajecznych majątkach”. Poniżej zostawiamy Wam namiary na tę publikację i jeszcze więcej! :)
Artykuł zawiera autoreklamę