WIEŚ PIEKARY. Beckern tuż za Udaninem
Piekary, choć stanowią niezależną miejscowość, położone tak blisko Udanina, wydają się być jego częścią. Teraz nie czuje się tego aż tak bardzo, ale dawniej, kiedy w Udaninie prosperowała fabryka szamotu, glinę potrzebną do jego produkcji transportowano kolejką przemysłową właśnie z Piekar. Ponadto zaraz za Udaninem dawnymi laty funkcjonowała nieczynna już dziś stacja kolejowa, która administracyjnie należała do Piekar. Wówczas to obie te miejscowości siłą rzeczy funkcjonowały jak jeden organizm, połączone torami.
Dzisiaj po szamotowej fabryce prawie śladu nie ma, tory kolejkowe do stawów w Piekarach, skąd pozyskiwano glinę zostały zapewne rozebrane, a budynek dawnej stacji jest dziś po prostu czyimś domem. Kiedy wyjechałam z Udanina i zatrzymałam się na krótki postój tuż za wioską, w polu przy drodze, przede mną, niemal na wyciągnięcie ręki jawiły się Piekary.
I pamiętam jak patrzyłam na tę wieś z tamtej perspektywy. Widziałam kościelną wieżę i dwudziestowieczną zabudowę wsi, a w brzuchu moim szalone budziły się motyle. Jechałam tam rowerem ze Środy Śląskiej, ponieważ zapragnęłam zrobić blogowy materiał o tamtejszych stawach, które są pozostałością po dawnych wyrobiskach gliny, a dziś to prawdziwy dolnośląski eden.
Jajka w majonezie i królik z żurawiną
Zatrzymaliśmy się z Frutkowskim między Udaninem a Piekarami, na polnej dróżce. Mieliśmy ze sobą śniadanie i napoje. Rower postawiłam na nóżce, i walnęliśmy się na zielonej miedzy obok. Frutek dostał królika z żurawiną w sosie własnym i wodę, a ja „wciągnęłam” jajka w majonezie z czerwoną papryką i małosolnym ogórkiem, zagryzając wszystko puszystą bułką. Potem zaczęliśmy się nawadniać. Patrzyliśmy przed siebie i zaczynaliśmy już odczuwać zbliżające się południe, które straszyło niemiłosiernym upałem. Jakoś tak zastygałam między popijaniem wody z butelki a spoglądaniem w dal na moją drogę. To co widziałam przed sobą hipnotyzowało. Wpadałam w rodzaj upojenia, które odrywało mnie od rzeczywistości. Machinalnie podnosiłam butelkę z wodą do ust, choć wcale już nie byłam spragniona. Brałam łyk za łykiem i gapiłam się na Piekary. Straciłam poczucie czasu…
I wtedy minął nas rowerzysta. Przejeżdżał asfaltem w zawrotnym tempie na swojej kolarzówce. Wykrzyknął w naszą stronę – „Smacznego”! Machając przy tym ręką i pokazując wszystkie zęby w uśmiechu. Spojrzałam na niego całkowicie zaskoczona, oblałam się wodą z butelki, ale podziękowałam w ostatniej chwili i wtedy poczułam, że już czas i na nas. Rowerzysta obudził mnie z cudownego snu, z oczarowania tamtą przygodą, z odurzenia, z upojenia drogą…
Stawy Piekary
Tamtego letniego dnia wybrałam się w tę trasę wcześnie rano. Z mojej perspektywy Piekary leżą za autostradą. Przez Wielką Rzekę Aut przeprawiałam się po cichym i mało ruchliwym wiadukcie między Jarosławem a Pielaszkowicami.
Tam, za drogą A4 świat całkowicie się zmienia. Robi się cicho, dziko, jezdnie są puste, asfalt na nich sfatygowany.
Zające wpadają pod koła roweru, sarny wybiegają na drogę, dziki buszują w polu, jakieś ogromne ptaki latają nad użytkami, skowronki koncertują. No raj po prostu na ziemi…
Byłam tam tylko z moim psem. Godzinami nie widziałam ani ludzi ani samochodów. Zatrzymywałam się na krótkie postoje, czasem maszerowaliśmy dla rozprostowania kości, a samotność jak błogosławieństwo – nie opuszczała nas. W Piekarach pojawiłam się w samo południe. Wieś była uśpiona niedzielą. Najpierw ruszyłam do stawów, żeby zrealizować swój główny plan. Akweny te stanowią prawdziwą mekkę dla wędkarzy, ale można tam przybyć też jedynie dla wypoczynku. Poleżeć, wyciszyć się, opalić ciało, napatrzeć się na niebo. Po prostu pobyć nad wodą. Obeszłam cały ten teren i zrobiłam porządne archiwum fotograficzne, które wykorzystałam we wpisie o stawach w Piekarach. Potem ruszyłam do wioski…
Jan Chrzciciel po remoncie
Piekary wydają się nie mieć historii innej, jak taką samą jak pobliski Udanin. Wszystko co o nich wiem, zapisane jest w jego dziejach.
Miejscowość ta dolnośląska położona jest nad Cichą Wodą, która złapana została na terenie wsi w betonowe koryto.
Rzeczka płynie tam od wieków i nie zmieniono jej biegu. Jest ona bardzo miłym dla oka akcentem. Wybudowano nad nią mosty. Są bardzo malownicze i nadają wsi bajecznego klimatu.
Ogólnie, pomimo, że Piekary nie są standardowe i nie znalazłam w nich pięknego dworu z folwarkiem, jest to naprawdę bardzo ładna miejscowość.
W centrum znajduje się świątynia, a przy niej stara nekropolia. Kościół należy do Jana Chrzciciela i powstał już w XIV wieku, choć to co dziś tam widzimy, nie jest jego pierwotną bryłą. Przybytek ten wzniesiono najprawdopodobniej dokładnie w 1346 roku, kiedy to benedyktyni ze Strzegomia objęli patronat kościelny nad Piekarami. Kościółek jest po niedawnym gruntownym remoncie. Porównywałam jego fotografie sprzed kilku lat i wyraźnie widać, że został solidnie zaopiekowany. Oczywiście jest to radosna wiadomość, jednak wolałabym zastać go nieco pokrytego patyną czasu. Według mnie tak byłoby ciekawiej. Zresztą (TUTAJ) zobaczcie sami.
Piekary – wieś katolicka
Najnowszą częścią tej sakralnej budowli jest dzwonnica, którą dobudowano w XIX stuleciu. Nie miałam niestety możliwości zwiedzenie wnętrza obiektu. To wielka starta i dla mnie i dla tego wpisu, że nie mogę pokazać Wam drewnianego ołtarza, drewnianej ambony, malowideł i chrzcielnicy, która jest zapewne najstarszą z całości wyposażenia.
Lata, w których żyjemy zamykają wszystkie świątynie na czas poza nabożeństwami. Dlatego też nieczęsto udaje mi się zajrzeć do takich miejsc. Jednak teren przykościelny jak wszędzie – przynajmniej na razie – zawsze stoi dla mnie otworem. Mogę więc zwiedzać do woli. Zastałam tam leciwe mogiły z czytelnymi napisami na płytach.
To taka chwila zadumy. Zatrzymuję się i czytam o kimś, kogo nie znałam i nigdy już nie poznam, tym bardziej, że nie spoczywają tam wielcy panowie, o których napisano również w innych miejscach aniżeli tylko na kamieniu grobowym.
Przy kościele spotkałam Nepomucena, choć to tak daleko od Odry, a przecież to święty od powodzi.
Podobnie jak na terenie całej wsi, i tam za kościelnym murem postawiono kapliczkę. Ten dom modlitwy wzniesiono jako katolicki, jednak ma on również przeszłość luterańską. Nie był to długi czas, ale w XVI I XVIII wieku odbywały się tam spotkania modlitewne ewangelików. Niedługo potem wszystko powróciło na łono Rzymu i od tamtej pory mocno się to akcentuje. Całe Piekary obstawione są kapliczkami domkowymi i krzyżami. Taka gorliwość jest bardzo wymowna.
Zapewne do dziś w każdą niedzielę kościół jest pełny po brzegi. Chrześcijaństwo na modłę katolicką ma sporo zalet. Jest barwne i wyraziste. Dolnośląskie kapliczki są bardzo urokliwe. Często skrywają niesamowite opowieści. Figury świętych zawierają wiele symboli. Wszystko to jest bardzo piękne i klimatyczne, żeby tylko jeszcze podobało się Panu Bogu, to byłoby idealnie.
Domniemania
Na starych niemieckich mapach nie zaznaczono w Piekarach miejsca po dawnej siedzibie rycerskiej, tak jak w pobliskim Udaninie czy Dziwigórzu. Pomimo tego znalazłam tam budynek, który z powodzeniem mógłby służyć jako pański dom.
Nie wygląda to jednak na klasyczne założenie dworskie. Sporych gabarytów, całkiem niebrzydki budynek stoi wprawdzie w asyście licznych zabudowań gospodarczych, jednak nic poza tym. Żadnej enklawy zieleni, żadnej przestrzeni, nawet miniaturowego oczka wodnego, jakieś ozdobnej bramy wjazdowej. Kompletnie nic z tych rzeczy. Może dawniej budowla ta pełniła inne funkcje aniżeli mieszkalne. Ciężko to ustalić jedynie „na oko” nie mając żadnych informacji. Pozostają jedynie domniemania.
Piekary przed wiekami i dziś
Piekary poprzecinane są licznymi dróżkami, a przy nich do dziś stoją dawne zabudowania gospodarcze wraz z domami mieszkalnymi.
I podobnie jak w przypadku wcześniej opisywanym, znalazłam tam pozostałości po wielkich majątkach, a ci którzy tam zamieszkiwali, zajmowali domy wielkie prawie jak pałace. Jeden za drugim fotografowałam potężne gospodarstwa z brukowanymi majdanami.
Wszystkie niemal takie same.
Jakby wyrastały z jednego projektu.
To niezaprzeczalnie dawne chłopskie majątki, jednak ogromne nad wyraz. Widać gołym okiem dostatek, z którego kiedyś tu korzystano.
Wieś była bogata i w swoich dawnych czasach niczego nie brakowało jej mieszkańcom. I dziś jest to piękne miejsce do życia, choć inaczej już się w Piekarach gospodarzy.
Nie ma tam ciasnoty, przy każdym domu przestrzeń. Wiele budynków jednak jest pod wpływem przemijania. Mnie się to podoba, ponieważ nie gustuję w nowościach.
W Piekarach jest klimat prawdziwie dolnośląski. Bardzo wyraźnie czuje się ducha czasu przeszłego. Wieś otaczają pola uprawne i stawy. Bociany się tam urządziły po swojemu, tak jak lubią…
A krowy pasą się i wylegują na łące, tak jak przed wiekami.
Piekary są ciche i senne, zwłaszcza w niedzielę. Wbrew pozorom nie omijane przez turystów, ponieważ do tamtejszych stawów zawsze ktoś przybywa. Wieś ta z całą pewnością skrywa tajemnice, jednak zdaje się, że nikt ich nie spisał. Gdyby mieszkali tam ongiś rycerze, a potem inni jaśniepanowie, zapewne więcej wiedziałabym o tym miejscu. Jednak Piekary najwyraźniej wolały żyć własnym życiem, poza kartami spisanych dziejów. Beckern, jak nazywali tę wieś Niemcy, znane są dziś ze swoich akwenów, które stanowią niesamowitą bazę dla wszystkich, którzy lubią zaszywać się na dziko nad wodą. To idealne miejsce na ucieczkę przez całym światem…