Niekomercyjny

PLEBANIA. Grabowno Wielkie

Plebania w Grabownie Wielkim zawsze będzie mi przypominać jedno z najdziwniejszych spotkań po latach, jakiego w życiu dane było mi doświadczyć. Wracaliśmy do domu po kilkudniowej wędrówce po Dolnym Śląsku, szlakami zabytków sakralnych i świeckich, zadbanych i zrujnowanych. Jechaliśmy rowerami z plecakami i psem. Szczęśliwie zmęczeni przez drogę…

Tak właśnie trafiliśmy do Grabowna Wielkiego. Trwały wakacje…

To był jeden z nielicznych przystanków na trasie po opuszczeniu Twardogóry. Przy drodze zauważyliśmy świątynię. Takie miejsca na rowerowym szlaku to prawdziwe oazy. Można wjechać na teren kościoła i zamknąć za sobą furtkę. Oprzeć maszyny o ogrodzenie i prawie być pewnym, że kiedy się od nich oddalimy, nikt ich stamtąd nie gwizdnie, bo to miejsce jakby święte…

Poza tym w upalny dzień to idealne schronienie na chwilę wytchnienia w drodze. Zawsze to robimy. Znaczy się — wjeżdżamy na przykościelne ogródki i urządzamy sobie tam przerwę w wędrowaniu, kiedy tylko nadarzy nam się ku temu okazja. I tak było też tamtego dnia.

1412

Kościół Matki Boskiej Częstochowskiej

Kościółek wyglądał ciekawie. Ogródek był za murem, a naprzeciwko stał wiejski spożywczak. Do tego czynny. Więc jak na rozkaz zaparkowaliśmy na terenie tego przybytku, zostawiłyśmy rowery na miejscu i poszłyśmy do sklepu. Był czas na śniadanie. W brzuchach burczało i warto było pomyśleć o posiłku. Obsłużył nas młody mężczyzna, który był jakiś taki nieco roztrzęsiony naszą obecnością. Pamiętam, że zeźliłam się na niego, bo choć podając mu moją kartę, prosiłam, żeby nie kasował mnie zbliżeniowo – on zrobił to automatycznie i nie było już od tego odwrotu. Co nieco okazałam niezadowolenia, ale koniec końców zrobiłyśmy zakupy i powróciłyśmy do naszych maszyn. Na terenie kościoła było cicho i bezludnie. Położyłam na schodach przy wejściu do świątyni nasze zakupy i ruszyłam z Ines na oględziny. Zanim zasiedliśmy do śniadania, miałam chęć zaspokoić ciekawość. Chciałam przyjrzeć się sakralnemu obiektowi z każdej strony. Urządziłyśmy sobie tam lustrację terenu i czytałyśmy z tej zabytkowej bryły o jej wieku i losach.

kościół w Grabownie Wielkim

kościół w Grabownie Wielkim

Ten przybytek Pański ongiś, w przeszłości swojej należał do protestantów. Lutrowe reformacje zostały w historii prawie każdego dzisiejszego kościoła na Dolnym Śląsku. Leciwa budowla bardzo nam się spodobała. Głównie dlatego, że nieco zaniedbana. Bez świeżej farby, lśniącego dachu i idealnie wypielęgnowanego trawnika. Było tam swojsko.

Po zaspokojeniu ciekawości powróciłyśmy do schodów kościelnych, na których zostawiłyśmy nasze śniadanie. Miejsce to jednak zastałyśmy w zupełnie innej odsłonie. Drzwi kościoła były otwarte na oścież, a wewnątrz w pierwszej ławce siedział jakiś tajemniczy jegomość.
Szybko i w popłochu pozbierałyśmy zakupy i ewakuowałyśmy się na drugą stronę budynku. Kiedy wszystko ogarnęłyśmy, ja pierwsza zdecydowałam się wejść do kościoła i wybadać, o co w tym wszystkim chodzi. Zapytałam tajemniczego jegomościa, czy będziemy przeszkadzać jeżeli zjemy śniadanie na trawniku obok świątyni?

kościół w Grabownie Wielkim

Mężczyzna przeżegnał się i wstał z klęcznika. Odwrócił się w moją stronę, uśmiechną i powiedział, że kiedy zobaczył chleb, ser i konserwę na schodach pomyślał, że to dary dla kościoła…

Tak zagaił rozmowę, bardzo serdecznie i z nutką żartu. Zajęłam miejsce obok niego, a Ines zaczęła fotografować wnętrze świątyni. Wypytał mnie wtedy o to kim jesteśmy, skąd przyjechaliśmy i dokąd zmierzamy. Opowiedziałam mu o Nieustannym Wędrowaniu. Wszystko, co chciał o nas wiedzieć.

kościół w Grabownie Wielkim

Po kilkunastu minutach miłej pogawędki pożegnałyśmy tajemniczego nieznajomego i za jego pozwoleniem poszłyśmy na śniadanie, które cały czas czekało na nas na zewnątrz.

Plebania 

Minęło kilka minut, a nasz nowy znajomy ponownie zjawił się znienacka. Zastał nas siedzące na trawie w cieniu kościółka. Robiłyśmy kanapki i szykowałyśmy posiłek dla Frutka. Spojrzał na nas, uśmiechnął się i zaprosił do siebie na kawę i ciasteczka. Oczywiście, kiedy skończymy śniadanie. Dokładnie opowiedział jak dojechać do jego domu i oddalił się, mówiąc, że idzie nastawić wodę…

Nie odmówiliśmy, ponieważ kawy i różańca nie odmawiamy nigdy. Po posiłku ruszyłyśmy w drogę według wcześniejszych wskazówek. Kiedy byłyśmy na miejscu, nacisnęłam dzwonek na drzwiach. Trochę niepewnie, ponieważ nie miałam przekonania, czy rzeczywiście dobrze trafiłyśmy. Czekałyśmy kilka minut. Po chwili zjawił się nasz nowy znajomy. Zaparkowałyśmy rowery w ogrodzie i zaproszono nas na pokoje razem z Panem Frutkowskim…
Od samego początku miejsce to wydało mi się dziwnie podejrzane. Dużo tam było symboli religijnych. Stół pięknie nakryty białym obrusem, a na nim filiżanki z porcelany. Usiadłyśmy i nieco skrępowane rozglądałyśmy się po pokoju, aż nasz gospodarz przyniósł kawę. Rozmowa rozkręciła się w tempie ekspresowym. Człowiek ten znał wielu ludzi z miejscowości, w której mieszkamy. W  szczególności osoby duchowne. Padały konkretne nazwiska. I tak od słowa do słowa… aż w końcu nie wytrzymałam i pytam:

– Czy pan jest księdzem?

Nic w jego powierzchowności i w zachowaniu nie zdradzało tego faktu, jednak okazało się, że byłyśmy na kawie u kapłana, w jego domu.

Ubrany po świecku, nie prawił nam kazań. Opowiadał o swoim życiu. O tym jak sobie radzi na plebani bez gospodyni. Sam naprawia drobne usterki, sam sobie sprząta, prasuje i gotuje. Mówił o sobie, że jest księdzem, gosposią i kościelnym w jednym. A plebania to po prostu jego dom.
Raz tylko zapytał o to, jakiego wyznania jesteśmy. Odpowiedziałam bardzo ostrożnie, że jeszcze się na nic nie zdecydowałyśmy, a on nie drążył tematu.

plebania w Grabownie Wielkim

I wtedy też z nutką wesołości w tonie, opowiadał nam jaką to sensację wywołałyśmy, pokazując się tak znienacka w Grabownie. Najpierw miejscowi donieśli księdzu, że jacyś „obcy” siedzą przy kościele, a wcześniej robili zakupy w sklepie. No więc ksiądz w te pędy poszedł do sklepu, a sprzedawca opowiedział mu o tym, jak takie dwie „czarne dziewczyny” zrobiły zakupy i poszły pod kościół. Ksiądz zapytał, czy mężatki? Ale sprzedawca nie widział. Ksiądz poszedł więc do kościoła, otworzył świątynię i czekał. I się doczekał, bo zaraz za nim do środka weszłam ja, a potem Ines z aparatem. Na miejscu zostałam wyspowiadana z Nieustannego Wędrowania. Wszystko prawie jak w serialu „Plebania”, albo przynajmniej bardzo podobnie, nieprawdaż?

Spotkanie to było bardzo miłe i pełne dobrego wspomnienia. Po prostu pewien ojciec duchowny ugościł wędrowców. Jak to się dawniej mawiało – Gość w dom. Bóg w dom. Ale to nie wszystko jeżeli chodzi o tę historię. Jakiś czas potem zbierając informacje do tego wpisu, szukałam wiadomości o tamtej parafii. Sporo się dowiedziałam o Grabownie Wielkim i o jego świątyni.

Trafiłam również na nazwisko księdza, który tak pięknie przyjął nas w swoim domu, na plebanii. Nie było mi obce, a potem zaczęłam przyglądać się fotografiom. Choć dziś już starszawy, kapłan wydawał mi się dobrze znany. I wtedy przypominam sobie jego osobę. To on właśnie przygotowywał mnie do sakramentu bierzmowania. Uczył mnie religii…

Więcej naszych opowieści, które nigdy nie były publikowane na tej stronie, znajdziesz drogi Czytelniku/Czytelniczko w książkach autorek bloga Nieustanne Wędrowanie. Polecamy!

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
53
OK
22
Kocham to!
15
Nie mam pewności
3
Takie sobie
1
Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Szwędaczka

Gość w dom Bóg w dom herbata na stole a nie spuszczone psy z łańcucha.

S.Tap.

Bywam często w pd.wschodniej Polsce (Podkarpacie) i zastanawiałem się kiedyś czego to jakoś,,,mi tam brak. Wszystko jest tam takie jasne,zadbane, czyste, szerokie, przejezdne i czyjeś.Jest mi tam nieprzytulnie :)I wiem- brak mi ruin, chaszczy, lekkiego i większego zaniedbania, krętych bruków, nie wiadomo czyich opuszczonych domów …no tego naszego dolnośląskiego „czegoś” :)

S.Tap.

Oczywiście, jak jestem gdzie indziej to też „chłonę” wrażenia, te różnice też…Bo gdyby wszędzie było tak samo to nie byłoby po co wędrować :)

Mam podobnie. Też często wywołuję poruszenie w małych miejscowościach :), kiedy pytam o kościoły, pałace, zamki, o historię i pozwolenie na zwiedzanie. Ludzie są często zakłopotani, a potem, mam wrażenie, z radością opowiadają wszystko co wiedzą o tym miejscu, jakby wcześniej nie mieli komu tego powiedzieć. Niektórzy sami zaczynają rozmowę, kiedy widzą, że oglądam i robię zdjęcia. Często wskazują inne ciekawe miejsca do odwiedzenia w okolicy. Kiedyś w Paczkowie jeden pan podszedł do mnie i powiedział lekko śpiewnym głosem, że dużo wie o tym mieście i może mi opowiedzieć. Było wcześnie rano, niedziela, baszty jeszcze zamknięte, więc pomimo tego, że Pan był już po jednym piwie, albo i dwóch, przystałam na propozycję. Opowiadał jak nikt, można było słuchać godzinami i na dodatek wyobraźcie sobie, wszystko się zgadzało :). Uwielbiam takie sytuacje, niespodzianki i miejsca. Fajnie, że coś tak niezwykłego i Wam się przydarzyło.

Kategoria:Niekomercyjny

0 %