Niekomercyjny

PODZAMEK. Dolnośląska historia pewnego, małego cudu.

Podzamek to naprawdę mała wioska, leżąca niedaleko Kłodzka. Trafiłyśmy tam z Ines i Panem Frutkowskim będąc w krótkiej, autostopowej podróży po Dolnym Śląsku. Zwabił nas do tego miejsca tamtejszy pałac. Miałyśmy taki plan, aby gruntownie z archiwizować ten wspaniały obiekt. Niestety nie bardzo nam się to udało. Zamiast tego przydarzyły się inne przygody. Posłuchajcie…

Podzamek

Żeby opowiedzieć tę historię, muszę na chwilę cofnąć się w czasie i wrócić do Barda, gdzie byłyśmy zakwaterowane podczas tych wakacji. Dzień przed wspomnianą wyprawą do Pozdamku, na schodkach jednego z bardzkich sklepów skręciłam kostkę. Było to fatalne wydarzenie z dwóch powodów. Po pierwsze, był to drugi dzień naszej wyprawy, i kiedy uświadomiłam sobie, że być może uszkodziłam kończynę tak bardzo, że już po górach na tym urlopie chodzić nie będę, dostałam ataku histerii. Po drugie, ból był przeokropny. Porównywalny do łamania kołem (żartowałam). Jednak prawdą jest, że tak wywinęła mi się noga, że kostka była posiniaczona, co oznacza, że skręcenie było maksymalne. Ines udzieliła mi pierwszej pomocy. Potem jakoś dotarłam do naszej kwatery, a tam otrzymałam kolejne wsparcie od naszej gospodyni. Zimny bolący okład z żelu, altacet, bandaż elastyczny…

Podzamek na horyzoncie.

Rankiem z bólem wstałam z łóżka. Obejrzałam nogę. Była opuchnięta i sina. Ines pomogła mi ponownie zrobić okład i ścisnęła kostkę bandażem. I w takim stanie, kulejąc i stąpając bokiem stopy wyruszyłam autostopem do Kłodzka, a potem do Podzamku. Oczywiście chodzenie sprawiało mi ból, jednak po czasie zaczęłam się do niego przyzwyczajać i całkiem dobrze dotrzymywałam kroku reszcie załogi NW. Z taką obolałą nogą zwiedziłam cudne Kłodzko. Potem stanęłyśmy na poboczu drogi za miastem z wyciągniętym kciukiem.

podróżowanie autostopem

Przez te wszystkie godziny czułam niepokojące chrupotanie podczas stawiania stopy. Za każdym stąpnięciem coś mi się tam ocierało, jakby kość tarła o kość. Czułam też dziwne kłucie. Ale co tam, najważniejsze, że nie ma złamania. Do Pozamku dotarłyśmy z bardzo miłym kierowcą ze Złotego Stoku. Wysadził nas przy samym pałacu i odjechał. Byłyśmy trochę rozczarowane, kiedy okazało się, że obiekt jest całkowicie niedostępny. Piękną bryłę dawnej rezydencji mogłyśmy podziwiać jedynie stojąc poza ogrodzeniem. No to zaliczyłyśmy totalną porażkę, i do tego z moją kontuzją.

Wieś Podzamek. Cały wysiłek na nic.

Oczywiście zrobiłam kilka nędznych fotek kuśtykając przy furcie, jednak nie pocieszyło mnie to wcale.

Podzamek

Obeszłyśmy pałac dookoła, a potem postanowiłyśmy zrobić sobie krótką przezwę w drodze, przez wzgląd na moją kontuzję. Z czasem zaczynałam coraz więcej zastanawiać się nad tym, że może jednak powinnam pójść z tym problemem do lekarza, zamiast jeździć autostopem. Ines również była nieco zmartwiona. W drodze rozmawiałyśmy o najróżniejszych powikłaniach z tytułu takiego urazu. O ukrytych, podstępnych konsekwencjach nieleczenia podobnych uszkodzeń. Tak, że ostatecznie żołądek zaczął przewracać mi się do „góry nogami”. Zdawałam sobie sprawę z tego, że sprawa nie wygląda dobrze, nawet jeżeli cały czas jestem na chodzie. Kostka była porządnie nabrzmiała i wówczas już z obu stron granatowa jak śliwka węgierka. Nie należę do ani zbyt bojących, ani za bardzo dbających o siebie. Nie jestem skupiona na nieszczęściach, które mogą mi się przytrafić. Zawsze mam nadzieję, że wszytko będzie dobrze. Z tego też powodu naprawdę wiele rzeczy niebezpiecznych – bagatelizuję. I tak było w tym przypadku, tyle że jednak niepokój trochę się zaczął wkradać do mojej głowy, zatruwając tym samym umysł.

Podzamek

Podzamek. Na tyłach rezydencji. 

Za pałacem znajdowały się dwie drogi. Jedna prowadziła w lewo, do jednej części Podzamku…

Podzamek

… a druga, w prawo. Wiła się malowniczo ku górze, gdzie w oddali znajdowała się druga cześć wioski.

Podzamek

Dokładnie na rozstaju tych dróg, wedle dolnośląskiego zwyczaju, postawiono krzyż przydrożny. Miejsce nadawało się do tego idealnie, choć zapewne w czasach reformacji religijnej nie było go tutaj przez jakiś czas. Tuż obok ustawiono tablicę z informacją historyczną o Pozdamku, a więc skorzystałyśmy i poczytałyśmy z przyjemnością, powoli rozkładając się pod krzyżem. Zdjęłam plecak, nalałam psu wody do miski, wyjęłam napoje i wtedy stało się coś całkowicie nieprzewidzianego. Sfora wioskowych kundli namierzyła nas i bezpardonowo  zaskoczyła. Psy otoczyły krzyż i bez skrupułów zaczęły atakować. Zrobiło się potworne zamieszanie. Istne szaleństwo. Pan Frutkowski zaczął szczekać, broniąc obozu, a więc kundle tym bardziej zaczęły się wściekać. Nie chciałam dopuścić do walki między psami, bo Frutek nie miał z nimi najmniejszych szans. Złapałam go i uniosłam na rękach do góry. I wtedy tak niefortunnie stanęłam, że kostka ponownie skręciła się w tę samą stronę co wcześniej, powodując potworny ból.

Podzamek

Kontuzja czy palec Boży?

Padłam na trawę. Wypuściłam Frustkowskiego z rąk. Moje jęki chyba wystraszyły wioskowe kundle, bo oddaliły się natychmiast i ułożyły na drodze, obserwując nas z daleka. A ja nie mogłam się ruszyć. Ból całkowicie mnie sparaliżował. Znalazłam się na kolanach, podtrzymując rękami, z pochyloną głową przed drewnianym krzyżem z wizerunkiem Jezusa. Dokładnie tak jakbym składała mu najbardziej uniżony pokłon, co było dość niezwykłe w moim przypadku, ponieważ nigdy nie zdarza mi się coś podobnego. Niedługo potem udało mi się zmienić pozycję. Usiadłam na trawie, a Ines zaczęła badać sytuację. Kostka była wówczas już mega spuchnięta i granatowa na maxa. Miałyśmy przy sobie maść przeciwbólową i ketonal. Zaczęła się akcja ratunkowa. Kiedy ponownie noga znalazła się w bandażu elastycznym, okazało się, że tym razem z chodzeniem może być problem. Byłyśmy z Ines tak wściekłe na zaistniałą sytuację, że gang kundli nie próbował nawet do nas podchodzić. Psy dostały salwę niewybrednych epitetów w tonacji przerażającej, więc najwyraźniej nie chciały ryzykować i trzymały się od nas w bezpiecznej odległości. Powstałam z ziemi i zacząłem próbować chodzić. Żałosny był to widok. Wtedy to nabrałam pełnego przekonania, że w tej sytuacji jednak trzeba będzie odwiedzić jakiegoś doktora.

Podzamek

Podzamek. Koniec świata. 

Jednak wówczas byłyśmy gdzieś na Dolnym Śląsku. To był prawdziwy kraniec świata. Daleko od miasta, od przystanku autobusowego, od kolei. Podzamek to wioska, w której nikogo nie znałyśmy. Nie miałyśmy pieniędzy, żeby na przykład zamówić taksówkę. Postanowiłyśmy więc najpierw obejrzeć sobie tę miejscowość dokładnie, skoro już tu jesteśmy za taka cenę, a potem…

Podzamek

A potem się zobaczy.

Ruszyłyśmy bardzo powoli w stronę górnej części wsi. Droga to była malownicza. Z chwili na chwilę szło mi się nieco lżej. Zaczęłam przyzwyczajać się do bólu i nie zwracać na niego zbyt wielkiej uwagi. W końcu byłam na wakacjach. Stopę stawiałam nieco bokiem, bo coś tam chrupało i trzaskało przy stąpaniu jeszcze mocniej aniżeli przed napadem wioskowych psów. Na mapie widać było jak długa jest ta miejscowość i jak z drugiego jej końca trafić ponownie na główną drogę. Tam planowałyśmy złapać stopa i czym prędzej wracać do naszej kwatery.

Podzamek

Prosta kapliczka dolnośląska. 

Podzamek z całą pewnością jest zamieszkały przez ludzi, jednak choć spędziłyśmy tam przynajmniej dwie godziny, to nie spotkałyśmy nikogo, poza wioskowymi psami.

Podzamek

Maszerowałyśmy drogą wśród pól, potem weszłyśmy między zabudowania.

Podzamek

Szłyśmy powoli i przyglądałyśmy się wszystkiemu dokoła. Ta cisza była chwilami przerażająca.

Podzamek

Mijałyśmy domy zadbane, i takie, które wyglądały na opuszczone. Przez wioskę, z boku drogi płyną wąski potok.

Podzamek

Przy domach kwiaty kolorowe, ale nie światowe, tylko zwykłe, dolnośląskie.

Podzamek

Po trasie przez tę miejscowość minęłyśmy jeszcze jeden przydrożny, drewniany krzyż, a potem dotarłyśmy do kolejnego rozstaju dróg.

Podzamek

Tam zamierzałyśmy odbić w lewo i skręcić do głównej drogi. Na zakręcie tym zastałyśmy cudną kapliczkę. To miniaturowe miejsce kultu Maryjnego, pełne jest tutejszego uwielbienia, o czym świadczy stan obiektu. Byłam pod wrażeniem znaleziska. Zapomniałam o bolącej kostce, zafascynowana zaczęłam szukać aparatu fotograficznego. Gwałtownie zerwałam plecak z ramienia i w tym pośpiechu tak jakoś wykręciłam stopę, że postawiłam ją za szybko i bez zastanowienia.

Podzamek

Cudowny tryb natychmiastowy. 

Zatrzymałam się na wprost kapliczki, z aparatem w dłoni, z prawdziwym przerażeniem w sercu. Coś tak chrupnęło mi w stawie skokowym, tak otarła się kość o kość, że bałam się wykonać po tej akcji najmniejszego ruchu. Stałam tak z obiektywem wycelowanym w figurę Matki Boskiej i czekałam na ból, który w moim pojęciu miał nadejść natychmiast po tym co się wydarzyło. Minęły pierwsze sekundy, ale nic złego się nie działo. Po kolejnych zaczęło mnie to już dziwić. Kości rozklekotane, a cierpienia nie ma. Aparat wraz z ręką wisiały nadal w powietrzu. Zrobiłam w końcu tę fotografię, opuściłam ramię i zebrałam na odwagę, żeby się odwrócić do Ines. Postawiłam krok do przodu. Potem kolejny. Następny był już lekki i bardzo sprawny. Kości nie ocierały się już o siebie w kostce i prawie nic nie bolało. Po prostu jak ręką odjął w trybie natychmiastowym.

Podzamek

Podzamek na Dolnym Śląsku. Dwa punkty widzenia.

Oczywiście to zdarzenie to nic innego jak zwykły przypadek. Nadwerężona niefortunnym wypadkiem kostka została wybita ze stawu skokowego, a potem nie do końca tam wszystko weszło na swoje miejsce. Kolejne wykręcenie spowodowało, że kość przesunęła się, a po kilku krokach znalazła swoje właściwe miejsce i nastąpiło samoistne nastawienie. Nie jestem lekarzem, ale chyba mniej więcej tak to wyglądało z punktu widzenia medycyny.

Podzamek

Ja jednak widzę to trochę inaczej. Zostałam zmuszona do pokłonu pod krzyżem. Pamiętam co wtedy pomyślałam. Powiedziałam w swojej głowie do Boga – „Nie klękam przed Tobą nigdy, a więc taki na mnie znalazłeś sposób?” Dla mnie to nie był zwykły upadek. Nie była to kolejna kontuzja. To nie słaba kostka podcięła mi nogi i rzuciła na kolana, ale czyjaś wola. Ból, który czułam nie był tak naprawdę cierpieniem, ale ratunkiem. Złapał mnie Jezus za ten głupi łeb, w którym nie było wystarczająco dużo rozumu, aby szukać pomocy ani u Boga, ani u lekarza, rzucił o glebę, skręcił mi nogę drugi raz, a potem wysłał do swojej matki na rehabilitację, gdzie noga została nastawiona. Jak widać z Jezusem żartów nie ma…

Podzamek

Gdyby te zdarzenia nie nastąpiły pod krzyżem i kapliczką, ten wpis nie powstałby nigdy. Nie zwróciłabym większej uwagi na zwykłą, małą kontuzję zwłaszcza, że teraz moja kostka ma się dobrze, i raczej nie ma o czym pisać. Jednak ja spoglądam na te historię przez pryzmat miejsc, które stworzyły te okoliczności, które ośmielam się zaliczać do cudownych… 

Ciąg dalszy w kolejnej historii z tej drogi…

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
59
OK
22
Kocham to!
8
Nie mam pewności
2
Takie sobie
0
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Kategoria:Niekomercyjny

0 %