Restauracja Paprotka Mirsk — nasz przepis na najlepszy obiad w Izerach + WYWIAD
W górach Izerskich byłem po raz pierwszy i przywiozłem z tego wyjazdu kilka wniosków i przemyśleń. Pierwszy: chcę tam koniecznie wrócić! Krajobrazy i potencjał tego regionu wskoczyły do mojego prywatnego TOP 3 najciekawszych miejsc w Polsce. Drugi: tęsknię za codziennymi wizytami… w restauracji Paprotka. Co istotne, to wcale nie jest artykuł sponsorowany — w Nieustannym jednogłośnie stwierdziliśmy, że ten tekst po prostu MUSI się pojawić. Poniekąd dlatego, że wszyscy lubimy coś dobrego schrupać, a nie ma co ukrywać, że jedzenie to przecież komplementarna część każdej dłuższej podróży.
Zaczęło się niewinnie
O naszej podróży do Mirska i okolic mogliście już poczytać w artykule Anety, która w swoim stylu opowiedziała niejedną ciekawą historię. Przy okazji zachęcam też do lektury o przygodzie, podczas której Zamek Czocha podarował nam szlak śmierci. Było gorąco!
Jednak ja nie o tym. Do niewielkiego miasteczka dotarliśmy… głodni! Podróż samochodem ze Środy Śląskiej nie była może przesadnie długa, ale przyjazd przypadł akurat na porę obiadową. To był pierwszy i ostatni raz, gdy (nasz) najważniejszy posiłek przygotował dla nas kto inny, niż ekipa kucharska z Paprotki. Górą wtedy była ciekawość i chęć poznawania świata bez udziału komercyjnych miejsc, więc zjedliśmy w niewielkiej stołówce w położonej na uboczu szkole. Nie było źle, ale w porównaniu do kolejnych dni, tej wizyty już niemal nie pamiętamy.
Reklamy, ulotka i wrodzona ostrożność
Restauracja Paprotka zostawiła w naszym nowym lokum swoją ulotkę z pełnym menu. Przed wjazdem do miasta przywitały nas bandy reklamowe. I z jednej strony doskonale zdajemy sobie sprawę, że taki marketing w okolicach turystycznych to strzał w dziesiątkę, sprawny biznes tego po prostu wymaga. Natomiast mając w pamięci zarówno nadmorskie, jak i podhalańskie „zasyfienie reklamozą” — która to reklama w dodatku nie idzie w parze z jakością danego miejsca — odezwała się w nas nutka podejrzliwości.
Wyjątek potwierdza regułę, w Izerach było inaczej. W Paprotce wylądowaliśmy już pierwszego dnia, tuż po tym gdy odbiliśmy się od wrót zamkniętego wtedy na trzy spusty Zamku Gryf i powędrowaliśmy na pobliski szczyt, aby zachwycić się widokami z kaplicy św. Leopolda. Po powrocie, jedyne na co mieliśmy ochotę, to zimne piwo wieczorową porą, a znajdująca się w pobliżu restauracja Paprotka wyglądała na najrozsądniejsze miejsce do uskutecznienia naszego lekkiego odsapnięcia.
Właśnie wtedy zaufanie wzrosło, bo spotkaliśmy się z bardzo miłą obsługą i charakterystycznym dla tego miejsca, domowym klimatem. Dlatego kolejnego dnia wróciliśmy na obiad!
Pizza w Mirsku? Nie tylko!
Restauracja otwiera się w okolicach godziny 13.00 i już od pierwszych minut dzieje się tam bardzo dużo. W karcie znajduje się pozycja „danie dnia” — to codziennie coś innego — które kusi przystępną ceną. „Dorwać” tego Graala wśród potraw w menu udało nam się tylko raz (pyszne gołąbki!), bo w późniejszych godzinach — a wracaliśmy głodni z wędrówek najczęściej po 17.00 — już wszystko było wyprzedane.
Kuchnia, z której składniki niemal co dzień wychodzą „do zera”? Tak, to jedna z tajemnic restauracji Paprotka, dzięki której wszystko jest tak smaczne. Bo ŚWIEŻE!
Nas oczarowała tutejsza pizza — Aneta przyznaje, że „tak dobrych czterech serów to dawno nie jadła”, a mnie zaintrygowała dość niewiele mówiąca nazwa „fryzjerska”. Wiąże się z tym ciekawa historia, o której w dalszej części artykułu.
Ines z kolei ze względu na swoją nietolerancję glutenu, zazwyczaj prosiła o przygotowanie wyśmienitego pstrąga lub kotleta szefa bez panierki — to zawsze był strzał w dziesiątkę. Porcje były na tyle duże, że po zjedzeniu obiadu ciężko było nam nawet myśleć o kolacji, a co dopiero o deserze… Chociaż na lody w Paprotce też warto się skusić!
Wielki mały biznes — rozmawiamy z właścicielką restauracji Paprotka
Przez cały pobyt w Izerach wracaliśmy do restauracji Paprotka nawet wtedy, gdy teoretycznie mogliśmy zjeść w innej miejscowości, np. w oddalonym o kilka kilometrów Świeradowie-Zdroju. Wygląda na to, że w Mirsku czuliśmy się jak w domu. Dlatego w ostatni dzień pobytu postanowiliśmy „ujawnić się”, zdradzając jaki był nasz cel pobytu w tutejszych górach oraz przedstawić Nieustanne Wędrowanie. I to był najprzyjemniejszy wieczór w Paprotce: siedzieliśmy i rozmawialiśmy z właścicielami aż do 22.00, tuż po nagraniu na dyktafon z Panią Ewą lekkiego wywiadu. Wtedy właśnie pomyślałem sobie, że gdybym miał kiedykolwiek tutaj zamieszkać, to właśnie takich ludzi chciałbym mieć za sąsiadów!
Restauracja Paprotka — przeczytaj wywiad z właścicielką!
Daniel: Zacznę przewrotnie — tuż obok Paprotki jest druga restauracja i sądząc po liczbie klientów, nie idzie im tam najlepiej. Kiedy przejmujecie ten lokal i poszerzacie własną działalność?
Ewa, właścicielka restauracji Paprotka: Raczej nie przejmę, nie mam w planach takiego poszerzania działalności. Wychodzę z założenia, że jak ma się jeden lokal, to trzeba się nim zająć i inwestować w niego jak najwięcej sił, serca i energii, żeby miało to sens. W dodatku… nie jestem w stanie się rozdwoić! Z Paprotką jest tyle pracy, że chyba nie byłabym w stanie ogarnąć dwóch miejsc naraz.
Daniel: To jak się to wszystko zaczęło?
Ewa: Dość zwyczajnie — zanim Paprotka stała się moja, pracowałam tu przez piętnaście lat.
Daniel: Czyli mamy do czynienia z takim ambitnym przejęciem biznesu?
Ewa: Po prostu przestałam pracować u kogoś, zaczęłam pracować u siebie. Była szefowa z racji wieku odeszła na emeryturę, a ja w listopadzie 2019 roku pomyślałam, że nie chcę po raz kolejny pracować dla kogoś.
Daniel: I od razu trafiło na najgorszy możliwy czas dla restauratorów, czyli pandemię…
Ewa: Niestety tak, otworzyliśmy się w listopadzie 2019, a mniej więcej w marcu 2020 po raz pierwszy nas zamknęli.
Daniel: Pewnie nie było łatwo?
Ewa: Zdecydowanie, pierwsza fala była bardzo trudna. Ludzie mocno się przestraszyli, panowała dezinformacja, część osób bała się czegokolwiek zamawiać w restauracjach w obawie przed koronawirusem. To był najtrudniejszy moment, aż do maja udało nam się przetrwać tylko i wyłącznie dzięki oszczędnościom wypracowanym w poprzednich miesiącach.
Daniel: Jak wygląda klientela Paprotki? To są bardziej miejscowi, czy turyści?
Ewa: Jeszcze parę lat temu były to głównie odwiedziny mieszkańców Mirska i okolic. Jednak od tego sezonu widzimy zmiany — pojawiło się sporo turystów. Prowadzimy fanpage na Facebooku, jesteśmy na Instagramie, mamy reklamy w postaci banerów. Dzięki temu ludzie mogli o nas usłyszeć i zamiast jechać trasą prosto na Świeradów, zjeżdżają tych kilkaset metrów w kierunku rynku w Mirsku.
Daniel: No właśnie, nam Mirsk, w tym jego rynek, bardzo się podoba. Niesamowita architektura, względny spokój i bardzo mili mieszkańcy. Przy okazji mamy wrażenie, że centrum takiego domowego, sielskiego klimatu tego miasta koncentruje się właśnie w Paprotce, miejscu spotkań mieszkańców i coraz szerszej grupy turystów… Ach, właśnie! Odkąd spojrzałem w kartę dań, nurtuje mnie jedno pytanie i koniecznie muszę je zadać. Skąd pomysł na nazwę dla pizzy „fryzjerska”?
Ewa: Och, to bardzo proste! Ser, pieczarki, ananas, pomidor, kukurydza — o takie składniki na pizzy za każdym razem prosiła moja znajoma, fryzjerka. Po kolejnym razie stwierdziłam „słuchaj, Sabina, wprowadzę tę twoją pizzę do menu, żeby było łatwiej” i to był strzał w dziesiątkę! Okazało się, że taka kompozycja składników ma spore branie wśród klientów.
Daniel: Ja dodałem do niej tylko kurczaka i rzeczywiście była to jedna z lepszych pizz, jakie jadłem w ostatnich latach! Przy okazji patrzę w tę kartę dań i widzę, że nie jest ona zbyt obszerna… to celowy zabieg, prawda?
Ewa: Oczywiście. Jeśli w karcie jest dużo pozycji, to bardzo trudno jest mieć absolutnie wszystkie produkty świeże, a to nasz główny cel. Nawet frytek nie mrozimy, za każdym razem kroimy je z ziemniaka.
Daniel: Takie podejście jest super, ale ma też pewnie jakieś minusy?
Ewa: Poniekąd. Zdarza się, że w ciągu dnia czegoś po prostu zabraknie. Przykładowo rano przygotowuję 40 świeżych porcji gulaszu na placek po węgiersku, a z racji popytu na to danie, nierzadko pod koniec dnia nie zostaje już nic. Niektórym klientom ciężko jest zrozumieć, że coś się mogło skończyć i budzi to spore niezadowolenie. A ja po prostu nie mam obszernego magazynu, nie mrożę produktów i wszystko schodzi na bieżąco. Dzięki temu jest tak smacznie!
Daniel: Haha, Magda Gessler pewnie wyraziłaby swoją aprobatę!
Ewa: Oj, bardzo lubię oglądać Panią Magdę, ale szczerze mówiąc, bałabym się ją do nas zaprosić. Mam wszystko bardzo dobrze poukładane, a formuła „Kuchennych rewolucji” jest taka, że zawsze musi być pewien przewrót, jakaś akcja, dzięki której program będzie się lepiej oglądał. Restauracja Paprotka raczej tego nie potrzebuje.
Daniel: Ile osób pracuje w Paprotce?
Ewa: Na tę chwilę razem ze mną jest to 7 osób. Pomaga mi też mąż.
Daniel: Praca przy prowadzeniu restauracji jest bardzo angażująca, bo macie czynne siedem dni w tygodniu, a zasada „zawsze świeżo” dodatkowo komplikuje możliwość wygospodarowania czasu wolnego. Czy będąc właścicielką takiego biznesu, jest jakaś okazja, żeby z rodziną „urwać się” na typowy, dwutygodniowy urlop?
Ewa: Przez najbliższych pięć lat nie przewiduję nawet cienia szans na takie pełne dwa tygodnie laby. W te wakacje nasz urlop to trzy dni nad morzem, jedziemy z dziećmi, żeby chociaż chwilę odpocząć. Aby zostać restauratorką, trzeba naprawdę lubić taką pracę, a ja przyznaję — jestem pod tym względem pracoholiczką! Jednak mam nadzieję na to, że za kilka lat w Paprotce będzie tylu pracowników, że będę mogła z czystym sumieniem zostawić biznes na chwilę i pojechać na dłuższy odpoczynek, taki jest cel — chcemy się rozwijać.
Daniel: W okolicach macie jedną, bardzo silną konkurencję. Wiele osób przyjeżdża w Izery po to, aby spróbować słynnych naleśników z „Chatki Górzystów”. Czy restauracja Paprotka też pracuje nad takim „daniem-legendą”?
Ewa: Dużym zainteresowaniem cieszą się nasze polędwiczki w sosie grzybowym, chętnie zamawiany jest też kotlet szefa. Jednak póki co nasza karta nie ma takiej legendy…
Daniel: Może legendarna stanie się pizza o szerokości 60 centymetrów, widziałem, że takie olbrzymy często są tu kupowane na wynos…
Ewa: (śmiech) Tak, a to jest naprawdę spora pizza, swoje waży — samego ciasta na takiego giganta potrzeba 1,3 kilograma!
Daniel: Kto najczęściej przyjeżdża w Izery?
Ewa: Bardzo dużo jest turystów z centralnej Polski. Masa osób przyjeżdża tu z Warszawy i zachwyca się widokami i urokiem całego regionu. Co więcej, sporo tych ludzi jest zainteresowanych przeniesieniem się tutaj i kupnem domu, działki.
Daniel: Klientów zatem nie brakuje, restauracja się rozwija — kończąc zapytam więc o takie skryte pragnienia związane z rozwojem Paprotki, czy jest jakiś kamień milowy przewidziany w najbliższej przyszłości?
Ewa: Chyba nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, póki co wszystko idzie dobrze, swoim naturalnym, codziennym rytmem. Grunt, żeby wszyscy byli zdrowi!
Daniel: Nieustanne Wędrowanie tego właśnie całej załodze życzy! Dziękuję za wywiad!
Restauracja Paprotka: parking, dojazd, udogodnienia
Na koniec kilka szczegółów technicznych. Restauracja Paprotka znajduje się w samym sercu niewielkiej miejscowości o nazwie Mirsk. Aby tam trafić, za cel trzeba obrać sobie rynek. Co istotne, w pobliżu jest dość sporo bezpłatnych miejsc parkingowych, więc z zaparkowaniem nie będzie problemu. Szczególnie polecamy dojazd ze strony Świeradowa, jest to niecałe 10 km drogą krajową. Paprotka będzie idealnym wyborem nie tylko dla wielbicieli smacznych dań, ale też osób oszczędnych. Za obiad tutaj zapłacimy nawet o połowę mniej, niż w turystycznych miejscowościach obok!
Fanpage restauracji na Facebooku: https://www.facebook.com/restauracjapaprotka/
Wizytówka Google — mapa + opinie klientów + zdjęcia potraw: https://g.page/paprotkamirsk
Jeśli będziecie w Mirsku lub okolicach, restauracja Paprotka powinna koniecznie zagościć w waszym planie dnia. Nam pozostaje podziękować za domową atmosferę, bardzo dobre jedzenie i wspólnie spędzony czas. Mamy nadzieję wrócić na smaczną pizzę, tajemnicze danie dnia lub na jakiegoś „pewniaka” z karty przy najbliższej okazji!
Kup książkę autorek bloga Nieustanne Wędrowanie :)
Artykuł zawiera autoreklamę
[…] że będziemy dzwonić do bazy z prośbą o transport. Wróciłyśmy do Mirska i dopiero tam, w “Paprotce” zjadłyśmy obiad, który nie dojść, że był smaczny, to kosztował przyzwoicie. W Świeradowie […]