Sanatorium śmierci, czyli bezkres ludzkiego zła
Szpital psychiatryczny w Lublińcu jest placówką o długiej i zawiłej historii. Chociaż funkcjonuje do dziś, to niektóre z jego najstarszych budynków zdecydowano się wyburzyć. Powodem demolki był, rzecz jasna, zły stan techniczny… ale i zła sława, którą owiane były poszczególne elementy kompleksu. Chociaż trudno w to uwierzyć, to jeszcze kilkadziesiąt lat temu w spokojnym, śląskim mieście rozgrywała się niewyobrażalna tragedia, której ofiarami padły niepełnosprawne dzieci.
Dzisiaj teren przyszpitalny jest zadbany i posprzątany, jednak o ogromnej ludzkiej tragedii nadal przypomina skromny kawałek ziemi mieszczący się za kompleksem jego zabudowań. Jest to cmentarz pacjentów szpitala psychiatrycznego, na którym znajduje się zbiorowa mogiła ponad 200 dzieci uśmierconych przez hitlerowców za pomocą barbituranów. Prowadzone w placówce badania nie były w istocie niczym innym, jak brutalnymi egzekucjami w ramach Aktion T4, czyli masowych mordów dokonywanych w imię „oczyszczania” narodowosocjalistycznego społeczeństwa z osób zniedołężniałych i chorych. Podana na oficjalnej tablicy pamiątkowej liczba to 194 dzieci, jednak wiemy obecnie, że została ona zaniżona.
Adres przeklęty po wieki
Akcja T4 wzięła swoją nazwę od Tiergartenstrasse 4, czyli berlińskiego adresu, pod którym mieścił się zarząd tego piekielnego przedsięwzięcia. Inną nazwą akcji było E-Aktion, od słowa „eutanazja”. Od kwietnia 1941 wdrożono także poszerzenie akcji nazywane „Aktion 14f13”, mające na celu uśmiercanie chorych psychicznie i niepełnosprawnych więźniów obozów koncentracyjnych. SS używało tego skrótu w ewidencji przyczyn zgonów. Jego rozwinięcie to: Sonderbehandlung 14f13, gdzie 14 to obóz koncentracyjny, f – śmierć więźnia, a 13 – zagazowanie.
Chociaż na niewielkim cmentarzu w Lublińcu znajdziemy także groby innych pacjentów, to najbardziej chwyta za serce niewyobrażalne cierpienie, jakie zadano chorym dzieciom i to właśnie ich historii pragnę dzisiaj oddać głos.
Gdy nienawiść pcha do zabawy w Boga
„Eliminacja życia niewartego życia” („Vernichtung von lebensunwertem Leben”), czyli wynaturzona myśl, która przyświecała Akcji T4, była prowadzona de facto już od 1933 roku (formalnie w latach 1939-44). Życie osób upośledzonych umysłowo i trwale niezdolnych do pracy było, zdaniem nazistów, bez żadnej wartości.
Lekarze prosto z głębi piekieł
17 września 1939 roku dyrektorem szpitala psychiatrycznego w Lublińcu (Lublinitz, Loben) został doktor Ernest Buchalik, lekarz z pobliskiego Toszka (Tost) i członek NSDAP od 1933 roku. Znany był z głębokiej odrazy do Polaków. We wrześniu 1941 do szpitala zaczęły napływać transporty dzieci pochodzących głównie ze Śląska, Zagłębia Dąbrowskiego oraz Saksonii. Dzieci odbierano rodzinom za sprawą decyzji podejmowanych przez niemieckie sądy oraz niemiecką opiekę społeczną (Nationalsozialistische Volkswohlfahrt). Tłumaczono, że zostaną one przewiezione do sanatorium. Upiorna rzeczywistość była jednak inna. Lubliniecką placówkę do dziś określa się mianem „sanatorium śmierci”.
Za masowe zabójstwa dzieci w Jugendpsychiatrische Klinik Loben („Dziecięcej Klinice Psychiatrycznej w Lublińcu”) odpowiedzialność ponoszą dwie osoby: Ernest Buchalik, kierownik akcji T4 w Lublińcu, oraz Elisabeth Hecker, lekarka kwalifikująca dzieci. W pierwszym etapie kwalifikacji dzieci trafiały do Oddziału A szpitala psychiatrycznego, mieszczącego się pierwotnie w lublinieckim klasztorze Oblatów, a później w miejskim zamku, obok oddziału żeńskiego. „Doktor” Hecker dokonywała tam selekcji dzieci, przy czym te „niepełnowartościowe” trafiały na śmierć do Oddziału B, do byłego budynku folwarcznego, gdzie władzę sprawował Ernest Buchalik.
Los na skinienie palcem
Oddział A miał charakter obserwacyjny, a Elisabeth Hecker mogła zadecydować o skierowaniu lekko opóźnionych lub problematycznych wychowawczo dzieci do zakładów poprawczych. Jej „diagnostyka” i segregacja mogła także zaprowadzić niewinnych pacjentów wprost na oddział śmierci Ernesta Buchalika.
Śmierć w podwyższonej dawce
Dzieci uśmiercano w wyjątkowo bestialski sposób. Były one kierowane na badanie pneumoencefalograficzne, polegające na zastąpieniu części płynu mózgowo-rdzeniowego powietrzem tak, aby można było wykonać kontrastowe zdjęcie rentgenowskie. Metoda ta została w zasadzie całkowicie porzucona w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Samo badanie było już bardzo bolesne. Aby spowodować odwleczoną w czasie śmierć, doktorzy śmierci stosowali podwyższone dawki barbituranów, głównie w postaci luminalu (fenobarbitalu) lub weronalu (barbitalu). Pacjenci słabli i czuli otępienie, które następnie przeradzało się w torsje, wymioty i gorączkę. Po krótkim czasie na ustach pojawiała się czerwona piana, a pacjent popadał w letarg. Odległa w czasie śmierć pozwalała na fałszowanie dokumentacji medycznej.
Łamiąca serce bezkarność
Podawano różne zmyślone przyczyny zgonów, na przykład zapalenie płuc, niewydolność krążeniową, grypę. Dzieci często umierały na oczach swoich rówieśników, pozostawione bez opieki po „badaniu”. Niejednokrotnie, nie mogąc o własnych siłach dojść do łóżka, odchodziły na podłodze. Mózgi niektórych pacjentów preparowano, a następnie wysyłano do Instytutu Neurologii we Wrocławiu (Breslau). Ciała grzebano w zbiorowej mogile.
Dodatkowy ból zadaje fakt, że tak Elisabeth Hecker, jak Ernest Buchalik nigdy nie ponieśli odpowiedzialności za zbrodnie, których dokonali. Oboje kontynuowali pracę w zawodzie lekarza. Hecker nadal pracowała jako psychiatra dziecięcy, zaś Buchalik w czasach powojennych otworzył prywatną klinikę psychiatryczną.
Jak uwierzyć w sprawiedliwość?