Naturalny

SCHRON PRZECIWLOTNICZY. Niedziela ze Sławkiem…

Ten schron przeciwlotniczy znany jest zapewne jedynie miejscowym poszukiwaczom przygód, bo w sieci to niewiele o nim napisano, żeby nie zaryzykować i nie powiedzieć, że wcale. Po naszej wyprawie, w której obiekt ten stał się celem, to się nieco zmieni, i może nie każdego to ucieszy…

Mam takie swoje ulubione zajęcie, które nie każdy rozumie. Lubię styrać się na bezdrożach w wolny od pracy zawodowej dzień. Na przykład w taką niedzielę ze Sławkiem – brodzić po kostki w błocie, dawać jeżynom drzeć na sobie ubranie, kleszczom wystawiać się na pożarcie. Uwielbiam to, choć potem nogi wchodzą mi w cztery litery, a po powrocie do domu padam na pysk.

Kiedy jestem razem z nim w terenie, zawsze zakładam, że moje drogi będą trudne. Takie są niedziele ze Sławkiem. Taka była i tamta, kiedy trafiliśmy na ten schron przeciwlotniczy…

Schron przeciwlotniczy

Mój duch zahartowany 

Najbardziej ze wszystkich jego zalet pociąga mnie w nim to, że on mnie wcale nie potrzebuje. Beze mnie też będzie realizował swoje pasje i zainspiruje wielu podobnych nam poszukiwaczy historii. Podczas wieloletnich już naszych wspólnych wypraw nauczyłam się od niego samodzielności. Nabrałam też ogromnego doświadczenia w terenie i teraz i ja go nie potrzebuję, żeby realizować się w swojej pasji o własnych siłach. Niemniej tego bardzo często wyruszamy razem. Oboje całkowicie od siebie niezależni. Przy żadnym mężczyźnie, którego dotąd w życiu swoim spotkałam, nie czułam się tak samodzielna jak przy nim. On nigdy nie poda mi ręki w trudnym terenie, gdzie zwyczajnie trzeba mnie podciągnąć bo utknęłam, dopóki go o to nie poproszę. On nie będzie przyjmował się tym, że dźwigam Frutka na rękach, skoro daję sobie radę i nie błagam o pomoc. Kiedy zaraziłam się boreliozą od kleszcza, on powiedział mi, że ludzie cierpią na dużo gorsze choroby i niejeden zazdrości mi tego, że tylko to mnie spotkało. Trochę sobie tam popłakałam, ale w sumie szybko odłożyłam sprawę do lamusa. Szkoda czasu na pierdoły, przecież nadal jestem w ruchu. 

Nie cacka się ze mną nigdy, dzięki temu robię wszystko, żeby o nic nie prosić, radzić sobie sama i nie użalać się nad sobą. Sławek kształtuje i hartuje mojego ducha. Ma w tym swój duży udział. Ten duch wiele mu zawdzięcza, bo… lubię siebie taką.

Schron przeciwlotniczy

Mogę po prostu być sobą

Wjechaliśmy w tę drogą gruntową między lasem a Clinico Medical. To jeszcze cały czas Błonie (powiat średzki). Sławek otworzył bagażnik, zapytał, czy bierzemy ze sobą kawę. Tam gdzie się wybieraliśmy mogliśmy znaleźć coś interesującego, ale nikt nie obiecywał nam, że na pewno tak będzie. Powiedziałam wtedy, że jeżeli na coś trafimy, to kawa będzie dobrym finałem dla udanej wyprawy. Do plecaka trafił więc termos, ciasteczka, miska dla psa i butelka z jego wodą oraz smaczki. Ruszyliśmy w drogę.

Schron przeciwlotniczy

Po chwili jednak był powrót, żeby sprawdzić, czy auto na pewno jest zamknięte. Uwielbiam to! Sławek zawsze ma kiełbie we łbie jak jest coś na rzeczy do odnalezienia i ja też mam takie kiełbie. Nie możemy się skupić na normalnościach i zwykłościach, bo przed nami jest droga i obiekty do namierzenia, które całkowicie nas rozpraszają, choć ich jeszcze nie widzimy. Mając oboje tę samą przypadłość, nigdy nie czuję się głupio przy nim, będąc taką zakręconą. Więc kiedy razem wyruszamy w drogę, a ja potrzebuję zawrócić, żeby sprawdzić czy na pewno zamknęłam drzwi na klucz – on mnie po prostu rozumie i zawraca bez komentarza. Nie muszę przy nim udawać, że całkowicie panuję nad swoim życiem, bo on wie, że to nieprawda. Mogę po prostu być sobą. Zakręcona jak baranie rogi i bez konieczności  udawania, że jest inaczej.

Schron przeciwlotniczy

W lesie za Błoniami…

Najpierw szukaliśmy pierwszego cieku wodnego. Minęliśmy go i czuwaliśmy, bo miał być kolejny, a potem w prawo w las. Ale co to był za las! Nic romantycznego, magicznego i pięknego, ale prawdziwy busz dolnośląski. Od razu, na pierwszy rzut oka widać było, że teren ten jest specyficzny. Powiedziałam Sławkowi, że ciekawie jest, ale czuję się tam źle i że jest w tym miejscu taka jakaś zła energia i mnie to dołuje nieprzyjemnie. On potwierdził moje odczucia i przyznał, że też odczuwa jakiś niezidentyfikowany dyskomfort. No ale… To przecież nie był powód do odwrotu. Pogadać zawsze można. 

Schron przeciwlotniczy

Cały teren zryty był przez dziki, co jakiś czas też napotykałam dziury w ziemi podobne do takich, jakby ktoś kopał saperką. Poza tym las naszpikowany dołami konkretnej wielkości, a w nich cegły i fragmenty murów. Szlag wie, czym były. Sławek komentował, że może ktoś tu gruz wywoził, lub też są to pozostałości jakiś budowli, a wykopy w ziemi to ziemianki. To była wyprawa bez przygotowania. Nic nie wiedzieliśmy o tym miejscu. Przywiódł nas tu jakiś dawno temu napisany komentarz na moim blogu, że w lesie tym, blisko Clinico Medical znajdują się schrony. Ja tego nie pamiętałam wcale, ale Sławkowi zapisało się to w „RAMIE”. Sprawdził to na lidarze i namierzył obiekt, którego nie znaliśmy – gdzieś w tym lesie…

Schron przeciwlotniczy

Schron przeciwlotniczy 

Na samym początku kroczyliśmy jakąś tam niby leśną drogą. W zasięgu naszego wzroku zaczęły pojawiać się dziury w ziemi, takie naprawdę konkretne, fragmenty jakiś budowli, pojedyncze cegły. Zaczęliśmy schodzić ze szlaku i kierować się ku górze. W lesie teren był bardzo pofalowany, wyraźnie widać było otaczające nas wzniesienia, ponieważ pora ta bezlistna bardzo sprzyjająca jest widoczności w podobnych miejscach. Podążaliśmy ścieżkami zwierząt mijając po drodze kolejne doły w ziemi. Nie jestem do końca pewna, czy wszystkie one były tworami ludzkimi. Chwilami skłaniałam się do myśli, że być może jest to naturalne ukształtowanie tego terenu. Ogólnie las ten jest bardzo nieprzyjemny do sparowania po nim nawet w lutym, kiedy roślinność jego uśpiona. Cały jego obszar porośnięty jest gęsto dzikimi jeżynami, które nawet w zimie były sporym utrudnieniem dla wędrowca. Jeżyny chwytały mnie za nogi i niejednokrotnie próbowały przewrócić. Było mi ciężko wędrować w takich warunkach, ponieważ musiałam nieść na rękach Frutka, który tam zwyczajnie nie dawał już rady. Kolczaste te rośliny całkowicie go unieruchamiały. 

Las

Poruszaliśmy się cały czas ku górze, gdzie wyraźnie widoczny był szczyt wypiętrzenia. Wierzchołek otulony całkowicie gęsto rosnącymi jeżynami, wyraźny tylko dlatego, że pora była zimowa. Latem ta dzika flora nie dałaby nam szans na tak szybkie tam dotarcie. I teraz łatwo nie było, jednak brak liści bardzo pomagał. Szczyt wzniesienia był dokładnie tym, czego tam szukaliśmy. To był schron przeciwlotniczy…

Schron przeciwlotniczy

Lustracja w terenie 

Tylko, że w tym pierwszym momencie jeszcze nie byliśmy tego pewni. Zaczęło się oglądanie, lustrowanie i analizowanie. Sławek na moją prośbę zabrał ode mnie Frutka i wniósł go na szczyt, żebym i ja mogła się tam wspiąć nie wpadając w jeżyny. Na wierzchołku góry, czyli na schronie, było trochę bardziej przejrzyście. Miejsce wolne od krzaczorów i kolców. Tam mnie zostawił z psem a sam zniknął w terenie. Słyszałam go jedynie jak okrąża obiekt i jak łamią się suche gałęzie pod jego butami. Musieliśmy tam czekać z Frutkiem cierpliwie, aż Sławek porobi zdjęcia. Z oddali dochodziły mnie też jego komentarze. Pierwsza pewna ocena sytuacji, że to schron przeciwlotniczy. 

Schron przeciwlotniczy

W tym czasie i ja zrobiłam kilka zdjęć, mocno już rozgorączkowana znaleziskiem. Nie mając komu opowiedzieć o swoich emocjach, gadałam sama do siebie. O tym, że zawsze chciałam znaleźć coś takiego, i o tym, że – ja to mam fascynujące życie, i że sama sobie w takich chwilach zazdroszczę. Fotografowałam więc wszystko z wypiekami na twarzy. Niedrożne, ale nadal widoczne kanały wentylacyjne…

Schron przeciwlotniczy

Wyjścia ewakuacyjne i główny właz do schronu.

wyjście ewakuacyjne

Wejście to było zawalone kłodami drzew. Żeby się dostać do środka, potrzebowałam obecności Sławka. Będąc tam z psem, któreś z nas musiało z nim pozostać na zewnątrz. Czekałam więc na niego dobrą chwilę, aż w końcu zjawił się i usłyszał, że wejdę do schronu, jeżeli on przypilnuje Frutka. 

wyjście ewakuacyjne

Przelazłam przez mokrą i spróchniałą barykadę z drewnianych pni i znalazłam się na przeciw włazu. Stał tam wypalony znicz i jakoś tak działał na wyobraźnię upiornie. Spojrzałam przed siebie i wiedziałam już, że jestem całkowicie nieprzygotowana do tej wyprawy. Zamiast aparatu, miałam ze sobą tylko telefon, a on odmówił pracy bez światła dziennego. Nie zabrałam też ze sobą latarki, choć mam taki naprawdę dobry sprzęt na wyposażeniu. Była tam więc przede mną tylko czarna dziura. Otwarte wejście do schronu i całkowita ciemność. 

wejście do schronu

Schron przeciwlotniczy. Wnętrze obiektu

Wyszłam z powrotem na zewnątrz i podzieliłam się ze Sławkiem swoimi troskami. Frutek zaczął swoim zwyczajem drzeć japę z radości, że żywa wróciłam do niego. Kiedy go uspokoiliśmy, Sławek przygotował sobie swój aparat, z kieszeni wyciągnął telefon i uruchomił w nim latarkę, a potem powiedział, że wchodzi do schronu…

wejście do schronu

Mniej więcej, tak na oko, domyślaliśmy się jak duży jest ten obiekt, jednak żadne z nas nie miało co do tego pewności stu procentowej, ponieważ jeszcze nie byliśmy w środku. Zostałam z psem przy zawalonym wejściu, a Sławek zniknął w schronie. Początkowo jeszcze słyszałam jego kroki, ale po chwili zrobiło się cicho. Minuta czy dwie takiego bezruchu w podobnych okolicznościach bardzo się dłużą i zawsze jakoś tak to niepokojąco wróży. Zaczęłam pilnie nasłuchiwać tej ciszy, żeby po chwili nawoływać ku wejściu. Wołałam go po imieniu i dodawałam – mów do mnie!

I odezwał się. Nic nie rozumiałam z tego co mówił, bo dochodził mnie z podziemia jedynie pogłos jego odpowiedzi, ale wiedziałam że nic mu nie jest. A więc czekałam cierpliwie aż wyjdzie i odda mi latarkę…i zostanie z psem…

W schronie

Rozdzielanie się jest jedną z tych rzeczy podczas wypraw, której nie lubię. Nie dlatego, że boję się zostać gdzieś sama, albo wejść dokądś bez towarzystwa, ale dlatego, że naprawdę nie chciałabym zgubić kogoś podczas takiej akcji. Gdyby Sławek wszedł wtedy do tego schronu i długo by nie wychodził, nie dawał znaku życia, to niby co powinnam wtedy zrobić? Dzwonić po pomoc? Czy przywiązać przy wejściu psa i wejść tam za nim, żeby go szukać? A co by było gdybym i ja stamtąd nie wyszła? Frutek zostałby bez szans. To taka trudna sytuacja, której zawsze się obawiam, kiedy gdzieś wyruszamy i ktoś zostaje na czatach. To co robimy w terenie często owocuje takimi obawami. Wy dostajecie ode mnie lekko napisaną relację, ale w rzeczywistości często są to podobne chwile strachu. Na przykład Ines znikająca w podziemiach opuszczonego dworu, a ja z Frutkiem na warcie pod okienkiem piwnicznym. Fajnie się o tym czyta i pisze, ale przeżywanie tego to zupełnie inna bajka…

W końcu Sławek wrócił i Frutkowski ponownie dostał ataku spazmowej radości połączonego z atakiem kaszlu. Przez to combo prawie zwymiotował z nadmiaru emocji.

Schron przeciwlotniczy

Dostałam kilka informacji na temat tego jak poruszać się po obiekcie i na co uważać, a do ręki Sławek wcisną mi swój telefon z uruchomioną latarką. Zawsze to dodatkowe światło się przyda. Jednak jeszcze zanim tam zeszłam – prorokowałam, że zdjęcia pewnie i tak mi nie wyjdą, i od razu zaczęłam przyciskać go, że jak jemu coś się udało zrobić, to się podzieli. Musiał obiecywać, bo żyć mu nie dawałam. Zaczęłam schodzić do schronu i mówię do Sławka na koniec, że jak nie wrócę za dwie godziny, to żeby zadzwonił do Ines i powiedział jej, że ją kocham, a on mi na to, że niby jak ma zadzwonić, skoro zabrałam jego telefon…

Schron przeciwlotniczy. Wchodzę do środka!

Wewnątrz panowała całkowity mrok. Czułam się jak w jaskini. To nie był pierwszy taki obiekt, gdzie moje lęki musiały trawić rzeczywistość. Nie ma tak dobrze, że wchodzi się do podobnego nieznanego bunkra pod ziemię i nie czuje się strachu. W ciemności i w zamknięciu w betonowych ścianach słychać bicie własnego serca, oddech za szybki a na ciele pojawia się mrowienie. Nie ma innego sposobu, żeby pozbyć się lęków, jak wychodzenie im na przeciw. Światło, które miałam ze sobą tylko trochę rozpraszało ciemności. Nie wyszło mi stamtąd ani jedno zdjęcie. Schron miał cztery komory, które łączyły ze sobą korytarze. Były też tam miejsca jakby na toaletę. Wszystko to niskie, ciasne i wąskie. Na podłodze mnóstwo piachu. Spływa tam zapewne od dziesięcioleci wraz z wodą deszczową. Nie czułam żadnych przykrych zapachów i chodząc po podziemiach nie zarejestrowałam też nieczystości. Wnętrza są tam puste i niezaśmiecone. W ostatnim pomieszczeniu po lewej, pod ścianą stała paleta drewniana, a na niej plastikowa butelka z wodą. Spojrzałam na ten „zestaw survivalowy” i pierwsza myśl jaka mi do głowy przyszła, to że chyba ktoś tam nocował. Wystarczy na drewniany podest położyć karimatę albo materac i wejść do śpiwora. Nocleg nienaganny zwłaszcza, że w schronie temperatura stała, zero wilgoci, w miarę czysto jak na podobny obiekt, a tuż obok drożne wyjście ewakuacyjne. Całość tej budowli nie jest zbyt duża i zgubić się raczej nie bardzo można, jednak gdyby wejść tam i trafić na kogoś przebywającego w tych ciemnościach – to zawał murowany. 

wnętrze schronu przeciwlotniczego

Kawa przy schronie

Wycofałam się, kiedy zajrzałam do każdego z pomieszczeń. Przez cały ten czas byłam w kontakcie ze Sławkiem mówiąc głośno do niego, choć może jednak nie przez cały czas i tylko tak mi się wydawało? Tam z podziemiach dopadło mnie odurzenie znaleziskiem. Wyszłam ze schronu nabuzowana emocjami. Micha się mi cieszyła, na twarzy miałam wypieki i nawet poprosiłam Sławka, żeby rękę mi podał, kiedy przechodziłam przez kłody, a potem mówię do niego, że wprawdzie na początku nie bardzo mi się w tym lesie podobało, ale teraz jest już całkiem ok…

Schron przeciwlotniczy

Trzeba było uczcić to znalezisko jak należy, więc urządziliśmy sobie mały piknik, rozkładając się z kawą na ścianie schronu. Dookoła wszędzie rosły dzikie jeżyny, więc Frutek zmuszony był do grzecznego czekania przy nas i nie rozłaził się swoim zwyczajem po okolicy. To była taka chwila, kiedy mogliśmy zweryfikować własne spostrzeżenia, podzielić się swoimi myślami. Doszliśmy wtedy do wniosku, że najprawdopodobniej w miejscu tym istniała w czasie II wojny światowej jednostka wojskowa. Resztki murów mogą być pozostałościami po drewnianych barakach wojskowych, do których stanowiły podstawę. Zabudowę tę bardzo dobrze widać, kiedy spojrzy się na zdjęcie wykonane techniką lidar.

kawa w terenie

W drodze powrotnej do auta szliśmy tym lasem jeszcze kilkadziesiąt metrów. I tam również natknęliśmy się na strzępy podmurówek po barakach i na pozostałości dawnej strzelnicy wojskowej. Betonowy kanał najpierw wydał mi się kolejnym schronem, Sławek jednak bardzo szybko zidentyfikował to ustrojstwo.

kanał strzelnicy

Jak nic, znajdowaliśmy się na terenie istniejącej tu w czasie wojny jednostki wojskowej, po której śladów zostało niemało. Rosnące tu tak licznie jeżyny nawet zimą bardzo skutecznie bronią dostępu do schronu, a latem nikt normalny nie będzie chciał się przez nie przedzierać. Las ten jest naprawdę bardzo nieprzyjemny i nie zachęca do spacerowania po nim w ramach rekreacji. Jednak dla mnie była to prawdziwa bomba! 

Mam takie swoje ulubione zajęcie, które nie każdy rozumie. Lubię styrać się na bezdrożach w wolny od pracy zawodowej dzień. Na przykład w taką niedzielę ze Sławkiem…

 

 

 

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
66
OK
29
Kocham to!
14
Nie mam pewności
4
Takie sobie
2
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Krystyna

Mowiac czesto o kleszczach w czasie wedrowek, jak Frutek to znosi ? , jak jest zabezpieczony ?

Kategoria:Naturalny

0 %