Historyczny

SKARB. Średzki? Żydowski? Czeski? Tatarski? Dwie wersje wydarzeń i żadnych konkretów

Znalezisko to swego czasu znajdowało się w centrum uwagi nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. I nie ma w tym zdaniu chyba najmniejszej przesady. Skarb znaleziony w roku 1985, w Środzie Śląskiej, na ulicy Daszyńskiego sprawił, że w mieście nastała gorączka złota. Najpierw były monety, a w w trzy lata później korona…

Skarb Średzki

Zacznę od tego – urodziłam się w tym mieście skarbów, i dodam z marszu, że to nie był pierwszy i nie ostatni skarb, który w miejscowości tej znaleziono. No cóż, prawda jest taka, że przyszłam na świat w miejscu niezwykłym. Jestem trochę zestresowana, ponieważ nie mogę mieć pewności czy na przykład również i w mojej piwnicy pod ziemią nie ukryto złotej biżuterii. Kiedy byłam mała, mieszkałam przy murach miejskich i dawnej fosie.

Mury miejskie Środy Śląskiej

Kilka metrów od nieistniejącej dziś bramy miejskiej, zwanej bramą świętego Tomasza albo Świdnicką, jak kto woli. Obie nazwy są właściwe. Teraz mieszkam poza murami, w budynku, który „za Niemca” był urzędem skarbowym, a do najbliższej bramy miejskiej, zwanej wrocławską, mam kilkadziesiąt metrów. Otacza mnie więc z wszech stron historia, zaczynająca się w tym mieście od czasów Henryków Śląskich. Potem rządzili tu Czesi. Następnie przez wiele lat panoszyli się Austriacy i Prusacy. Wszyscy oni rządzili się na Śląsku po swojemu i pisali własne historie, które dziś stanowią bazę do moich opowieści, ponieważ…

Przeszłość przemawia do mnie

To prawda, przeszłość dręczy mnie od wielu lat. W sumie nigdy nie przestaję o niej myśleć, i nieustannie gadać i pisać. Przez to miewam projekcje. Widzę ją oczami duszy. Pewne sytuacje, zdarzenia. Doświadczam czegoś w rodzaju wizji. Jedno z takich moich duchowych przeżyć natchnęło mnie do napisania tego materiału. Wszystko zaczęło się podczas mojego ostatniego spotkania z Ines. Dopadła jakąś nieznaną nam dotąd publikację, w której wspominano o skarbie znalezionym w Środzie Śląskiej. Siedziałyśmy obie na kanapie popijając zieloną herbatę, a ona czytała tę treść na głos. Było tam sporo informacji dotyczących tamtego wydarzenia, ale o tym później. Mnie chodzi o jeden konkretny wątek. Dotyczyło to pewnego Żyda z Wrocławia, od którego w pierwszej połowie XIV wieku czeski król pożyczył hajs pod zastaw klejnotów. Kasa była duża, a więc i kosztowności cenne. A potem na Śląsk wylała się dżuma i o jej przybycie obwiniano Żydów. We Wrocławiu zaczęto ich prześladować i nastały straszliwe dni dla wyznawców judaizmu. Ten, który pożyczył pieniądze czeskiemu monarsze miał pochodzić ze Środy Śląskiej, a interesy swoje prowadził we Wrocławiu. Kiedy zorientował się, że źle się dzieje, spakował to co miał najcenniejsze i wywiózł do rodzinnego domu w Środzie, ratując życie i majątek. Ale to jeszcze nie o to chodzi! To wszystko jest potwierdzone przez historyków, choć może nie w stu procentach, ale jednak z grubsza. Mnie jednak idzie o co innego…

Po czesku dziany Mojżesz

W tym czasie, jakikolwiek był to Żyd, czy biedny, czy rzemieślnik, rzeźnik albo bogacz żyjący z lichwy – wszyscy oni mieli przerąbane na maksa. Wprawdzie nie pierwszy to i nie ostatni raz w swoich dziejach, ale dziś zajmujemy się tylko tym jednym wydarzeniem. A więc uciekał albo ukrywał się każdy Żyd bez względu na to kim był i co posiadał. Ines czytała o tym głośno, a ja aż się wpół zgięłam z bólu i zwinęłam z kłębek z poduszką przy brzuchu. Zobaczyłam to wszystko. Ten popłoch w mieście i tego nadzianego Mojżesza, który w panice pakuje do sakw kosztowności, a dzbany napełnia monetami. Była noc, a on zanosił to wszystko do wozu, w którym miał też inne rzeczy. Worek z ziarnem dla konia, jakieś ubrania, prowiant. Wszystkim tym nakrył swoje skarby. We Wrocławiu czuło się ogromne napięcie i nienawiść, które lada moment miały eksplodować, a więc w drogę zbierał się Mojżesz w stresie, ścigając się z czasem. 

W niedaleko położonej od Wrocławia Środzie Śląskiej znajdował się jego rodzinny dom. Tam uciekał wierząc, że średzianie nie będą prześladować kogoś, kto się tam urodził. Ucieczkę zorganizował pod osłoną nocy…

Skarb ukryty na wozie

I zobaczyłam tę jego drogę między tymi miastami. Leśnica, Żar, Wróblowice, Błonie, Źródła, Komorniki. Nie wątpię, że wszystkie one istniały już w tamtym czasie, przy tej starej drodze, którą teraz nazywa się 94, jednak to nie to samo. Dziś w każdej z tej miejscowości są światła. Przejeżdżające auta co chwilę oświetlają szlak. Asfalt jest równy i wygodnie się po nim podróżuje. Mojżesz jechał w całkowitej ciemności. W ciszy i powoli, a wóz jego co rusz podskakiwał na nierównościach. Zapewne jechał sam, przepełniony lękiem. Nikomu nie ufał i nikogo nie wtajemniczał w swoje plany. Wiózł przecież ze sobą fortunę, a goniła go ludzka niechęć. Te prawie 30 kilometrów zajęło mu wiele godzin, bo nie mógł nacisnąć na gaz. Rozglądał się wokół, dysząc nerwowo i nasłuchiwał. Czy ktoś go nie ściga? Czy ktoś nie nadjeżdża z przodu? Ciemności ogarnęły świat, a Mojżesz znalazł się w ich najgłębszym miejscu. I cóż z tego, że na wozie miał majątek? Nie mógł za niego kupić ani bezpieczeństwa ani gwarancji przeżycia. Wlókł go ze sobą, jako zabezpieczenie przyszłości, a jednak w każdej chwili ktoś mógłby go ograbić i zabić. 

Straszliwe były to godziny, przemierzane po ciemku pustym nocą szlakiem. Widząc go w tej sytuacji, poczułam ogromny żal. Tak szkoda mi go było, taki ogarnął mnie smutek, że aż wargę do krwi przygryzłam odnajdując go w tej czarnej d…e w średniowiecznym czasie. W końcu dojechał do bramy miejskiej Środy Śląskiej, nazwanej Wrocławską. Wozem w konia zaprzęgniętym minął o kilka metrów miejsce, gdzie dziś stoi dom, w którym mieszkam. Tam zobaczył znajome twarze. Straż rozpoznała Mojżesza i wpuściła go do miasta. Tak jak zawsze dotąd.

Środa Śląska

Mniej więcej w tym miejscu na pasach. Brama miejska Wrocławska.

Świtało. Nikt nie przeszukiwał jego wozu, ponieważ nigdy wcześniej nie było takiej potrzeby. Niejeden raz przecież przybywał tam do rodziny i spędzał w Środzie dużo czasu. Był miejscowy. W mieście stał jego dom. Nie istniały wówczas szybkie media, które w mgnieniu oka do sieci wypuściłyby info, że jakiś Żyd ucieka przed pogromem w środku nocy z Wrocławia z królewskimi klejnotami, ukrytymi na wozie pod workiem z żarciem dla konia. Strażnicy nie mogli tego podejrzewać i sprawdzić, ponieważ nikt z nich nie posiadał telefonu komórkowego z internetem. Pomyśleli zapewne, że pojawił się tak wcześnie, bo nocował w którejś z przydrożnych karczm. Nie przyszło im do głowy, że był w drodze całą noc.

 O tym jak Mojżesz ukrył skarb

Od wrocławskiej bramy miejskiej do swojego domu, na dzisiejszej ulicy Daszyńskiego to już był rzut beretem. Wóz ruszył przez średzki rynek i zaraz potem skręcił do żydowskiej części miasta. Minął Mojżesz kobiety z wiadrami, co o świcie ruszyły do studni, która od zawsze znajdowała się tam, gdzie dziś stoi ten patałach Roland i była jednym z dwóch źródeł wody na placu głównym miasta. Spojrzały na niego niechętnie, a on poczuł, że i tutaj za chwilę dla Żydów miejsca nie będzie. Nastroje stawały się ciężkie. Mojżesz wjechał na podwórze swojego domu i natychmiast pobiegł po swoich.

Skarb Średzki. Ulica Daszyńskiego 14

Rodzina zebrała się w ciszy i pomogła mu przenieść z wozu ładunek. Znieśli go na sam dół, do piwnic. Ktoś z nich zaczął kopać. Pracę wykonywał w marnym kagankowym świetle. Niedługo, bo raptem po chwili natrafił na deski. Powyciągano je, a pod spodem znajdowała się skrytka. Wszystko to odbywało się w ogromnym napięciu. Rozmawiano niewiele, a jeżeli już, to szeptem. Niedługo potem w sporych rozmiarów dole znalazł się dzban z monetami i schowane w skórzanej sakwie klejnoty. Pierścienie, zapony, zawieszki i korona. W kształcie swoim wyjątkowa, nie znajdująca podobieństwa w żadnej innej na starym kontynencie. Delikatna, nieduża, zdecydowanie kobieca. Wówczas warta majątek, dziś bezcenna.

Deski powróciły na swoje miejsce zakrywając skarb. Wszystko na powrót przysypano ziemią. To miało być tylko na chwilę, do czasu kiedy prześladowania Żydów się skończą i powróci dawny ład. Mojżesz wiedział, że pogrom miał w polanach również, albo bardziej przede wszystkim, pozbawianie ich majątków. Wygnany Żyd pozostawiał po sobie cenne rzeczy, które można było zagarnąć. Potem, gdyby powrócił do domu – nie miałby nic. Tego chciał uniknąć nasz bohater.  

650 lat w piwnicy

Ja wiem, że nikt nigdzie tego nie opisał. Nie mogę zapewnić, że wszystko to tak wyglądało. Niektórzy historycy mówią o Mojżeszu, że był jednym z kilku bogatych bankierów, którzy mieszkali w Środzie Śląskiej. Ktoś inny wspomina o nim, jakoby pochodził ze Środy, a na stałe mieszkał we Wrocławiu. Dziś można sobie to tak wyobrażać, że skoro był nieprzeciętnie nadziany, to dlaczego samotnie, w łachmanach i na wozie uciekał po nocy? Dlaczego nie wynajął ochrony, pomocników itd? Ja tego tak jednak nie widzę. Patrzę na tego bogatego człowieka przez pryzmat tamtych czasów. Jego pozycja w świecie zmieniła się z chwili na chwilę, dokładnie tak jak stało się to z bogatymi Żydami podczas II wojny światowej. Wszystkie ich majątki, które miały ich zabezpieczać w przyszłości zostały im odebrane ot tak! Dawne przywileje wyparowały. Prawo i wszelkie umowy przestały ich obejmować. Wystarczył moment, aby z bankiera zrobił się nędzarz. Bogaty bardziej raziłby w oczy tych, w których narastała niechęć do niego. Dlatego też sądzę, że Mojżesz pomimo swojej pozycji, majątku i dobrych stosunków w praskim dworem, raczej na co dzień nie obnosił się ze swoim bogactwem. Nacja ta od zawsze doświadczała pogromów i myślę, że czerpała mądrości z tych doświadczeń. Widzę więc tego człowieka w takim właśnie świetle, mającego nadzieję wiele ukryć, gdyż na co dzień niewiele pokazywał. Interes, który ubił z czeskim królem, Karolem IV Luksemburskim odbywał się za pośrednictwem wysoko postawionego w hierarchii kościelnej – Jana ze Środy. Wszystko załatwiane było po cichu. Król pożyczał kasę, bo marzyła mu się kariera cesarza. Potrzebował pieniędzy, a swoich nie miał, bo wszystko przepuścił. Wstydził się tego, że musi iść w łaskę do Żyda, a Mojżesz nic sobie z tego nie robił. Korzystał z okazji i negocjował. W zamian za pożyczenie pieniędzy zażądał zastawu oraz zwolnienia z płacenia podatku. Na piśmie! Co zaplanował – to dostał. Szybko jednak okazało się, że zostały mu tylko klejnoty. Schował je po to, żeby w przyszłości mieć z czego żyć, jednak od tamtej pory więcej ich nie zobaczył. Najwyraźniej niedługo potem on i jego rodzina musieli uciekać również ze Środy Śląskiej i nigdy już tam nie powrócili. A skarb? Przeleżał w piwnicy Mojżesza 650 lat, aż któregoś dnia, dwudziestowieczna koparka odkopała go z podziemnej skrytki…

Skarb Średzki. Ulica Daszyńskiego

Ulica Daszyńskiego w Środzie Śląskiej

Gorączka złota i wstyd jakich mało

Skarb zwany średzkim, był według tej wersji również skarbem czeskim i także żydowskim ostatecznie. Bo skoro Mojżesz nabył go na mocy umowy z królem, w czasie tym był jego właścicielem. Jednak kiedy rozeszła się wieść, że na wspomnianej budowie znaleziono monety, średzianie dostali gorączki złota. Wielu buszowało na budowie, szukając dla własnych korzyści srebrnych i złotych pieniędzy. Potem ktoś zauważył, że gruz z tego miejsca wywożono na wysypisko między średzkim cmentarzem a akwenem „Kajaki”. Zanim ktoś zareagował, zanim zabezpieczono teren, gruzowisko zostało przeszukane tłumnie.

Skarb Średzki. Miejsce do którego wywożono gruz z placu budowy.

Skarb Średzki. Miejsce do którego wywożono gruz z placu budowy.

Korona i pierścienie bardzo wówczas ucierpiały. Tym, którzy znajdowali skarby „na lewo”, proponowano kasę za oddanie artefaktów. Potem grożono prokuratorem. W miejscowych piwiarniach płacono za piwo srebrnikami sprzed wieków. Do miasta zjeżdżały się autokary wycieczkowe z Niemiec i podobno niejeden interes wówczas ubito. Ech… Bardzo to wszystko sromotne z perspektywy czasu. Nie powiem, żeby było inaczej. Trochę mi wstyd za moje miasto. Takie szaleństwo rozumiałabym, gdyby nagle okazało się, że Średzka Woda wyrzuca samorodki. Każdy chciałby wtedy znaleźć choć jeden dla siebie. Rzeka należy do wszystkich. Jednak ten skarb to nie tylko srebro, złoto, perły i cenne kamienie. To historia, której można dotknąć. Bezcenne źródło wiedzy o przeszłości. Sprzedawać go, przedtem rozrywać na części, przetapiać, bogacić się takim sposobem, to coś bardzo nie halo, a wielu w mieście miało to wówczas na sumieniu. 

Skarb średzki 

Ostatecznie skarb średzko-czesko-żydowski został odzyskany, opisany, częściowo zrekonstruowany. Wystawiano go w wielu europejskich muzeach, ale siedzibę swoją główną ma w Środzie Śląskiej. Oczywiście był to długi proces. Wiele lat minęło zanim osiągnięto stabilność w tym temacie. Odbyło się w tym czasie kilka procesów, naloty na prywatne domy z nakazem (bądź nie) rewizji, były też szemrane interesy. Ustalano nagrody za oddawanie znalezionych części klejnotów. Później trwały badania. Skarb brany był na warsztat w celu oszacowania jego wartości. Wtedy popełniono wiele błędów, na przykład zielone szkło wzięto za szafiry. Pomylono wówczas wiele innych rzeczy, które potem po latach prostowano. Szacowano też leciwość klejnotów oraz ich pochodzenie. Do dziś uparcie wspomina się, że skarb należał do Karola IV, a korona była własnością jego żony, Blanki de Valois. Co niektórzy jednak zauważają, że korona, będąca najcenniejszym elementem skarbu nie przypomina w swojej konstrukcji żadnej innej znanej korony europejskiej. Oczywiście czytałam różne opinie archeologów na ten temat. Szanuję ich pracę. Ufam im jednak na pół gwizdka. Zbyt często się mylą, abym mogła bardziej. W opisach skarbu średzkiego dość popularnymi słowami są – najprawdopodobniej, być może, około i przypuszczalnie. Dla mnie znaczy to tyle, że guzik wiedzą…

Skarb Średzki. Korona.

W powyższym opisie są jak widać tylko przypuszczenia i prawdopodobieństwa. Prawdziwie namacalny jest tylko skarb. Tylko on jest na pewno. Niektóre pomysły oczywiście mogą być trafione, nie zaprzeczam. Nie zapominam ani na chwilę, że nie jestem badaczem, archeologiem, historykiem. Wszyscy oni próbują ustalić fakty opierając się tylko i wyłącznie na tym czego dotąd się nauczyli. Takim ludziom bardzo ciężko jest wyjść z tych ram. A ponieważ ja – jak wyżej wspomniałam – nie jestem jedną z nich – wychodzę sobie ze wszelkich ram, kiedy tylko chcę. Nie wiążą mnie zasady, dowody i sztywna nauka. Nigdy nie mówię, że coś jest niemożliwe dlatego, że nigdy wcześniej się z tym nie spotkałam. Wyznaję istnienie pierwszych razów tam, gdzie już niby wcześniej takowe odnotowano. Wierzę w omylność naukowców, w elastyczne myślenie, w olśnienia i w legendy. Skarb średzki raz tak opisany, związany z czeskim królem, jego żoną Blanką, ze średzkim Żydem, z XIII I XIV wiekiem pozostaje w tym stanie od czasów jego odkrycia, czyli od roku 1988. Teraz każdy kto zechce dotykać się tego tematu, zawsze będzie zasugerowany wcześniejszymi opiniami. I tak będzie się o tym pisać do końca świata. A co, jeżeli to wcale tak nie było? Jeżeli historia ta układała się zupełnie inaczej?

Azjatycka księżniczka

Jest taka niechciana legenda, niepasująca do opisu średzkiego skarbu, która najwyraźniej traktowana jest jak bajka wyssana z palca. Odrzucono ją niedługo potem, gdy ktoś próbował połączyć ją ze skarbem średzkim. Nie pasowała do wcześniej ustalonych ram. Ma ona jednak rodowód średniowieczny, pochodzący z XIII stulecia. Ludzie przenieśli ją do naszych czasów opowiadając ją sobie. Przekazując jak schedę – z ojca na syna. 

W podaniu tym mowa jest o tatarskiej księżniczce, która podróżowała po tej ziemi z orszakiem i zatrzymała się na odpoczynek w drodze, w Środzie Śląskiej. Mieszkańcy osady wpadli na pomysł, żeby nocą napaść na podróżnych i ograbić ich z kosztowności. I jak postanowili, tak uczynili. Wymordowano wówczas prawie wszystkich tatarów, którzy przebywali w mieście. Księżniczkę również. Jak się potem okazało, było ona żoną samego Chana. Z pogromu tego uciec udało się dwórkom księżniczki. Było ich podobno dwie. Szczęśliwie ocalone powróciły do swojego władcy aby donieść mu o nieszczęściu jakie go spotkało. Według legendy Chan ogromnie się zeźlił. To wtedy wyruszyć miał na pierwszą wyprawę na Śląsk. Targany chęcią zemsty palił po drodze polskie miasta i wsie. Dopadł śląskiego księcia pod Legnicą i odrąbał mu głowę. Następnie ruszył na Środę Śląską, żeby dopaść głównych winowajców. Mieszkańcy tej osady jednak dowiedzieli się o tym i zorganizowali linię obrony. Podobnie jak za pierwszym razem i teraz posunęli się do podstępu. Wpuścili do miasta Tatarów, ale przyjmować ich kazali młodym i pięknych dziewczętom. Reszta mieszczuchów pochowała się w piwnicach i siedziała cicho. Przystrojone świątecznie panny zalotnie uśmiechały się to Azjatów podając im napitek i jadło. Wina im nikt nie żałował, więc szybko wszyscy stali się miękcy w nogach. Popili się na umór i posnęli przy stołach. Wtedy to średzianie powyłazili ze swoich kryjówek i napadli na Tatarów po raz drugi. Krew lała się strumieniami po ulicach miasta. Wybili wszystkich, co do jednego. Potem przez wiele lat w ratuszu średzkim wystawiany był na pokaz kaftan zamordowanej w mieście tatarskiej księżniczki, którą pochowano podobno w jego podziemiach. 

Skarb tym razem tatarski

Według tej legendy, pierwszy najazd tatarski na Śląsk został zorganizowany dlatego, że średzianie tak wówczas nabroili. Księżniczka została obrabowana, ponieważ wiozła ze sobą skarby, których nie ukrywała. Klejnoty, monety, stroje. Opowiadanie sugeruje, że podczas napaści Azjatów na Środę Śląską, to oni zostali pobici a nie mieszkańcy osady. To zupełnie inna historia od tej, którą oficjalnie wprowadzono do szkół. Wiemy przecież, że najazdy te miały podstawy głównie w biedzie, ponieważ to głód ściągał hordy do Europy. Tatarska księżniczka nie mogła być żoną Chana, bo to był Mongoł, a nie Tatar. Ludy te stanowiły odrębne nacje. Nawet religijnie byli różni. Tatarzy budowali meczety a Mongołowie buddyjskie przybytki. Jednak prawdą jest, że hordy mongolskie składały się z wielu narodów, również z Tatarów. Domniema się też, że zanim Mongołowie wyruszyli na pierwszą swoją wyprawę na Śląsk w 1241 roku, najpierw badali teren, który chcieli rabować. Były więc wysyłane na te ziemie ekspedycje badawcze. Księżniczka z legendy mogłaby być po prostu kobietą wodza takiej właśnie wyprawy. Wystrojona na bogato jak najbardziej pasowała do opisu, który przetrwał w podaniu. Czy wiozła ze sobą klejnoty, które znaleziono na ulicy Daszyńskiego? Koronę, pierścienie i inne ozdoby? Myślałam o tym, gdy czytałam o niezwykłości owego królewskiego nakrycia głowy, który nie znajduje analogii w innych znanych europejskich z tego okresu i jej wyjątkowość co niektórych, bardziej kumatych mędrców naszych czasów zadziwia i nawet zastanawia. Do tego jeszcze dochodzi historia napaści na Środę Śląską. Tatarzy wtedy spalili osadę do ostatniej chałupy. I nie średzianie byli wówczas zwycięzcami ale Azjaci. Jednak czy możemy w stu procentach stwierdzić, że tylko raz miejscowość ta była brana na celownik? Może legendarne opowiadanie mówi o wydarzeniu, które miało miejsce wcześniej? Poza spisanymi tak mądrze kartami dziejów? Niewielki oddział zwiadowczy, zdezorientowany a potem spojony winem mógł zostać rozgromiony przez mieszczan bez problemu.

Musimy przyjąć, że naprawdę wiemy niewiele

Potrzeba nam takiej pokory. Nauka jest bardzo pyszna w każdej ze swoich dziedzin. Teolodzy mówią, że wiedzą jaki jest Bóg i czego od nas oczekuje. Medycyna pyszni się tym, że potrafi w „pięć minut” stworzyć szczepionkę na całkiem nowego i nieznanego wirusa. Natomiast historycy bazują jedynie na na dowodach, co jest zresztą bardzo dobrą drogą dedukcji. Gdyby jeszcze tylko przyjęli, że nie jedyną, byłoby wówczas znacznie ciekawiej. 

Skarb Średzki

Nie wyrzucam tej legendy z dziejów mojego miasta do worka z bajkami. Uważam bowiem, że skoro opowiadano ją od tak wielu wieków i ona przetrwała, to nie może być nic nie watra. Nie wykluczam też, że skarb znaleziony w piwnicach średniowiecznego domu nie jest związany z tym podaniem. Trzeba pamiętać, że osada ta była od samego początku swojego istnienia napiętnowana handlem. Przyjeżdżali tu ludzie w wielu stron świata. Przybycie bogaczy z Azji zapewne też aż tak bardzo nikogo nie dziwiło. Legenda zaczyna się od słów „W XIII wieku w Środzie Śląskiej zatrzymała się tatarska księżniczka…” Nie dopisano, że to było dziwne, że nigdy wcześniej nikt nie widział tam skośnookich bogaczy z Azji. 

Lubię przyglądać się legendom. Nie przekreślam ich nigdy. Są łącznikami w dziejach między tym co wiemy, a tym czego nie wiemy. Te treści są jak mutanty. W połowie to prawda a w połowie baśnie. Bardzo podoba mi się historia Mojżesza, który na 650 lat ukrył skarb w swojej piwnicy, ale i wyobrażam sobie tatarską księżniczkę, którą oskubano w Środzie, a klejnoty z jej skarbca ukryto w podziemiach jednego z domów. Potem po raz trzeci, zaraz po bitwie pod Legnicą przybyli tam Tatarzy. Wkurzeni do bólu po zabiciu księżniczki i wykończeniu oddziału zwiadowców. Wybili wszystkich i o skarbie nie miał już kto pamiętać. Nowy dom powstał na miejscu tego, pod którym ukryto klejnoty. Później, nie aż tak wiele lat naprzód (bo to tylko jeden wiek dzieli obie historie) wprowadził się tam Mojżesz i teraz wszystko, cała ta historia przylgnęła do niego, a i na to nie patrzy się z całkowitą pewnością. Nikt mi nie powie, że taka wersja wydarzeń jest niemożliwa tylko dlatego, że nie opisano jej we właściwym czasie …

 

 

 

 

 

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
80
OK
29
Kocham to!
11
Nie mam pewności
1
Takie sobie
2
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments

[…] Frankenthal zostaje pojmany przez Gestapo i osadzony w obozie zagłady w Oświęcimiu pod zarzutem udzielania pomocy Żydom. Być może jego aresztowanie było wynikiem rozkazu, jaki wydał Adolf Eichmann, o którego to […]

Kategoria:Historyczny

0 %