STARA DROGA. Na topolowym szlaku…
Stara droga na Dolnym Śląsku – nawet jeżeli wygląda nędznie i przypomina miedzę – może być szlakiem liczącym sobie setki lat. Taka trasa to zabytek. Jest ich na tej ziemi mnóstwo. Ostatnimi czasy przerabia się co niektóre z nich na szlaki rowerowe. Jednak wiele jeszcze nie zostało wskrzeszonych.
Stara droga
Znam je w swojej okolicy wszystkie. Te, którymi mogę poruszać się pieszo i na rowerze i takie, którymi już nie da się w żaden sposób wędrować. Ostatnio urodziła się we mnie taka pasja, żeby sukcesywnie przemierzać takie właśnie szlaki. Te, po których już nikt nie chodzi od bardzo wielu lat. Taka stara droga zarasta dziką roślinnością. Staje się niedrożna całkowicie albo tylko w niektórych porach roku. I wówczas taki odcinek dawnego, ważnego łącznika między dwiema miejscowościami okazuje się dzikim szlakiem, którego pokonanie nie jest łatwe. Niesamowite jak dzisiejszy Dolny Śląsk potrafi dostarczać mi najlepszej jakości wrażeń. Nie koniecznie muszę kupować biletu do Brazylii, żeby zafundować sobie przedzieranie się przez dżunglę. Prawdziwie potrafię korzystać tu z darów dolnośląskich i naprawdę dobrze się bawić. Atrakcje tej ziemi wydają się mi być niewyczerpane. Nie muszę mieć towarzystwa, pieniędzy i i super pojazdu żeby przeżywać przygody. Wystarczy mi leciwy ale sprawny rower, prowiant, porządne ubranie i stara droga…
Sama ze sobą
Na tym terenie Ligotkowym mnóstwo takich tras w polu. W większości są one drożne. Ścieżki krzyżują się i plotą między sobą, wijąc się między uprawami. Latem jest to cudny widok, późną jesienią jest już nieco gorzej – bo stara droga staje się rozjeżdżona przez ciągniki i kombajny. Jest wówczas bardzo nierówna i trudna dla roweru. Poza tym wieje tam, że prawie łeb urywa. Dokoła przestrzeń tak ogromna, że człowiek karleje przy tych wielkościach. Samotnym być w takim miejscu, samemu tylko – to jakby stać się ziarenkiem piasku, które przenosi wiatr. Tam można usłyszeć Boga. Zrozumieć przyrodę. Oswoić lęk. Każdy. Ten przed naturą, przed samotnością, przez słabością, przed ciemnością, przed covidem. Człowiek powinien nauczyć się być sam w każdych okolicznościach – to może się przydać w krytycznych momentach życia. Dobrze jest umieć też obywać się bez pewnych rzeczy. Potrafić wędrować nawet wtedy, kiedy coś w drodze się posypie. Traktuję swoje samotne wędrowanie w terenie jak ćwiczenia. Po swojemu, we własnym zakresie hartuję psychikę i ciało. Idę tam, gdzie kobiety nie chodzą bez obstawy.
O zającach oszołomach
Na środku tego terenu leży bajeczna Ligotka. Od niej rozchodzą się licznie i promieniście drogi do dziś tylko gruntowe. Dawniej wszystkie je obsadzono topolami. Po wojnie były one już naprawdę duże. Pamiętam je od czasów dzieciństwa – zainfekowane jemiołą. Teraz wiele z nich zniknęło. Tempo usuwania ich stało się zawrotne. Teren ten bardzo stracił na urodzie, kiedy drzewa te zniknęły z alej. Z Ligotki dojechać porządnym gościńcem można do Dębic, Proszkowa, Ogrodnicy, Bukówka i Wrocisławic. Dodatkowo trasy te plączą się na polu między sobą i tak na przykład ligotkowym polem można dotrzeć szybko z Dębic do Bukówka nie przechodzą obok dawnej stacji kolejowej. Oczywiście, że teren też jest całkowicie poza światem. Po polach biegają dziki. Wyglądają jak ogromne psy podczas szalonego wyścigu. Sarny gromadzą się w przeogromne stada. Na miedzach od czasu do czasu starszą bażanty. Jak się trafi na taką zlęknioną dziką kurę, która zrywa się do ucieczki jak szalona – można na zawał zejść. Czasami zając się pojawi na drodze. Niekiedy śpi i wówczas można go prawdziwie zaskoczyć. Żaden szarak, odpoczywający późną jesienią na krzaczastej miedzy nie spodziewa się tam człowieka, jeżeli akurat w okolicy nie odbywa się polowanie. Tak więc sama nie jednemu już zającowi nadepnęłam na ucho i niejeden już zając próbował mnie przewrócić wpadając pod koła mojego roweru. A wszystko to ramach niezorganizowanej ucieczki poprzedzonej zaskoczeniem.
Stara droga z Dębic do Bukówka
Tam, na tym terenie jechałam piękną drogą z Młyńskiej Góry przy Dębicach. Trasa ta krzyżuje się w pewnym monecie z drogę z Ligotki do Wrocisławic. I tam, na tej krzyżówce gościniec topolowy prowadzi dalej, prosto do Bukówka. Latem szlak ten był całkowicie oszalały z zieleni. Nie brakowało w tym roku ani słońca ani wody, więc flora tam dokazywała ponad zwyczajność, nadrabiając lata suszy. Nawet nie próbowałam wówczas wejść na tę drogę z małym psem i rowerem. Frutek utonąłby w tamtejszych trawach, a ja nie byłabym w stanie aż tak długo nieść swojej maszyny. Zjadłyby nas tam komary i kleszcze. Czekałam więc do jesieni, tęsknie spoglądając na tę trasę ilekroć tamtędy przejeżdżałam, mijając asfaltem Bukówek. Aż w końcu nadszedł czas.
Wichrowe pagórki
To był piękny jesienny, pogodny dzień, jednak wśród tych wzgórz ligotkowych wiatr potrafi wytargać. Zrobiłam sobie dzień dziecka i wybrałam się w drogę wprawdzie ubrana na cebulkę, ale bez push upa, jako że zapragnęłam jeszcze większej wolności. Tak mi cycki zmarzły, że brak słów. Zdecydowanie brakowało mi stanika i jeszcze jednej dodatkowej warstwy ubrań. Dałam się zwieźć niebieskiemu niebu i wesołemu słońcu, które towarzyszyły mi, kiedy wyruszałam na szlak. Związałam się w pasie zapasową Frutkową smyczą, która została w koszu. Na głowę zaciągnęłam kaptur. Od razu zrobiło się cieplej. Spojrzałam na ten od lat nieużywany odcinek drogi ze skrzyżowania między Dębicami, Wrocisławicami, Ligotką a Bukówkiem. Sam busz. Topole wskazywały drogę jak w mordę strzelił do Bukówka, a na niej dżungla dolnośląska. To tędy prowadził mnie los. Niedługi ale trudny kawałek drogi, który na starych mapach istnieje w niezmienianej linii od XIX stulecia. Nie posiadam dostępu do kart starszych, żeby sprawdzić jeszcze bardziej wstecz, ale czuję, że trasa ta może pamiętać znacznie więcej. Rzuciłam wzrokiem przed siebie. Suche konary topoli, które chyba już są w większości martwe, wiszą nad ścieżką i wyglądają groźnie, zawłaszcza że taki wiatr szalał. Musiałam uważać, żeby nie oberwać.
Stara droga wśród pól
Szlak jest zarośnięty różnościami, jednak na szczęście najmniej było tam dzikich jeżyn. Przez takie poletka jestem zmuszona przenosić rower. Nie za wiele też zastałam tam dzikiej róży. Głownie była to trawa, już o tej porze nie wysoka i jeszcze ciągle groźnie parzące pokrzywy. Inne niskie rośliny nie bardzo są mi znane. Dokoła głogi. Podobnie jak róże – barwiące krajobraz. Namierzyłam też kilka krzaków z różowymi, mięsistymi owocami, które przypominają kwiaty. Były takie momenty, kiedy powątpiewałam w to czy uda mi się przejść całą długość alei. Ta stara droga naprawdę nie jest używana zbyt często. Spoglądałam wtedy na pole. Było sucho, więc pociągnikowe ścieżki mogłyby uratować sytuację. Dałoby się nimi maszerować i nawet jechać rowerem. Jednak mnie nie o to szło, żeby dojść do celu, ale o to, aby dotrzeć tam tym leciwym szlakiem. Nie dawałam więc na wygraną i nie zbaczałam z obranego toru. Czasami przystawałam, żeby zrobić fotografie, a niekiedy po to, aby posłuchać przestrzeni. Po polu grasowało ogromne ptaszysko. Przyczajało się na roli i trwało bez ruchu. Potem zrywało się do lotu z sygnałami akustycznymi. Było w tym coś przerażającego i hipnotyzującego. Ptak śledził moją wędrówkę. Krążył wokół. On przyglądał się mnie, która znalazła się w jego łowieckim rewirze, a ja patrzyłam na niego. Wiedziałam, że go denerwuję. On był u siebie, a ja bawiłam się w intruza.
Instynkty
Kiedy jest się na takim morzu pól, można usłyszeć dziwne rzeczy. Dochodziły mnie radosne śmiechy dzieci. Warkot, jakby pociągu. Jakiś pisk z oddali. Wiatr niesie odgłosy z tak daleka, że nie jestem w stanie zlokalizować kierunków jak również właściwie ocenić czym naprawdę są te dźwięki. W takiej drodze człowiek głównie nasłuchuje i rozgląda się. Nawet nie koniecznie trzeba się tego uczyć czy przypominać. W samotności i tak daleko od miasta wszystkie pierwotne zachowania same wychodzą z inicjatywą. Człowiek samoistnie obserwuje wszystko to co go otacza, choć nie ma tam tłumów, samochodów czy innych cywilizacyjnych rozpraszaczy. Instynkty zaczynają działać, pomimo, że na co dzień są leniwe. Reaguje się na każdy dźwięk. Na zapachy, które pojawiają się w drodze.
Oczy biegną ku górze, żeby ocenić kondycję gałęzi, pod którymi się maszeruje. Spogląda się na słońce, żeby sprawdzić jak jest wysoko i ile jeszcze czasu zostało do zmroku. Zwraca się uwagę na to, po czym się stąpa, bo być może ktoś bawi się na tym terenie w kłusownika i ustawił tu wnyki. Dobrze jest się rozglądać, wyłapywać punkty orientacyjne w okolicy, które pomagają ustalić, czy się nie błądzi. Nawet rower trzeba nauczyć się stawiać tak, żeby wiatr go nie przewracał, nie uszkodził i nie sprawił, że nie będzie na czym do domu wrócić.
W takiej samotnej drodze uwaga skupiona jest na zupełnie czymś innym niż na co dzień. Cała ludzka natura natychmiast zauważa, że okoliczności się zmieniły i teraz trzeba przetrwać.
Dziki czarny bez
Stara droga, zarośnięta i miejscami trudna – potrafi rozgrzać. Wysiłek fizyczny całkowicie wyeliminował problem chłodu. Dodatkowo prowadziłam, a czasem niosłam swój rower. Wszystkiemu temu towarzyszyła świadomość, że nie wiem co będzie dalej.
Do końca było niewiadome, czy uda mi się dopiąć celu. W pewnym momencie zauważyłam, że trasa zrobiła się szersza. Na poboczu wyrosły przede mną dzikie bzy. One często sygnalizują, że ich korzenie zapuszczone zostały w ruinach. Zatrzymałam się i zaczęłam przyglądać się ziemi. Przy czarnym bzie cegły i kawałki betonu. Strzępy muru zlepione zaprawą. W jednym miejscu – jakiś ogrodowy skalniak. Taka roślina nie rośnie dziko.
Potem, już w domu sprawdzałam na starej mapie, czy kiedyś stała tam jakaś budowla, jednak karty o tym milczą. Być może więc to tylko gruz wywieziony tu w ramach odpadów. Stamtąd już blisko do Bukówka. Widać kościelne wieże i zabudowania. Dużo czasu zabrała mi ta nieużywana stara droga. Dawnej zapewne jeździły nią wozy zaprzęgnięte w konie. Ten łącznik był potrzebny. To ogromny skrót między najbliższymi miejscowościami.
Teraz świat tak jest ukształtowany, że do podróżowania potrzebny jest głównie asfalt. Można nadrobić drogi na rzecz wygody. Dla wszystkich dostępne samochody zmieniły świat. Dawniej jednak, jeszcze niecały wiek temu ta stara droga była niezbędna. Oszczędzało się na niej czas i energię. Między wioskami toczyło się życie, które wymagało szybkiej i sprawnej łączności. W Ligotce znajdował się młyn, podobnie jak w Dębicach. Ludzie prowadzili między sobą interesy. Te wszystkie wąskie gruntowe dróżki były tym, czym teraz są asfaltowe szosy. Dziś jednak tylko czasami zabłądzi tam taki samotny wędrowiec jak ja, żeby stara droga mogła obudzić się na chwilę ze snu, który już tak długo trwa…
,świetnie napisane, brawo …..jest magia i czar……przenosi mnie jakby w inny czas, inny świat. Tamten świat został zastąpiony/zniszczony/wyparty przez rewolucje techniczno-przemysłową, konsumpcyjną etc. Mając stara mapę z ukrytymi skarbami jakze je dziś znaleźć? Jak orientować sie wedle takich dróg i ich rozstajów, okazałych drzew, kapliczek., cmentarzy, dworków, które stałe przez stulecia tam gdzie ZAWSZE….tamten świat zaczął zanikać mniej wiecej po I wojnie światowej i np.w Polsce jeszcze w dużej mierze istniał w latach 50tych czy 60-tych XX w. Dziś już pewnie w 90-95 procentach nie istnieje, szczególnie poza zabytkowymi miastami. I juz nie wróci…..dlatego z nostalgią wędrujesz po starej drodze….choc juz turkotu wozów i parskania koni na nie nie słychać ….serdeczności
Znam tą drogę bardzo dobrze, jako dziecko parę ładnych lat temu chodziłem tam na czereśnie, które rosły bliżej Dębicy. Wszystkie te ścieżki wokół Ligotki mi są bardzo dobrze znane.
Wracając do samej Ligotki z tęsknotą wspominam czasy gdy sławetny staw przechodził swoje lata świetności i wiele osób z sąsiednich miejscowości ochoczo tam przyjeżdżało wypocząć.