Niekomercyjny

SZLAK ŚWIĘTEGO JAKUBA. Droga pełna duchów

Szlak świętego Jakuba to droga do grobu jednego z dwunastu. Kawałki tej trasy łączą się ze sobą na całym Starym Kontynencie. To sieć dróg, ścieżek rowerowych, asfaltowych jezdni, gościńców, duktów i traktów, które prowadzą na koniec Ziemi, czyli do Cabo Finisterre…

Zapytacie co to ma wspólnego z Dolnym Śląskiem, któremu tu od lat się poświęcamy? Byłoby to bardzo zasadne pytanie, na które nie bałabym się odpowiedzieć. Szlak świętego Jakuba nieustannie przecina moje dolnośląskie trasy, choć nigdy nie paradowałam taką drogą w celach pielgrzymkowych. Na tej ziemi mamy sporo oznaczonych muszlą dróg. Zauważam je, ale nie traktuję wyjątkowo. Z mojego miasta często wyjeżdżam po tym szlaku, ponieważ innej drogi nie ma. Jak widzicie, nie specjalnie zajmuje mnie historia Jakuba apostoła, a jednak coś skłoniło mnie, aby dziś podjąć ten temat…

Szlak świętego Jakuba

Zanim przejdę do sedna sprawy, w telegraficznym skrócie napiszę o tej drodze dla pielgrzymów. Żeby była jasność o czym jest tu mowa. Myślę, że wielu z Was zna ten temat bardzo dobrze, ale sądzę również, że wielu nie ma o nim pojęcia. Dlatego też pokrótce naświetlę sprawę.

Na szlaku tym muszla jest drogowskazem.

Szlak świętego Jakuba

Prowadzi on do grobu apostoła Jakuba, który znajduje się w Santiago de Compostela. Drogę tę UNESCO wpisało na swoją listę, a pielgrzymi pokonują ją od ponad dziesięciu wieków.

Jakub apostoł

Tradycyjnie powinno się zacząć pielgrzymować od własnego domu, przeważnie na piechotę. W taką drogę wyrusza się na własną rękę. Nie jest to pielgrzymka zorganizowana, tak jak bywa to u nas, do tak zwanych – miejsc świętych. Każdy idzie jak chce i kiedy chce. Odpoczywa tak długo, jak tego potrzebuje. Podróż nie zamyka się w żadnych ograniczeniach czasowych. To droga dla wierzących i niewierzących. Dla ludzi wszystkich narodowości. Idzie się tam w poszukiwaniu Boskiego wsparcia, albo po to tylko, żeby popatrzeć na cudne pejzaże w tamtych rejonach Hiszpanii. Przemierza się ten szlak również dlatego, że to wielka przygoda jest po prostu.

Ostatnim punktem trasy jest Cabo Finisterre. Dawnymi czasy pielgrzymi zdejmowali tam z siebie zużyte na szlaku ubrania i obuwie celem spalenia. Ogień i trudy przebytej drogi oczyszczały ich zmęczone ciała i spragnione wewnętrznego spokoju umysły.

Cabo Finisterre
Cabo Finisterre

Cabo Finisterre to półwysep w zachodniej Galicji, w Hiszpanii. Mówiono o nim, że jest najbardziej wysuniętym punktem na zachód w Hiszpanii, ale to nie jest prawda. Mówiono również, że jest on najdalej na zachód wysuniętym punktem kontynentu, ale to też jest błędna informacja. Nie mniej tego jest to miejsce szczególne. Nazywane końcem świata. Czyżby starożytni uważali, że to tutaj właśnie kończy się ziemia i dalej są już tylko smoki i potwory? Na to właśnie wygląda. Stojąc na wybrzeżu i patrząc na linię horyzontu można wyobrazić sobie, że woda i przestrzeń nigdzie się nie kończą. Cabo Finisterre stanowi ostatni punkt na szlaku Jakuba Apostoła ( Camino de Santiago). To również miejsce kilku krwawych bitew morskich…

Cabo Finisterre
Cabo Finisterre

Stara droga dolnośląska

Dodam tylko, że powyższy tekst pochodzi z czasów, kiedy Ines odwiedziła grób Jakuba. Ja nie miałam takiego szczęścia, jednak znalazłam sobie własny kawałek tego szlaku i mogiłę, która przy nim się znajduje. Przy tej okazji, na wspomnianym kawałku słynnej trasy kilka razy zobaczyłam i usłyszałam rzeczy, których do dziś nie potrafię wyjaśnić. Przyznam, że nie od razu zabrałam się do dzielenia na blogu tymi przeżyciami. Musiałam je przetrawić. Może zabrzmi to dziwnie, ale nie byłam pewna i nadal nie jestem, czy powinnam Wam o tym opowiadać. W moim sercu zaląkł się strach. Nie wiem czym było to, co widziałam.

Szlak świętego Jakuba

Wszystko o czym tu napiszę zdarzyło się na starej drodze dolnośląskiej. To niedługi odcinek trasy pomiędzy Środą Śląską a Chwalimierzem. Przed długie lata ścieżka ta, choć oznaczona muszlą Jakuba, straszliwie zarosłą. Do tego stopnia, że przedzieranie się nią podobne było do wędrowania przez dżunglę.

Szlak świętego Jakuba

Zaniedbanie tej leciwej drogi sprawiało, że coraz mniej osób decydowało się na korzystanie z tego skrótu między miejscowościami. W ostatnich latach nawet mnie ciężko było przedzierać się tamtędy z objuczonym rowerem. Gęstwina sprawiała, że brakowało tam widoczności. Niekiedy z za zakrętu wyłaniał się ktoś przypadkiem napotkany, i atmosfera stawała się dziwnie nieprzyjemna. Trąciło wówczas niepewnością i zagrożeniem. Jednak pomimo wszystko korzystałam z tego przesmyku od zawsze. Droga biegnie przez pola i las, mija się przy niej ruiny starego młyna i opuszczony cmentarz. Wyschnięte stawy i nieistniejącą młynówkę oraz dom, który zniknął na tej trasie do ostatniej cegły jeszcze przed końcem II wojny światowej. Znam ten teren, ponieważ lustruję go od wielu lat, a to czego tam już nie widać, znajduję na mapach z XIX i XX wieku.

Szlak świętego Jakuba. Niewidzialny rower

Pierwszy raz przydarzyło mi się w tamtym miejscu coś niezwykłego wiele lat temu. Ines była wówczas jeszcze małą dziewczynką. Maszerowałyśmy wtedy tą trasą w biały dzień, kiedy minął nas szalony rowerzysta, którego – choć słychać wyraźnie – widać nie było wcale. Tę historię bardzo drobiazgowo opisałam w opowiadaniu ZJAWISKA PARANORMALNE, nie będę więc robić tego po raz drugi. Jeżeli chcecie poznać szczegóły tamtego wydarzenia, klikajcie w pomarańczowy napis, a w tej treści idziemy dalej…

Szlak świętego Jakuba

Później doszły do mnie relacje innego człowieka, który na tym kawałku szlaku Jakuba również usłyszał pędzący, niewidoczny rower, jednak nie drążyłam tematu. Minęło już tak dużo czasu, więc sprawę uznałam za zamkniętą. Od tamtej pory tyle razu przemierzałam ten kawałek polnej trasy i niczego ani nie widziałam ani nie słyszałam. Jednak jakiś czas temu, zdaje się że tej wiosny, wybrałyśmy się z Ines na piesze wędrowanie z psem z naszego miasta do pałacu w Chwalimierzu. Oczywiście tradycyjnie wybrałyśmy szlak świętego Jakuba wijący się między polami na tym totalnym odludziu. Wtedy już droga ta leciwa została odkrzaczona i pamiętam jak wpadałam w zachwyty, kiedy na nią patrzyłam, że ktoś zajął się tym szlakiem w taki sposób. Po tym odcinku szlaku z miasta do wsi, który otacza ziemia uprawna, mija się wąską stróżkę wody, która wpada do Średzianki a potem zaczyna się las. Weszłyśmy obie w ten zakręt. Rozmawiałyśmy żywo. To był bardzo piękny, pogodny dzień. Nie pamiętam tematu dyskusji, choć zwykle podobne rzeczy rejestruję, wówczas jednak pamięć totalnie mnie opuściła…

Szlak świętego Jakuba

Stare auto w lesie

W pewnym momencie, już w lesie, między drzewami zobaczyłam samochód. To było jakieś stare auto, kanciaste w kształcie. Nie mam pojęcia jakie. Choć odległość była spora, zauważyłam, że ma takie małe trójkątne szybki w oknach od strony kierowcy, a więc i pasażera również. Pamiętam takie z czasów, kiedy byłam mała i jeździłam z rodzicami naszym autem. Trójkąty można było uchylać, żeby przewietrzyć samochód. Dzisiaj nie ma już czegoś podobnego, więc od pierwszej chwili pomyślałam, że ktoś wypieprzył w las jakiegoś leciwego grata żeby się go pozbyć, tyle że pojąc nie mogłam, jak udało mu się go wciągnąć tak głęboko w las? Przecież tam nie ma żadnej drogi! Wtedy zapadło milczenie. Nic nie mówiłam do Ines tylko w skupieniu gapiłam się na zauważony obiekt. Trwało to minutę, może dwie. Cały czas maszerowałyśmy. Po kilkunastu krokach obraz zaczął się rozmazywać. Kształt powoli rozpływał się i w pewnym momencie całkiem zniknął. Byłam oszołomiona. Pomyślałam, że miałam przywidzenie i od razu z ulgą zwierzyłam się Ines. Uśmiechając się przy tym, mówiłam – Widziałam auto w tym lesie i na poważnie zastanawiałam się, jak ktoś go tam zatargał. Ona spojrzała na mnie, z lekka pobladła i mówi – Ja też…

Obie w tym samym czasie, w tym samym miejscu, jednocześnie, widziałyśmy ten sam samochód, który wyglądał identycznie dla nas obu i którego tam nie było. Szczerze wolałabym widzieć go solo, wówczas powiedziałabym tylko, że to przywidzenie, jednak w tandemie z córką wyjaśnienie to stało się mało wydajne. Pomiędzy miejscem, gdzie kilkanaście lat temu na tej drodze minął nas pędzący, niewidoczny rower…

Szlak świętego Jakuba

… a punktem, w którym zlokalizowałyśmy auto jest najwyżej kilkadziesiąt metrów. Samochód znajdował się na terenie lasu, gdzie bardzo żywo rozrósł się bluszcz. Nigdzie więcej go nie ma, jak tylko tam. Lustrowałam ten obszar na mapach sprzed wieków, mając nadzieję złapać jakiś trop związany z tym właśnie punktem, ale niestety – zero śladów jakiejkolwiek „brzytwy” dziejowej, której mogłabym się uchwycić.

Chłopiec w kaszkiecie

Tego lata wracałam tamtą drogą z wyprawy do chwalimierskiego lasu. Była niedziela, piękny, bardzo gorący, słoneczny dzień. Wywiozłam Frutkowskiego w teren, żeby sobie „chłopak” po lesie i polnych drogach pobiegał. Wracaliśmy tym skrótem jadąc z wioski do mojego miasta.

Szlak świętego Jakuba

Niedługo po tym, jak po lewej minęliśmy ruiny starego młyna, i rozstaje dróg, na których rośnie leciwy już, wielki dąb, weszliśmy w tę część trasy, gdzie miejsce miała nasza wcześniejsza przygoda z samochodem. Z lewej bluszcz, a przed nami wąska rzeczka. Zaraz potem szlak świętego Jakuba już między polami. I w tym właśnie miejscu, z pól wyłonił się ten chłopiec. Szedł starą drogą ze Środy Śląskiej do Chwalimierza. Pamiętam, że kiedy go zobaczyłam z daleka, jak wchodzi do lasu, moja uwaga skupiła się całkowicie na nim. Nie ma się co dziwić, to był jedyny poruszający się punk w zasięgu mojego wzroku. I pamiętam jeszcze jak mi się dziwnie wtedy zrobiło. Jakby wszystko stało się wolniejsze. Moje nogi ciężkie, ruchy niemrawe, leniwe, głowa otumaniona. Uszy mi się pozatykały jakbym w górach była. Patrzyłam na tego chłopca, a on szedł w moją stronę. Prowadził rower. Taki ogromny, męski, z ramą. Ciężka maszyna. Podobną miała moja babcia, tylko, że damkę. Ręce miał wysoko położone na kierownicy. Ile mógł mieć lat? Nie znam się na dzieciach, choć swoje wychowałam, ale to było tak dawno, że nie pamiętam…

Szlak świętego Jakuba

Może siedem? Tak, mógł mieć siedem lat. Mój mózg przetwarzał te informacje bardzo powoli ale z uporem maniaka. Siedem? Boże, przecież to małe dziecko! Skąd ono samo w lesie? Nasze położenie zaczęło nas przybliżać. Dzieciak był na tyle blisko, że mogłam przyjrzeć się jak wygląda. Miał na sobie coś na wzór kubraczka. Takiej marynarki, ale jakby za małej. Co ja mówię! Z całą pewnością była kusa. Rękawy za krótkie, a jedyny guzik na środku ledwie się trzymał ubrania, tak obie strony wdzianka były naciągnięte. Nie wiem jakie miał portki i buty, bo czas już na to nie pozwolił, żeby się przyglądać. Jedynie czapka zwróciła moją uwagę. Miał na głowie kaszkiet. Nie pamiętam koloru, ale z całą pewnością ciemny.

Szlak świętego Jakuba. Co to było?

Na miłość boską! Było gorąco, że pot lał się po plecach, kto tak dzieciaka ubrał w taki upał? Chłopiec był już blisko, kiedy Frutkowski zatrzymał się na drodze. Dotąd biegał ochoczo, aż nagle stracił werwę. Spojrzałam na psa. Przywarował i cały drżał. W tym momencie chłopczyk nas mijał. Nawet na mnie nie spojrzał. Patrzył przed siebie, jakby mnie tam nie było. Pomyślałam wtedy, że coś jest nie halo. Nie mógł mnie nie zauważyć. To były dosłownie sekundy. Kiedy zaczął się oddalać, podjęłam decyzję natychmiastowej ewakuacji. Postawiłam maszynę na nóżce, schwytałam na ręce psa, wsadziłam go do kosza i przełożyłam nogę przez ramę. Zanim ruszyłam, obróciłam się jeszcze. Zobaczyłam jak dzieciak znika za zakrętem. Jechał na tym wielkim rowerze na stojąco, z jedną nogą pod ramą. Był za mały, żeby na niego usiąść. Grabiarka klekotała straszliwie, tak że nawet z tamtej odległości było ją słychać…

Czułam się już wówczas mniej otumaniona. Wróciła mi zdolność szybkich reakcji i sprawnego myślenia. Jakbym obudziła się ze snu, w którym pływałam w wodzie. Wyjechałam z lasu i zaczęłam analizować sytuację. Może w stadninie w Chwalimierzu urządzili jakiś piknik dla dzieci w klimatach z ubiegłego wieku? Jednak nawet gdyby tak było (a nie było), to taki malec sam w lesie to nietypowy widok. Nie mogłam ogarnąć tego, co widziałam. O co chodzi? Co to było?

Jeszcze tego samego dnia zebrałam się na rozmowę z Ines. Długo wisiałyśmy na telefonie. Opowiedziałam jej tę sytuację i obiecałam sobie, że napiszę o tym wpis. Jednak jakoś nie mogłam się zebrać. Nie rozumiałam tego, co widziałam. Napawało mnie to niepokojem. Czekałam więc. Bardzo chciałam powrócić tam bez Frutka, wieczorem, żeby pobyć samą w tym miejscu, ale Ines mi zabroniła. Musiałam przysięgać, że nie pojadę tam więcej. No więc obiecałam i wszystko się wyciszyło.

Szlak świętego Jakuba

Dzisiaj jednak był dobry dzień, żeby powrócić do tematu. Wypuściłam się na tę trasę bez Frutkowskiego i nikomu nie zwierzałam się ze swoich planów. Zrobiłam fotografie, które bez mojego opowiadania nie mają najmniejszej wartości. Zrobiłam też gruntowną lustrację tego terenu po raz kolejny. Namierzyłam niewidzialne punkty na tej trasie, gdzie historia również upomina się o swoje pięć minut. Ale o tym już w kolejnym opowiadaniu

Potrzebuję chwili, żeby go napisać. Poczekacie?

Artykuł zawiera autoreklamę

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
205
OK
46
Kocham to!
18
Nie mam pewności
7
Takie sobie
0
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Małgorzata

Czekam na ciąg dalszy.

Michal

ciarki przechodza po plecach

Roman

Znam dobrze tę drogę ze Środy do Chwalimierza. Ongiś, gdy mieszkałem w tym mieście, na Kościuszki, w latach 70. ub. w. codziennie tamtędy biegałem. Było to wtedy normalna polna i, częściowo leśna, droga, którą rolnicy dojeżdżali do swych pól. Po latach mocno zarosła. Oczywiście, żadnego szlaku Jakuba tam nie było. W tym wieku parę razy ją przejeżdżałem rowerem, a nawet przebywałem na nartach gdy było dużo śniegu. Żadnych duchów nigdy nie spotkałem. Ba, nawet nikogo nie widywałem. Chyba tylko raz, w latach 70. pewnej bezśnieżnej zimy, przed Bożym Narodzeniem spotkałem jegomościa ciągnącego choinkę z lasu. Znałem go, był zresztą nauczycielem. On mnie raczej nie. Takie moje wspomnienie tego odcinka szlaku;)

[…] niesamowite przeżycie. Już od rana na to czekałam, bo babcia Frania obiecała mi, że wieczorem będziemy wywoływać duchy. Do tych eksperymentów z zaświatami najlepiej nadawały się wieczory zimowe. W piecu palił się […]

Kategoria:Niekomercyjny

0 %