TAJEMNICZY ZAMEK. Ruiny na Wielisławce
Wielisławka to doskonałe miejsce na warownię. Wypiętrzenie pokaźnych rozmiarów, a u stóp jego ongiś bardzo ważna droga komunikacyjna tamtych czasów, Bolków – Legnica. Nie ma się więc co dziwić, że na tej skale w dwunastym stuleciu osiedlili się ludzie. Zbudowali tam gródek. Na samym szczycie góry…
Warownia była z prawdziwego zdarzenia. Drewniane palisady, brama i baszta. W centralnej jej części – spory majdan. Chałupy strzechą kryte, dwór Pana, wojowie z mieczami u pasa i wiaty dla koni. Wszystko to niedaleko dzisiejszej Sędziszowej na Dolnym Śląsku.
Życie w fortecy
Czasy były to niespokojne i brutalnie obchodziły się z ludźmi. Człowiek musiał się otaczać murami, fosami czy wałami, aby przeżyć. Tylko w takim miejscu można było mieć nadzieję na w miarę spokojnie przespaną noc i poranek w stanie ożywionym. Jednak jako punkt strategiczny, nie był gródek ten na tyle ważne, aby rozpisywać się o nim. Dlatego dziś nie wiemy, kto powołał go do istnienia na Wielisławce i kto pierwszym był w nim panem.
Wielisławka. Miejsce kultowe
Jako, że Wielisławka jest dość sporą górą i do tego z wulkaniczną przeszłością, nabrałam podejrzeń, że mogła też być miejscem kultu pradawnych bóstw. Mieszkańcy grodu, nawet jeżeli już legalnie byli chrześcijanami, wcale nie musieli tego akceptować. Mogli więc praktykować w tajemnicy przed światem obrządki swoich przodków, na wysokim wzniesieniu, które było również ich schronieniem. Z całą pewnością chcieliby, aby mieszkali z nimi ich bogowie. Poza tym, o ile nazwa góry przetrwała przez wieki, nienaruszona w rdzeniu, również ona podsuwa ważne informacje. Wielisławka. Dwa słowa, które mówią, że miejsce to miało być wielkiej sławy, lub też miało być miejscem oddawania chwały. A że nikt nie postawił tam świątyni chrześcijańskiej, można więc dawać ponosić się wyobraźni…
Tajemniczy zamek
O zamku na Wielisławce niemal niczego nie wiemy. Nikt o tej budowli nie napisał w czasach jej świetności, albo też żaden dokument się nie zachował. Warownia powstała około wieku po powołaniu do istnienia grodziska. Miejsce to jak widać planowało przetrwać i rozwijać się. Na wierzchołku Wielisławki jest wystarczająco dużo przestrzeni. Mogło tam z powodzeniem powstać sokole gniazdo na full wypas. Zamek, podzamcze, chaty, karczma, stajnia. Wszystko w ramach palisady, fosy i wałów. Strome podejście było ogromnym atutem dla poczucia bezpieczeństwa. Nasz tajemniczy zamek posiadał cysternę na wodę, murowaną basztę i otoczony był wysokim obwarowaniem. Być może zbyt wiele sobie obiecuję w wyobrażeniach o tej średniowiecznej fortecy, ale nie mogę wyjść z podziwu.
Warownia na wulkanie
Niesamowite jest jak wybudowano ten jakże tajemniczy zamek. Wykorzystywano materiał, który znajdował się na terenie góry. Nie jakieś tam równiutkie, czerwone cegiełki czy eleganckie bloki z piaskowca ale zastygła magma wulkaniczna. Sam żywioł.
Wykorzystywano naturalne właściwość terenu. Mury współpracowały ze stromymi stokami. Nie było nic między nimi. Za murem zamku od razu przepaść. Wszystko to, ta tytaniczna praca bez maszyn, bez architektów po studiach, bez komputerów i profesjonalnych obliczeń sprawiło, że na skale, na wysokości 369 m npm wyrosła warownia trudna do zdobycia w swoich czasach. Na terenie zamku toczyło się życie. Dowożono tam żywność, a wodę pozyskiwano z deszczu. Prawdziwy średniowieczny fenomen…
Zdobywanie twierdzy
Wchodziłam na Wielisławkę szlakiem poza szlakiem. Wdrapywałam się po stoku jak zwierzę na czterech łapach, trzymając się drzew, kamieni i gałęzi. Serce moje omal się nie zapaliło z wysiłku. Od tej strony góra musiała być niedostępna na maksa dla koni, wojów w zbrojach i dla maszyn oblężniczych.
Schodziłam z góry wygodnym szlakiem z innej strony. Tam, pod samym zamkiem, z baszty dosięgłaby mnie strzała z kuszy, zanim pomyślałabym o zdobywaniu zamczyska. Ten teren nie dawał wrogowi zbyt wielu szans na przejęcie twierdzy. Można było wziąć zamek jedynie oblężeniem i głodem, a to z całą pewnością nie stałoby się zbyt szybko. Tajemniczy zamek na Wielisławce to fenomenalny punkt obronny. Dlaczego więc przestał istnieć już w piętnastym stuleciu?
Tajemniczy zamek rabusiów
Podczas wojny z husytami zamek dostał się w ręce rabusiów. Nikt nie wie jak do tego doszło, że warownia zmieniła właściciela. Rycerze rabusie korzystali z okoliczności chaosu, który panował wówczas na tej ziemi, i robili co chcieli. Gospodarowali tam jednak chyba dość bezmyślnie, ponieważ niedługo po przejęciu zamczyska, został on zburzony. Wszystko to, cała ta historia, do której udało mi się dotrzeć, jest bardzo marna. Nasuwają się pytania, które pozostają bez odpowiedzi, że aż robi się smutno. Jak to się stało, że rabusie przejęli zamek? I jak to się stało, że został on zburzony?
Moja wersja wydarzeń
Najazdy Husytów czyniły spustoszenie na tej ziemi i napełniały lękiem wszelkie stworzenie. Życie ludzkie nie miało wartości. Wojna niosła śmierć. Szczyt Wielisławki był dla mieszkańców zamku jedyną szansą na przetrwanie. Mieli zamiar chronić się tam i bronić, i z całą pewnością dobrze się do tego szykowali. Zamek pełen był zapasów żywności. Stał się prawdziwym azylem. Przybyli do niego dobrze urodzeni, zaprzysiężeni rycerze, oferując pomoc w obronie fortecy, kiedy nadejdzie pora. Liczył się każdy miecz i każda strzała. Solidarność z obcymi rycerzami miała pomóc mieszkańcom szczytu Wielisławki. Wszyscy bowiem chcieli przetrwać. Pan na zamku zdecydował się otworzyć bramę…
Zdrajcy bez honoru
Coś poszło nie tak. Być może nowo przybyli za mocno panoszyli się po warowni i doszło do wewnętrznego konfliktu. Być może zdrajcy bez honoru, wyrżnęli w pień swoich gospodarzy, podrzynając im w nocy gardła i wyrzucili ich ciała za mur w urwisko, wilkom na pożarcie, a sami zaczęli rządzić po swojemu. Zapasy szybko zaczęły się topić. Wino zatruwało im umysł. Napadali na okoliczne wioski. Zasadzali się na szlakach i rabowali podróżnych. Aż ostatecznie skrzyknęli się woje z okolicy, a chłopi porwali w ręce kosy i sierpy. Ruszyli na górę i zaczęła się rzeź „niewiniątek”. Na koniec zamek podpalono i pozostawiono na pastwę czasu…
Organy Wielisławskie
Nikt już po tej akcji nie zapragnął podnieść go z upadku. Nigdy nie został odbudowany. Na placu podzamkowym widoczne są ruiny gospody. Na samym szczycie góry znajduje się niewielki fragment zamkowej baszty. W połowie XIX stulecia wybudowano tuż obok ruin zamkowych restaurację, jako że Wielisławka zaczęła robić karierę w branży turystycznej.
Wówczas też wykorzystano resztki zamkowej wieży , dobudowując do niej ściany. Tak powstał pawilon z pokojami dla gości. Turystów przyciągały tam głównie Organy Wielisławskie. Skały o pomarańczowej barwie, o słupowym kształcie, które są częścią góry. Odkrycie tej niezwykłej ściany jest skutkiem eksploatacji tamtejszego kamieniołomu.
Tajemniczy zamek dziś i po mojej śmierci
Dzisiaj jednak na wierzchołku tego wulkanu nie pozostało niemal nic z dawnych czasów. Ten tajemniczy zamek to jedynie kupa gruzu, która nie chce się do końca rozsypać. Gospoda i schronisko zniknęły zaraz po II wojnie światowej. Szczyt jest teraz cichy. Zero rabusiów, rycerzy i nawet turystów.
Można z niego podziwiać panoramę okolicy.
Miejsce nie jest zbyt zadbane. To stanowisko archeologiczne bez większych osiągnięć. Trawa po kolana. Busz krzaków i samosiejek. Głęboki dziury w ziemi.
Byłam zachwycona…
Ile piękna w Twojej opowieści…
Bardzo się cieszę, że moja opowieść się spodobała :)
Fajnie ale nie potrzeba nowych wersji wydarzeń skoro o tych autentycznych zachowały się choćby szczątkowe informacje. Pod koniec maja 1427 roku dotarła tu wyprawa husycka prowadzona przez Prokopa Gołego oraz jego brata a także Welika Kudelika. Pospieszne zebrane siły śląskie nie podjęły obrony Złotoryi i rozpierzchły się a samo miasto wpadło w ich ręce. Podobnie jak niewielka warownia na szczycie Wielisławki. Po rejzie husyckiej zamek przez pewien czas pozostał nieobsadzony zanim wprowadzili się tu rubritterzy. Około 1495 roku okoliczni możnowładcy zorganizowali przeciw nim karną ekspedycję (o chłopach z kosami i sierpami źródła milczą ;) ). Dalszy ciąg historii Wielisławki to II wojna światowa i dość niestworzone historie opowiadane przez hauptsturmführera Herberta Klose z wrocławskiego gestapo. Ale to temat na oddzielne opowiadanie. Pozdrawiam