PÓŁ GODZINY PRZED NAPAŚCIĄ. To wydarzyło się naprawdę
Znalazłam się w tym lesie zupełnie przypadkiem, pół godziny przed napaścią. Mężczyzna, którego tam spotkałam, niedługo potem próbował zrobić krzywdę dwóm kobietom, które przyszły do tego miejsca niedługo po mnie. Od samego początku – od chwili, gdy go tam zobaczyłam, do dziś – nie opuszcza mnie wrażenie, że to ja miałam być jego ofiarą…
Pamiętam tamten dzień. Wracałam z długiej rowerowej wyprawy z Frutkowskim w koszu. W Kadłubie miałam zamiar zjeżdżać już do domu, bo robiło się już późno. Wieczór zbliżał się wielkimi krokami, zrobiło się chłodniej i komary zaczynały ciąć. Jednak pomimo, że od rana pedałowałam, czułam niedosyt i jakoś tak oddalałam podświadomie powrót do domu. Wykombinowałam sobie więc tak, że owszem będę już wracać ale dłuższą trasą. Postanowiłam dojechać do drogi 94, przekroczyć ją, przejechać Juszczyn, dobić do tamtejszego lasu i przemierzyć go aż do leśniczówki, żeby potem przez Jugowiec i Chwalimierz powrócić do domu w czas zachodu słońca. To bardzo piękna, nie betonowa trasa dla roweru.
Zmiana planu
Zmieniłam w swojej głowie plan dosłownie w jednej sekundzie niedługo potem, jak rozmawiałam z Ines przez telefon i powiedziałam jej, że jestem właśnie w Miękini i kieruję się już na Komorniki. To była konkretna informacja i raport – zjeżdżam do domu, jestem dokładnie w tym miejscu. A jednak po kilkunastu minutach wypuściłam się w zupełnie innym kierunku. Do Juszczyna.
Ja wiem, że to bardzo źle, ale taka właśnie jestem. Mówię, że jadę w „prawo’, a potem zmieniam plan, kieruję się w „lewo” i z niczego nikomu nie czuję potrzeby się tłumaczyć. Dlatego też naprawdę bardzo często jest tak, że naprawdę nikt nie wie gdzie jestem. Nawet wtedy, kiedy nocą wymykam się na samotne rowerowe wyprawy po okolicy.
To wydarzyło się naprawdę
O takich historiach znacznie lepiej się opowiada aniżeli się je przeżywa. Takie historie bowiem zawsze przecież przytrafiają się innym, ale nie nam. Tak naprawdę chyba nikt – chociaż się tego boimy – nie wierzy, że to na nas właśnie zły los zastawi wnyki. Ja w to nie wierzę, dlatego wchodzę wszędzie. A najmniej wierzę w to, że cokolwiek złego od człowieka przydarzy mi się w lesie. Tam ewentualnie mógłby zjeść mnie wilk albo rozszarpać dzik, ale człowiek? Cóż w lesie robiłby człowiek z zamiarami napadania? I w jakim celu miałaby niby napadać? Żeby obrabować? Z czego? Kto do lasu ze sobą przynosi jakiekolwiek wartościowe dla złodzieja rzeczy? Żeby gwałcić? Bez sensu. Wieczorem w mieście miałby więcej szans na złowienie ofiary. Tak więc choć w lesie jest zawsze tajemniczo, nie poczytuję kniei jako terenu z zagrożeniem od ludzi. A jednak tamtego dnia coś wisiało w powietrzu, i stało się to, co musiało się stać. To wydarzyło się naprawdę …
Juszczyński las
Przyjechałam do Juszczyna i zaczęłam kierować się w stronę tamtego lasu. Nawiasem mówiąc piękny on jest, choć niewielki. To bardzo urocze miejsce, poprzecinane wieloma ścieżkami. Mieszkańcy Juszczyna i pobliskich Wojczyc często korzystają z tej enklawy zieleni i spacerują tam albo urządzają sobie przejażdżki rowerowe. W sezonie grzybowym w lesie tym spotkać można wielu amatorów grzybobrania. Wiem to, ponieważ bardzo dobrze znam jego teren. Przemierzyłam go wszerz i wzdłóż. Wędrowałam każdą ścieżką. Przybywałam bardzo często i zawsze czułam się tam bezpieczna. Lubię to miejsce. Spojrzałam na nie również przez pryzmat starym map, gdzie wiele można zobaczyć w tym temacie. Zaznaczono tam ścieżki spacerowe, co oznacza, że miejsce to i przed wiekami miało charakter rekreacyjny.
Za wsią wjechałam w drogę gruntową. Zanim jeszcze dojedzie się do mostku, pod którym przepływa Rokitna, czyli zanim drogę tę knieje otulą z dwóch stron, wędruje się między lasem z prawej, a polami z lewej. To niedługi odcinek trasy, który bardzo lubię. Dlatego też zaraz zatrzymałam się w tej ciszy, postawiłam rower na nóżce, zadbałam o Frutka, nalewając psiakowi wodę do miski i sama też napiłam się i otworzyłam sobie wafelka, którego wiozłam jeszcze z Miękini i czekałam na odpowiednią okazję, żeby go schrupać. Urządziłam sobie tam chwilę odpoczynku. Zaraz potem wpadłam na pomysł, że do mostku będziemy z Frutkiem maszerować. Oboje rozprostujemy stawy. Będzie miło.
Całkowicie nieoczekiwane spotkanie
Prowadziłam rower upajając się chłodem wieczora. Frutek leniwie podążał za mną, co chwilę przystając i coś tam namiętnie wąchając po drodze. Nie spieszyliśmy się. Byłam w cudownym nastroju. Kilka godzin w trasie zrzuciło ze mnie całe życiowe napięcie, które nagromadziłam w tygodniu. W nogach czułam zmęczenie i ból, ale to było bardzo przyjemne i uwalniające uczucie. Rozglądałam się dookoła i z lubością karmiłam oczy pięknem otoczenia. To była naprawdę bardzo miła chwila…
Kiedy dochodziłam już do zakrętu i zarazem do mostku nad Rokitną, z lasu wyłonił się mężczyzna. Nie chodzi o to, że mnie to przeraziło, zaskoczyło czy coś w ten deseń, ponieważ nic to dziwnego spotkać człowieka w takim miejscu latem, jednak gość jakoś mnie zaniepokoił. Przede wszystkim dlatego, że kilka rzeczy w nim wydało mi się dziwnymi. Miał na twarzy białą maskę, choć w tym czasie w ogóle masek nie było obowiązku nosić, a najmniej to już w lesie, kiedy było się tam samemu.
Człowiek w masce
Kiedy wyłonił się zza zakrętu w lesie i wyszedł mi na przeciw, najwyraźniej i on został zaskoczony, ponieważ odniosłam wrażenie, że kompletnie się nie spodziewał tego spotkania. Zaczął dziwnie się zachowywać. Zwolnił krok, rozglądał się wokół niby bardzo czymś zaciekawiony. To podziwiał niebo, to z zainteresowaniem patrzył na pobocze drogi, aż się pochylał, jakby czegoś szukał. Widać było jakieś rozchwianie emocjonalne. Oceniłam jego wiek na około 25 lat. Był bardzo wysoki i mocno zbudowany. Kiedy się poruszał, zauważyłam taki charakterystyczne chód. Kołysał się specyficznie na boki. W ręce trzymał telefon.
Pamiętam co wtedy o nim myślałam. Że najpewniej umówił się tutaj na tajną randkę z dziewczyną, z którejś z pobliskich wiosek. Romantycznie na moście w lesie. Telefon trzyma w ręce, ponieważ zapewne pisze z nią teraz albo zagląda na zegar. Czeka i niecierpliwi się. Może panienka się spóźnia? Może zobaczył postać na drodze, spodziewał się swojej sympatii, a zobaczył mnie i to rozczarowanie tak go rozdygotało? W każdym razie jakoś to wszystko starałam się sobie wytłumaczyć. Tak na spokojnie, racjonalnie, z rozsądkiem.
Na zakręcie
Dokładnie w miejscu, widocznym na tym zdjęciu wyżej, za mną znajduje się wspominany mostek i zakręt, na którym minęliśmy się bez słowa tamtego dnia.
Ja nadal prowadziłam rower, a pies biegł za mną. Mężczyzna ruszył w stronę Juszczyna, skąd przyszłam, a ja szłam do lasu, w stronę leśniczówki. Tam nasze drogi się rozeszły. Po kilku krokach jednak zatrzymałam się, coś jakoś tak mnie niepokoiło. Patrzyłam jak on znika na szlaku. Jak rozmywa się jego postać za zakrętem. I stałam tak jeszcze kilka minut, upewniając się, że naprawdę sobie poszedł. Gdzieś bowiem z tyłu głowy błąkał się jakoś niepokój. Jednak kiedy sprawa zaczynała się wyciszać, zaczęłam w myślach wyśmiewać się sama z siebie, że dramatyzuję i nakręcam się niepotrzebnie. Człowiek sobie na spacer do lasu wyszedł, a ja patrzę na niego jak na wilka. Wówczas to przestałam zajmować się tą sprawą, skoro nic się złego nie dzieje. Pomyślałam, że las taki piękny, to jeszcze kawałek z Frutkiem się nim przespacerujemy. Do skrzyżowania. Do drogi w stronę leśniczówki…
Mężczyzna zawrócił. To wydarzyło się naprawdę
W pewnym momencie odruchowo znowu odwróciłam się za siebie. Byłam już naprawdę głęboko w lesie i daleko od zakrętu. Minęło z pięć, może dziesięć minut od tego spotkania. I wtedy zobaczyłam go na tej drodze. Szybkim krokiem, po swojemu kołysając się na boki zmierzał w moi kierunku. W mojej głowie pojawiła się taka myśl – „jednak dobrze czułam, że coś jest nie halo”. Miałam czas, żeby go obserwować. Dzieliło nas może z 50-80 metrów. Pies biegał po lesie. Wiedziałam, że nie zdążę postawić roweru, złapać Frutka, wsadzić go do kosza, zamknąć kratę, wsiąść na rower i uciekać po piaszczystej drodze z takim obciążeniem. Wiedziałam, że gdybym zaczęła tak się zachowywać, facet dobiegłby do mnie w chwilę, zanim wsiadłabym na rower, a nawet gdybym zdążyła wsiąść, zapewne na piaszczystej ścieżce, w panice zaliczyłabym glebę. Obliczyłam swoje szanse ucieczki i stwierdziłam, że to nie ma sensu. Zatrzymałam się więc. Wyjęłam z torby na kierownicy paralizator i położyłam go na siodełku przed sobą. Weszłam na wiadomości w telefonie i napisałam krótki sms do Ines, że jestem w lesie za Juszczynem za mostem na drodze. Wszystko to w całkowitym spokoju. Bez przyspieszonego bicia serca, bez chaotycznego oddechu. Stałam tam i czekałam na niego…
Szedł szybko i bardzo stanowczo, ale nie patrzył na mnie. Cały czas się rozglądał. To na boki, to za siebie. Nerwowo. Teraz już go podejrzewałam o jakieś nieciekawe zamiary, nie usprawiedliwiałam niczym. Zbliżał się, a ja po prostu czekałam. Pamiętam, że nie myślałam nic. Nie zastanawiałam się nad tym co zrobić. Założyłam jedynie na rękę smycz od paralizatora i w całkowitym spokoju stałam.
Kiedy zbliżył się poczułam ogromny niepokój. Dziwne uczucie, które nagle mnie ogarnęło bez reszty. Całą sobą odbierałam jego zamiary. Wyczuwałam to zło. Wiedziałam, że przyszedł, żeby zrobić mi krzywdę, chociaż nic się nie działo. Czułam się tak, jakbym słyszała jego myśli. Odbierałam je jak antena. Stał tak blisko, że mogłabym dotknąć go ręką. Wtedy dopiero oceniłam jak był wysoki. Mógł mieć nawet ze dwa metry. Ogromny facet. Przyjrzałam się jego włosom. Ciemne, bardzo gęste, a fryzura nieco niesforna, bo nie przycięta na krótko. Jego ubranie nie było strojem wędrowca. Bluza sportowa z kapturem, dżinsy, obuwie do biegania. Na twarzy maska.
Bez paniki
Lewą ręką delikatnie odsunął ją od ust, żeby zrobić tam nieco luzu, ale nie zdjął jej i nie pokazał mi twarzy. W prawej ręce trzymał telefon. Najwyraźniej nie chował go do kieszeni. Staliśmy tak twarzą w twarz, w środku lasu na bezludnej ścieżce. Spojrzałam na niego pytająco, gapiąc się prosto w oczy i głowę zadzierając wysoko, żeby go zobaczyć, a on wtedy zapytał po chwili niezręcznej ciszy – „Wie pani może, która jest godzina”? Pomyślałam, że ma w ręce fona i sam może zobaczyć, jednak bez słowa o tym, spojrzałam na swój. Była 17 33. Powiedziałam to głośnio i najprawdopodobniej dlatego bardzo dobrze zapamiętałam ten czas. Ponownie zwróciłam wzrok ku jego oczom. Ten kontakt wzrokowy był najwyraźniej dla niego trudny, bo często go zrywał. Wtedy też spojrzał w prawo, w lewo, pod nogi i dopiero potem wydusił z siebie – „Dziękuję…”
Odwrócił się, ruszył z powrotem w stronę Juszczyna, kołysząc się po swojemu na boki.
Jeszcze chwilę stałam bez ruchu i patrzyłam na niego jak idzie. Kiedy ponownie zniknął za zakrętem, ustawiłam rower, złapałam psa, wsadziłam go do kosza, zapięłam kratę, wsiadłam na pojazd i starając się zachować całkowity spokój, ruszyłam w las. Nie odwracałam się. Po krótkiej chwili zaczęłam przyspieszać, ale bez paniki…
Wieści z internetu
Następnego dnia spotkałam się ze Sławkiem. Byliśmy wtedy umówieni na zbieranie materiałów do Stawu samobójców. Po robocie rozłożyliśmy się małym obozem na trawie i odpoczywaliśmy. Wtedy też opowiedziałam mu o tym co mi się przytrafiło w tamtym lesie. Analizowaliśmy to. Mówiłam Sławkowi, że dziwne to wszystko było, ale on starał się jakoś to racjonalnie wytłumaczyć i nie bardzo chciał przyjąć tę sytuację jako coś groźnego. Stanęło na tym, że jednak chyba trochę demonizowałam.
Wieczorem moja mama napisała do mnie ostrzeżenie, że w necie gdzieś przeczytała o jakimś mężczyźnie, który napadł na dwie kobiety w lesie pod Juszczynem. „A ty dziecko tam jeździsz sama – dodała z wyrzutem – nie powinnaś, to takie niebezpieczne”. I jeszcze tam parę innych takich, co mi ciśnienie podnosiło. Nie cierpię takich napomnień, jednak wtedy coś mnie tchnęło. W lesie pod Juszczynem?
Zaczęłam przeszukiwać strony internetowe i tropić tę informację. Na dwóch lokalnych profilach mieszkańców okolicy znalazłam ostrzeżenia. Ktoś napisał, że w tym lesie zostały napadnięte dwie kobiety. Kiedy? Dokładnie tego samego dnia, w którym spotkałam tam tego mężczyznę. O której? O 18 godzinie. Byłam tam pół godziny przed napaścią. Znalazłam też notkę na profilu lokalnej gazety, że podobne zdarzenie miało miejsce. Opisano tam też wygląd napastnika. Bardzo wysoki, ubrany w bluzę z kapturem i ciemne spodnie. Na twarzy miał maskę.
Wykorzystałam zasięgi swojej strony i napisałam o tym zdarzeniu na forum
Zaczęły do mnie pisać osoby, które miały kontakt z tym mężczyzną. Dwie turystki przejeżdżały tym lasem pół godziny przede mną. Były w grupie z dwojgiem dzieci. Widziały tego gościa, siedzącego w masce na tych kłodach, widocznych na zdjęciu poniżej, a on gapił się na nich. Były zaniepokojone i zapamiętały tamtą chwilę…
Ktoś napisał do mnie, że mężczyzna ten widziany był na leśnych drogach już wcześniej. Kilka dni obserwowały go spacerowiczki z okolicy i też czuły się dziwnie zastając go na tych ścieżkach co dzień zamaskowanego. Potem ktoś opowiedział mi z detalami jak wyglądał tamten napad. Jednak ponieważ była to wiadomość prywatna tylko do mnie, nie mogę tutaj opowiedzieć o szczegółach zdarzenia. Jedyne co wolno mi zrobić, to przedstawić swoją reakcję na tamtą historię. Nie chciałabym się znaleźć w sytuacji tych dwóch pań. Okoliczności to były naprawdę bardzo przykre. Włos jeży się na głowie. Jeszcze długo potem dochodziły mnie słuchy, że ludzie z okolicy boją się teraz tego lasu.
Przyjechaliśmy tam ze Sławkiem, ponieważ chciałam obejrzeć miejsce akcji. Zrobiliśmy wówczas kilka zdjęć, którymi teraz zasilam ten wpis. Widziałam połamane trawy i gałęzie na rozstaju dróg, tam gdzie wszystko to się przytrafiło tym kobietom. Tego mężczyzny, z tego co wiem, nigdy nie namierzono.
To wydarzyło się naprawdę. Rok później
To mój ulubiony las. Tamto wydarzenie bardzo mi przeszkodziło w tym, aby odwiedzać to miejsce. Jak już tak wszyscy się bali, i mnie się udzieliło i rzeczywiście sama w ubiegłym roku się tam nie zapuszczałam. Było to jednak denerwujące, ponieważ to jedna z moich ulubionych tras rowerowych. Po prostu wkurzało mnie, że jakiś zbój stanął mi tam na drodze i teraz ja muszę kombinować jak omijać ten szlak. W tym roku postanowiłam, że dosyć już tej traumy. Najwyższy czas przestać pielęgnować w głowie tę historię. Przecież facet nie może dalej tam polować na kobiety, skoro tylu ludzi już się o nim dowiedziało. Jakie jest prawdopodobieństwo, że znowu go spotkam w tym lesie, skoro nigdzie nie upubliczniam tego, że się tam wybieram? Moim zdaniem prawie zerowe. Postanowiłam więc, że pojedziemy tam z Frutkiem i jak zawsze objedziemy ten las w szerz i wzdłuż. Bez lęków, bez nakręcania się, bez karmienia traumy.
Strach mieszka tylko w głowie
Jednym z najbardziej skutecznym sposobów na pokonywanie własnych lęków jest wychodzenie im na przeciw i stawaniem z nimi oko w oko. To również sposób bardzo trudny i jednocześnie okrutny wobec siebie samego. Wiem z doświadczenia, że strach potrafi człowieka zablokować do tego stopnia, że czasem całego życia brakuje, aby z podobnych lęków się wyplątać. A ponieważ mam tego świadomość, zdawałam sobie sprawę, że jeżeli nie pojadę na ten leśny szlak, tak jak zawsze to robiłam, nie znajdę się sama na tamtej drodze, to zawsze będę już bać się tego miejsca i siłą rzeczy go unikać. Samo miejsce to nic nikomu nie zrobiło i nie jest groźne, to jedynie okoliczności ubiegłej wiosny z nim związane zasiały w głowie mojej lęk. To wydarzyło się naprawdę, napad ten miał miejsce, ktoś polował tam na kobiety, jednak od tego czasu minął rok. Czy mam żyć tamtym zdarzeniem do końca życia? Czyż nie mam świadomości, że strach mieszka tylko w mojej głowie?
Na leśnej ścieżce
W ten majowy weekend pojechaliśmy tam z Frutkiem. Wbiliśmy się na leśny szlak, ale nie ten główny, który w samym środku tego terenu tworzy ostatecznie skrzyżowanie czterech dróg, wybraliśmy jedną z bardziej zarośniętych ścieżek, bliżej rzeczki. Doświadczenie z ubiegłego roku wyraźnie sugeruje, że tamten zbój niechętnie buszował po gęstwinie, wybierał wygodny trakt. Zatrzymałam się tam, w tej cudnej ciszy, otoczona jaskrawą zielenią. Podałam Frutkowi wodę i pozwoliłam, aby odcedził kartofelki. Sama również otworzyłam butelkę z wodą i w milczeniu popijałam ją, upajając się chwilą.
To mały las, a więc nie spodziewałam się tam zbyt wielu zwierząt. Jednak pomimo wszystko nasłuchiwałam. Wiosną, już o tej porze nie dobrze byłoby spotkać się z dzikimi świniami, które właśnie zostały matkami. Była niedziela, wokoło nie słychać było żadnych dźwięków. Czasem w lesie dochodzi mnie odgłos pracującej piły spalinowej, ale wówczas nic z tych rzeczy. Odpoczywaliśmy więc w błogim uniesieniu natury. Ptaki jedynie dokazywały jak szalone. I w tamtym momencie usłyszałam kasłanie…
To wydarzyło się naprawdę. W tym samym lesie
Przyznam, że dosłownie mnie sparaliżowało, ale jedynie z totalnego zdziwienia. Nie wierzyłam ani przez chwilę, że spotykam tam faceta z mojej opowieści, jednak ktoś tam był. Na tym odcinku lasu przechodził on z sosnowego w lekko mieszany i z tamtej strony więcej jest krzaków, a więc widoczność jest słabsza. Gdyby znajdował się tam ktoś ubrany w maskującą odzież, tak jak ja, to miałabym poważny problem, aby namierzyć go wzrokiem. Z tego też powodu nie widzielibyśmy się nawzajem. Stałam więc w ciszy i bez ruchu i nasłuchiwałam. Frutek nie odchodził od roweru, tylko obwąchiwał sobie teren po swojemu.
Po kilku minutach kasłanie bardzo wyraźnie się powtórzyło. Jednak nadal nikogo nie widziałam. Gdybym słyszała wcześniej wspominane piły, pomyślałabym, że to po prostu pilarz. Gdybym słyszała odgłosy wystrzałów, stwierdziłabym, że prawdopodobnie to myśliwy. Gdyby to była jesień, podejrzewałabym, że to grzybiarz. Gdyby to była jedna z głównych leśnych ścieżek, pomyślałabym, że to niedzielny turysta. Jednak byliśmy na niewygodnej, nieprzejezdnej ścieżce leśnej.
Po chwili zastanowienia, postanowiłam, że się wycofam
Spokojnie spakowałam do sakwy psią miskę i swoją butelkę. Obróciłam rower na wąskiej dróżce przodem do wyjazdu. Postawiłam go na nóżce i poszłam po Frutka. Wolałam wsadzić go w tych okolicznościach od razu do kosza, dla bezpieczeństwa. Wtedy usłyszałam jak ktoś biegnie. Tak szybko, poruszając gęstwinę niższych pięter lasu, a echo tupania niosło się po lesie. Nie byłam w stanie ustalić, z której strony, ale ktoś się zbliżał. W pewnej chwili między drzewami zobaczyłam postać. Ktoś przemykał niedaleko nas. Zamarłam w bezruchu. Byliśmy z Frutkiem w zasięgu jego wzroku, ale jednak zachowywaliśmy się tak cicho, że była szansa, że nas nie zauważy. Natomiast ja namierzyłam postać wysoką, w ciemnym ubraniu, znikającą wśród drzew, nie idącą po wydeptanym szlaku. Ten ktoś zmienił kierunek i zaczął się oddalać. Nie widział nas…
W takiej chwili nie sposób uwolnić się od negatywnych emocji, zasugerowanych wcześniejszym incydentem. Ktoś mógłby powiedzieć, że prowokuję los, że szukam guza, jednak przecież to tylko las, wielu ma miłośników. Przecież i ja tam byłam, a jednak nie jestem zbójem czy gwałcicielem. Może ktoś spacerował sobie po prostu z aparatem, bo ma taką pasję, że poluje z nim na zwierzęta? Dlatego zapuścił się na leśne bezdroża? Nie będę bać się lasu, tylko dlatego, że ktoś po nim spaceruje.
Kiedy rozmawiałam z tamtym mężczyzną rok temu, a potem odjechałam bez szwanku, często zastanawiałam się dlaczego pozwolił mi odejść? Przecież on wtedy szukał okazji, żeby komuś zrobić krzywdę. Zaraz po rozmowie ze mną napadł na dwie kobiety, co wydaje mi się, że było trudniejsze do ogarnięcia niż zrobienie krzywdy jednej osobie. Byłam przy nim jak puch marny. Na pewno zdawał sobie sprawę z całkowitej i niezaprzeczalnej przewagi fizycznej, którą miał nade mną. Jednak jest coś, co zauważyłam i co mocno zapadło mi w pamięci. On nie mógł znieść, że patrzyłam mu prosto w oczy…
Zależy mi na tym, żeby usłyszeć Wasze zdanie na temat tej historii. Piszcie w komentarzach, co o tym myślicie. Miłe dla mi są komentarze zostawiane tutaj, na blogu, ponieważ one nie znikają z czasem tak jak te na FB. Wasze wypowiedzi są dla mnie bardzo cenne, chciałabym je tu zachować…
Dziekuje za barwny opis, czytalem go z duzym zainteresowaniem poniewaz dotyczyl on wydarzen, ktore dotnely bliska mi osobe. Cale szczescie skonczylo sie tylko na traumatycznych przezyciach. Juszczynski las ma swoja mroczna tajemnice…
Tak, teraz już tak…
Ja miałam niedawno podobne przeżycie. Pojechałam na Górny Śląsk pozwiedzać interesujące mnie miejsca. To był piątek w godzinach rannych po deszczu. Pojechałam zwiedzić park w Świerklańcu. Park jest bardzo duży, ok 200 ha. Tego dnia i o tej porze było bardzo mało ludzi. Najpierw zwiedziłam centralną część parku nad stawem. Tam było kilka osób na spacerze z psami lub na rowerze. Potem skierowałam się w bardziej odludną część parku, bo bardzo chciałam zobaczyć kaplicę i mauzoleum Donnersmarcków. Po drodze doszłam do dawnych zabudowań szklarni i domu ogrodnika. Zaabsorbowana robieniem zdjęć w pewnym momencie zorientowałam się, że jestem zupełnie sama. Obejrzałam się dookoła i nigdzie żywego ducha, tylko jakieś 80 m ode mnie stoi młody mężczyzna pod drzewem i patrzy w moją stronę. Od razu włączyła mi się żarówka ostrzegawcza w głowie. Nie poszłam już w stronę kaplicy, którą widziałam z daleka, ale również nikogo tam nie było, tylko skierowałam się aleją parkową w stronę szosy okalającej park, skąd dochodziły odgłosy przejeżdżających aut. Idąc, cały czas oglądałam się za siebie i ten mężczyzna szedł za mną, a kiedy oglądałam się za siebie, chował się za drzewa. Wydało mi się to wysoce podejrzane i niepokojące. Serce zaczęło mi walić jak młotem. W plecaku miałam tylko scyzoryk, więc go wyjęłam na wszelki wypadek i trzymałam w ręku. Skoncentrowałam się na jak najszybszym opuszczeniu parku. Przyśpieszyłam kroku i oglądając się ciągle za siebie, już tego mężczyzny nie widziałam, ale ogarnął mnie przemożny strach, że może zaraz gdzieś wyskoczy zza drzewa i napadnie na mnie. Wreszcie udało mi się dotrzeć na skraj parku w bezpieczne miejsce. Nie ukrywam, że długo nie mogłam dojść do siebie po tym incydencie. Nazajutrz w sobotę pojechaam tam znów, ale tym razem była ładna pogoda i mnóstwo spacerujących ludzi, jak to w weekend. Udało mi się zwiedzić kaplicę, a na dodatek odbywał się ślub, więc było tam mnóstwo ludzi.
Doskonale Cię rozumiem, co czułaś wtedy podczas sytuacji, którą opisałaś. Ja też myślałam w tej sytuacji, że w razie czego, będę się bronić za pomocą tego scyzoryka do upadłego, ale wiedziałam, że najważniejsze jest, żeby nie dopuścić do jakiejkolwiek konfrontacji. Na całe szczęście wszystko skończyło sie dla mnie tylko na strachu.
Dziękuję Ci za tę opowieść. Całe szczęście, że nic złego Ci się nie przytrafiło. I oby nigdy więcej takich deszczyków na szlaku…
Nigdzie indziej nie czuję się tak niekomfortowo jak w śląskich lasach, a prym w tym wiedzie Las Murckowski. Dla mnie to chyba najbrzydrzy las po jakim chodziłem, do tego z ponurą historią.
Ciekawa, choć straszna historia. Oczywiście możemy tylko spekulować, ale przychodzi mi do głowy postawa bezbronnej ofiary vs. zdeterminowanie do walki. Patrzenie w oczy, konfrontacja zamiast ucieczki, paralizator w dłoni to oznaki determinacji do walki, widać było, że nie będzie tak łatwo zrealizować to co chciał zrealizować.
Ja nigdy nie zrozumiem, co się wtedy stało, że uszłam cała z opresji, ale cieszę się, że niczego złego mi nie zrobił, i że nie jestem napiętnowana traumą :)
Dziekuje za wpis. Ja podziwiam Pani i Ines odwage. Ja jestem strachuś lubie czytac takie historie ale przezyć. Chyba bym umarla na zawal.
Wszyscy się boimy, że stanie nam się krzywda. To całkiem normalna sprawa. Jeżeli ktoś nie czuje strachu, to znaczy, że coś w nim nie działa jak należy ;)
A czy później o tym z kimś rozmawiała Pani? Z policją np? Z miejscowymi ?
Oczywiście :) To od miejscowych wiem najwięcej o tym zdarzeniu, od osób, które zostały tym dotknięte.
Właściwie pani postąpiła. Szybka ocena sytuacji, spokój, opanowanie, nie oceniający kontakt wzrokowy. Rejestrowała pani wszystko….bez osądzania przeciwnika. I to jest ta postawa, która zawsze daje nam przewagę. Gratuluję.
Opisy pani wędrówek są….niekiedy dla czytelnika przeniesieniem w czasie; wyczuwalne są emocje miejsc i zdarzeń. Z ogromną przyjemnością się je czyta. Pozdrawiam
Dzień dobry. Czytając wstęp na fb czuję się wywołany do tablicy, a czytając tę historię wrażenie nasuwa mi się jedno – niestety, ten gość szedł po Ciebie. Różnych ludzi mijałem pośrodku niczego i z dala od czego i kogokolwiek, ale nigdy nie miałem nawet podobnej sytuacji, rzekłbym nawet że wręcz przeciwnie. Często czuję serdeczność spotykając kogoś na odludziu. Zresztą, znając mój konfrontacyjny charakter w podobnej sytuacji szukałbym interakcji z takim człowiekiem(słownej, w sensie „w czymś pomóc?”, „o co chodzi?”). Twoja reakcja zdaje się być wzorowa na tamtejsze okoliczności skoro gość odpuścił, ewidentnie czymś go rozproszyłaś bo zaczął zachowywać się nieracjonalnie(pytanie o godzinę trzymając tel. w dłoni). To była rzeczywiście sytuacja podbramkowa.
Cieszy natomiast to, że ciekawość świata zwycięża i „wspólnie” możemy odkrywać to, co czas i natura przed nami zakrywają, tak 3maj. Pozdrawiam
Z tych wszystkich opowiadadań można wydać książkę. Piękne opowieści i z taką nutą dramatu. Bardzo wciągają
Podziwiam Cię (pozwól, że skorzystam z netykiety) za zachowanie zimnej krwi i odwagę w obliczu zagrożenia. Cieszę się, że uniknęłaś napaści. Bardzo żal mi tych dwóch kobiet, które nie miały tyle szczęścia. Uznanie za ponowne samotne odwiedzenie tego miejsca.
O rany boskie, straszne przeżycie … myślę, że patrzenie mu prosto w oczy go odstraszyło … Przykre, że inne osoby zostały skrzywdzone przez zbira, dobrze że Tobie się nic nie stało. Właśnie, rzadko przychodzi nam do głowy, że człowiek może zostać skrzywdzony przez drugiego w pięknym, cichym i spokojnym lesie. Obyś nigdy więcej nie miała takich przeżyć. Pozdrawiam ciepło.
Czytając Twoją mrożącą krew w żyłach opowieść która na szczęście miała dobre zakończenie, przypomniała mi się moja historia sprzed lat. Jadąc z mężem na urlop do Szczyrku zatrzymaliśmy się na takim dzikim parkingu żeby coś przekąsić przed dalszą drogą. Po posiłku udałam się za potrzebą do pobliskiego lasu a mąż został przy samochodzie na papieroska. Nie odeszłam za daleko, las nie był taki gęsty i widziałam nasz samochód oraz męża. Więc kiedy załatwiłam potrzebę nagle poczułam niepokój, jakby ktoś mnie obserwował i nie myliłam się. Kierowałam się już w stronę samochodu i nagle zza drzew wyłonił się młody, nagi mężczyzna, nie wiem jak długo czaił się między drzewami i mnie obserwował jak załatwiam się. Stanęłam jak wryta ale bez paniki zaczęłam się oddalać i wtedy głośno krzyknęłam do męża że jest tu ekshibicjonista. Mąż zerwał się na równe nogi i pobiegł w jego stronę ale ten zboczeniec zaczął uciekać i nam prysnął. Nie ukrywam przestraszyłam się i miałam nogi jak z waty jak doszłam do samochodu. Długo jeszcze myślałam o tym incydencie. Jak się okazuje zło czai się wszędzie. Całe szczęście nic się nie stało