Niekomercyjny

TWARDOGÓRA. Wakacje pod namiotem.

Twardogóra to urocze, dolnośląskie miasteczko, położone u podnóża Gór Kocich. To prawdziwa kopalnia zabytków, którą popiera historyczne tło tego niewielkiego ośrodka miejskiego. To prawdziwa bomba dziejowa, o której opowiedziałabym Wam od serca, ale niestety prawda jest taka, że byłam tam tylko przez chwilę, jedynie przejazdem, i póki co, ta strona medalu tego miasta, jest nadal przede mną do poznania. Nie oznacza to jednak, że nie mam nic do powiedzenia w związku z Twardogórą. Posłuchajcie… 

Tamtego lata byłyśmy rowerami w trasie kilkanaście dni. My i pies w koszyku. Zaplanowałyśmy sobie wakacje pod namiotem, ponieważ pozwalały one na niski budżet wyprawy. Byłyśmy wówczas w wielu miejscach na Dolnym Śląsku, ale dziś opowiem o tym, co się wydarzyło w Twardogórze.

wakacje pod namiotem

Wyjechaliśmy z Goszcza dość późno. Dzień był gorący, a my prawdziwie styrane w trasie, po całodziennym błądzeniu po rumowiskach byłej rezydencji niemieckiego Grafa i tamtejszym starym cmentarzu. Goszcz okazał się bardzo czasochłonny, jeżeli chodzi o zwiedzanie. Przyjechaliśmy do Twardogóry bardzo późno i choć miałyśmy szczere chęci do fotografowania i zwiedzania, zaniechałyśmy tego przez wzgląd na wieczór, zmęczenie, głód, który powoli zaczął nas opanowywać oraz brak wizji noclegu, która z kolei odbierała nam spokój ducha. Miałyśmy wrócić do centrum następnego dnia rano, ale nie wróciłyśmy. Nasze plany ulegały zmianie z chwili na chwilę i pod wpływem wakacyjnego impulsu. Jednak wieczór i noc w Twardogórze, okazały się dla nas bardzo interesującymi.

Twardogóra. Rzecz o podróżowaniu bez budżetu. 

W podróży, o ile się jej wędrowiec podda bez reszty, nie może mu niczego zabraknąć. Nie jesteśmy turystami, więc nie szukałyśmy pokoju do wynajęcia. Po pierwsze z powodu tego, że nie miałyśmy wystarczającej ilości środków finansowych, a po drugie dlatego, że od kilku dni targałyśmy ze sobą namiot – przecież nie dla ozdoby. Twardo trzymałyśmy się założenia, że będą to wakacje pod namiotem. Po przyjeździe do miasta od razu wypatrzyłyśmy park w dole miejscowości i zaczęłyśmy kombinować w kwestii rozbicia się tam na dziko. Zaczęłyśmy czaić się wśród parkowych drzew. Było tam gęsto od żywej zieleni i choć blisko ulicy, to jednak zacisznie. Na końcu betonowej ścieżki zastałyśmy pałac.

Twardogóra i jej pałac. 

Pałac w Twardogórze podobno należał do tego samego właściciela, który miał w posiadaniu również majątek w pobliskim Goszczu. Przynajmniej tak powiedział nam ktoś, kto w nim obecnie mieszka. Dodał również, że jeszcze całkiem niedawno budynek ten pełnił funkcję szkoły. Zdaje się, że konkretnie gimnazjum.

pałac w Twardogórze

Zrobiłyśmy więc krótki wywiad i parę fotografii. Obejrzałyśmy sobie również bardzo gruntownie teren i zapytaliśmy naszego rozmówcę, czy byłaby możliwość rozbicia się w parku namiotem. Oczywiście nie było żadnego problemu.

pałac w Twardogórze

Zaproponował nam kawałek trawnika całkiem blisko jego okien, ale my wolałyśmy nieco dalej, między starymi, parkowymi drzewami. I kiedy lustrowałyśmy teren, który nas interesował jako obozowy, zaczęłyśmy się tam, między tym starodrzewiem… zapadać. Jak nic trafiłyśmy na pozostałości krypty! I faktycznie istnienie czegoś takiego w ogrodzie potwierdzał nasz nowy znajomy.

park pałacowy w Twardogórze

Twierdził jednak, że to już dawno rozebrano do ostatniej cegły. Ja jednak miałam wrażenie, że zmarłych nie przeniesiono. Ziemia, po której tak miękko się stąpało, nie zachęcała do rozbicia się w tamtym miejscu. Miałyśmy wprawdzie w planie wakacje pod namiotem, ale raczej bez duchów. I po tym wszystkim jakoś nie znajdowałyśmy już ochoty zostawać tam na noc, no chyba, że nie byłoby innego wyjścia. 

Twardogóra i ludzie dobrego serca. 

Postanowiłyśmy zadziałać według konkretnego planu. Najpierw „zaklepałyśmy” sobie, na wszelki wypadek, miejsce pod namiot w parku dominialnym, a potem ruszyłyśmy na obrzeża miasta. Tam planowałyśmy zadekować się u jakiś dobrych ludzi w ogródku, o ile udałoby nam się takowych znaleźć. Dzwoniłyśmy przy furtkach posesji, które mijaliśmy i pytałyśmy ludzi, czy ktoś mógłby nas przyjąć z namiotem, na trawniku przy swoim domu.

Tamtych wakacji był to standard, który działał co wieczór. Ludzie byli często zdziwieni, czasem opryskliwi, i niechętni… ale ostatecznie zawsze trafiałyśmy na kogoś przychylnego, otwartego i miłego. Tylko jedna taka osoba dziennie była nam potrzebna, i dzięki Bogu zawsze ją znajdowałyśmy. Wówczas też tak się stało. Przyszłyśmy więc z całym „majestatem” naszej wyprawy. Plecaki, rowery i pies…

Czekałyśmy chwilę, ponieważ gospodyni poszła naradzić się z rodziną w temacie przyjęcia nas w ogrodzie. Oczywiście cały czas byłyśmy nastawione, że będziemy zmuszone wrócić na parkowy teren i przenocować tam bez względu na wszystko. Nawet się już z tym trochę zaczęłyśmy godzić i przygotowywać się psychicznie na noc z duchami. I wtedy wyszła do nas tamta bardzo miła kobieta i z uśmiechem na ustach otworzyła nam furtkę. Zostałyśmy zaproszone i mogłyśmy bezpiecznie rozbić się tam obozem.

Twardogóra. U Pana Boga w ogrodzie. 

To było bardzo miłe uczucie, ponieważ miejsce to w porównaniu z mrocznym parkiem przypałacowym, tętniło radością i pełnią życia. Na podwórku biegały dzieci, jakiś kot przyglądał nam się ukryty w rabatkach kwiatowych. Widać było, że całkiem niedawno biegały tu kury.

Nasza gospodyni zaczęła przygotowywać nam plac pod namiot i zamiatać. Była pełna inicjatywy. Ale my nic nie chciałyśmy, oprócz kawałka trawnika z zamykaną na noc furtką i latarnią blisko, aby czuć się w miarę bezpiecznie.

wakacje pod namiotem

Rozbiłyśmy się więc bardzo radośnie. Namiot stanął na miejscu i mogłyśmy odpocząć. Noc już nas nie przerażała, więc byłyśmy w pogodnych nastrojach. Niedługo potem nasza gospodyni odwiedziła nas z tacą z gorącą herbatą i ogórkami. Herbata była miętowa z czekoladą, a ogórki z własnej uprawy. Piękne to było! Taki mały gest, a tyle w nim serca. Nigdy nie piłam miętówki z czekoladą, a ogórki z ogrodu to dla mnie rarytas. Siedziałyśmy więc i popijałyśmy napar, i zaczęło robić się ciemno, a nasze wakacje pod namiotem zaczynały nam się coraz bardziej podobać.

1349

I wtedy odwiedził na kolejny mieszkaniec posesji. Bo stały tam dwa domy i mieszkały dwie spokrewnione ze sobą rodziny. Przynajmniej tak to wyglądało. Bardzo miły młody mężczyzna zapytał, czy nie mamy potrzeby skorzystania z toalety. No oczywiście, że tak! Zerwałyśmy się ochoczo po tej ziołowej herbatce. A w chwilę potem dostałyśmy zaproszenie do łazienki z możliwością wzięcia kąpieli. Tak więc zostałyśmy przyjęte ponad nasze oczekiwania. Zwłaszcza, że to był bardzo gorący dzień i droga wypociła z nas trochę soli. 

Noc była spokojna, ciepła, a ranek radosny. Wstałyśmy bardzo wcześnie, ale i nasi gospodarze okazali się rannymi ptaszkami. Zanim pojechali do pracy, przynieśli nam gorącą poranną kawę…

1354

Może dla kogoś to za mało, aby wyruszyć na taką włóczęgę. Ale dla mnie to chwile warte drogi. Niezapomniane wspomnienia ludzkiej życzliwości. Bezcenne w dzisiejszym świecie. Takie wakacje pod namiotem okazały się bardzo BOGATE w pozytywne doświadczenia, choć były na MINIMALNYM budżecie. Twardogóra zostawiła nam ciepłe o sobie wspomnienie, które piękne jest jak milion dolarów… 

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
27
OK
14
Kocham to!
9
Nie mam pewności
0
Takie sobie
0
Subscribe
Powiadom o
guest
12 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
S.Tap.

Te oznaki…bytności kur na tej posesji- to rozumiem, że chodzi o ślady kurzych pazurków? :)

S.Tap.

Coś takiego! A ja myślałem, że kury chodzą za potrzebą do swojego kurnika! ;)

Bogna

To jest chyba najlepsze w podrozowaniu – spotykanie takich fantastycznych ludzi!

Życzliwi z Twardogóry

Pozdrawiamy i dziękujemy za miłe słowo. Ps. Życzymy ciekawych miejsc oraz wielu życzliwych ludzi na swojej drodze.

Tacy „Miejscowi” potrafią być bardzo ciekawym źródłem informacji, zresztą to właśnie dzięki spotkaniom z ludźmi podróże nabierają kolorytu.
A do komentarza S.Tap. dodam tylko, że kury w kurniku również biorą prysznic i to przy dużej uciesze koguta ;)

S.Tap.

O nie..kury w kurniku to walczą wieczorem o pozycję (czyli lepszą grzędę) a prysznic biorą przed kurnikiem, suchy, w piaskowych dołkach – połączony z kąpielą słoneczną :) Oczywiście mówię tu o kurach przydomowych a nie tych z „kurzych obozów pracy”

karyna

Tak jakoś miło mi się na sercu zrobiło, że tak ludzie potrafią… obcych na podwórko…obcych z dredami…obcych w martensach, bojówkach i takich innych, obcych ;)

Hanna B.

Przygoda: ciepła, pozytywna i przez to taka niezwykła. Ale to stąpanie po zapadającej się darni a pod nią pewnie „wkład” historyczny….brrrrr.

Kategoria:Niekomercyjny

0 %