WAKACJE NA ROWERACH. Świątynia Artystów w Zawoni
To były wakacje i czas urlopowy. Mieliśmy do wyboru wszystko. Podróże autostopem, pociągiem, pieszą wyprawę, ale wybraliśmy właśnie tę opcję — wakacje na rowerach. Wyprawę po Dolnym Śląsku!
Oczywiście, że świat jest cały niezwykle ciekawy, ale cóż mogłoby się równać z dolnośląską ziemią?
Przecież życia człowiekowi nie starczy, aby poznać wszystkie dzieje z tej ziemi. Można wyjechać za ocean, można podróżować po Europie, można zwiedzić całą Polskę, ale nigdzie nie znajdzie się tylu historii, które zapierają dech w piersiach, jak tutaj — na Dolnym Śląsku. Wszędzie na świecie mi się podoba, ale tylko w dolnośląskie wracam z miłości…
Wakacje na rowerach — Postój w Zawoni
Byliśmy w drodze kilka dni. Rowerami przemierzaliśmy dolnośląskie drogi, które wiodły nas do dolnośląskich wiosek. Trasa była tak zaplanowana, aby omijać turystyczne, znane atrakcje i docierać do miejsc niekomercyjnych. Tak właśnie dotarliśmy do Zawoni.
Od Zawoni do Trzebnicy jest niedaleko. To teren Jadwigi Śląskiej, która uznana została za świętą. Jej obecność na tej ziemi jest tak naturalna, że dziś już ciężko byłoby się tutaj bez niej obejść. Na Dolnym Śląsku, podczas naszych wypraw Jadwiga jest z nami zawsze. Świątynie pod jej wezwaniem znajdujemy w najmniejszych wioskach, jej posągi i podobizny są naturalną częścią tego krajobrazu. Jadwiga jest wszędzie tam, gdzie docieramy. W Zawoni również na nią natrafiliśmy…
To było bardzo gorące lato
Nasze rowery nie były sprzętem, o którym można marzyć. Każdy z „innej parafii”. Dwa po pseudo remoncie z piętnem lat, i tylko jeden nowy — dostosowany do wielkości psiego koszyka. Tak wyruszyliśmy w tę podróż. Trzy rowery, pies na bagażniku i spory zestaw narzędzi do naprawiania sprzętu. Plecaki na naszych barkach, upał i pasja, która nie pozwoliła zatrzymać nas w domu. A potem to już tylko droga, pot, który lał się po plecach, historia i przygoda…
Można się zmęczyć szczęśliwie
Naszym celem była Trzebnica, ale tutaj, w Zawoni urządziliśmy sobie przystanek. Myślicie, że to super przeżycie? Macie rację, jak najbardziej. Ale nie sądźcie, że to było łatwe. W drodze widoki pełne wzgórz i malowniczych pejzaży, ale nasze kolana nie zawsze dawały rady nierównościom terenu. Rowery nie były super przystosowanymi maszynami do takich rajdów, a nasze plecy bolały nas od ciężaru bagaży.
Kiedy przybyliśmy do Zawoni w ten gorący wakacyjny dzień — padliśmy dosłownie pod kościołem pod wezwaniem Jadwigi w tej miejscowości i odpoczywaliśmy tam z godzinę, dochodząc do sił…
Ale tak, to prawda — byliśmy szczęśliwi.
Jadwiga nie wyrzuciła nas z trawnika przy kościele
Nikt, kto nas tam widział, nie zwrócił nam uwagi, że to być może nie jest dobre miejsce na wyłożenie się na trawie z żarciem i piciem. Mieszkańcy Zawoni mijali nas i pozdrawiali. Kiedy spożywaliśmy tam posiłek — życzyli nam smacznego…
I czuło się, że byliśmy w ich oczach pielgrzymami do miejsca świętego.
Trawnik był miękki, plecaki służyły nam za podgłówki. Pies był szczęśliwy, że może odpocząć na chłodnej trawie w cieniu. Wszyscy byliśmy tacy milczący. Trud podroży uczynił z nas cichych i pokornych. Wszystko, czego wówczas chciało każde z nas — to woda i chwila wytchnienia. Reszta nie była ważna…
Taka jest droga — wyciska z nas ostatnie siły, czyni małymi i bezsilnymi, a jednak kochamy ją…
Zawonia
Zróbmy sobie taki niedługi rys historyczny, który naświetli nam Zawonię, ale nie zanudzi. Pierwsze ślady ludzkiej bytności na tym terenie sięgają z czasów środkowej epoki kamienia. Nic to nadzwyczajnego, ale zawsze się o tym wspomina w podobnych opisach. Europa jest mała i wszędzie czas postępował bardzo podobnie. Pierwsze pisane treści dotyczące Zawoni pochodzą z czasów średniowiecza — tak jak w większości miejscowości z tego regionu. W 1257 roku Zawonia staje się własnością klasztoru cysterek w Trzebnicy. Ten stan rzeczy trwał do momentu, kiedy wieś przeszła w ręce państwa pruskiego. Czyli do czasów sekularyzacji. Był to rok 1810.
A Prusacy nie żartowali — co należało do kościoła, czyniono świeckim
Zawonia rozwijała się wprawdzie w stronę handlu i usług, ale nie osiągnęła w swoich dziejach zbyt wielkich postępów. Istniały tam już w średniowieczu młyny, folwark klasztorny oraz stawy rybne, a w dziewiętnastym stuleciu zajmowano się tu całkiem na poważnie tkactwem — jednak żaden przemysł nie rozwinął się na terenie tej miejscowości na tyle, aby uczynić ją nieprzeciętną. A po wojnie w ’45 zaczęli tu przybywać polscy osadnicy.
Zawonia położona jest malowniczo niedaleko Wzgórz Trzebnickich. Wieś ma oczywiście swoje atrakcje, z których mogą korzystać miłośnicy sportu. Ja jednak opowiem Wam o czymś zupełnie innym. Opowiem Wam o kościołach Zawoni, jako że byliśmy w tej drodze pielgrzymami.
Wakacje na rowerach — Kościół Parafialny pw. św. Jadwigi
To bardzo leciwa budowla sakralna, która swoją metryką zmusza każdego do szacunku. Kościół powstał bowiem z końcem siedemnastego stulecia.
To prawdziwe barokowe cacko. Poddano go restauracji w dziewiętnastym wieku, a potem w dwudziestym.
Świątynia miała więc sporo szczęścia w dziejach.
Jest pięknie zachowana, a wystrój jej wnętrza jest osiemnastowieczny.
No ok. Piękna jest, ale tuż obok stoi obiekt sakralny o dużo ciekawszej historii…
Wakacje na rowerach — Kościół ewangelicki w Zawoni
Odnoszę wrażenie, że nie ważne dla nikogo jest pod jakim był wezwaniem. Przeszukałam internet w celu odnalezienia tej informacji i niczego znaleźć nie mogłam.
Świątynia ta została nieco zepchnięta poza orbitę. Nie zadano sobie trudu, aby traktować ją jak przybytek Pański.
Po II wojnie światowej została opuszczona.
W czasach PRL -u nie zrujnowano obiektu. Kościołów nie wyburzano zbyt często na Dolnym Śląsku nawet w tamtym okresie w dziejach.
Świątynie wzbudzały respekt w zdecydowanej większości.
Po opuszczeniu stał się kościół ten magazynem. Potem „robił” za salę produkcyjną. Ale istniał, nie został rozebrany…
Następnie adoptowano go na salę gimnastyczną. A dziś mówią o nim, że to „Świątynia Artystów”. Mają odbywać się tutaj koncerty i spektakle…
Bardzo chcieliśmy zobaczyć kościół od wewnątrz, ale ciężko było namierzyć tego, który miał klucze do dawnego przybytku. W ten gorący dzień wszystko było trudniejsze niż zwykle. Fotografowaliśmy więc to, co było możliwe. Odpoczywaliśmy przy świątyni, na jej terenie jak pielgrzymi. Niedługo potem, kiedy wieczór ochłodził klimat — ruszyliśmy do Trzebnicy.
Jeżeli wciąga Cię nasze Nieustanne Wędrowanie i chętnie czytasz naszego bloga, koniecznie zamów nasze książki (patrz poniżej). Znajdziesz tam historie, których nie przeczytasz na tej stronie. Polecamy!
Artykuł zawiera autoreklamę