WICHRÓW. Majątek rycerza Heinricha de Swen
Wichrów na pierwszy rzut oka jest bardzo niepozorny. Niezbyt duża wieś za Wielką Rzeką Aut, czyli za autostradą. Sporo leciwej zabudowy wiejskiej, świątynia, dawny folwark z pałacykiem. Pomimo bliskości drogi A4, Wichrów jest jakby poza całym tym szalonym pędem wielkiego świata. Wystarczy przejechać przez wiadukt i minąć stację paliw, aby znaleźć się w krainie pełnej ciszy, dziejów wiekowych i baśni. Jest w tej miejscowości tajemnica, którą ujrzałam oczami duszy. Trzeba się tylko cofać w historii i cofać, i wsłuchiwać, i otwierać na to, co innym wydaje się być niemożliwe…
Dlaczego na samym początku wprowadzam tę nutę wątpliwości? Ponieważ studiując dzieje tej wsi trafiłam na jedno nazwisko, które zadziałało na mnie mnie jak impuls. Wieki temu Wichrów należał bowiem do rycerza Heinricha de Swyn, a w kilkadziesiąt lat potem do Jonnana Swen. Ten czas nie jest ani za krótki ani za długi, ale w sam raz na stworzenie pola do działania kolejnemu pokoleniu. Moim zdaniem starszy Swyn jest ojcem późniejszego Swena, a zapis nazwiska w pierwszym podejściu jest błędny, i pojawił się gdzieś na osi czasu między 1351 a 2020. Jednak nie tu jest „pies pogrzebany”, ale w samym nordyckim brzmieniu owego nazwiska. Swenowie pojawiają się w dziejach świata dość wyraźnie. Niejednego Swena znajdujemy na tronie Duńskim, Norweskim i Angielskim. Swenowie dają zapamiętać się historii jako wysoko urodzeni. Czy to przypadek, że A.D 1351 panem w Wichrowie był Swyn? A zaraz potem Swen?
Tak, tak… myślę właśnie w ten sposób, że mamy tu do czynienia z Wikingami
Nikt nie musi się ze mną zgadzać, to tylko moja wersja wydarzeń. Wikingowie w swoim czasie opanowali świat. Teraz są wszędzie, czy się komuś to podoba czy nie. Krew ich płynie w wielu z nas, choć wydaje się to niedorzeczne. Nordycy kolonizowali Europę (i nie tylko), brali niewolników, gwałcili kobiety, zakładali rodziny na kontynencie. Ich kultura i DNA bardzo mocno przeniknęły do wielu narodów. Ich wpływ na losy świata był ogromny, choć nie spisywali ksiąg, a jedynie znaczyli runy. Dlatego też znajdując Swena w Wichrowie, nie pozostałam wobec tego obojętna. Nie wydaje mi się to ani przypadkowe ani nie do przyjęcia, żeby jakiś Nordyk osiadł na tej ziemi, zawładnął nią i urządził się tu jak należy, po rycersku. Bo niby dlaczego miałby być to niemożliwe? Przecież to XIV wiek! Raptem „chwila” na przestrzeni dziejów od pierwszego najazdu Wikingów na Europę. Wiadomo – nie był to już wytatuowany i wyfryzowany na modłę północną wojownik, ale najprawdopodobniej tacy byli jego przodkowie.
Ale nie będzie to wpis o Wikingach! To jedynie luźne spostrzeżenie, w którym zawarłam swoje przemyślenia. Oczywiście już zawsze będę tak sądzić, że najsampierw dobra wichrowskie były własnością jakiegoś Wikinga, ale Wy nie musicie w to wierzyć. W mojej głowie informacje przerabiają się w taki sposób, że często są nie do przyjęcia dla racjonalistów, dla których dowody stoją na pierwszym miejscu. Mnie wystarczy samo podejrzenie, ponieważ jestem emocjonalna…
Wichrów. I bez Wikingów będzie ciekawie
Oczywiście! Nawet jeżeli kogoś nie porwał wątek nordycki, nie oznacza to, że będzie nieciekawie. Ta wieś naszpikowana jest niesamowitą historią, jak dobra kasza skwarkami. Przyznam, że to już druga treść o tej miejscowości na moim blogu, co zdarza się niezwykle rzadko. Przeważnie zajmuję się historią jednej wioski tylko raz, tworząc wpis kompleksowy i nie powracam już do tematu. Jednak są takie miejsca, które wymagają ode mnie więcej zaangażowania. Tak jest właśnie w tym przypadku…
Wichrów w dziejach swoich należał do rycerzy, kleru, samego króla i wielu właścicieli ziemskich. Gdybym opowiedziała tu o nich wszystkich, zapewne zanudziłabym Was na śmierć. Ponieważ bardzo licznie przybywacie na strony tego bloga, myślę, że potrafię trafić w Wasze gusta. Nie o to przecież chodzi, aby powiedzieć wszystko, ale żeby potrafić wybrać. Historia tej wsi w pewnym momencie zaczyna dotykać nas bezpośrednio, ponieważ czasy te stają się nam bliższe. Któregoś dnia, naprawdę całkiem niedawno, wieża kościoła w Wichrowie została poddana restauracji i wtedy kapsuła czasu, która w niej się znajdowała, stała się jak otwarta księga. Jednak nie każdy może z niej czytać. Czujmy się więc wyróżnieni.
Kapsuła czasu
To jeden z najwspanialszych pomysłów w historii ludzkości. Kapsuła czasu to wiadomości z przeszłości. Rzecz bezcenna. Jednak znajdują się krytycy uważający, że w kapsułach znajdują się bezwartościowe informacje, które nazywają „gratami” historycznymi. To są ludzie pędzący za sensacjami. Mnie wystarczą fakty dotyczące zwykłego ludzkiego życia sprzed wieków, żebym nie mogła poskromić motyli w brzuchu. Nie jestem zachłanna, chcę tylko prawdy. I nie musi ona być wielka jak grobowiec Tutenchamona i tajemnicza jak skarby Salomona. Wystarczy, że będzie mi wolno dotykać się Dolnego Śląska w jego najmniej znanych w świecie miejscach. Będę zachwycona…
W kapsule czasu z Wichrowa znajdujemy najpierw informacje z XIX wieku. Ponieważ pisma te znaleziono w kościelnej wieży, w większości dotyczą one tego Przybytku Pańskiego. Ongiś życie kręciło się wokół kościoła, bez niego nie istniało, a więc trudno się temu dziwić.
Wichrów 1850
Dawni kronikarze wspominają o tym, że świątynia pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny została wybudowana w 1755 roku przez dominikanów z Legnickiego Pola. Dach kościelny poryty był wówczas gontem, a wieża posiadała dwa dzwony. Już w 1838 roku nasz kronikarz Prenzel, który uczył w przykościelnej szkole wspomina, że w czasie tym Dom Modlitwy w Wichrowie był w bardzo złym stanie technicznym. Mówił o groźbie zawalenia się budynku sakralnego, przegnitym strychu i popękanym dzwonie kościelnym, wywiezionym do Wrocławia w celu naprawienia. Przybytkiem jednak najwyraźniej nikt za bardzo się nie przejmował do czasu, kiedy to do Wichrowa przybył w 1847 inspektor budowlany z Wrocławia w celu sprawdzenia stanu technicznego tamtejszej szkoły. Przy tej okazji wstąpił również do świątyni i – według relacji Prenzela – był wstrząśnięty faktem, że w walącym się kościele odbywają się nabożeństwa.
Sprawą zajął się królewski inspektor budowlany Spalding z Trzebnicy. Wówczas to postanowiono, że świątynia zostanie gruntownie odrestaurowana, jednak jak to w życiu bywa i wówczas znalazł się kombinator szukający skrótów i oszczędności. Z kapsuły czasu dowiadujemy się, że powstał wtedy pomysł, żeby podeprzeć zgniłe belki sufitowe podporami, jednak sprzeciwił się temu proboszcz Groetschel z pobliskiego Osieka, do którego wówczas kościół ten należał z ramienia posługi kapłańskiej. W związku z tym afrontem, postanowiono, że zarówno dach świątynny jak i sufit zostaną wykonane na nowo od podstaw, a projekt powstanie w Berlinie zamówiony u najznamienitszych architektów. W tym czasie również miała powstać dzwonnica w kształcie niewielkiej wieżyczki, usytuowanej na dachu kościoła. Plany budowy obejmowały rok 1849, jednak przedsięwzięcie to zostało przesunięte w czasie przez wzgląd na trudności w zdobyciu drzewa sosnowego.
Świątynia jak nowa
Remont kościoła zaczął się rok później, w 1850, w tydzień po Zielonych Świątkach. Władze gminne zdecydowały się na zatrudnienie cieśli, najlepszego w okolicy, który podejmie się tak świętego zadania. Wezwano wówczas Carla Stelzera z okolic Kątów Wrocławskich i zaproponowano mu tę pracę. On przyjął to wyzwanie i zasugerował małą zmianę planów. Miast wieżyczki na dachu uznał, że lepsza będzie wysoka drewniana dzwonnica, ulokowana tuż przy murach świątynnych. Wieża miała mieć ocynkowany dach w kształcie piramidy. Pomysł ten został przyjęty bez protestów tym bardziej, że cieśla nie żądał zapłaty wyższej od tej, która ustalona była jeszcze przed zmianami projektu. Przy pracach tych zatrudnieni zostali fachowcy, tworząc brygadę najlepszych i wymienianych z nazwiska. Cieślami zarządzał brygadzista Ignatz Koenig z Maniowa, nad murarzami czuwał Anton Zimmer. Stolarką zajmował się osobiście majster Weigelt. Prace w kuźni wykonywał Kleinert. Podczas remontu Domu Pańskiego nie wydarzył się żaden wypadek, który skutkowałby poważnym uszkodzeniem ciała tych, którzy wykonywali to wzniosłe zadanie na chwałę Pana. Spadło im na głowy tylko kilka cegieł. Oj tam, oj tam… Nic się nie stało.
Dalej kronikarz opisuje wnętrze świątyni
Opowiada o Nepomucenie, ambonie i obrazie za ołtarzem, na którym namalowano Najświętszą Marię Pannę. Płótno to stworzono na zamówienie proboszcza Groetschela z Osieka za cenę 100 talarów.
Dalej mowa jest o organach. Najwyraźniej była to wówczas sprawa priorytetowa, ponieważ kronikarz podkreśla ten temat, jako ważny już w 1845, czyli długo przed remontem świątyni. Instrument zamiast wzbogacać nabożeństwa, wprowadzał chaos, jednak jego naprawa musiała przesunąć się w czasie na rzecz ważniejszych prac związanych z budynkiem kościoła. Niemniej tego organy doczekują się swoich „pięciu minut” i sprawa ich zostaje wywyższona. Po gruntownych oględzinach naprawa ich okazuje się niemożliwa, a więc zostaje podjęta decyzja o zamówieniu nowych. Pracę tę wykonał organmistrz Schlag ze Świdnicy za cenę 374 talarów. Z organów wierni byli jak najbardziej zadowoleni. Mistrz za zrealizowane zlecenie otrzymał zapłatę. 150 talarów z kasy kościelnej, reszta pochodziła od wiernych darczyńców. Ponadto wieś utrzymywała i nocowała w Wichrowie Schlaga wraz z jego pracownikami przez 5 tygodni, kiedy to instrument powstawał. Nową świątynią i organami cieszył się prawie cały Wichrów, ponieważ wówczas niemal wszyscy jego mieszkańcy byli katolikami. Tylko trzech tamtejszych gospodarzy praktykowało luteranizm.
Prośba o błogosławieństwo
Na kościelnej wieży ustawiono żelazny krzyż, ważący półtora centara, który wykonał kowal – Anton Binder z Milina. Malarz Tettenborna wraz z czeladnikiem Wappnerem z Kątów Wrocławskich wykonali pracę jego pozłocenia. Kopułę dzwonnicy pocynował blacharz Bergmann.
Na koniec kronikarz Prenzel dodaje: „Niech więc ten Dom Boży jako najznośniejsza budowla wraz ze swoją piękną wieżą służą jako największa chluba tej parafii przez jeszcze wiele lat. Niech Bóg Wszechmogący weźmie ją w swoją boską opiekę i chroni przed wszelkim nieszczęściem, żeby uciśnieni odnaleźli spokój, cierpiący troskę, pobożni zostali uświęceni, a grzesznicy nawróceni. Pobłogosław Panie Boże tę parafię, napełnij ją obfitością łask, chroń przed wszelkim nieszczęściem oraz pobłogosław na wieki wieków. Amen”. Wichrów, 16 wrzesień 1850 rok.
Wichrów 1922
Jak widać wichrowska kapsuła czasu ma swoją historię, ciągnącą się latami, ponieważ to jeszcze nie koniec relacji ze zwykłego życia tych nieżyjących już ludzi. Pewien tamtejszy nauczyciel i organista w jednym zanotował i ukrył w kapsule te oto informacje dotyczące kolejnego stulecia.
W 1920 roku wyżej opisywana, a w 1850 – nowiutka – wieża kościelna zaczynała dopraszać się prac remontowych z powodu uszkodzeń w wielu miejscach i przeciekającego dachu. Krzyż, który zwieńczał jej kopułę w kształcie piramidy, przekrzywił się i groziło to jego całkowitym zerwaniem. Wszystko to na wskutek wiatrów, które to czyniły te szkody ale przecież to Wichrów jest, a w herbie jego mocno przechylone drzewo, smagane i łamane żywiołem. Więc czemu się tu dziwić?
Wieki Kryzys
W ów czas sporządzono kosztorys i przedłożono go specjalnym jednostkom władzy do zatwierdzenia. Tym razem kronikarz – Paul Schmidt – skarży się na zwłokę związaną z rozpatrzeniem tej sprawy, która trwała okrągły rok. Jest najwyraźniej wnerwiony na taki obrót sprawy, ponieważ kiedy wniosek złożono, koszty remontu oszacowane były na 6 800 marek, a kiedy go zatwierdzono nastały czasy trudniejsze, ponieważ wszystko poszło w górę, a podwyżki dotyczyły absolutnie wszystkiego. Kurs marki niemieckiej spadał na pysk. Paul bardzo skrupulatnie opisuje tę sytuację: „Podczas gdy w poprzednich latach za dolara płacono 50 marek, tak dzisiaj ten sam dolar osiągną niewiarygodną wysokość 522 marek, a przed 1914 wart był 4 i pół marki. Przez spadek kursu doszło w naszej ojczyźnie do przeraźliwego wzrostu cen. Szara rzeczywistość dni powszednich staje się coraz czarniejsza. W coraz to nowe nieszczęście popada nasza jeszcze przed wojną tak rozkwitająca ojczyzna. Wciąż nie widać końca czyhającej na nas nędzy. Ratunek leży tylko i wyłącznie w rękach Wszechmogącego Boga”.
Organy i dzwon
Potem Paul Schmidt podkreśla, że o ile koszty remontu świątyni w 1921 roku wynosiły ogromną sumę 6 800 marek, to w roku następnym suma ta mogła wzrosnąć nawet do 20 000 a może i więcej. Potem zrozpaczony wylicza kosmiczne ceny jęczmienia, żyta, owsa, koni, krów, świń, cieląt, kartofli, jajek, masła…
Jednak pomimo ciężkich czasów remont kościoła w Wichrowie zaczął się w tydzień po Zielonych Świątkach A.D 1922. I przy tych pracach wylicza się z nazwiska cieślę, kowala i wszystkich, którzy brali w tym udział. Na końcu wspomina się też o organach, które zdążyły już ucierpieć od 1850 roku i również wymagały naprawy. Kronikarz napisał, że instrument został obdarty z piszczałek, które podczas wojny sprzedano za bezcen, a pieniądze za nie przekazano na cele wojenne. Organy naprawiono i nastrojono a koszty te zamknęły się w sumie 8 500 marek, co było kwotą okazyjną w tamtych czasach. Zebrano na to wszystko środki dzięki temu, że Wichrów nadal pozostawał w zdecydowanej większości katolicki, było więc komu płacić za remont kościoła z figurami świętych i obrazem Matki Boskiej.
Nasz kronikarz notuje, że wówczas w Wichrowie mieszkało sześciu ewangelickich gospodarzy i właściciel folwarku – Fritz Pucher, reszta należała do Rzymu. W szkolnych ławach siedziało 43 uczniów w tym 41 katolików. Paul Schmidt wspomina też z żalem o losie jednego z dzwonów kościelnych, który został przetopiony „dla dobra ojczyzny” podczas wielkiej wojny i teraz nie stać ich na nowy…
Później kronikarz zmawia modlitwę, prosi Boga o opiekę i podpisuje się – Paul Schmidt, nauczyciel i organista. Wichrów, 15 czerwca 1922
Fritz Pucher
To wiejski obraz tego, co zafundowała Niemcom I wojna światowa oraz przedsmak straszliwej porażki, którą planował dla nich Adolf Hitler. Jak widać naród ten nękany był okrutnie przez tych, którzy go prowadzili. Głód, nędza i porażka towarzyszyły im od czasów, gdy zaczęto wpajać tym ludziom, że należy im się więcej. Historia opowiada nam jak to się dla nich skończyło, i jak odebrał to świat, jednak co się wydarzyło – tego nikt nie cofnie…
Zwykle przedstawiam Wam historię wsi dolnośląskiej przez pryzmat jej bogatych właścicieli, dziś ledwie o tym wspomnę. Zawartość kapsuły czasu z Wichrowa nie mówi nic o wielkich panach i nie opisuje ich majątków.
Treści te skierowane były w zwykłe życie prostych ludzi. Oni mieli swoje problemy. Swoje organy, walące się sufity własnej świątyni. Pańskie życie, które odbywało się na modłę luterańską było całkowicie poza katolickim nawiasem.
Fritz Pucher kupił dobra porycerskie w Wichrowie w 1912. Hodował tam konie, bydło, owce i świnie. Uprawiał buraki cukrowe, pszenicę i jęczmień. Jego syn zarządzał tym majątkiem do końca II wojny światowej. Na terenie tego folwarku wydarzyła się wówczas straszliwa rzecz. Ale o tym w kolejnym wpisie…
Masakra w Wichrowie. To wydarzyło się naprawdę
Treść ta powstała na podstawie zapisków zastępcy nauczyciela A. Prenzela z roku 1850 i Paula Schmidta, nauczyciela i organisty z Wichrowa w roku 1922. Przekład obu dokumentów z rękopisu w języku staroniemieckim na pisma łacińskie zastał wykonany przez Karin Bertram i Hansa – Georga Lehmkuhle. Pragnę z tego miejsca podziękować moim Czytelnikom, którzy pomogli mi w zrealizowaniu tego tematu, udostępniając wyżej wymienione materiały.
Też w tym roku odkrywałam Polskę, a dokładnie Podlasie. Jednak wstyd przyznać, że nie wgłębiałam się w historię wsi, które przejeżdżałam. Skupiłam się tylko na podziwianiu widoków
To wbrew pozorom pierwszy stopień do wgłębiania się :) Najpierw przychodzi podziw, potem zachwyt a na końcu pragnienie poznania :) To trochę potrwa zanim Cię rozpali… :)
Bardzo szczegółowo podeszłaś do tematu. Nie często można spotkać tak dokładne opisy. Tak trzymać ;)
Miałam bardzo dobry materiał źródłowy :)
Przeczytałam całość z wielkim zainteresowaniem, jak świetną książkę! :) To „zwykłe życie” w maleńkich wioskach sprzed dawnych lat jest szalenie ciekawe. Jak widać warto zgłębiać się w historie takich miejsc, na co niestety i nam zwykle brakuje czasu.
Jeżeli historia jest pasją, czasu na nią nigdy nie zabraknie :) Wiem o czym mówię :)
czasem te najmniej z pozoru ciekawe miejsca – maja najciekawszą historie – i czasem szkoda, że żaden turysta się w nich nie zatrzyma nawet na moment …
Wielu moich czytelników często chodzi moimi ścieżkami :) Więc nie do końca to jest tak, że „żaden”, bo czasem moje opowiadanie ściąga zaciekawionych do opisywanego miejsca i odwiedziny takie nie są nawet przypadkowe :)
Mnie wątek nordycki i historia o Wikingach zdecydowanie porwała :-) Podobnież jak cały wpis. Świetna historia, którą kapitalnie się czyta.
Dopiero niedawno natrafiłem tutaj na świetny opis Wichrowa. Dobra robota! Nie chcę Cię jednak rozczarować, ale historia Henryka Świnki (Heinrich de Swen) nie ma nic wspólnego z Wikingami. Świnkowie (po niemiecku Sweinichen) pochodzili ze Świn, niewielkiej miejscowości niedaleko Bolkowa. Miejscowość w dawnych czasach nazywała się różnie, m.in. Suini, Swyn, Swencz i właśnie Swen pod koniec XIV wieku Ale historia tej rodziny jest równie fascynująca, jak dzieje Wikingów. Pozdrawiam