WIELOWIEŚ. Dolnośląska kopalnia niekochanych zabytków.
Wielowieś to jedna z tych dolnośląskich, niewielkich miejscowości, która powaliła mnie na kolana swoją historią. Uwielbiam Dolny Śląsk przede wszystkim za to, że to naprawdę cały czas ziemia pełna tajemnic, o których zupełnie na poważnie i bez przejaskrawiania – świat nie słyszał.
Wielowieś położona jest w powiecie lubińskim. Należy administracyjnie do gminy Ścinawa. Kiedyś wioska ta była częścią województwa legnickiego, które dziś nie istnieje.
Ongiś zwała się Weisdorf, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy – Biała wieś.
Potem jednak tak powykręcano jej nazwę, że ostatecznie po drugiej wojnie światowej nazwano ją Wielowsią. W sumie to bez żadnego konkretnego powodu, wywodzącego się z historii tego miejsca.
Do miejscowości tej przybyłam bez większych oczekiwań.
Nie trzeba ich mieć, kiedy lustruje się nieznane światu dolnośląskie wioski. To prawdziwa kopalnia zabytków, wystarczy jedynie dotrzeć tam i samemu zacząć ich szukać.
Znaleziska te z całą pewnością przerosną najśmielsze oczekiwania tych, którzy kochają tę ziemię, a skarby jej nie są im obojętne nawet wówczas, kiedy nie słyną one świecie.
Na terenie miejscowości znajduje się leciwy kościół, ongiś protestancki, w chwili obecnej katolicki. Plac przy świątyni pełen jest interesujących skarbów historii. Wielowieś ma jednak jeszcze jedną, fascynująca tajemnicę. Ruiny pałacu z pierwszej połowy XVIII wieku, o których cisza jest jak makiem zasiał. Ludzie mówią, że pałac oficjalnie nie istnieje.
Pałac w Wielowsi.
To prawdziwy cud dolnośląski. Oficjalnie to go tam wcale niema. Nie znajdujemy go w żadnych historycznych opracowaniach, nie ma go na liście zabytków chronionych prawem, mało kto wie, że on w ogóle istnieje. Istny fenomen przetrwania! Żeby trafić do murów tej ruiny, trzeba wiedzieć najpierw, że coś takiego tam się znajduje. A to nie jest nagłaśniane. Pałac położony jest z dala od głównej drogi we wiosce, a więc nie rzuca się w oczy. Kiedyś to barokowe cudo było centralnym punktem tej miejscowości, teraz to ruina, która prawdopodobnie czeka na czas rozbiórki.
Wielowieś. Trochę historii.
Rodzina von Schlichting gospodarowała w Wielowsi i w sąsiednim Jurczu w szesnastym stuleciu. Nie było tam wtedy jeszcze dzisiejszego pałacu, stał tam wówczas rycerski dwór, albo może sama tylko wieża obronna. Nie ma po niej śladu od czasów wojny trzydziestoletniej. Na początku osiemnastego wieku von Kreckwitz, kolejny właściciel wioski rozpoczął budowę barokowego pałacu, który został uwieczniony na rycinach Wernera. Pierwowzór jego był znacznie bardziej okazały. Z czasem rezydencja zmieniała swoją sylwetkę, aby ostatecznie całkiem „zniknąć”, pozostając jednocześnie w ruinie.
Kolejni właściciele majątku zmieniali się przez lata, w końcowej fazie doprowadzając Wielowieś do ruiny i tracąc swoje włości. Podzielono je wtedy między zwykłych ludzi pod czujnym okiem komisji parcelacyjnej. Pomimo tego jednak, sama rezydencja nie ucierpiała na tych zmianach do końca II wojny światowej. Nowy ład zastał ją w doskonałej kondycji, a więc było co masakrować.
Zaginiony portal barokowy.
Gdyby przy wejściu pałacowym nadal znajdował się jego portal, moglibyśmy przeczytać tam datę ukończenia budowy barokowej rezydencji. To rok 1727.
Wspomniany portal był nietuzinkowej urody, połączony z balkonem na piętrze. Wart zapewne majątek. Jakiś czas temu, w niewyjaśnionych okolicznościach ulotnił się z tego miejsca i dziś, jak nas poinformowano, zdobi wejście jakiegoś hotelu. Ocalały jedynie kartusze herbowe. Ta rezydencja jest jak widmo. Nikogo nie obchodzi los pałacu. Nikt się nim nie interesuje od lat. Ruiny przylegają do prywatnego domu, który kiedyś zapewne był dworską oficyną. To cały kompleks zabytkowych budynków, które zostały całkowicie zapomniane. Portale znikają, ściany się walą, obiekt jest bez opieki, bez najmniejszej wzmianki o swojej historycznej wartości. No cóż. Wierzę, że Dolny Śląsk jest taki, jak ma być. Co mi więcej pozostało, jak tylko cieszyć się możliwością ocalenia w chwili ostatniej, takiej czy innej podobnej historii…
Wielowieś. Kościół Narodzenia Najświetniejszej Marii Panny.
To nie takie dziwne jest na Dolnym Śląsku, aby w jednym tylko miejscu o charakterze sakralnym, znaleźć można historycznych skarbów bez liku. I niekoniecznie musi być to jakiś słynny kombajn turystyczny. Wielowieś ukrywa na swoim terenie kościelnym prawdziwą bombę zabytkową, a sama wioska nie bardzo znana jest światu. Świątynia stoi na sporym pagórku.
Pierwsza świątynia powstała tam w XIV stuleciu. Z czasem reformacja religijna uczyniła z niej kościół protestancki. W 1721 roku nastąpiła gruntowna restauracja tego przybytku, i dzisiejsza jego forma pochodzi właśnie z tego okresu. Kościółek przebudowywany był w tym samym czasie, kiedy wznoszono opisywany wcześniej pałac barokowy. Oba obiekty miały więc jednego fundatora. Wewnątrz kościoła znajdują się między innymi cenne organy i wspaniała loża kolatorska. Przed kościółkiem, jeszcze całkiem niedawno stał budynek starej, poniemieckiej plebanii, która w czasach powojennych długo funkcjonowała jak szkoła podstawowa. Obiekt nie istnieje od kilku lat. Nie zdążyłam go zarchiwizować. Stał na pierwszym planie, przed świątynią.
Wielowieś i jej 10 płyt nagrobnych.
Epitafia zostały wmurowane w zewnętrzną ścianę świątyni. Pochodzą z okresu od 1584 do 1666. Są więc bezcennymi dziełami sztuki cmentarnej, a wiek tych płyt stanowi ich największą wartość.
To wizerunki dawnych właścicieli zarówno Wielowsi jak i pobliskich Redlic. Wszystkie te postaci zostały zidentyfikowane dzięki dobrej kondycji zabytkowych płyt, gdzie informacje zostały przekazane między innymi pisemnie. Na terenie cmentarza przykościelnego znajduje się mauzoleum rodzinne późniejszych właścicieli majątku w Wielowsi, von Scholz, z 1856.
Cmentarz przykościelny to również dawny cmentarz niemiecki. Ku czci nieżyjących już, przedwojennych mieszkańców wioski, ufundowano płytę pamiątkową.
Na terenie kościelnym znajdują się też przedwojenne grobowce…
I krzyż pokutny…
Wielowieś…
Jest bardzo dolnośląska. Przed domami, w ogródkach kwiaty. Róże krzewiaste, nagietki i wiele innych, niewyszukanych, a pięknych.
Kury chodzą po podwórkach. O kapliczki się dba przydrożne.
Czasem jakiś pies biega bez smyczy samopas. Cicho tam. Spokojnie. Błogo.
Historia tam zapisuje się na kartach wioski w każdy możliwy sposób, i nic nie psuje jej wątków. Nic nie przeszkadza aby się pisała.
Znaleźliśmy tam opuszczony wiejski bar, z dumną nazwą „Labirynt”.
Super miejsce na chwilowy wypoczynek w drodze.
Za wioską nadal stoi budynek kolejowy przy dawnej stacji. Dziś to po prostu zwykły dom.