Nawiedzony zamek Chojnów. Czarna Dama ze zbezczeszczonej krypty
Widuje się ją w kościele, gdzie została pochowana. Księżna Anna, Czarna Dama z zamku w Chojnowie szuka tam wejścia do grobowca, który został zdewastowany i zbezczeszczony wiele lat temu. Pamięta zapewne, że sfinansowała jego budowę i że poświęciła temu przedsięwzięciu bardzo dużo energii, a teraz nie ma gdzie się podziać. Słyszy się ją też nocami, jak stąpa po schodach zamczyska. Jej duch nieustannie błąka się po komnatach dawnej siedziby, w której mieszkała do końca swoich dni.
Z tym obiektem zabytkowym spotkałam się już wiele lat wcześniej, gdy byłam bardzo młoda. Przybyłam do tego miasta w ramach spotkania rodzinnego i bardzo chciałam przy tej okazji zobaczyć zamek Chojnów. Przyznam, że wówczas jeszcze nie potrafiłam doceniać podobnych skarbów średniowiecznych i widok dawnej warowni mocno mnie rozczarował. W moim wyobrażeniu zamek winień mieć gabaryty i wieżę, a tam niczego podobnego nie zastałam. Nie wnikałam jednak wówczas w jego dzieje i odeszłam stamtąd rozczarowana. Kiedy po wielu latach ponownie zjawiłam się w Chojnowie, zamek powalił mnie na kolana. Byłam bardzo go ciekawa. Pragnęłam poznać jego historię…
Tamtego dnia, kiedy przemierzałam z Ines i z Lonkiem tę cudną dolnośląską krainę, zamek Chojnów nie był naszym celem, a jedynie jednym z interesujących przystanków na tej trasie. Jechałyśmy bowiem ze Środy Śląskiej pociągiem i rowerami do Osetnicy i po drodze zatrzymałyśmy się w kilku ciekawych miejscach. Najpierw w Ulesiu, a potem w Pieszkowie. Jeżeli klikniecie w pomarańczowe nazwy tych miejscowości, przeniesie Was do tych opowiadań i będziecie mogli dowiedzieć się więcej o tym, co nas tam spotkało.
Goliszów. Most linowy i ichniejsza świątynia
Zanim jednak dojechałyśmy do Chojnowa, musiałyśmy minąć Goliszów. Wieś, w której nie zatrzymałyśmy się na długo niestety. Dotarłyśmy tam bezpośrednio z Pieszkowa, pedałując wśród pól i akwenów. Musiałyśmy przeprawić się przez Skorę.
Nasza podróż trwała od świtu. Przejechałyśmy naprawdę dużo kilometrów, a dzień był bardzo gorący. Dlatego zmęczenie powoli zaczynało nam doskwierać. Nasz cel był już niedaleko. Przed nami do pokonania zostały już tylko Goliszów, Chojnów i Piotrowice, bo taki był plan tej wyprawy. Zaczęłyśmy się spieszyć, żeby nie wracać do domu po zmroku. Mnie to nie przeszkadzało, ale Ines nie lubi jeździć rowerem po ciemku. Zaczęła się więc jazda z przystankami jedynie na krótkie chwile wytchnienia. Przez rzekę w Goliszowie przeprawiłyśmy się po wiszącym moście linowym. Byłam zaskoczona i jednocześnie zachwycona, że coś podobnego znajduje się w tej miejscowości! Oczywiście nie było mowy, żeby nie zrobić fotografii. Ines musiała mi ustąpić, bo nie dawałam za wygraną. Najpierw ona zrobiła mi zdjęcie na mostku…
…a potem ja bawiłam się w fotografa.
Kiedy Ines przeprawiała się przez Skorę, prowadząc rower z koszem, gdzie leżał Lonek, chwyciłam barierki i zaczęłam kołysać mostem. Kładka bujała się jak szalona, że aż w żołądku się przewracało. Ona krzyknęła do mnie, żebym przestała zachowywać się jak małe dziecko, bo to jest niebezpieczne, ale mi się bardzo podobało. Uspokoiłam się jednak i zaczęłam spokojnie iść na drugi brzeg. I wtedy moją uwagę przykuł taki widok…
Zwróciłam na to uwagę Ines i powiedziałam, że kiedyś most się zawali, bo źle to wygląda. I nasłuchałam się wtedy jeszcze więcej na temat mojej nieodpowiedzialności i racji, która należała do niej. Tak to już jest, że ktoś w tej ekipie musi być rozważny, kiedy reszta po prostu dobrze się bawi, bo inaczej byłaby bieda.
Kościół w Goliszowie
Świątynia jest pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny i pierwsze o niej pisane wzmianki pochodzą z samego końca XIV stulecia. Nie jest to jednak ten kościół, przy którym zaparkowałyśmy, żeby złapać chwilę oddechu i napić się wody. Ten obiekt sakralny powstał dużo później. Wzniesiono go na placu po najpierwszym przybytku Pańskim w Goliszowie, o którym nikt już nie pamięta.
Budowla ta ma ciekawą drewnianą dzwonnicę, która pięknie się prezentuje ze swoim barokowym hełmem. Miły był to widok dla oka, zwłaszcza że w świątynnych ścianach zewnętrznych wmurowanych zostało kilka naprawdę dobrze zachowanych, czytelnych płyt nagrobnych.
Dawniej kościół zdobiła dekoracja sgraffito. Wewnątrz — wyposażenie z pierwszej połowy XVIII. Barokowa ambona i ołtarz. Udało mi się luknąć przez kratę w otwartych drzwiach.
Wokół kościoła znajdują się mogiły. Na terenie starej nekropolii namierzyłam również pokaźnych rozmiarów grobowiec i kaplicę cmentarną. Nie wątpię, że z tego miejsca wypływa sporo ciekawych historii, ale nie było już czasu, aby je namierzyć. Podczas tych paru minut postoju zdążyłam zrobić jedynie kilka fotografii i musiałam ruszać dalej. Przed nami był zamek Chojnów! Nie mogłam się już doczekać…
Zamek Chojnów
Każde zamczysko dolnośląskie ma swoje straszne historie. Niektóre nazywane są prawdziwymi, a niektóre legendami. Zamek w Chojnowie wygląda dziś niepozornie i może rozczarować bardziej wyrafinowanego turystę, jednak w jego dziejach mnóstwo ciekawostek i odpowiedzi na pytanie: dlaczego dziś jest taki skromny? Trzeba wiedzieć, że nie zawsze tak było. Warownia ongiś zachwycała i gabarytem i luksusem. To, co zastajemy dzisiaj, przybywając do tego miasta, to już resztki tego wspaniałego pomnika po Piastach. Został on bowiem kilka razy spalony i wielokrotnie oskubany przez najeźdźców. Chojnów i jego forteca plądrowane były przez chrześcijan najróżniejszej maści: katolików, protestantów i husytów. Kiedy nadszedł czas Napoleona Bonaparte, zjawił się on w Chojnowie wraz ze swoją armią i kto zna choć trochę historię, domyśla się, co się tam wtedy działo.
Rezydencję Piastów legnicko-brzeskich wzniesiono w XIII na pograniczu dwóch księstw: legnickiego i głogowskiego. Pierwszymi panami na tym dworze byli kasztelanowie Bronisław i Otton. Warownia powstała, aby pełnić funkcję obronną. W kasztelanii strzeżono dóbr książęcych pozyskanych z podatków. Załoga zamku dbała również o bezpieczeństwo na szlaku handlowym, który zwano Via Regią, czyli Drogą Królewską. Przebiegała ona przez Chojnów i dzięki temu mieszkańcy tego miasta, którzy zajmowali się tkactwem na ogromną skalę, bogacili się.
Zamek renesansowy
W XIV stuleciu warownia opisana została w kronikach jako oprawa wdowia żon Piastów legnickich. Kiedy w 1428 roku przybyli tam husyci, Chojnów razem ze swoim zamkiem został strawiony przez ogień. W połowie XVI wieku książę Fryderyk III legnicki sprowadził do Chojnowa architekta rodem z Włoch — Franciszka Paara i zlecił mu odnowienie zamku w stylu jak najbardziej modnym wówczas, bo renesansowym. Żeby nie zapomnieć, kto zlecił to zadanie i kto za to wszystko zapłacił, przy wejściu głównym powstały popiersia Fryderyka III i jego żony księżnej Katarzyny meklemburskiej, które zachowały się szczęśliwie do dziś.
Po śmierci Fryderyka III jego syn, również Fryderyk, z tym że IV z kolei, ożenił się z księżną Anną z Wirtembergów, wdową po księciu Janie, którego ojciec Jerzy Wspaniały władał w Brzegu. Anna została matką dwukrotnie, ale jej potomstwo zmarło we wczesnym dzieciństwie. Nie przyprowadziła więc swoich dzieci do domu drugiego męża. Dla Fryderyka jego trzecia żona musiała być ważna, ponieważ od razu uwzględnił ją w testamencie na wypadek swojej śmierci. Dlatego też zamek Chojnów od roku 1594, kiedy to para się pobrała, do 1617, gdy księżna odeszła z tego świata na zawsze, stanowił oprawę dla Anny wirtemberskiej, która po raz drugi owdowiała zaledwie po 17 miesiącach pożycia małżeńskiego. Została więc sama, ale nie bez środków do życia. Zamieszkała w warowni w Chojnowie…
O Annie Wirtemberskiej
Księżna była ostatnią z Piastów na zamku w Chojnowie. Dzisiaj otacza się ją wielką czcią, sławiąc jako wielkoduszną panią. Wspomina się jej działalność w kierunku pomocy dla biedoty. Dzięki jej hojności miasto się rozwijało. Jako że była głęboko wierząca, niemało ofiarowała również kościołowi. Jeszcze za swojego życia księżna Anna zaczęła przygotowywać swój pogrzeb, który miał odbyć się w chojnowskim kościele pod wezwaniem Apostołów Piotra i Pawła, bo tam właśnie zażyczyła sobie być pochowaną. Grobowiec został wyszykowany na 9 lat przed jej śmiercią. Kiedy umarła, złożono w nim jej ciało w cynowej trumnie.
Miejsce spoczynku Anny opatrzono płytą nagrobną z szerokim opisem:
Źródło: Stanisław Horodecki, Chojnowska fara. Kościół pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła (dawniej Najświętszej Maryi Panny), Chojnów 2010.
Z bożej łaski Anna, rodzona księżna Wirtembergii i Tecku, hrabina Mimpelgardu, także księżna Śląska, Legnicy, Brzegu i Złotoryi, urodziła się w Stuttgarcie w landzie Wirtembergia w dniu 2 czerwca roku 1561. Poślubiła na Śląsku jej pierwszego męża, Jego Książęcą Mość, szlachetnie urodzonego Księcia i Pana Jana Jerzego, Księcia Śląska, Legnicy i Brzegu. Wesele odbyło się 10 września 1582. Spłodziła z nim syna i córkę, jednak niczego nie wychowała, pozostając w małżeństwie 10 lat bez 11 tygodni. Potem we wdowieństwie prowadziła dwór w Wołowie przez 2 lata i 13 tygodni. W drugie małżeństwo wstąpiła z Jego Książęcą Mością, szlachetnie urodzonym Księciem i Panem, Księciem Fryderykiem, zwanym IV, Księciem na Śląsku, Legnicy, Brzegu i Złotoryi. Jej książęce wesele odbyło się 24 listopada w roku 1594 w Legnicy; w małżeństwie tym żyła 1 rok i 23 tygodnie i nie spłodziła żadnych dzieci. We wdowieństwie pozostawała aż do końca, swój posagowy majątek utrzymując w Chojnowie. Kazała zrobić ową kryptę w roku 1597 i rozstała się z życiem po chrześcijańsku 6 lipca wieczorem między 7 a 8 godziną w roku 1617. Jej całkowity wiek sięgnął 55 lat. Boże nagródź w swej łasce cichym pokojem i wesołym zmartwychwstaniem na Sądzie Ostatecznym. Amen.
Bo to kłótliwa baba była!
Chociaż kroniki w większości dobrze rozpisują się o Annie z Wirtembergii, to są też inne treści, które przetrwały do naszych czasów, opowiadające o tym, że to bardzo kłótliwa kobieta była. Nieustannie sądziła się z rajcami, bez przerwy czepiała się mieszczan, których upominała na każdym kroku. Straże zamkowe nie mogły zapewnić jej poczucia bezpieczeństwa, ponieważ nigdy nie była z nich zadowolona. Miała też obsesję na punkcie ciszy nocnej i każde głośniejsze zdanie wypowiedziane na dziedzińcu bądź ulicy nazywała pijackimi rozróbami. Dlatego też nie wszyscy mieszczanie pałali do niej w tamtym czasie sympatią.
Dzisiaj to zupełnie inna para butów. O księżnej mówi się dobrze i wylicza jej zasługi dla miasta. O tym, że była nadwrażliwa i upierdliwa nikt nie wspomina. Całkiem niedawno postawiono jej pomnik i teraz Anna wraz z mężem Fryderykiem witają turystów przed wejściem do zamku, gdzie znajduje się muzeum. O pożyciu tej pary od zaplecza nie wiadomo zbyt wiele, jednak pamiętajmy, że nie długo matrymonium to trwało, gdyż książę szybko umarł. Ale chyba nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że po jego śmierci pochowano go w Legnicy, a Anna nie pragnęła nigdy dołączyć do niego. Miała w planach spocząć w Chojnowie. Z dala od męża.
O Fryderyku IV…
Fryderyk miał starszego brata Henryka, z którym od roku 1571 wspólnie rządził w księstwie legnickim. Nie ma co ukrywać — bardzo mu to nie pasowało, ponieważ był to człowiek, na którym nie można było polegać w najmniejszym nawet stopniu. Fryderyk miał plany uwolnienia się od kurateli brata i nie zawahał się po nie sięgnąć. Poprosił więc cesarza Maksymiliana II o to, żeby dokonał on podziału schedy po ich ojcu. Sprawa szybko nabrała formalnego obrotu. Cesarz był mu przychylny i już 5 lat później wydano dekret, który z Fryderyka uczynił niezależnego władcę Legnicy. I kiedy nadszedł ten upragniony dzień faktycznego podziału ojcowizny, cesarz kopnął w kalendarz. Ten, który przyszedł na jego miejsce — Rudolf, postanowił jeszcze raz przyjrzeć się tej prośbie. Trwało to kolejne kilka lat, zanim zdecydował w konflikcie i tym razem nie było łask dla Fryderyka. Jego Cesarska Mość nachylał się bowiem nad starszym Henrykiem, który nie chciał nijakich podziałów.
Rudolf postanowił, że obaj bracia władzę będą sprawować wspólnie, ale żeby się nie pozabijali przy tej okazji, Henryka zostawił w Legnicy, a Fryderyka eksmitował do Chojnowa. Niedługo trwał taki stan rzeczy, ponieważ Henryk zapomniał złożyć mu hołdu lennego. Nie stawiał się też na sejmach śląskich. Nie spodobało się to cesarzowi i zrobił się on bardzo zły. Wysłał więc po niego do Legnicy siły zbrojne, żeby zaprowadziły w tej sprawie porządek. Początkowo była mowa o łasce, jednak ostatecznie Rudolf uwięził Henryka, nie będąc w stanie mu wybaczyć. Przy tej okazji odebrał mu władzę i przekazał w ręce młodszego brata, który od tamtej pory władał i w Legnicy i w Chojnowie.
Myślicie, że to jest bardzo ciekawe? Nie wątpię, jednak dzieje rządów Fryderyka to pikuś w porównaniu z tym co wyprawiał jego starszy brat. Ale o tym już przy innym blogowaniu…
Kto straszy na zamku w Chojnowie?
Mówią ludzie, że Anna nocami spaceruje po zamku, tak jak to robiła za życia, kiedy nie mogła spać. Schody skrzypią pod jej stopami, a schodzącej z nich nie widać. Opowiadają też o tym, że księżnę widuje się w kościele Apostołów Piotra i Pawła. Stoi niedaleko wejścia do krypty, ubrana w czarną suknię. Nic nie mówi, nie porusza się, tylko patrzy przed siebie. Jej grobowca dawno już nie ma. Wejście do niego zamurowano w drugiej połowie XIX wieku, ale kiedy skończyła się II wojna światowa, wtargnięto tam i zdewastowano mogiłę. Posągi przy zamku, które teraz są niemałą atrakcją w Chojnowie, stworzył artysta Szymon Malinowski. To było nie lada wyzwanie, ponieważ jedyny portret księżnej Wirtembergii, który zachował się do naszych czasów, przedstawia ją jako małą dziewczynkę. TUTAJ możecie zerknąć…
Czy ostatnia pani na zamku w Chojnowie rzeczywiście nawiedza swoją dawną rezydencję i grobowiec? Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. Nie byłam tam nocą i nie widziałam ani nie słyszałam, choć przyznaję, że bardzo chciałabym spróbować. Była nasza księżna wbrew pozorom przepełniona niepokojem. Straciła dwóch mężów i dwoje dzieci. Została sama i wprawdzie nie bez pieniędzy, ale to chyba jej nie wystarczało, ponieważ najwyraźniej męczyły ją długie, bezsenne noce i nieustannie szukała schronienia w kościele. Niewykluczone, że tęskniła za zmarłymi córką i synem. Jerzy i Barbara byli bardzo mali, kiedy odeszli z tego świata. To musiało zaboleć ich matkę.
Wysoko urodzeni, czy to książęta, hrabiowie czy baronowie to również ludzie, którzy mieli swoje problemy i finansowe i zdrowotne, a ambicje często mieszały im w głowach, ściągając na nich nieszczęścia. Księżna Anna i tak miała farta, bo nie była brzemienna co roku. Jednak czy wiedziała o tym? Wtedy kobiety inaczej patrzyły na te sprawy, więc któż to wie?
Chojnów
To miasto albo od razu bardzo się spodoba, albo wcale. Ja byłam pod silnym jego pozytywnym wrażeniem. Chętnie zostałabym tam dłużej, ale tamtego dnia nie było to możliwe. Zanim jednak ruszyłyśmy dalej do Osetnicy, która znajdowała się już naprawdę tylko rzut beretem od nas, posiedziałyśmy chwilę w cieniu parkowych drzew niedaleko zamku. Lonek bardzo potrzebował takiego wytchnienia w drodze. Nie chciałam, żeby się przemęczył i zraził go koszyka, a więc postój był musowy. Ines rozsiadła się na ławce i rzucała psu piłeczkę. On biegał za nią jak szalony i przynosił z powrotem, żeby bawić się z nim dalej. Wszyscy w ten sposób odpoczywaliśmy, ale ja nie mogłam dłużej wysiedzieć i powiedziałam do Ines, że niech zostanie w parku, a ja pójdę zrobić jeszcze kilka fotografii zamku. I jak postanowiłam, tak zrobiłam.
Przy dawnej rezydencji Piastów znajdują się tablice z opisami zamku i jego dziejów. Są niezwykle cenne, ponieważ zawierają ryciny Wernera. Te rysunki to prawdziwy skarb. Bez jego pracy wielu rzeczy nie zobaczyłabym nigdy, ponieważ na ziemi dolnośląskiej od czasu jego działalności wyburzono naprawdę sporo obiektów. Dlatego sfotografowałam je wszystkie, żebyście mogli zobaczyć dawny Chojnów i jego zamek. Już renesansowy (lewy dolny róg ryciny).
Teren tego miasta obiecuje niejedną przygodę, ale ja musiałam zadowolić się lukaniem przez parkan na tyły zamku, bo muzeum było już dawno zamknięte. Warownia przylega do murów obronnych a przed nią zielony plac z mnóstwem kamiennych skarbów, co to kryją zapewne niejedną tajemnicę.
Znowu byłam jak dziecko. Wkładałam ręce między przęsła, żeby zrobić zdjęcia bez krat. Wchodziłam na podmurówkę ogrodzenia i starałam się jak najmocniej wychylić, aby zobaczyć więcej. Było na czym oko zawiesić, oj było…
Czułam się wtedy trochę tak, jakbym po pas w wodzie stała i napić się nie mogła. Skręcało mnie z żalu, że nie dane jest mi wejść do środka i kiedy tak przeżywałam swoją porażkę, celebrując w sercu żal i szepcząc pod nosem wzniosłe przysięgi powrotu, usłyszałam przeraźliwy wrzask pochodzący z parku. To był głos mojej Ines, która na cały regulator miotała bluzgi, nie patrząc na to, że ludzie słuchają.
– Sierściu ty pierdzielony! Ty będziesz mnie gryzł!? Zostaw mnie! Puszczaj ty bestio! Ała!!!!! Zobaczysz Ty smaczka ode mnie! Zapomnij zmoro ty gryząca, paszczurze jeden comodo. Ałaaa!!! Lonek!!!! Gdzie ty biegniesz!? Wracaj natychmiast!…
Ale o tym już w kolejnej części tego opowiadania. Klikajcie tutaj Osetnica i dom babki Janki. Zapraszam :)