ZAMORDOWANA. To było jeszcze dziecko. Miała tylko 13 lat
Dziewczynka szła ścieżką, która wiła się wśród malowniczych pól i mijała niewielkie enklawy zieleni, gdzie rosły sosny i dęby. W torbie zawieszonej w poprzek na ramieniu niosła kilka par butów. Było południe. Koniec tygodnia. Sobota. Na tej drodze nikt nigdy wcześniej jej nie niepokoił, aż do tamtego dnia. Dziecko poszło tam nieświadome tego, że już nigdy nie wróci do matki i swojego rodzeństwa…
Ta historia wydarzyła się naprawdę. To nie jest legenda czy baśń. Sporo wiadomo o okolicznościach gwałtownej i tragicznej śmierci trzynastolatki, ale jest też w opowieści tej wiele niewyjaśnionego. Posłuchajcie…
Nie wiedziałam, że dziewczynka została tam zamordowana!
Miejsce akcji mojej historii to wzgórze pomiędzy Ogrodnicą a Chwalimierzem i Środą Śląską a Ciechowem. Na tej trasie widać je z każdej strony. Na starych mapach nie napisano, że nadano mu jakąkolwiek nazwę. Wypiętrzenie to, choć sporych rozmiarów i o dwóch szczytach jest formalnie bezimienne.
Ta okolica jest naprawdę bardzo malownicza. Dawne szlaki łączące ze sobą ościenne miejscowości teraz są ścieżkami dla rowerów. Jedna z nich prowadzi właśnie przez opisywane wzgórze. To cudna droga wśród pół, obsadzona drzewami i krzewami. Tuż przy niej znajdują się dwie nieduże enklawy zieleni. Obie były w przeszłości swojej żwirowniami. Mam na to solidne dowody. Do dziś można zauważyć, że te dość głębokie dziury w ziemi skrywają w sobie ten materiał. Żwir jest drobny, biały i dobrej jakości, od bardzo dawna jednak niewydobywany.
Pomimo uroków tej trasy, od zawsze jej unikałam. Nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego tak się działo, ale nie tylko ja miałam do tego miejsca dystans. Ines również nie cierpiała rzeczonego wzgórza i jeżeli tylko można było w jakiś sposób go ominąć podczas wędrówki, ona zawsze wybierała choćby trudniejszą i dłuższą trasę, byle tylko nie jechać tamtą ścieżką. Pomimo tej niechęci nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, skąd ona się w ogóle wzięła.
Biwaki przy dawnej żwirowni
Ponieważ naprawdę rzadko się tam zjawiałyśmy, razem czy osobno, nigdy nie zostawałyśmy tam na długo. Przemykałam tą ścieżką jedynie rowerem, kiedy już musiałam tamtędy wędrować. Czułam się niekomfortowo zwłaszcza wtedy, gdy mijałam tereny zalesione obu wyrobisk. Czaił się tam taki niezrozumiały, ale wyczuwalny mrok, i choć nie należę do bojaźliwych, to na drodze tej zawsze dostawałam gęsiej skórki. Siadał mi na plecach niewytłumaczony lęk i jechał ze mną przez dwa szczyty, aż opuściłam tę trasę.
Na pierwszy biwak pojechałam tam ze Sławkiem. Mieliśmy kiedyś taki zwyczaj, że — czy to latem, czy zimą — po wyprawie w dolnośląskie, w drodze powrotnej do domu rozbijaliśmy się na dziko małym obozem, gdzie paliliśmy ogień, piekliśmy kiełbaski i piliśmy piwo.
Zdarzało nam się kilka razy obozować na pierwszym szczycie tego wzgórza. Miejsce wydawało się dość dogodne, ponieważ droga tam dość przejezdna, choć wcale asfaltowa. Parkując auto na pierwszym szczycie, byliśmy całkowicie niewidoczni z drogi. Jednak… nigdy nie czuliśmy się tam dobrze. Niby nic złego się nie działo, ale Sławek często powtarzał, że nie lubi tego miejsca. Że tam jest jakaś zła energia.
I ja nie przepadałam za tą górą. Dlaczego? Nikt z nas nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Po prostu tak czuliśmy oboje, a do tego jeszcze jak nigdzie indziej, tam ogień nigdy nie chciał się nam dobrze palić. Ognisko długo nie mogło się rozbujać, potem jak już pojawił się płomień, często gasł po prostu, choć o niego dbaliśmy. To było upierdliwe, ponieważ często po wyprawie byliśmy głodni i z utęsknieniem czekaliśmy na swoje pieczone kiełbaski, a zimą była też potrzeba ogrzania się.
112 lat temu…
Później jeszcze kilka razy na siłę obozowaliśmy tam w większym gronie. Niby tak tam pięknie, dużo przestrzeni i opału, wygodnie i z dala od ludzkich siedzib, ale nikt nigdy nie powiedział, że chciałby tam jeszcze wrócić. Ostatecznie przestaliśmy odwiedzać to miejsce, aż któregoś dnia, całkiem niedawno Sławek podzielił się ze mną swoim znaleziskiem. Kopiąc w starych czasopismach niemieckich — korzystał ze zbiorów kolegi Adama Haładusa — trafił na pewien artykuł. Kiedy mi go podesłał, ja od razu oddałam tekst Stefanowi z prośbą, aby go dla mnie przetłumaczył. Owocem tych okoliczności jest właśnie ta historia.
Poniższy materiał udostępniony dzięki uprzejmości Sławka
Tłumaczenie z oryginału — Stefan Topolewski
Morderczy chwast (Mörderpüschel) w Ogrodnicy, powiat Środa Śląska. Prawdziwe zdarzenie z roku 1910.
Od miasta Środa Śląska na południe prowadzi szosa do Ciechowa, w którym jest powszechnie znana cukrownia. W połowie długości szosy w jednym kierunku odchodzi od niej droga do Chwalimierza, w drugim kierunku droga do Ogrodnicy. Kilkaset metrów od szosy w kierunku Ogrodnicy znajduje się znany w okolicy Morderczy Chwast (Mörderpüschel). W pobliżu jednak poza wsią Ogrodnica, na pagórku mieszkał w tamtym czasie młynarz Karl Nerger, a obok stał jego wiatrak. W domu młynarza mieszkała rodzina Galle z pięciorgiem dzieci. Którejś soboty, około południa, pani Galle wysłała swoją trzynastoletnią córkę z kilkoma wymagającymi naprawy butami do szewca w Środzie Śląskiej. Gdy dziewczynka zbliżyła się do lasku, została prawdopodobnie przez jakiegoś włóczęgę zaczepiona i poddana niemoralnemu czynowi. W końcu włóczęga udusił swoją ofiarę. Zatroskana matka szukała z innymi dziećmi zaginionej córki. Znaleziono ją w stanie przedstawionym na fotografii. Na miejscu byli komornik (egzekutor) Barkow z psem policyjnym, starszy wachmistrz Müller, wachmistrz żandarmerii Lissel ze Środy Śląskiej oraz zastępca naczelnika urzędu, dyrektor cukrowni dr Mau z Ciechowa. Śledztwo policyjne w kierunku wykrycia mordercy nie zakończyło się niestety sukcesem. Ludność całej okolicy Ogrodnicy złączyła się w bólu z rodziną Galle. Cmentarz nie mógł pomieścić licznych uczestników pogrzebu. Bojaźliwi ludzie omijali w miarę możliwości miejsce zwane Morderczy Chwast (Mörderpüschel). Robert Schmidt, urzędnik biurowy, wcześniej Środa Śląska.
Zamordowana dziewczynka. Na miejscu zbrodni
Kiedy Stefan przesłał mi powyższe tłumaczenie, rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę. Napisał wówczas:
– Tekst jest dosyć łatwy, kłopot mam jednak z określeniem „Mörderpüschel”. Mörder to oczywiście morderca, a w złożeniach — morderczy. Ale püschel ma różne znaczenia: chwast, frędzel, pompon, plusz, a nawet puszysty ogon kota. Przetłumaczyłem to jako „morderczy chwast”. Ponieważ przypuszczalnym mordercą był jakiś włóczęga, miejscowi ludzie mogli nazwać go (ludzkim) chwastem. A może dziewczynka została uduszona jakąś częścią ubioru. W każdym razie ani w słowniku, ani w Wikipedii niemieckiej nie znalazłem zwrotu Mörderpüschel. Przesyłam Ci jeszcze mapkę. Jest tam wzgórze 140,7 m z wiatrakiem. Dziewczynka wyszła z tamtego miejsca i doszła do drogi do skrzyżowania do Ogrodnicy. Przy tej drodze są dwa laski. Zbrodnia mogła wydarzyć się w jednym z nich.
Często jest tak, że tam, gdzie ktoś zginie tragicznie, stawia się pamiątkowe krzyże, kamienne bądź drewniane albo pomniki w formie głazu z inskrypcją, tak jak na przykład w Kobylikach, gdzie zginął napadnięty listonosz na służbie. Do dziś nieustannie mijam w drodze podobne miejsca, gdzie wydarzyły się tragiczne wypadki samochodowe albo na motocyklach lub też morderstwa. Pomyślałam więc, że być może w tych zaroślach, gdzieś w krzakach albo pod liśćmi znajduje się jakakolwiek ślad po tamtym wydarzeniu sprzed 112 lat. I wiecie co zrobiłam? Nie czekałam na żadne towarzystwo, tylko od razu wskoczyłam na rower i pojechałam tam zupełnie sama…
Lustracja terenu
Z przetłumaczonego tekstu niemieckiego nie do końca dowiadujemy się, w którym miejscu zamordowano i zgwałcono to biedne dziecko. Mowa jest o tym, że stało się to w lesie, a więc oba szczyty pasują do tego wydarzenia. Chciałam sprawdzić i jedno i drugie, jednak osobiście skłaniam się do tego, że stało się to na pierwszym szczycie, w mniejszym dawnym wyrobisku. Przekonuje mnie do tego to zdanie z artykułu – „Kilkaset metrów od szosy w kierunku Ogrodnicy znajduje się znany w okolicy Morderczy Chwast „. Moim zdaniem, gdyby chodziło o drugi szczyt, zdanie to brzmiałoby inaczej. Na przykład w ten sposób — „Kilkaset metrów od strony Ogrodnicy znajduje się znany w okolicy Morderczy Chwast „. Obrazuje to bardzo dobrze mapka, którą wyżej załączyłam. W tym zgadza się ze mną Ines, Sławek lokalizuje morderstwo na drugim szczycie, a Stefan nie wypowiada się jednoznacznie, ponieważ oba miejsca pasują do tej historii i nie można mieć pewności. To jest bardzo dziwna sytuacja, ponieważ pomimo tego, że zdania nasze się nie pokrywają, to wszyscy w jakiś sposób mamy rację. Mieliśmy w takim składzie burzę mózgów. Każdy mówił co myśli, a ja wszystko notowałam. Zanim jednak powstał z tego wszystkiego ten wpis blogowy, sama wyruszyłam do tych dawnym żwirowni, ponieważ ciekawość mnie dosłownie pożerała. Sławek proponował mi towarzyszenie, ale ja nie chciałam czekać.
Żwirowisko, komary i czarne chmury
To był bardzo parny dzień, zbierało się na burzę. Dzień wcześniej trochę popadało i ścieżka gruntowa była błotnista. Wiedziałam, że nie powinnam iść tam sama, jednak gdybym choć najmniejszy poczuła lęk, przeczucie jakieś, cokolwiek. Najdrobniejsze wewnętrzne ostrzeżenie. Jednak nic z tych rzeczy. Jestem w środku całkowicie emocjonalnie sparaliżowana. Jakbym zamiast serca miała kamień, a moje nerwy były z tworzywa sztucznego o dużej wytrzymałości. Szłam tam sama, wiedząc, że nie jest to miłe miejsce. Byłam świadoma, że droga ta jest wystarczająco drożna dla aut, a to nie jest dobrze, ponieważ mogłabym znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze i trafić tam na niewłaściwych ludzi. Brnęłam w to jednak, pomimo że to bezludzie. Ten teren pełen jest też dzikich zwierząt. Wzięłam ze sobą jedynie nóż i toporek. Komary żarły mnie żywcem. Na pierwszym szczycie objechałam zagajnik i ukryłam rower z drugiej strony drogi. Wszystko to, całe dawne wyrobisko otoczone jest gęstym żywopłotem z tarniny.
Zostawiłam swoją maszynę zamaskowaną na górze, a sama zeszłam po skarpie na dół. Wiedziałam już, iż jest bardzo możliwe, że stało się to w tym miejscu, ponieważ podobną scenerię oglądamy na fotografii, na której widać dziewczynkę i ludzi, którzy ją odnaleźli.
Egzekutor Barkow z psem policyjnym, starszy wachmistrz Müller, wachmistrz żandarmerii Lissel ze Środy Śląskiej oraz zastępca naczelnika urzędu, dyrektor cukrowni dr Mau z Ciechowa.
Dom pani Galle
Zdjęcie, które dołączono do artykułu w tej starej gazecie, jest straszne. Panowie stoją nad dziewczynką jak nad trofeum. Nie ma tam ściemniania i delikatności. Oczywiście rozumiem, że tak to wszystko wyglądało, ale ten niesmak podsycają we mnie dodatkowo wstawki jakby reklamowe w tekście o tym, że niedaleko miejsca zbrodni znajdowała się słynna cukrownia, a wśród pozujących był jej dyrektor. Ja się pytam co fabryka cukru ma do tego, że odnaleziono zwłoki i po co na miejscu zbrodni zjawił się pan Mau?
Obeszłam ten sporych rozmiarów dół i nie znalazłam w nim niczego oprócz kamieni polnych oraz miejsca, gdzie rósł bluszcz. Przyjrzałam się tej powierzchni, ale niczego tam nie było. Mnie wystarczyłby zgniły kawałek drewnianego krzyża, żebym poczuła się w tym śledztwie spełniona, no ale niestety. Nic z tego. Wróciłam więc do roweru i pojechałam na drugi szczyt. Tam też ukryłam maszynę w krzakach i wbiłam się w knieje. Druga żwirownia była bardzo podobna. Dużo dziur w ziemi, trochę bluszczu.
Nie zeszłam terenu do końca, ponieważ zaczęło grzmieć. Miałam wprawdzie płaszcz przeciwdeszczowy, ale nie zamknęłam okien przed wyjazdem i to mnie niepokoiło.
Gospodarstwo młyńskie
Wyszłam na drogę i zrobiłam fotografię miejsca, gdzie mieszkała rodzina Galle. Skąd trzynastolatka wyruszyła w tę ostatnią swoją drogę za życia. Spieszyłam się, żeby zdążyć przed deszczem.
Po lewej zarośla rosnące na miejscu domu pani Galle i jej dzieci. Bzy, czereśnie, kilka cegieł. Dalej na roli znajdowała się stodoła. Rozebrano ją, ale w zaoranym polu do dziś widać gdzie stała, ponieważ z ziemi wystają resztki cegieł, które są dobrze widoczne po żniwach. Natomiast na wprost widoczna jest druga i większa żwirownia, licząc od strony szosy, na skrzyżowaniu z Chwalimierzem. Z tego miejsca dziecko ruszyło na piechotę do pobliskiej Środy Śląskiej. W tekście z gazety wspomina się też, że kobieta z dziećmi mieszkała w domu młynarza, pana Nergera, a jego wiatrak stał w polu, naprzeciwko. Na tym wzgórzu. Nie ma po nim śladu.
Niebo coraz mocniej się burmuszyło, nadciągały czarne, ciężkie chmury. Zdecydowałam się wówczas, że czas wracać. Napisałam wtedy do Sławka, że jednak będę potrzebować wsparcia. Ktoś musi zrobić mi fotografie, bo inaczej moi czytelnicy będą widzieć tylko zielone plamy krzaków. Brakowało mi punktów odniesienia. Sławek przysłał odpowiedź, że widzimy się następnego dnia, a teraz „mam stamtąd spadać”. Chyba trochę się martwił o mnie…
Zamordowana. Śledztwa ciąg dalszy
Pojechaliśmy tam ponownie razem, jednak cały wieczór poprzedzający tę wyprawę spędziliśmy na klikaniu i wymianie poglądów. Jak zawsze wszystko widzieliśmy inaczej. Mieliśmy odmienne podejrzenia i różne teorie. Zamordowana dziewczynka była jedynym wspólnym mianownikiem naszej dyskusji.
Kiedy ruszyliśmy do tego miejsca, przeczesaliśmy obie żwirownie metr po metrze. Zaglądaliśmy we wszystkie zarośla. Patrzyłam na każdy większy kamień z podejrzeniem. Sławek robił fotografie, dlatego teraz możecie zobaczyć te miejsca wyraźnie i dojrzeć, jakie są głębokie. Skarpy często były wyższe niż dwa metry, co widać na fotografiach, bo ja mam 171 centymetrów wzrostu.
Nie czułam się będąc tam ze Sławkiem inaczej, niż jak byłam tam solo. Miejsca te są w jakiś sposób straszne i przykre, ale nie ma tam życia. Nie namierzyłam dzikowiska. Żadnych śladów zwierząt, odchodów, wymoszczonej trawy czy wytartych pni drzew. Słyszałam jedynie dzięcioła, i Sławek też go słyszał. Chodząc w tych dziurach w ziemi, natrafiliśmy jedynie na grzyby. Ja się nie znam, ale Sławek mówił, że były to zajączki i muchomory. Fizycznie nie ma się tam czego bać. Dlatego chyba się odczuwałam strachu ani lustrując ten teren z nim, ani sama.
Teorie spiskowe i nie tylko
Tuż przy nieistniejącym dziś domu młynarza, zaraz obok nieczynnej żwirowni ciągnie się nieużywana już droga, która teraz pełni rolę miedzy, ale widać gołym okiem, że nie zawsze tak było. Ścieżka biegnie, jak w mordę strzelił, do dawnego folwarku w Ciechowie, w którym najpewniej rezydował pan Mau, dyrektor cukrowni. Podejrzewam to, ponieważ następny po nim tam właśnie mieszkał jakiś czas później, gdy dyrekcja się zmieniła.
Dalej dróżka ta biegła szczytami pagórków, mijała fabrykę cukru i Ciechów i dalej do Bukówka. Nieco wcześniej, bliżej szosy znajduje się tam ciek wodny. Któregoś wieczora rozbiliśmy się ze Sławkiem w tamtym miejscu obozem i siedzieliśmy przy ognisku do później nocy.
Duch…
W mroku tym w pewnej chwili usłyszeliśmy nawoływania, a potem w oddali ujrzałam majak — mężczyznę maszerującego w naszym kierunku z bardzo dużym, sięgającym mu do pasa psem. Pomimo że cały czas człowiek i zwierzę poruszali się, to nie zbliżali do nas wcale. Nie wiem, co to było. Opisałam to zdarzenie w tym wpisie — DUCH. Potem wielokrotnie próbowałam szukać w przeszłości czegoś, co wytłumaczyłoby mi ujrzenie tej zjawy. Kiedy jednak dowiedziałam się o tamtej tragedii sprzed ponad wieku, i zobaczyłam na starej fotografii, że zamordowana dziewczynka leży na ziemi, a przy niej stoją wyżej wymienieni panowie i ten wielki pies, to przyznaję — nie miałam odwagi o tym wspominać. Jednak Sławek zmusił mnie do tego, przypominając mi tamtą wizję. Oba miejsca, o których tutaj się rozpisuję, dzieli tylko dwa kilometry. Czy widziałam wówczas projekcję z przeszłości? Pan Barkow z psem policyjnym poszukiwali trzynastolatki, która nie wróciła do domu? Szukali jej zapewne po całej okolicy i zeszli wszystkie te pola…
Zabójca
Sławek bardzo podejrzliwie spogląda na dyrektora cukrowni, który tak mocno angażował się w szukanie zmarłej, że aż uwiecznił się na tej leciwej fotografii. Szczerze powiem, że i ja nie kumam jego obecności na miejscu zbrodni. Mnie bardzo zajmuje postać młynarza, do którego należał dom. Jednak sprawa nie jest jasna, gdyż jego nazwisko w książce adresowej pojawia się trzydzieści lat później, a więc mógł równie dobrze odkupić dom od pani Gallle. Jednak niewykluczone jest, że mieszkali tam razem i był on ojczymem dla dzieci samotnej kobiety. Pomyślałam, że spodobał mu się podlotek, że ją molestował i w taki sposób dopiął swego. Przemawia za tym bliskość domu jako miejsca zbrodni. Dziewczynka zamordowana została najdalej dosłownie kilkaset metrów od miejsca zamieszkania. Ines popiera tę myśl, gdyż uważa, że zabił ją, ponieważ wiedziała, kim jest. Gdyby był to obcy, być może tylko dokonałby gwałtu i uciekł. Stefan jednak nie wyklucza całkowitego przypadku. Tak jak mówiłam wcześniej, zabawne jest to, że każde z nas może mieć rację.
Nie sądzę, aby był to definitywny koniec tej historii. Być może niedługo pojawią się nowe informacje, ktoś trafi na inny wycinek ze starej gazety i wówczas dowiemy się więcej. Zamordowana dziewuszka, którą ten zwyrodnialec tak okrutnie sponiewierał i unieszczęśliwił całą tę biedną rodzinę woła z zaświatów i domaga się prawdy. Ta historia do mnie przyszła nie bez powodu. Nie odpuszczę jej…
Jeżeli podobają Ci się drogi Czytelniku nasze opowiadania, więcej podobnych, nigdy niepublikowanych na naszym blogu historii znajdziesz w naszej książce „O rycerzach, śmiertelnych intrygach i bajecznych majątkach”. Tylko z pozoru jest to książka z baśniami i legendami. Tak naprawdę zawiera treści często prawdziwie przerażające. Poniżej grafika i link do naszego sklepu. Zapraszamy!
O kurcze, opowieść niesamowita. Kiedyś napiszesz z tych opowieści książkę. Ja czytałam jak najlepszy thriller. Gratulacje. Uwielbiam tu do Ciebie zaglądać.
Dzięki za miłe słowa :) Cieszę się bardzo, że Ci się podoba w NW. A jeżeli chodzi o książkę, to właśnie została ukończona :) Teraz musi przejść przez ręce fachowców, a potem pójdzie do druku. Powinna być do kupienia pod koniec roku :)
Uwielbiam czytać Pani opowieści. Pozdrawiam
Bardzo się cieszę, że podoba się Pani w Nieustannym Wędrowaniu :) Polecamy się na każdy dzień :)
Chwast to może bluszcz
Bluszcz po niemiecku to Efeu.
Mieszkam na Jersey. Firma dla której kiedyś pracowałem miała warsztat w tunelu wybudowanym w trakcie II Wojny Światowej przez.niemieckich jeńców. Wiem co Masz na myśli. Odnosiłem podobne wrażenie. Czuć tam było cierpienie,a strach oblepiał jak mokre prześcieradło.
Mieszkam w Ogrodnicy całe życie i powiem szczerze, że zawsze się bałam tego miejsca. Jako dziecko nie miałam odwagi, żeby pojechać tam na rowerze. Nie umiem tego wytłumaczyć ale chyba czułam tę złą energię. Świetnie się czyta Pani teksty :)
Dziękuję…