ZOMO, opuszczone koszary — obiekt, od którego wrocławianie odwracali wzrok
Jestem uprzywilejowana pod wieloma względami. Jako biała, wykształcona, heteroseksualna i atrakcyjna kobieta mogę domagać się respektowania własnych praw. Mogę wyjść na ulicę bez obaw, że inni wyleją na mnie wiadro pomyj. Nic nie stoi na przeszkodzie bym zabrała głos w dyskusji i nie zostanę wyśmiana nawet wtedy, gdy niezupełnie mam rację. Urodziłam się w 1994 roku i choć już za mojego życia byłam świadkiem tego, jak rządzący krajem pilnują swoich interesów i próbują przywrócić „stary porządek” biegnąc na oślep w bliżej nieokreślonym kierunku, to wciąż jestem w jednej z dwóch najbardziej uprzywilejowanych grup społecznych. I nikt nie może karać (jeszcze!) mnie za moje poglądy, nawet jeśli znajduje się w opozycji co do nich. Drugą grupą, o której wspominam są oczywiście mężczyźni. Spokojnie, to nie będzie felieton na temat moich przekonań politycznych.
To taki wstęp do tego, abym mogła powiedzieć, że nasze dzisiejsze przywileje dawniej wszyscy mieliby w nosie. Czas wojen, wielkich głodów, a potem nawet okres Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej udowodniły jednoznacznie, że ludzkie życie jest warte coś tylko wtedy, gdy ktoś w przyciasnym garniturku tak właśnie zadecyduje. To sarkazm, choć nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nie każdy i nie w każdym czasie odebrałby go we właściwy sposób. Pod płaszczykiem dbania o polską ludność działy się rzeczy straszne i obrzydliwe. A wszystkie strachy, wiedźmy i duchy zawsze miały swój mały domek, w którym mogły knuć najgorsze intrygi. Jeden z takich obiektów znajduje, czy też raczej znajdował się we Wrocławiu.
Opuszczone koszary ZOMO nas Odrą
ZOMO, czyli Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej zostały powołane do życia w 1956 roku. Celem jednostki było utrzymywanie, czy też raczej — zaprowadzanie — porządku w sytuacjach wyjątkowych. W dosłownym tłumaczeniu chodziło o działanie na rzecz likwidacji zbiorowych naruszeń porządku publicznego. Zadaniem ZOMO było również udzielanie pomocy obywatelom podczas trwania klęsk żywiołowych oraz ochrona w czasie imprez masowych, no ale jakoś tak wyszło, że bardziej zasłynęli oni jako chłopcy od bicia, niż faktyczni funkcjonariusze, którym zależało na komfortowym życiu Polaków.
Nad Odrą we Wrocławiu przez wiele lat stały opuszczone koszary ZOMO. Było to na Kępie Mieszczańskiej, która obecnie wpadła w ręce inwestora — wybudowano tam eleganckie apartamentowce i w ten sposób raz na zawsze pogrzebano mroczne historię o funkcjonariuszach w hełmach i z pałkami u boku. To miejsce idealne do życia — znajduje się tam bulwar spacerowy, nieopodal jest wrocławski rynek, nadodrzański krajobraz zachwyca, a i do wszelkich galerii handlowych i supermarketów stamtąd niedaleko.
Kamienica pod adresem ul. Księcia Witolda liczy sobie niespełna wiek, niestety ten piękny zabytek przez wiele lat zamiast zachwycać, groził zawaleniem. Co więcej, w pamięci lokalsów zapisał się on — jakby to ująć — niezbyt chwalebnie, ponieważ miał on bezpośredni związek z jakże mrocznymi czasami PRL-u, kiedy to właśnie tam w latach osiemdziesiątych mieściły się koszary ZOMO — silna jednostka i sztab.
Brutalni, bez skrupułów, ze skłonnością do sadyzmu
Oczywiście, że ZOMO na papierze wyglądało pięknie. Jakoś tak to już zwykle bywa, że za pomocą tuszu można wybielić wiele spraw. W rzeczywistości było jednak zgoła inaczej. ZOMO-wcy byli okrutnikami, do zaprowadzania tak zwanego porządku posługiwali się siłą i wykorzystywali słabości swoich oponentów. Mówili o nich, że nie mieli skrupułów, że bez mrugnięcia okiem patrzyli na cudzą krzywdę, a czasami nawet zarzucano rządzącym, iż funkcjonariuszy do tej jednostki wybierano spośród osób o zdiagnozowanych skłonnościach socjopatycznych i sadystycznych. To była taka armia, stworzona na potrzeby katowania demonstrujących w stanie wojennym.
Funkcjonariuszy ZOMO już na samym początku stanu wojennego było ponad 10 tysięcy. Kiedy 13 grudnia 1981 generał Jaruzelski zaangażował wojsko do — jak to nazywał — zdobywania Warszawy, okazało się, że wysłał do stolicy więcej ludzi niż Niemcy w celu stłumienia powstania warszawskiego. To jednak nie wszystko. Szybko okazało się, że jest potrzebna jeszcze grupa bojowników, których zadaniem było — a jakże! — bicie, bicie i jeszcze raz bicie. Poznajcie ich — oto właśnie ZOMO-wcy.
Malowidło z koszar ZOMO we Wrocławiu
O niedoskonałościach systemu można by napisać książkę. I nie mam tutaj na myśli jedynie czasu PRL-u, równie dobrze akcja mogłaby rozgrywać się w 2020 roku. Jednak wpis ten jest o opuszczonej jednostce ZOMO, a nie o jednostce ZOMO w samej sobie.
We wrocławskich, dawnych koszarach ZOMO znaleziono nietypowe dzieło sztuki, które trafiło później do centrum historycznego. Obrazki takie jak ten najczęściej wykonywali absolwenci szkół plastycznych. Ten konkretny obraz różni się jednak od mu podobnych — to najprawdopodobniej robota milicjanta, amatora sztuki z — jak się podejrzewa — duszą artysty.
Specjaliści na temat malowidła wypowiadają się tak, jakoby miało ono być formą psychoterapii dla obciążonych psychicznie milicjantów. W końcu trzeba pamiętać, że w tej jaskini bestii znajdowały się również osoby zmuszone do tego, aby tam być. Silnie wierzę, że nikt nie rodzi się zły, zło natomiast może zostać wpojone każdemu z nas.
Malowidło ma wymiary 2 na 3 metry. Nie można określić dokładnej daty jego powstania. Ten obraz to seria okrutnych sprzeczności — zawarto na nim sielankową atmosferę, piękne krajobrazy, podczas gdy koszary ZOMO nie były łatwym miejscem do egzystencji, a wykonywanie tego zawodu było — delikatnie mówiąc — obciążające. I nie, ja nikogo nie bronię. Zło jest złem, mówię jedynie, że nie do każdego zła by doszło, gdyby komuś na siłę nie wcisnęło się niebieskiego mundurka.
Włam na wariata
To było kilka lat temu. Miałam dredy, na stopach nosiłam glany lub Vansy i malowałam się „na pandę”. Opuszczone miejsca budziły moją ciekawość zawsze, choć nie zawsze uruchamiały we mnie zmysł reporterski. Tak było wtedy, po prostu chciałam tam wejść rozejrzeć się i zrobić kilka fotek.
Obiekt był chroniony, więc gdy tylko gość w czarnym uniformie zauważył mnie i mojego przyjaciela, pogroził nam palcem i niezbyt miłym gestem wskazał drogę do wyjścia — czyli do dziury pod bramą, którą się tam wczołgaliśmy. Ani ja, ani kumpel za wygraną nie daliśmy. Dołożyliśmy wszelkich starań, aby mimo zakazu dostać się na teren opuszczonych koszar ZOMO. Straszny to był cyrk, nieudacznie wspinaliśmy się po murach, staraliśmy się przejść przez jakieś dziury, aż wreszcie znaleźliśmy drugie schody i… wyrzucił nas inny ochroniarz.
Jak już wspominałam — urodziłam się w 1994 roku i siłą rzeczy nie pamiętam tych czasów osobiście. Wiem tyle, ile mi opowiedziano i ile przeczytałam na ten temat. Jeśli któryś z naszych Czytelników pamięta te czasy i chciałby się podzielić swoimi wspomnieniami, to zachęcam do zrobienia tego w komentarzach na blogu. Takie wypowiedzi mocno wzbogaciłyby tę treść.
Faktycznie, jest Pani bardzo młodą osobą i nie może Pani pamiętać czasów PRL. Ale, żeby napisać artykuł na dany temat, warto pozyskać wiedzę u źródła. Bo informacje zawarte w artykule zasługują na miano taniej sensacji. Zabrakło zwyczajnej dziennikarskiej rzetelności.
Proszę sobie wyobrazić , że ZOMO to była formacja podległa MSW i przy rekrutacji stosowane były kryteria identyczne, jak dla innych funkcjonariuszy. Dlatego informacja jakoby wybierano ludzi o skłonnosciach psychopatycznych jest wyssana z palca i nie powinna się naleźć w tym artykule. Poza tym nikt nie był wcielany do tej formacji wbrew jego woli.
Poza tym warto się zapoznać z informacjami dotyczącymi funkcjonowania tego typu formacji w innych krajach.
Np. we Francji odpowiednik ZOMO to CRS.
CRS zostały powołane podobnie jak ZOMO do tłumienia zamieszek i wiadomo, że nie za bardzo cieszą się sympatią osób, które miały pecha przekonać się, jak one dzialają.
W innych krajach też mają takie swoje jednostki ZOMO i nikt nie robi z tego dramy.
Zachęcałabym jeszcze do lektury na temat powstania w czasach przedwojennych tego typu oddziału na warszawskim Golędzinowie.
Oni to dopiero lali pałami.
To tak na gorąco w skrócie moje uwagi do artykułu. Pozdrawiam
jesteś lepsza niż bracia Grim