MIĘDZY WULKANY Z PSEM – „Śląska Fudżijama” według Pana Frutkowskiego.
Pan Frutkowski uwielbia wyprawy w tereny górzyste. Kiedy jest ku temu możliwość, zawsze zabieramy go ze sobą w takie dzikie miejsca. „Śląska Fudżijama” była dla Frutka wielką przygodą. W Krainie Wygasłych Wulkanów zdobył swój kolejny, dolnośląski szczyt – Ostrzycę Proboszczowicką.
Śląska Fudżijama, jak zwą Ostrzycę, to jedynie 501 m n.p.m. Wzgórze jest to bardziej aniżeli góra, a tak już najbardziej konkretnie – to wygasły wulkan jest to, który dziś kształtem swoim przypomina ten japoński – Fudżi. Jest to jednak wielka różnica, pomimo pozornych podobieństw. Ostrzyca jest wygasłym wulkanem, a Fudżi ciągle aktywnym. To stratowulkan, najwyższa góra w Japonii (3776 m n.p.m). „Śląska Fudżijama” przy Fudżi to pikuś…
Pan Frutkowski zdobywa Ostrzycę.
Frutek uwielbia takie wyprawy, kiedy wędruje prawie całkowicie bez smyczy. Jest wówczas wolny jak dziki wilk.
Jego kondycja go nie zawodzi, jego zmysły się wyostrzają na takim szlaku, a jego serce przepełnia radość w najczystszej postaci. To takie psie szczęście, w którym widać zadowolenie z tego, że prowadzi nas na szlaku i lustruje teren.
Często wtedy merda ogonkiem, co chwilę obraca się i sprawdza, czy na pewno idziemy za nim. Na szlaku wszystko jest nowe, a więc niesamowicie ciekawe. W wielu miejscach należy zostawić swój zapach, żeby każdy inny pies, który zawita w te strony wiedział, kto tu był pierwszy i kto tu rządzi…
Ostrzyca podobnie jak Fudżi świetnie wychodzi na fotografiach. To bardzo malownicza forma wulkanu. Kiedyś góra ta była znacznie wyższa, ale teraz to jedynie jej ostateczna wersja z czasów po tym, jak grzmiała i groźnie zionęła ogniem. Być może wówczas w niczym nie ustępowała japońskiej Fudżi, być może była nawet od niej wyższa i straszniejsza. Dziś jednak to oaza spokoju, wspaniały rezerwat przyrody, w którym można oddychać prawdziwie świeżym powietrzem i słuchać tam jak rozwijają się liście paproci…
Ostrzyca.
Niemcy mówili o niej – Spitzberg. Góra pięknie położna jest na Pogórzu Kaczawskim na Dolnym Śląsku, niedaleko Proboszczowa. Ostrzyca jest wzniesieniem o stożkowym kształcie. Zbocza jej są strome, w niektórych miejscach wręcz niebezpieczne. Już z daleka, kiedy jedzie się w jej kierunku, widać ją wyraźnie. Nie sposób tego wulkanu pomylić z żadnym innym. Tu, w tej cudnej krainie Ostrzyca jest najpiękniejszą ze wszystkich wygasłych wulkanów w tym rejonie. „Śląska Fudżijama” zbudowana jest głównie z bazaltu. To skała wulkaniczna o szarym i czarnym kolorze.
Góra jest bardzo malownicza z zewnątrz, i na szlakach na szczyt.
Jeden ze szlaków ułożony jest na kształt schodów. Bazaltowa droga ku szczytowi tonie w roślinności i urokliwych formach skalnych. Rosną tam jawory, wiązy, lipy, jesiony i dęby. Są też wszędobylskie świerki i brzozy. Pięknie rozrastają się tam paprocie. Jeszcze całkiem niedawno rosły tam rośliny, które w formie niezmienionej przetrwały od czasów epoki lodowcowej. W czasach wczesnego średniowiecza na Ostrzycy osiedlali się ludzie. Dziś wzniesienie jest rezerwatem przyrody.
Pan Frutkowski i wygasły wulkan.
Wędrowaliśmy ku szczytowi. Był cudowny, pogodny letni dzień. Pan Frutkowski kipiał radością i energią.
Pokonywał stromy szlak z wielką dzielnością.
Jedynie na samym końcu, kiedy zbliżaliśmy się do szczytu, Frutek robił sobie dłuższe postoje na odsapnięcie. Tam na samej górze jest naprawdę stromo.
Musieliśmy go również wtedy zapiąć na smyczy. Było tam więcej psów, więc konieczne stało się, aby Frutek był pod stuprocentową kontrolą. Tłumy na wierzchołku szybko się jednak rozmyły, i zostaliśmy tam jedynie my sami. Spędziliśmy na Ostrzycy sporo czasu, zachwycaliśmy się panoramą, która rozciągała się przed nami w widokach przecudnych.
Frutkowski wypoczywał w cieniu bujnej wulkanicznej roślinności, pił wodę i zakąszał swoje psie smakołyki.
Pan Frutkowski jest wprawdzie małym pieskiem, ale ma wielkie serce do wędrowania. Zawsze osiąga swoje cele. Góry, wulkany czy inne dolnośląskie atrakcje opanował bez problemów, choć taka góra jak Ostrzyca to dla Frutka niemałe wyzwanie. Jego krótkie łapki często zapadały się między skałkami, parzyły go wszędobylskie, wyższe od niego pokrzywy, czasami i nawet wysokość przerażała, ale nie schodził ze szlaku i parł do przodu, na sam szczyt…
Nie wiem jak teraz, ale kiedy tam byłem ostatni raz (może 20 lat temu) to w Proboszczowie na jednym budynku gospodarczym był dobrze widoczny drogowskaz: Spitzberg.
Tego nie namierzyłam.
byłem na Ostrzycy na początku lat 80-tych, piękna góra!