ŚWIĄTYNIA WANG. Legenda pełna Wikingów
Legendarna Świątynia Wang stoi w Sudetach, a konkretnie w Karpaczu. Nie od zawsze tak jednak było, ponieważ ten niezwykłej urody kościółek zbudowano w Norwegii w dwunastym, a możne trzynastym wieku. Chyba nikt nie wie tego dokładnie. Wang powstała jako kościół chrześcijański na ziemiach Wikingów, którzy już w tych czasach, od stu pięćdziesięciu lat nie byli tak do końca sobą. Chrześcijaństwo wyparło ich pogańskie zwyczaje i powstawały na tamtych ziemiach świątynie ku chwale Chrystusa.
Kościół zbudowano z sosnowego drewna i postawiono na brzegu jeziora Vangsmjose. Była to świątynia chrześcijańska, ale pomimo tego w kościelną bryłę przemycono mnóstwo motywów pogańskich.
Świątynia Wang
Kościół pełen jest symboliki dotyczącej wierzeń Wikingów. Stał się więc mieszaniną dwóch obcych sobie religii, które chcąc się wzajemnie wykluczyć, utworzyły tę oto fenomenalną sakralną budowlę. I paradoksalnie w tym miejscu w ogóle sobie nie przeszkadzały. Świątynia Wang nie jest jednak jedyną taką budowlą na świecie. Na początku ewangelizacji Wikingów, podobne jej powstawały dość często. Ich liczbę szacuje się w przybliżeniu na kilka setek. Do dziś przetrwało nieco ponad dwadzieścia, a tym Wang w Sudetach. Jednak najciekawsza historia tego drewnianego kościółka zaczyna się w momencie, kiedy zmienia swoje położenie geograficzne. Znika z Norwegii i odnajduje w Karpaczu.
Na ratunek Wang!
Otóż pewien Norweg, malarz z zamiłowania, czyli artysta wrażliwy na piękno, natknął się przypadkowo na Wang podczas swoich podróży po kraju. Kościołek był wówczas opuszczony i szykowano się do jego rozbiórki. Były plany budowy w jego miejscu większego przybytku i gdyby nie wspomniany artysta Dahl, zapewne dziś już po świątyni dawno nie byłoby śladu. On to postanowił ocalić tę budowlę i choć nie miał środków potrzebnych do tego celu, wpadł na pomysł, który okazał się trafiony w dziesiątkę. Udał się do pruskiego króla Fryderyka Wilhelma IV i opowiedział mu o starym, drewnianym kościołku, który został skazany na zagładę. Król Fryderyk był odpowiednią osobą do takiej rozmowy, bo po pierwsze był bogaty, a po drugie uwielbiał kolekcjonować drewniane dzieła sztuki. Monarcha zapalił się więc do ratowania świątyni i od razu wyobraził ją sobie stojącą w Berlinie, obok innych zabytków w jego prywatnej kolekcji na wyspie Pawiej.
Podjęto więc decyzję o przywiezieniu budowli z Norwegii do Berlina
Pomierzono kościół i zapisano wszystko, co potrzebne było do odtworzenia konstrukcji. Następnie rozebrano świątynię na części pierwsze i wysłano w drogę. Wang dotarła w całości na miejsce i czekała na czas „zmartwychwstania”, ale król nie za bardzo spieszył się z podjęciem decyzji o zmontowaniu na powrót kościołka. Deski więc leżały sobie w jakimś magazynie i zajmowały nie swoje miejsce. I wówczas pewna arystokratka, hrabina Friederike Karoline von Reden z Bukowca, jako miłośniczka sztuki zainteresowała się zaniedbanym zabytkiem. Szybko znalazła powody, dla których król mogłyby się go pozbyć na rzecz potrzebujących. W Karpaczu żyło wówczas wielu protestantów, którzy nie mieli własnej świątyni. Fryderyk przychylił się do prośby Karoliny i chętnie pozbył się z magazynu góry desek. Zabrakło mu wyobraźni i nie widział w nich pięknego kościółka, o którym opowiadał mu Dahl. Stracił więc cały zapał do ratowania świątyni.
Budowla wiele straciła na kondycji podczas transportu
Oprócz tego na miejscu okazało się, że nie jest kompletna. Trochę jej pogubiono na morzu, a trochę na rzece i potem na lądzie, a same plany jej budowy zrobione przed rozbiórką, nie były zbyt precyzyjne. Hrabina więc miała twardy orzech do zgryzienia. Żeby postawić świątynię w Karpaczu, trzeba było improwizować, dlatego też nie jest to wierna kopia tej, którą zdemontowano w Norwegii. Sporo dodano jej nowych elementów, dając ponieść się wyobraźni. I tak oto Norweska Wang, przerobiona przez hrabinę dotrwała do naszych czasów.
Z powodu wszystkich tych zmian Świątynia Wang jest niezaprzeczalnie wyjątkowa. Dwa razy rodziła się w dwóch różnych od siebie światach, błogosławiona przez Odyna, Thora, Freję i Boga chrześcijan. To bezcenna sztuka nordycka, do której dziś pielgrzymują turyści z całej Europy. I choć to nie oryginał, oryginalności jej nie brakuje…
Więcej naszych opowieści znajdziesz w książce autorek bloga Nieustanne Wędrowanie — O rycerzach, śmiertelnych intrygach i bajecznych majątkach (patrz poniżej). Polecamy!
Artykuł zawiera autoreklamę
Byłam w czerwcu i gapiłam się jak urzeczona :)
Dodam tylko, że kościółek dotarł Odrą do portu w Malczycach, gdzie został wyładowany. Potem jego wszystkie elementy załadowano na wozy konne (bo nie było przecież tirów z lawetami ani nawet kolei :) i tak cała kawalkada dotarła do Karpacza, zapewne wzbudzając na trasie przejazdu niemałą sensację…
Słyszałam o tej świątyni. Chętnie sama kiedyś ją odwiedzę.
na początku miesiąca byłam z mężem w Karpaczu i jednym z naszych punktów do zwiedzenia była właśnie ta świątynia :)
Piękna, widziałam ją kilka lat temu, w Karpaczu byłam z moim obecnym mężem i całą rodziną na wycieczce;) miłe wspomnienia dzięki za post! będę zaglądać
Byłam w tej Świątyni , zrobiła na mnie wrażenie, bardzo mi się podoba i wróciłabym do niej jeszcze raz .
Ja do środka nie wchodziłam :) Opowiedz jak tam jest… :)