DOLNOŚLĄSKA KAPLICZKA. Za zamkniętymi drzwiami wiele się dzieje
Dolnośląska kapliczka wpisana jest w krajobraz tej cudownej krainy. Obiekty te stoją na rozstajach dróg, w dużych i małych miejscowościach dolnośląskich. Dawniej nie było człowieka, który mijając kapliczkę nie zrobiłby znaku krzyża i nie pokłonił się patronowi czuwającemu w takim miejscu. Dziś często przybytki te traktowane są bez większych emocji…
Dolnośląska kapliczka jednak w fenomenalny sposób zachowała swoje tradycje. Znam niejeden przykład na to, że obiekty te nie tylko są odrestaurowywane, ale także budowane od podstaw. W wioskach na tej ziemi, gdzie nie ma na miejscu świątyni, często w kapliczce właśnie urządza się modlitewne spotkania lokalsów. Przejeżdżając przez podobne miejscowości rowerem, szczególnie w maju, niejednokrotnie trafiałam na nabożeństwo odprawiane w kapliczce, gdzie głośno odmawiano różaniec. W większości budowle te mają solidną opiekę. Palą się tam świece, znajdują przy nich świeże kwiaty. Osobiście bardzo mnie to wzrusza i dosłownie pochłania. Zawsze w drodze zatrzymuję się w takich punktach, aby dokładnie się im przyjrzeć.
Dolnośląska kapliczka zamknięta na klucz
Rodzajów podobnych obiektów jest kilka. Poczynając od średniowiecznych kapliczek pokutnych, kończąc na tzw. domkowych. Często są to budowle o znaczeniu religijnym z wiekowych zapleczem historycznym, jednak przez wzgląd na swoją małość, zazwyczaj nikt nie rejestrował ich istnienia tak, jak czyniono to w przypadku większych kaplic czy kościołów. Z tego też powodu o kapliczkach niewiele wiadomo. Możemy więc mieć do czynienia z budowlą sakralną, która liczy sobie setki lat i wcale nie koniecznie musi być to widoczne na pierwszy rzut oka. Dzisiejsze lokalne uwielbienie dla tych miejsc kultu sprawia, że są one często odnawiane w sposób ukrywający ich metrykę. Tak więc nie sposób już zbyt wiele ustalić i pozostaje jedynie kierowanie się intuicją. Nie zmienia to jednak faktu, że kapliczka dolnośląska nadal jest niezwykle interesującym punktem na mapie. Podczas moich wojaży po tym terenie widziałam ich setki, wybudowane w najróżniejszych formach i stylach. Jednak dziś opowiem Wam jedynie o czterech takich przybytkach. Posłuchajcie…
Dolnośląska kapliczka domkowa
Ten projekt jest bardzo ciekawy, ponieważ zawiera liczne elementy tajemniczości. Nie ma to jak świątki za zamkniętymi drzwiami. Przeważnie bowiem kapliczka domkowa jest opatrzona wejściem z klamką, które zamykane jest na klucz. Wtedy to można nakręcić się takim znaleziskiem zaglądając przez okna — o ile takie są na miejscu — lub też lukać przez dziurkę od klucza. To tworzy atmosferę napięcia i rozpala wyobraźnię. Jeżeli ktoś ma w sobie wolę poznawania historii, będzie zainteresowany stylem architektonicznym, zapragnie poznać patrona takiego przybytku, obejrzy go z każdej strony i… zechce wejść do środka. Jednak zamknięte przed nosem drzwi, które odgradzają zwiedzającego od miejsca kultu, często działają bardzo skutecznie i rzadko kto decyduje się na uchwycenie klamki. Dlaczego tak się dzieje?
Pamiętam takie czasy, kiedy w moim mieście mogłam o każdej porze dnia wejść do kościoła poza godzinami, kiedy odprawiano tam msze, a potem w ciszy i w samotności oddać się chwili modlitwy. Od długiego już czasu coś podobnego jest niemożliwe. Świątynie zwykle są zamknięte w miastach i w wioskach. Latem często się je wietrzy, więc można zajrzeć do nich przez kratę, a pomodlić się co najwyżej w przedsionku. Dlaczego tak dzieje? Najprawdopodobniej to skutek jaki przyniosło nieposzanowanie miejsc świątynnych. Z pewnością zdarzały się liczne kradzieże i dewastacje, co zaowocowało zwiększoną czujnością kapłanów, którzy zamknęli na klucz domy modlitwy, jakimi się opiekują. W sumie ciężko się temu dziwić, jednak — jak sądzę — z znikąd ta niechęć do kościoła (w tym wypadku katolickiego) się przecież nie wzięła. Instytucja ta od lat pracuje nad takim swoim wizerunkiem, który jakże często nie wzbudza zaufania i nie daje dobrego przykładu. A co nie wzbudza zaufania, nie kojarzy się również ze świętością. Kościół więc zamknął się na ludzi i poprzez zakratowanie Bożych przybytków, co daje podwójny efekt porażki. Dlatego też dziś wszelkiego rodzaju budowle sakralne stają się dostępne jedynie podczas obrządków, a poza tym czasem można tam jedynie „pocałować klamkę”.
Jednak czasami warto zamiast tego całowania, zdecydować się na coś bardziej konkretnego i uchwycić ją z wiarą, że drzwi się otworzą. Nie stanie się tak za każdym razem, ale jak najbardziej jest to prawdopodobne. Mnie przydarzyło się to kilka razy, a za zamkniętymi drzwiami zastałam niesamowite historie do opowiedzenia.
Mam taki zamiar zatrzymać Was tutaj na dłuższą chwilę
Chciałbym opowiedzieć o tym, że czasami warto nie dawać się blokować i niewolić standardami. Nawet jeżeli nasz mózg sugeruje, że coś jest mało prawdopodobne i że na pewno się nie uda, bądźmy wolni i decydujmy się na próbowanie. Wielokrotnie tego doświadczyłam i wiem, że takie podejście potrafi zaowocować sukcesem. To dotyczy dosłownie wszystkiego co robimy w życiu, a w tym przypadku i moich przygód, które pragnę tutaj opisać.
Pierwszy raz przydarzyło mi się to na wyprawie rowerowej ze Sławkiem. Jechaliśmy wtedy ze Środy Śląskiej do Wałów. Naszym celem było grodzisko średniowieczne, ale po drodze trafiło się parę innych dodatkowych atrakcji. Stary ewangelicki cmentarz, most kolejowy w stanie agonalnym i coś tam jeszcze, ale to już tematy na inne wpisy. Właśnie tam, w Wałach, na końcu wsi, kiedy kierowaliśmy się do Starego Dworu w ramach powrotu do domu zatrzymaliśmy się przy przydrożnej kapliczce domkowej. Nie mogliśmy przejechać obok tego obiektu obojętnie, zawłaszcza że widzieliśmy go po raz pierwszy. Rowery postawiliśmy na nóżkach, psa puściliśmy wolno, żeby sobie łapki rozprostował, a sami zajęliśmy się archiwizacją obiektu. Kilka fotek z daleka i z bliska. Rozkminialiśmy na temat świętego, który tam patronuje, a o którym nic nie widzieliśmy. Sławek trochę mnie edukował w tym temacie, a potem na głos wypowiedział swoje myśli.
„A może kapliczka jest otwarta”?
Nie… :) Uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. Niemożliwe. On jednak podszedł do drzwi, chwycił za klamkę i nacisnął ją. Właśnie wtedy usłyszałam taki specyficzny zgrzyt i skrzypienie zawiasów. W chwilę potem wnętrze stało dla nas otworem. Oboje byliśmy w lekkim szoku. Na twarzach naszych pojawiły się „banany”, a oczy błyszczały nam z zadowolenia. Sławek od razu wparował do środka, przedtem bardzo starannie wycierając buty na progu, choć było sucho i wcale nie były brudne. Wtedy pomyślałam, że tak właśnie działają na ludzi takie miejsca, wzbudzają szacunek i oddziaływują na podświadomość.
Czekałam z psem niecierpliwie na zewnątrz aż Sławek zrobi swoje fotografie i wyjdzie, a wówczas ja będę mogła tam wkroczyć i po chwili moje marzenie się ziściło. Ja również powycierałam na progu czyste buty i weszłam do kapliczki. Obejrzałam wnętrze i zarejestrowałam na fotografiach wszystko, co się tam znajdowało. Kapliczka jest pod wezwaniem świętego Stanisława ze Szczepanowa…
Byłam w takiej dość ciekawej sytuacji, ponieważ moja niewiedza pozwoliła mi mocniej doświadczyć tej przygody. Święty z kapliczki w Wałach ofiarował mi nieznaną dotąd opowieść z niesamowitą akcją. Porywająca fabuła, na którą całkiem przypadkiem trafiłam, nadaje się na scenariusz filmu historycznego. A było to tak…
Historia sprzed tysiąca lat. Święty Stanisław ze Szczepanowa
W tej przydrożnej kapliczce wisi obraz, który przestawia najważniejsze wydarzenie w tej historii. Widać na nim biskupa Stanisława, odprawiającego jakieś nabożeństwo i króla z nożem w ręku, który napada duszpasterza od tyłu — ukradkiem i zdradziecko. Zupełnie bez honoru. Ten obrazek robi największą robotę, ponieważ nawet bez mojej opowieści wiele można się dzięki niemu dowiedzieć. Intryguje i rozbudza wyobraźnię. Po takiej wizycie w tym przybytku nie sposób oprzeć się pragnieniu poznania głębiej tej historii.
Stanisław urodził się w Szczepanowie w Małopolsce A.D 1040 roku. Jest jednak prawdopodobne że stało się to kilka lat później, albo wcześniej. Jego dokładna data narodzin zaginęła w dziejach i nie ma się co temu dziwić, w końcu to historia sprzed tysiąca lat. Młody Stasiu od samego początku żywo interesował się nauką, a że był zdolny, rodzice zainwestowali w jego edukację, co zaowocowało karierą kościelną w późniejszym czasie. Uczył się pilnie w szkołach w Gnieźnie i za granicą, dużo czasu poświęcał modlitwie. Kiedy skończył 25 lat został wyświęcony. Najpierw pełnił posługę kapłańską jako proboszcz w jednej ze wsi niedaleko Krakowa, a potem zaczął pracować w szkole katedralnej. Tam też został zauważony przez księcia Bolesława II Szczodrego, z którym Stanisław zaprzyjaźnił się zdobywając nie tylko jego łaski ale i zaufanie. Władca uczynił go najpierw swoim kapelanem, a potem biskupem. Dzisiejszy Święty zyskał opinię pracowitego, bogobojnego i życzliwego człowieka, który pragnął ponad wszystko wspierać najbiedniejszych i głosić słowo Boże. Interesował się też żywo polityką i wpływał na losy kraju. Wraz z księciem Bolesławem budowali swoją rzeczywistość i przyszłość narodu. Przez wiele lat wszystko szło naprawdę dobrze. Bolesław II Szczodry w roku 1076 został koronowany na króla Polski i również wtedy Stanisław był przy nim obecny.
Staś kontra Bolek
Bolesław — już jako monarcha — bardzo przejął się rolą, która mu przypadła do odegrania i zajął się odzyskiwaniem polskich ziem utraconych. Nastały czasy wojen, które były długie i okrutne. Król słynął ze swojej silnej do rządzenia ręki. W efekcie działań wojennych stał się niewolnikiem własnej natury i uzależnił się od pól bitewnych i zwycięstw. Wojów swych ciągał za sobą pozbawiając ich nadziei o powrocie do domów. Walka stała się ich życiem. Okrucieństwa zaczęły grać w niej pierwsze skrzypce. Kiedy jednak Bolesław toczył wojnę z Rusinami, między nim a Stanisławem zaczęła rodzić się wzajemna niechęć. Działy się wówczas podobno straszliwe rzeczy. Wojowie toczyli ze sobą boje pozbawione honoru. Poza polem bitwy często zachowywali się oni brutalnie i niemoralnie wobec ludności cywilnej. Skoro już tak ładnie i delikatnie to ujęłam, a informacji udzieliłam wystarczająco dużo, aby można się było nimi nasycić dodam, iż wojsko królewskie podczas wojny zmieniało się w bydło, które mordowało i gwałciło bez wyrzutów sumienia. O tym właśnie dowiedział się biskup Stanisław. Nie spodobało mu się to i miał odwagę wyrazić swoją opinię publicznie.
Wśród bojowników Bolesława byli i tacy, którzy dosyć mieli wojny i pragnęli powrócić do domu, ale król im na to nie pozwalał, dezerterowali. Z kolei żony jego żołnierzy, które zostały w kraju — samotne od wielu lat — zaczęły szukać pociechy i wsparcia u innych mężczyzn. Zarówno „wszetecznice” jak i dezerterzy zostali wzięci w obronę przez Stanisława, który bez ogródek za tę sytuację obwiniał swojego króla.
Król Bolesław Szczodry — postrach swoich czasów
Bolesław nie był zadowolony z takich obrotów akcji. Zła sława ścigała monarchę, który z tego powodu zaczął tracić nad sobą kontrolę. Powrócił do Krakowa z zamiarem karania dezerterów oraz niewiernych żon swoich żołnierzy. Nastał czas strachu. Nie było odważnych, którzy przeciwstawiliby się szaleństwu władcy. Bali się go wszyscy i tylko biskup Stanisław miał odwagę go publicznie upominać. Najpierw robił to po przyjacielsku, podczas prywatnych rozmów, jednak to nie było skuteczne. Nawoływał go więc do rozsądku podczas kazań z ambony. Wstawiał się również bardzo mocno za ofiarami wojen Bolesława, czyli ludźmi, którzy stracili życie lub wolność i godność. Brał w obronę niewierne żony, którym król zgotował taki los. Upominał się o łaskę dla żołnierzy, którzy sprzeciwili się królowi i odeszli z jego armii, widząc w prowadzonych wojnach niedopuszczalne zło. Bolesław w odpowiedzi na te publiczne napominania, starał się podkopać autorytet biskupa. Niestety z marnym skutkiem, ponieważ duchowny prawdziwie pozyskał sobie serca swoich słuchaczy i nikt nie śmiał być przeciwko niemu. Doszło nawet do tego, że kiedy król przychodził do kościoła na mszę, księża przerywali obrządek i wierni demonstracyjnie opuszczali świątynię. Pomysł takiego działania pochodził od Stanisława. Nakazał go stosować i ludzie słuchali duszpasterza, a nie swojego króla.
Co się wydarzyło w kościele na Skałce?
Któregoś dnia biskup Stanisław postanowił odprawić mszę święta w intencji opamiętania się swojego władcy. Wraz z innymi duszpasterzami udał się do świątyni na Skałce. O wszystkim dowiedział się monarcha, który to postanowił odwiedzić tamto miejsce. Podczas cichej modlitwy w świątyni, drzwi do niej zostały brutalnie staranowane. Bolesław wraz ze swoją gwardią wparowali do kościoła. Król w szaleństwie nienawiści dopadł Stanisława przy ołtarzu i roztrzaskał mu głowę mieczem. Krew lała się strumieniami. Potem wywleczono świętego przed kościół, pocięto go na kawałki i rozrzucono części ciała dookoła Bożego Domu.
Król w ten sposób sam się zdyskwalifikował. Stracił koronę, a potem musiał uciekać do Węgier, gdzie na wygnaniu dożył końca swoich dni. Stanisława zaś wyniesiono na ołtarze. Święty ten jest symbolem niezwykłej odwagi. Muszę przyznać, iż prawdziwie mi on zaimponował.
Jednak dodam w tym miejscu, że opowiadanie to o św. Stanisławie nie ma zbyt dużej wartości historycznej. Jest bardziej legendą promowaną przez kościół, który wyniósł go na ołtarze.
Kapliczka dolnośląska. Stary Dwór
Stary Dwór był następną miejscowością w tamtej podróży, przez którą przejeżdżaliśmy w drodze do domu. Tam też natrafiliśmy na kapliczkę domkową i wtedy to, po doświadczeniach z Wałów od razu sprawdziliśmy, czy można obejrzeć ją również od wewnątrz. Było to bardzo miłe zaskoczenie, ponieważ i tam nikt nie zamknął przybytku na klucz.
Miejsce to jest pełne tradycji. Przy kapliczce rośnie bardzo stara lipa, a wewnątrz, w niszy stoi figurka Matki Bożej, po bokach zaś znajdują się obrazy przedstawiające Marię i Jezusa. Historia tych dwojga jest również niesamowita, jednak nie będę się tutaj o niej rozpisywać, ponieważ sądzę, że bardziej bądź mniej, ale wszyscy ją znają.
Ta kapliczka dolnośląska jest bardzo klimatyczna. Są tam sporych rozmiarów okna, w których wiszą firany. Mini ołtarz jest raczej skromnie urządzony, a po obu stronach przed nim stoją drewniane ławki. Na podłodze dywan. Przez otwory okienne dyskretnie wpada do środka światło. Naprawdę ciężko się oprzeć pragnieniu, żeby przysiąść tam na chwilę i w ciszy podumać.
Albo pomodlić się…
Lub też pomodlić się na różańcu – i Zdrowaś Mario i zmówić Koronkę…
Cokolwiek by to było sądzę, że można z powodzeniem zostawić tam wszystkie ciężary, z którymi się przyszło.
Kapliczka dolnośląska z Bagna
Ten przybytek znalazłam już podczas innej wyprawy. Drewniana budowla znajduje się w dawnym parku dworskim w Bagnie i z całą pewnością w tym konkretnym przypadku mamy wgląd do daty jej powstania. Kapliczkę utrzymano w stanie doskonałym, a że materiał z którego została zbudowana nie jest najłatwiejszym do konserwowania, tym bardziej należy się szacunek tym, którzy o nią się troszczą.
Kiedy przybyłam tam po raz pierwszy, obejrzałam ją jedynie z zewnątrz. Wtedy nawet do głowy mi nie przyszło, żeby dotknąć klamki. Mój umysł i doświadczenie z marszu nastawiły mnie, że coś takiego — obiekt leciwy, wartościowy historycznie i do tego tak bardzo zadbany — nie może pozostawać dostępny dla każdego. Dlatego też nawet nie spróbowałam!
Kiedy jednak przyjechałam tam po raz drugi, już późną jesienią — z Ines i Danielem — i stanęłam przy kapliczce zapytałam ich, czy spróbujemy wejść do wewnątrz? W odpowiedzi dostałam uśmiechy pełne powątpiewania. Ines skomentowała, że z całą pewnością kaplica jest zamknięta. Podeszłam do drzwi, nacisnęłam klamkę i… po prostu mogłam wejść do środka. To była bardzo piękna chwila, pełna emocji. Wszyscy byliśmy mile zaskoczeni.
Kapliczka dolnośląska Matki Bożej Diaspory
Na początek wyjaśnię co oznacza to słowo. Nie jest ono nasze, należy do Greków. Diaspora to inaczej rozproszenie. Używa się tego terminu wówczas, kiedy jakiś naród, albo społeczność religijna znajduje się na przykład na obczyźnie, nie wśród swoich i stanowi mniejszość. Tak rozumiem ten termin. A więc Matka Boża Diaspory patronuje rozproszonym. Jeżeli ktoś potrafi lepiej wyjaśnić to określenie, zapraszam do komentowania i dzielenia się swoją wiedzą.
W kaplicy pachnie drewnem. Jest to wnętrze niesamowicie klimatyczne. Przez niewielkie okienka wpada tam światło nadając temu przybytkowi tajemniczości. W centralnej części stoi niewielki ołtarz, a za nim figura Matki Bożej Diaspory. Wszystko to jest drewniane i doskonale komponuje się z całością budowli. Po obu stronach ołtarza znajdują się świeczniki. Bliżej wyjścia — po bokach — widzimy dwie ławki z klęcznikami, obraz Jezusa i kilka bukietów kwiatów. A przy ołtarzu, na samym dole…
Cudowny obraz Matki Bożej Gdowskiej
Poprosiłam Ines żeby go doświetliła, ponieważ chciałam zrobić wyraźne zdjęcie. Wizerunek Świętej opatrzony był tandetną ramką w złotym kolorze, a reprodukcję dzieła widać za szkłem. Jest to jednak wierna kopia, wiernej kopi oryginału.
Obraz ten tak naprawdę nie istnieje od roku 1705, kiedy to spłonął podczas pożaru kościoła w Gdowie. Po tym wydarzeniu namalowano go po raz drugi, tworząc go tak jak dziś rysuje się portrety pamięciowe. Artyście malarzowi opowiadano jak wyglądała Matka Boża Gdowska i w ten sposób wróciła ona na ołtarz świątyni. Cudowny obraz, choć już nie oryginalny, nic nie stracił na swej cudowności, a miejsce gdzie się znajdował, nadal stanowiło cel pielgrzymek. Pierwowzór jego pochodził z czternastego stulecia i namalowany został na desce. Podobno król Władysław III Warneńczyk często modlił się przed nim i czerpał z tego tytułu wiele łask. Są też podania o tym, że wierzył on w cudowne ocalenie swego życia przez Maryję z obrazu. Miało mieć to miejsce aż dwa razy. Później wielu w to uwierzyło i kult Matki Bożej Gdowskiej bardzo się rozpowszechnił. Święty wizerunek ma więc liczne grono wielbicieli od setek lat, nawet po tym, kiedy spłonął.
Trzy korony Najświętszej Panienki
Kiedy skończyła się I wojna światowa, wierni tamtejszej Matce Bożej uzbierali dla niej złoto pochodzące z biżuterii, sztućców i monet, przetopili je i polecili wykonać dla Najświętszej Panienki sukienkę i koronę, w które ją ubrano na dowód wdzięczności za ocalenie Gdowa. Na przestrzeni wielu lat Matka Boża doczekała się również najprawdziwszej koronacji, a koronę jej pobłogosławił Jan Paweł II. Wówczas bowiem miała je już dwie. Jednak siedem lat temu w kościele, gdzie znajdował się cudowny obraz doszło do wydarzenia, które wstrząsnęło kościołem. Ktoś ukrył się w świątyni po mszy świętej, poczekał aż będzie całkowicie pusta i zrabował obie korony i sukienkę Marii Panny.
Po tym wydarzeniu wierni Matce Bożej Gdowskiej byli zrozpaczeni. Jednak bardzo szybko zebrali fundusze i po raz kolejny dla Najświętszej Panienki powstała złota suknia i korona — już trzecia w jej dziejach. Tak więc jak sami widzicie, w kapliczkach dolnośląskich kryją się historie takie, że klękajcie narody!
Dolnośląska kapliczka. Historia pociskiem pisana
Ta kapliczka stoi na rozdrożu niedaleko Brzegu Dolnego, w Pogalewie Małym. Natknęliśmy się na nią ze Sławkiem podczas drogi powrotnej z naszej wyprawy ścieżką rowerową do Wołowa. Początkowo nie zwróciła mojej uwagi, jednak dla zasady zatrzymaliśmy się tam, żeby zarchiwizować obiekt. Najpierw Sławek ustawił mnie do pamiątkowego zdjęcia z drogi. Nie planowałam tam dłuższego postoju, więc nawet nie wyjmowałam Frutkowskiego z koszyka. Było gorąco i zmęczenie mocno już nam dokuczało. Cierpliwie czekałam aż on zrobi fotografie obiektu i korzystałam z chwili wytchnienia, jednak nie trwało to długo…
Sławek chodził wokół kapliczki i dokładnie ją oglądał. Nagle zaczął opowiadać to, co wyczytał z jej murów. Powiedział mi wtedy, że dziury w jej ścianach zewnętrznych z jednej ze stron mogą pochodzić od kul. Według niego ktoś strzelał do kogoś, kto schronił się wewnątrz kapliczki i mógł się stamtąd bronić oddając atakującemu starzały z okienka.
Po drugiej stronie budowli śladów po kulach nie było, a więc wiadome jest na jakiej linii rozgrywała się akcja. Cegły okalające okienko nigdy nie zostały wymienione, ponieważ nie są standardowe i tak już tam zostały podziurawione od czasów wojny.
Całą tę odległą historię przeczytał z tego przybytku w polu. I choć nie mamy dowodów, że tak właśnie było, to wszystko na to wskazuje. Wiele lat temu, podczas wielkiej wojny w tym miejscu jacyś żołnierze walczyli ze sobą na śmierć i życie. Nie zwróciłabym na to uwagi, gdyby nie Sławek.
:-) Fajne- jak zawsze
Cieszę się, że się podobało :)
Pięknie jak zwykle opisane! Historie tych kapliczek bardzo ciekawe! O ile uboższa staje się nasz kultura bez, lub z niewielkim udziałem elementu wiary! Bardzo ciekawe! Dzięki! Czekam na kolejne, piękne opisy! Pozdrawiam z NL!
Masz racje z tym zamykaniem kościołów
Akty wandalizmu zawsze się zdarzają rozumiem księży .Ale teraz można monitorować świątynie nie jest to wielki koszt.Ja w swojej miejscowości Wieluniu poza godzinami nabożeństw za ktata ok.Kosciol w Rudzie jedyny czynny w czasie 2 wojny do którego chodziła sp.moja babcia i chciałem go dokładnie zobaczyć od środka nie stety teraz jest zamknięty .Dziwne czasy nastały.Co innego się mówi przy ołtarzu a co innego robi