Historyczny

TAJEMNICA ŚMIERCI MAXA GOLDBECKA. Obelisk znaleziony w lesie

Kiedy Max von Goldbeck zginął tragicznie na polowaniu, wydarzenie to odbiło się ogromnym echem w tej okolicy. Max był osobą publiczną, znaną i szanowaną. Tajemnica śmierci tej persony jeszcze wówczas nie istniała. Wtedy wydawało się, że wszystko jest jasne i okoliczności tej tragedii ogólnie znane, jednak po tylu latach, kiedy przyglądam się tej historii, przychodzą mi do głowy pytania, na które nie ma odpowiedzi. One zasiewają wątpliwości…

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Zacznijmy od tego, skąd wziął się pomysł na ten wpis blogowy. Opowieść ta znana jest w okolicy Prochowic już od sierpnia 1908 roku, jednak dziś jest nieco zapomniana, chociaż czas nie zatarł do końca jej śladów. To nie nasza historia. Jej bohater należał do innych czasów, kiedy ziemia ta nie była polska. 

Sławek był tam pierwszy. Odnalazł to miejsce dwa lata temu i od tamtej pory obiecywał, że mnie do niego zabierze. Czasami jednak jest tak, że planowana wyprawa dojrzewa powoli, tak było w tym przypadku. Nie układało się nam, żeby wyruszyć tam razem, jednak przyszedł czerwiec tej wiosny. Piękna pogodna, czwartek Boże Ciało, dzień wolny od pracy. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Trasa to była wspaniała. 12 godzin w terenie. W sumie 70 kilometrów przejechanych rowerem z postojem przy pomniku Maxa Goldbecka. 

Objuczone rowery

Poszukiwania obelisku

Sama chyba nie trafiłabym tam. Wybujała już zieleń nie sprzyjała poszukiwaniom. Kiedyś tu nie było lasu, a do obelisku prowadziła droga. Kiedyś, to znaczy na samym początku XX stulecia. Dziś dotarcie do tego miejsca pamięci, gdzie tajemnica śmierci Maxa przemawia do mnie i domaga się prawdy, jest trochę trudniejsze. Gesty las, żadnych dróg, zero oznaczeń, wściekłe komary, mnóstwo kleszczy, wysokie trawy…

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Sławek sam tak do końca nie był pewny, czy zdoła powrócić o tej porze do pomnika. Wjechaliśmy w knieje, zjeżdżając z asfaltowej drogi i zmuszeni byliśmy prowadzić rowery. Niby maszerowaliśmy duktem, ale on nie był dogodny dla rowerów. Teren zaczął być trudny. Pieszo i jedynie z plecakiem, to żaden problem, ale z objuczonymi rowerami i z psem w koszyku lekko nie było. Frutek musiał doginać o własnych siłach. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby spryskać ubrania chemią. Komary namierzyły nas i nie miały zamiaru odpuścić. Skanowaliśmy wzrokiem teren. Dookoła gąszcz, choć odgłosy z drogi bardzo wyraźne. Szybko okazało się, że prawdopodobnie znalezienie naszego celu pochłonie więcej czasu. Postawiliśmy rowery po świerkiem i rozleźliśmy się po okolicy. Sławek ruszył w prawo a ja w lewo. Frutkowski poszedł za nim, jako że zawsze, kiedy musi w podobnych okolicznościach wybierać, idzie za facetem.

Las

W lesie pod Mierzowicami 

Zapamiętałam tamto drzewo, pod którym zostawiliśmy maszyny. Jedyny świerk z okolicy, z bardzo ciemną i gęstą koroną. Dobrze się stało, bo Sławek zatracił się w poszukiwaniach, odszedł ode mnie w las i nie patrzył na nic. Ja szukałam starej drogi, której relikty musiały się zachować, ale nie były oczywiste dla kogoś, kto nie znał tej historii. Zauważyłam ją pośród drzew. Po obu jej stronach niewielkie głogi i wycięte drzewa, po których tylko pnie pozostały. Bardzo stare, niemal niewidoczne i zasłonięte przez trawy. Gdzieś w tej dżungli migała mi postać Sławka, który w kamuflażu powoli zaczynał zlewać się z lasem, słyszeliśmy się jednak. On głośno komentował swoje poszukiwania, a ja mantrowałam o starej drodze, po której chyba idziemy, więc to musi być niedaleko. Trzeba było też bardzo mocno zwracać uwagę na Frutkowskiego, ponieważ on szedł jedynie na węch. Nie widzi, słabo słyszy, ale nie poddaje się w drodze. Wyrywa się na prowadzenie i mógłby zniknąć. Jest taki mały, że roślinność czasami zakrywa go w całości. Często nie reaguje na wołanie, którego nie wyłapuje. Wiem, że mógłby się oddalić i nie móc powrócić o własnych zmysłach, a ja mogłabym go stracić z oczu i nie odnaleźć. Kontrolowanie psa było więc u mnie na pierwszym miejscu.

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Pomnik namierzony

Wtedy Sławek zaczął krzyczeć do mnie z daleka, że wycofujemy się po rowery, bo pomnik się znalazł. Wracając zapytał mnie gdzie je zostawiliśmy. Uśmiechnęłam się wtedy do wspomnień pewnej innej historii z drogi, kiedy to będąc w Krakowie z moim byłym mężem, zafascynowani tym miastem, zostawiliśmy auto na jakimś parkingu i ruszyliśmy zwiedzać. Żadne z nas nie zapamiętało nazwy tamtej ulicy. Mieliśmy potem ogromny problem z odnalezieniem naszego samochodu. Zanotowałam w pamięci jedynie to jak wyglądał budynek, obok którego zaparkowaliśmy. Opowiadałam o nim ludziom na ulicy, żeby znaleźć to miejsce. Mam pamięć fotograficzną. Udało mi się opisać to co zapamiętałam i ostatecznie ktoś pokierował nas gdzie trzeba. Od tamtej pory zawsze zanim odejdę od roweru czy samochodu, rejestruję gdzie go zostawiam. Wtedy powiedziałam Sławkowi, że maszyny nasze stoją przy świerku z ciemną, gęstą i wyróżniającą się koroną i widać go nawet z tak daleka. Są tam! Po lewej…

Obelisk w lesie

Przedarliśmy się przez tamten odcinek lasu do starej, niewidocznej prawie już drogi i w chwilę potem byliśmy na miejscu. Kamienny pomnik otulała roślinność. Teraz to żadne miejsce pamięci, a przynajmniej nic, co ktoś chciałby ocalić od zapomnienia, jako ważne i warte uwagi. Obelisk jest naruszony czasem, ale i tak oceniam jego stan jako fenomenalny. Dotarliśmy tam, do miejsca, w którym zginął tragicznie Prezydent Królewskiego Sądu Krajowego w Legnicy, Max von Goldbeck. 

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Najpierw jak zawsze fotografie. Archiwum rzecz najważniejsza. Nie jestem zadowolona ze zdjęć, ponieważ światło im nie sprzyjało. W tym lesie było za ciemno, zieleń była za jaskrawa, aparat mój za słaby. Kiedy Sławek był tam wcześniej, w innej porze roku, fotografowanie poszło mu znacznie lepiej. Jest więc on w posiadaniu archiwum znacznie bardziej treściwego. Napis na obelisku jest czytelny, chociaż na moich fotkach tego nie widać.

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Przy słupkach okalających kamień z inskrypcją znajdowały się metalowe barierki, które już dawno zostały zezłomowane, a podstawa pomnika zainteresowała najwyraźniej jakiegoś poszukiwacza skarbów. Nic tam nie znalazł, bo niczego tam nie było. W takich miejscach nigdy niczego nie ukrywano. 

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

W lesie dookoła walają się inne fragmenty tej leciwej budowli. Jednak pomimo wszystko, obiekt jest w stanie bardzo dobrym. 

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Rowery nasze odstawiliśmy na bok, pies dostał miskę wody, my otworzyliśmy sobie po bezalkoholowym i urządziliśmy chwilę z Maxem. Staliśmy w miejscu, w którym zginął. Tutaj opowiem Wam o okolicznościach tamtego wydarzenia. 

Tajemnica śmierci Maxa von Goldbecka 

Wówczas to nie była żadna tajemnica. 21 sierpnia A.D 1908 sędzia z Legnicy, Max von Goldbeck, wybrał się na polowanie ze swoim synem w okolice Mierzowic, niedaleko Prochowic. Zbliżał się zachód słońca, w zaroślach ukrywały się kuraki. Przepiórki może albo bażanty. Stado ptaków wyłoniło się wieczorem ze swojej kryjówki, co poruszyło myśliwych do działania. Żeby dotrzeć do ptactwa, najpierw trzeba było przeskoczyć rów. Szukałam go w tym terenie, ale zbyt mocno się zmienił, aby możliwym było go namierzyć. Goldbeck przeskakiwał przez przeszkodę, kierując się do stada, niefortunnie potknął się, upadł na ziemię i postrzelił z naładowanej broni w udo. Dokładnie w główną tętnicę. Do rannego niezwłocznie przybył lekarz z Prochowic, który na miejscu go opatrzył. Sędziego przewieziono do majątku w Mierzowicach. 

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Tam w domu Rettera, pana na tych mierzowickich włościach, Max von Goldbeck oddał ducha w wyniku utraty krwi. W nocy już martwego przewieziono go koleją do Legnicy. Sędzia miał 64 lata, jednak najwyraźniej musiał być bardzo sprawny i aktywny, skoro polował. O jego doskonałym stanie zdrowia rozpisywała się miejscowa gazeta. Ubolewano tam nad tym faktem, że śmierć po sędziego przyszła zbyt wcześnie, za raptownie, że wywołała wstrząs. Legnicki urzędnik obejmował ważne i liczące się wówczas stanowiska, był znany i szanowany. Jego pogrzeb stał się wielkim wydarzeniem. Tłumy towarzyszyły mu w tej ostatniej drodze na legnicki cmentarz. Pogrzeb był opisywany w gazetach, gdzie bardzo skrupulatnie wyliczano (nawet z nazwiska) ważne persony, biorące w nim udział. Uroczystość ta żałobna miała miejsce 27 sierpnia, kilka dni po wypadku. 

Las

21 sierpień 1908 roku

Tak sobie snuliśmy ze Sławkiem tę opowieść, sącząc napoje, stojąc przy obelisku oparci o słupki go okalające. Dotykałam ręką wygrawerowanego z gotycka napisu. Ciężko go przeczytać w tych warunkach, ale jest czytelny. Napisano tam, że sędzia – Prezydent Sądu Krajowego w Legnicy – von Goldbeck zginął tu podczas polowania 21 sierpnia 1908 roku…

Analizowaliśmy tamtą historię bardzo szczegółowo będąc dokładnie na miejscu zdarzenia. Sławek podniósł z ziemi długi kij, tak na oko złamał jego końcówkę, dopasowując długość do wymiarów strzelby, z której w lewe udo miał postrzelić się sam Max Goldbeck. Przyłożył kij do twarzy, tak żebym mogła ogarnąć temat, a potem koniec jego skierował w dół i zapytał mnie, czy ja mogę sobie to wyobrazić, żeby z tak długiej strzelby ktoś przez przypadek mógł sam siebie postrzelić wysoko w udo? Patrzyłam na tę rekonstrukcję wydarzeń i czerpałam z niej pełną gębą. Nie znam się na broni, więc bez tego obrazowego przedstawienia nie miałabym pojęcia, że strzelba była aż tak długa, i że kierując ją w siebie, myśliwy mógł co najwyżej, bardzo się gimnastykując, strzelić sobie w stopę. W tej sytuacji zrobiłam wielkie oczy, i zadałam pytanie – w takim razie jak to się stało?

Tajemnica śmierci sędziego 

Oczywiście, że wówczas mogło zdarzyć się coś naprawdę wyjątkowego, i że wydarzenie to tak niefortunnie zaowocowało w skutkach, jednak jest to bardzo naciągane. Zaczęliśmy ze Sławkiem brnąć dalej w temat, pozwalając sobie na burzę mózgów. Sędzia Max według oficjalnej wersji sam siebie postrzelił ze strzelby nabitej śrutem w lewe udo. Idąc dalej tym torem, z tego co ustaliłam, od śrutu to się raczej nie umiera tak szybko. Prawdopodobieństwo zabicia człowieka z takiej amunicji jest niewielkie, chyba że wie się, gdzie trafić. W oko, w gardło albo w główną tętnicę na nodze. Sędzia polował tamtego dnia z synem. Wiemy to, ponieważ fakt ten został upubliczniony w artykule w legnickiej gazecie, gdzie opisano bardzo drobiazgowo tamto zdarzenie. O synu von Goldbecka wspomina się tylko raz. Potem można znaleźć go jeszcze w orszaku pogrzebowym, gdzie wśród żałobników wyliczono również ogólnie dzieci sędziego. Poza tym nic więcej. 

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Co wydarzyło się wówczas na tym polowaniu?

W jaki sposób Max sam postrzelił się z długiej strzelby akurat w udo, tam gdzie znajduje się aorta? Był z nim jedynie syn, a więc to on wezwał pomoc. Nie mogło być tak, że lekarz zastał sędziego w przytomności. To nie czasy telefonii komórkowej i śmigłowców, czas więc nie sprzyjał tamtym okolicznościom. Lekarz musiał przybyć za późno, a Goldbeck stracił zbyt dużo krwi, aby przeżyć. Nie zdążył też przed śmiercią opowiedzieć o tym, co wydarzyło się na tym polowaniu. Czyż niewygodne pytania same się nie nasuwają? Jakie były jego relacje z synem? Może nie układało im się i toczyli ze sobą pokoleniowe spory? Zastanawiałam się czy na przykład śmierć ojca nie uradowała Goldbecka juniora? Czy może nie pomógł jej trochę, żeby go sobie wzięła? Mogło być również tak, że wydarzył się jakiś nieszczęśliwy wypadek, nie koniecznie coś zaplanowanego i syn niechcący postrzelił ojca, a potem wolał to zataić. Obie wersje bardziej trzymają się kupy od tej oficjalnej. Pojmuję nieszczęśliwe wypadki, jednak i one powinny znajdować się w granicach rozsądku.

Tajemnica śmierci sędziego z Legnicy już na zawsze zostanie niewyjaśniona

Dziwi mnie jednak również to, że nikt wówczas nie podważył takiej wersji wydarzeń. Naprawdę nikogo nie zastanowiły te naciągane okoliczności? Może jednak tak musiało być. Zdarzyła się tragedia i wszystko miało zostać w rodzinie. Oficjalna wersja wydarzeń załatwiła sprawę i nikt nie musiał wiedzieć, jak było naprawdę. Ręka rękę myła, a czasu i tak już cofnąć się nie dało. Śmierć tak znanego człowieka nikomu by nie umknęła, trzeba było więc sprawę otoczyć jak największym splendorem, aby uczynić ją niewidoczną. Pomnik stał się koroną tych zabiegów. 

Oczywiście, tak jak wspominałam wcześniej, nie wykluczam że gazety opisywały prawdę, jednak stawiam to jako ostatnie w kolejce do wyjaśnienia sprawy. Bardziej wierzę, że znalazłam miejsce zbrodni bądź nieumyślnego zabójstwa w wyniku wypadku. Postrzelenie się sędziego przez nieuwagę traktuję jako historię wymyśloną na potrzeby sytuacji. Jest to jednak jedynie moje zdanie i zaznaczam, że nie nikomu go nie narzucam. 

Tajemnica śmierci Maxa Goldbecka

Potem dyskutowaliśmy jeszcze nad ciekawostką dotyczącą samego pomnika. Na mapach niemieckich z okresu przedwojennego nie ma po nim śladów. Dlaczego tak się stało, że czasy w których Hitler zaczynał obejmować władzę, nie zaznaczyły tego miejsca pamięci? Mogłabym odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ mam na ten temat swoje zdanie, jednak brakuje mi dowodów, żeby poprzeć swoje racje. Jednak intrygujące nazwisko sędziego według mnie wiele zdradza. Dlatego Wam zostawiam tę kwestię do przemyślenia i liczę na to, że w komentarzach podzielicie się ze mną swoimi pomysłami. Niech tajemnica śmierci Maxa von Goldbecka rozpala Waszą wyobraźnię. Liczę na burzę mózgów…

Więcej naszych historii, które nigdy nie były publikowane na tym blogu, znajdziecie w naszej książce (patrz poniżej). Polecamy miłośnikom naszych treści!

Tutaj zastawiam Wam linki do stron, z których czerpałam źródła informacji do mojego wpisu.

Artykuły dotyczące tamtego wydarzenia przetłumaczone na język polski 

Archiwum fotograficzne, która dwa lata temu zebrał Sławek  

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
170
OK
34
Kocham to!
13
Nie mam pewności
5
Takie sobie
5
Subscribe
Powiadom o
guest
6 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Jerry Grzesiak

Autokratyczne wladze (Hitlera rzady do takich nalezaly) staraja sie ksztaltowac historie na swoj sposob, zacierajac slady osob odmiennie myslacych lub nie pasujacych do kreowanych przez satrape ideologii. Mysle, ze Max von Goldbeck wcale nie musial byc wyznania mojzeszowego by slady po nim zaczeto zacierac a dokonania jego bagatelizowac w tworzonej na nowo historii. W wielu krajach wspolczesnie znieksztalca sie historie na wlasne potrzeby… Smutne to, ale dzieje sie to rowniez w mojej ojczyznie.

Aneta Ormańczyk

Trafne spostrzeżenie. ps. Jednak wyczułeś moje podejrzenia co do żydowskiego pochodzenia Maxa :)

Kopper

W tej śmierci nie ma nic dziwnego. Myśliwi noszą strzelby na plecach na pasku lufą w dół. Wtedy można strzelbę szybko przekręcić do przodu i oddać strzał. Wylot lufy znajduje się wtedy na wysokości uda. Strzelba była niezabezpieczona, a więc gdy się pośliznął to postrzeliła go właśnie w udo.

[…] Sławek mnie zdradził i pojechał do Kręska beze mnie. Powiedział mi o tym przy pomniku sędziego Maxa Goldberga, podczas innej wyprawy. Ciężko było mu to wyznać, a ja nie przyjęłam tego beznamiętnie. Od […]

Podobne do smierci wlasciciela browaru pod Namysloqem /rownierz tablica w lesie

marek

normalnie jak przedzierał się przez kraki odwrocił broń kolbą do przodu czasami tak się robi coby lufy nie uszkodzić ,skok przez rów i tragedia gotowa , a co do szybkiego umierania to i tak się dziwię że tak długo żył- po przerwaniu tętnicy udowej bez dobrego krępulca żyje się 4-5 min – to tyle z waszej tajemnicy zostało

Kategoria:Historyczny

0 %