DWÓR W KUNICACH. I u Pana Boga w ogródku…
Dwór w Kunicach (powiat legnicki) na Dolnym Śląsku był jednym z kilku w tejże miejscowości. Kunice bowiem podzielone były w przeszłości na trzy części, a każda z nich z założenia była majątkiem rycerskim. Pierwszy raz napisano o Kunicach A.D 1250 i wówczas nazwa tej miejscowości brzmiała Cunino.
W osiemnastym stuleciu wioska ta składała się z Kunic Dolnych, Górnych i Środkowych. Kunice Dolne i Kunice Górne należały wówczas to pewnej damy o wyszukanym i eleganckim imieniu — Eleonora. Majętnej Mariannie Eleonorze von Stange ciężko jednak było utrzymać swój majątek. Historia opowiada nam o tym, jak dobra kunickie przechodzą w niedługim czasie w ręce innej rodziny — von Pusch. A potem koleje losu przekazują Kunice następnym właścicielom z wdzięcznym „von” przed nazwiskami. Z końcem wieku dziewiętnastego można zauważyć, że owo „von” przestaje się pojawiać wśród kolejnych gospodarzy. Ostatnimi posiadaczem kunickich dóbr był jednak szlachcic — von Kreis. Majątek należał do jego rodziny od roku 1923 do końca II wojny światowej.
Dwór w Kunicach
Istniejący do dziś dwór w Kunicach jest jedyną zachowaną rezydencją dawnych bogaczy, którzy w tej małej wiosce budowali sobie swoje pałace. Fundamenty tego dworu pamiętają wiek szesnasty, ale niewiele zostało w nim z tamtych czasów. W kolejnych stuleciach dwór w Kunicach był wielokrotnie przebudowywany. Nadawano mu konkretne cechy stylowe, a potem je zmieniano i przerabiano, aż w końcu ostał się niby w stylu barokowym. A konkretnie w jego resztkach, które pozostały po tym, jak w pewnym okresie w dziejach nadawano mu cechy pegeerowskie. W każdym razie cokolwiek w nim robiono, jak widać, wszystko to mu zaszkodziło. Został zniszczony wraz z przylegającym do niego parkiem.
Dziś dwór w Kunicach otoczony jest siatką ogrodzeniową
Stoi w bezpośredniej bliskości pomieszczeń gospodarczych, które są zapewne częścią dawnego zespołu dworskiego. Obiekt znajduje się w rejestrze zabytków. Całkiem niedawno został wystawiony na sprzedaż i został zakupiony. Jego nowy właściciel podobno planuje urządzić w obiekcie hotel i SPA. Ale póki co dwór wygląda smutno.
Jednak wydaje mi się, że bliskość Jeziora Kunickiego, obok którego położony jest dwór, może nadać sensu inwestowaniu w tę leciwą nieruchomość w taki sposób. Nad jezioro przybywają tłumy, Kunice położone są przy drodze 94, a więc urządzenie tam hotelu ma sens. Tego właśnie brakuje dolnośląskim pałacom i dworom — dobrej lokalizacji. A dwór w Kunicach położony jest w miejscu wprost idealnym, aby go uratować z korzyścią dla jego nowego właściciela. Trzymam więc kciuki za inwestora. Życzę mu powodzenia z całego serca. Bo to od powodzenia jego właśnie zależy, czy uchowa się nam ten cudny pałac nad Jeziorem Kunickim…
Kościół p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa
Kościół nie przyciągał początkowo mojej uwagi. Nie zachwycił mnie. Położony z lekka na podwyższeniu, barokowy, niezbyt fotogeniczny, stojący w miejscu średniowiecznej świątyni, po której została jedynie kamienna wieża. Przy kościele rośnie stary platanowiec, a w jego zewnętrznych murach zachowało się kilka płyt nagrobnych.
Czyli standardowa sakralna bryła, jakich wiele na naszym ternie. Przybytek ten jest również po przejściach. W przeszłości trawił go ogień podobnie jak większość świątyń na tej ziemi. A więc na pierwszy rzut oka kościołek w Kunicach nie wnosił w nasze wędrowanie nic szczególnego…
Jednak pomimo tych pierwszych wrażeń, chciałam wejść do wnętrza kościoła
Nie często zdarza się trafić w małej wiosce na otwarte drzwi świątyni. Postanowiłam zrobić kilka zdjęć wnętrza dla naszego archiwum. I weszłam bocznym wejściem…
Skradałam się na paluszkach z tym moim małym aparacikiem, który od razu zaczął pracować. Delikatne jego kliknięcia odbijały się bardzo wyraźnym echem od ścian i sufitu.
Kościół jest przestrzenny, raczej skromny. Dużo w nim powietrza do oddychania pełną piersią. Nic nie przydusza swobodnego korzystania ze zmysłów. Nie dusiłam się tam natłokiem zdobień i nic mnie nie rozpraszało. Tylko skromność wystroju i zapach drewna. Rozpoznawałam świętych z obrazów i figur, i było ich akurat w sam raz. Niczego za wiele na płótnie ani w kamieniu.
Panował tam lekki półmrok
Ciepłe światła, które wydobywały się z zakamarków ołtarza i innych miejsc — były bardzo skromne i bardzo nastrojowe. Przez witraże w oknach wpadało złamane dzienne światło pełne delikatnych, pastelowych kolorów, które nie za wiele oświetlało, ale nadawało wnętrzu lekkości.
I wtedy za mną pojawiła się Ines z aparatem. Zauważyłam, że podążyła wyżej, na balkon. Po chwili zaczęłam nasłuchiwać i doszły mnie trzaski jej aparatu. Zdjęcia robiła jedno po drugim. Klikanie niosło się po całym kościele, a każde z nich uderzało we mnie jak kula armatnia. Jezus Maria — pomyślałam, przecież zaraz nas stąd wyproszą. Skupić się na modlitwie od tego trzaskania nie można.
A ona robiła kolejne zdjęcie i kolejne, i następne. Dziesiąte, pięćdziesiąte…
I nikt nas nie wypraszał! Pomyślałam wtedy o Pawle Apostole, który napisał list do Kolosan z prośbą — Znoście jedni drugich z prawdziwą miłością. W tym kościele słowa te prawdziwie działały.
Muzyka kościelna
I wtedy zagrały organy. Zamarłam z wrażenia w ławce na klęczniku ze złożonymi rękami do modlitwy.
Muzyka sakralna zaczęła spacerować po kościele, jakby była żywą istotą. Zagłuszyła klikanie aparatu, przemieszczała się między rzędami drewnianych ławek i dotykała się nielicznych ludzi, którzy w nich siedzieli w całkowitym spokoju i nieruchomo. Unosiła się ku górze i zabierała ze sobą modlitwy. Sprawiała, że białe bukiety przy głównym ołtarzu z lekka się kołysały. Białe płatki kwiatów drżały…
Po wpływem tych dźwięków wstałam ze swojego miejsca jak zahipnotyzowana i zaczęłam fotografować
Miałam wrażenie, że muzyka gra specjalnie dla mnie, aby miło mi było zatrzymywać od zapomnienia tamtą chwilę. Ruchy moje i kroki były wolne, takie jak muzyka. Oddychałam w jej rytmie i poruszałam się jak półprzytomna. Fotografowałam jakby nie swoimi rękami. Patrzyłam jakby nie swoimi oczami. Nie chodziłam, tylko płynęłam tuż nad czerwonym dywanem, upojona dźwiękami. Wszystko, co robiłam, wydawało się mi być niesłychanie uroczyste.
I tak dobrze się poczułam. Jakbym była młodą dziewczyną z nieograniczonymi możliwościami w życiu, niespożytą energią i odwagą i siłą i radością…
Czułam się tak, jakby wszystko to zostało specjalnie dla mnie tam przygotowane. Żebym mogła to poczuć i opisać.
I nagle muzyka ucichła. Poczułam, że czar prysł. Moje nogi mocno stanęły na czerwonym dywanie i nie śmiałam już fotografować. Zaczęło się nabożeństwo. Dopiero po wyjściu z kościoła dowiedziałam się od Ines, że na robienie zdjęć dostała na balkonie pozwolenie od organisty.
Tak oto będąc tylko przez chwilę w Kunicach, udało mi się poszperać w ich historii. Dwór w Kunicach stoi zagrodzony i niedostępny, za to tamtejsza świątynia otwarta jest i dostępna dla każdego. Trzeba tylko zechcieć tam wejść…