PAŁAC PIOTRÓWEK. I wieża Bismarcka na Jańskiej Górze
Pałac Piotrówek był na naszej liście miejsc do odwiedzenia w tegoroczny majowy weekend. Szukaliśmy celów mniej atrakcyjnych dla świata, żeby nie wędrować między tłumami. Czuło się w powietrzu, że czas wolny od pracy i wiosenne ciepełko rozochoci wszystkich turystycznie, jak co roku zresztą. Nie chcieliśmy też dusić się komercją, więc zaplanowałam trasę mało znaną i ruinową. Na szlaku tym znalazł się również pałac Piotrówek…
Jakież było to wstrząsające przeżycie, kiedy na miejscu zastaliśmy tłumy. Ruch jak w Rzymie, mnóstwo motocykli i zwiedzanie na całego. Pomyślałam, że całkiem zatraciłam swój zmysł do polowań na nieznane i nie oblegane, skoro wpakowałam nas w sam środek tego turystycznego tłumu.
To wszystko moja wina
Ale przecież nie mogłam przewidzieć czegoś podobnego w miejscu, gdzie teoretycznie wstęp jest wzbroniony, a wejście na teren obiektu zamknięte. Skoro jednak już tam byliśmy, trzeba było wziąć byka za rogi.
Ruszyliśmy do pałacu, który wcześniej obeszliśmy dookoła wzdłuż wysokiego parkanu. Nigdzie nie znaleźliśmy nawet małej dziury, żeby przecisnąć się do środka. Kiedy doszliśmy do furty, okazało się, że jest otwarta i turyści, którzy zjechali się tam motocyklami na zwiedzanie – wchodzą i wychodzą z terenu pałacowego tak, jakby to było całkowicie legalne.
Stwierdziłam więc, że warto pójść w ich ślady i wykorzystać zaistniałą sytuację, bo być może to jedyna taka okazja. Jednak kiedy wślizgnęliśmy się na teren dawnej rezydencji, przyszła mi do głowy myśl, że może to jednak wycieczka zorganizowana i furta została otwarta przez właściciela obiektu specjalnie na tę okoliczność.
Warto więc zasięgnąć języka w tej sprawie, bo może się okazać, że my tam wejdziemy i ktoś zamknie nas w ramach parkanu, kiedy wszyscy legalnie zwiedzający opuszczą ten teren. Szybko jednak przekonałam się, że każdy kto tam wchodził tamtego dnia, robił to na totalnym nielegalu. Wejście po prostu było otwarte.
Pałac Piotrówek
Obiekt jest w stanie agonalnym. Wiem to, ponieważ byłam wewnątrz. Budynek jest niby zabity dechami, zabezpieczony przed wtargnięciem nieupoważnionych, jednak do piwnic wejście jest wolne.
Zawsze tak jest, że podziemia są najsolidniejsze, tam również tak było. Cała podstawa pałacu jest drożna. Mnóstwo pomieszczeń i zakamarków, gdzie wieje chłodem. Można tam znaleźć wiele pozostałości po odległym życiu pałacowym…
… jak również tym, zdaje się całkiem niedawnym.
Przeszliśmy cały dół budynku, zaglądając do każdej szczeliny, aż droga się skończyła i znaleźliśmy się w wieży. Paradoksalnie nie na samej górze, jak to zwykle w przypadku wież bywa, ale na samym jej dole. Pomieszczenie było prawie bez kantów, okrągłe, a w nim dziury po poszukiwaniach skarbów.
Później, kiedy cały najniższy poziom został już obejrzany, Ines zapragnęła wejść wyżej. Ani ja ani Daniel nie aprobowaliśmy tego jej pomysłu. Jedne ze schodów na górę były zerwane i wisiały w powietrzu, a drugie niekompletne. Brakowało pierwszej ich części, więc żeby przejść na piętro, trzeba było się wspinać.
Więc Ines postanowiła się wspiąć
Daniel jej w tym postanowieniu nie opuścił i oboje weszli na górę, a ja musiałam zostać w piwnicy, ponieważ był z nami Frutek, a dla niego to już było za dużo.
Słyszałam jak stąpają po piętrze, korytarzami niosły się dźwięki. Szepty, rozmowy, kroki. Staliśmy z Frutkowskim w tej ciemnicy i nasłuchiwaliśmy.
Miałam przy sobie lampę i psa. Wszyscy turyści na motocyklach już odjechali. Zapanowała cisza. W takich chwilach, kiedy znajduje się czas na myślenie, ogarnia mnie lęk.
Widziałam z zewnątrz, że pałac jest totalną ruiną. Zwiedzanie go jest ogromnym ryzykiem. Ines zawsze jest bardzo odważna i chętnie podejmuje takie wyzwania, ale tam sama przyznała, że to już było przegięcie na całej linii.
Pokoje pałacowe nie istnieją. Brakuje im ścian, części podłóg i sufitów. Praktycznie nie ma już po czym chodzić.
Dach całkiem wpadł do środka. Dla mnie sto razy gorsze było czekanie w piwnicy od tego, gdybym była tam z nimi.
Niepokoiłam się i czas bardzo mi się dłużył. Brak ruchu sprzyja stresowi. Ines to moje jedyne dziecko. Włazi wszędzie, odkąd pamiętam robi same niebezpieczne rzeczy i do tego nie ma nawet ubezpieczenia.
Moim zadaniem jest ją wspierać i rozumieć. Ona tego ode mnie oczekuje. Naprawdę nie mam lekko w swojej roli matki.
Dlatego też często idę za nią w takie miejsce. Wystawiam się na pokuszenie aby dzielić z nią ten szalony los, który zawsze trawi nas ogniem przygody i który sprawił, że narodziło się Nieustanne Wędrowanie.
Czasem tak się w tym wszystkim zapędzimy, że przestajemy to ogarniać. Nie potrafimy przestać. To jest uzależniające…
Pałac Piotrówek. Tylko odrobina historii
Pałac w przeszłości należał do Richthofenów, ale to nie oni wznieśli tę rezydencję. Również nie oni też mieszkali w niej do końca II wojny światowej, ponieważ jeszcze przed rokiem 1937 majątek wraz z pałacem przejęło Śląskie Towarzystwo Kredytowe Ziemskie.
Wtedy to użytki te rozparcelowano, a w domu Richthofenów urządzono szkołę z internatem. Po II wojnie światowej dobra ustanowiono własnością państwa polskiego. Folwark i pałac stały się częścią Państwowego Gospodarstwa Rolnego.
Dalsze losy dawnego domu pańskiego i folwarku przeszły w ręce prywatne. Nowi właściciele kupowali i sprzedawali obiekt. Nie zabezpieczali go nawet przed wandalami, nie mówiąc już o tym, że żaden z nich nie podjął się trudu podniesienia go do stanu używalności, przez co w niedługim czasie stał się ruiną.
Kiedy pałac Piórówek wyglądał już jak strzęp, ogrodzono go tym parkanem. Było już za późno dla tego obiektu aby go chronić, ale nawet pomijając ten fakt, i tak nic to nie dało, jak wynika z tego wpisu.
Każdy może tam wejść. My zabraliśmy stamtąd jedynie fotografie, ktoś inny mógłby zostawić tam ogień. Ginie na naszych oczach taki wspaniały zabytek i nikt go nie ratuje jak należy.
W tym miejscu opuściliśmy rezydencję. Wyszliśmy na zewnątrz i jak duchy przemknęliśmy przez furtę, zamykając ją za sobą.
Tam jeszcze były pozostałości po parku dominialnym i kaplica grobowa Richthofenów, ale tego dnia już nie drążyliśmy tematu bardziej. Szczerze byłam wstrząśnięta stanem pałacu, do którego przybyliśmy.
Widziałam już podobne obrazy, jednak pomimo tego za każdym razem jestem w szoku.
Tyle zmarnowania, nieposzanowania i wandalizmu w jednym tylko miejscu.
Przecież taka ogromna budowla mogłaby dać schronienie wielu ludziom, którzy nie mają gdzie mieszkać, nie mówiąc już o tym, że można było urządzić tam coś pożytecznego dla ogółu.
Zmarnowanie jest tak często spotykane w podobnych miejscach, że czasami tracę cierpliwość. Za dużo tego widziałam – rzeczy, których teoretycznie nikt nie powinien oglądać.
Ci, którzy są za to wszystko odpowiedzialni, nie potrafią nawet dobrze ukryć swoich dzieł.
Przychodzi ktoś taki jak my, robi fotografie, opisuje co widział i teraz każdy z Was już wie, jak zdewastowano zabytek w Piotrówku.
Na Jańskiej Górze
Od pałacu gruntowa droga prowadzi na niewielkie wzgórze. To Jańska Góra, około 250 m n.p.m. Chyba nie ma tam jakiegoś konkretnego szlaku, którego znaki można znaleźć po drodze. Mija się po prostu dawny park dworski, w tyle zostawia pałac Piotrówek i zasuwa do góry. Po drodze pytaliśmy ludzi, czy dobrze idziemy, a potem nas pytano o to samo, kiedy stamtąd schodziliśmy.
Po co tam wędrowaliśmy? Żeby zobaczyć najstarszą wieżę Bismarcka w Polsce. To budowla pochodząca z 1869 roku.
Jej nazwa ma ścisły związek z osobą Żelaznego Kanclerza Rzeszy – Ottona von Bismarcka, który zjednoczył Niemcy między latami 1866 a 1971. Ponieważ Dolny Śląsk należał wówczas do tej akcji zorganizowanej, wież poświęconych Bismarckowi mamy tu dość sporo, a w całym kraju jest ich chyba z czterdzieści.
Budowle te były tak projektowane, żeby na ich szczycie mógł palić się ogień. Taka tradycja narodziła się wraz z kultem cesarza. W dniu jego urodzin na wierzchołkach wież palił się żywy płomień. Tak więc każdego roku, 1 kwietnia, wieże Bismarcka rozświetlały okolice, w których się znajdowały. Wiedzieliście o tym? To musiało być niesamowite zjawisko.
Droga do wieży Bismarcka była bardzo spokojna i otoczona pięknem krajobrazu. Baśniowa jest to kraina…
Przystawałam, żeby nacieszyć oczy. Jeszcze rzepak wzbraniał się przez kwitnieniem na full, jednak i tak okolica była już prawdziwie majowa.
Po drodze minęłam pomnik. Przeczytałam inskrypcję. Nie wiem kim był Jurek, ale może po opublikowaniu tego wpisu się dowiem…
Pałac Piotrówek. Zgon
Rozeszliśmy się na tym cudnym szlaku. Daniel szedł sobie samotnie, Ines wędrowała z Frutkiem, a ja darłam do przodu pędzona ciekawością.
Wtedy w tej okolicy, całkiem niespodziewanie dał się słyszeć ogromny, przerażający huk. Jańska Góra zadrżała. Na niebie pojawiły się tumany kurzu, które porywał wiatr i niósł polami. Obróciliśmy się za siebie przerażeni. Naszym oczom ukazał się widok przerażający.
Pod powiekami piach, a w dole, w gruzach leżał pałac Piotrówek. Budowla zapadła się ulegając słabości wynikającej z zaniedbania. Pierwszy ruch – ten najgorszy – minął. Teraz tylko wieża przechylała się i powoli konała, delikatnie układając się na skrzydłach pałacu.
Wszystkie ptaki uciekały w przerażeniu z dawnego parku dominialnego. Powoli dolinka stawała się niewidoczna. Pył z gruzowiska zasłonił całą tę tragedię. Patrzyłam na to wydarzenie drżąc na ciele mimowolnie i powiedziałam do Ines, która wtedy stanęła obok mnie – „Dopiero chwilę temu byliśmy tam…”
A ona odpowiedziała – Ty to masz wyobraźnię. Normalnie Sienkiewicz z ciebie, albo Szekspir :) A ja jej na to – Lubię Szekspira, ale Sienkiewicza wolę, bo nasz jest …
To tylko taki żarcik… ;)
Wieża Bismarcka na Jańskiej Górze to ruina. Obiekt jest niebezpieczny, grozi zawaleniem i nie wolno go zwiedzać.
Kiedyś nawet zamurowano do niego wejście i otoczono zabytek siatką ogrodzeniową, ale to było dawno i teraz to nieprawda już jest. Spotkaliśmy tam kilka osób.
Znajdowali się wśród nich tacy, którzy oglądali budowlę z daleka, i byli podobni nam, którzy wchodzili po schodach na szczyt. Cała nasza trójka była na wieży najwyżej jak się da, tylko Frutek wolał spokojnie czekać u jej stóp, aż skończymy te wariactwa.
Ja weszłam pierwsza, podążając za Danielem. Ines została w tym czasie z psem. Cierpię na lęk wysokości, a on jest potężną przeszkodą w takich okolicznościach. Kiedy doprowadzam się do takiego stanu, to jest on już wówczas bardzo konkretny i naprawdę się boję, a nie jakieś tam pitu pitu.
Nogi mi odejmuje, w dół nie mogę spoglądać. Nie jestem w stanie patrzeć, jak inni tam spoglądają, a Daniel tak właśnie robił. Fotografował i spacerował po tym kołnierzu wieży, który tak pieszczotliwie nazywał balkonikiem wiszącym nad przepaścią.
W drodze na szczyt
Ile ta wieża ma metrów? Mój Boże! 23! Zbudował go Friedrich Schröter, pan na pobliskich Sokolnikach. Musiał bardzo mocno wielbić swego Żelaznego Kanclerza, a on zapewne nie zapomniał mu takiego uwielbienia. Schröter zapłacił za to przedsięwzięcie z własnej kieszeni 18 000 marek. Miejsce to ożywało turystycznie w weekendy. Prosperowała tam mała gastronomia i były na tym terenie organizowane imprezy najróżniejszej maści.
Podczas II wojny światowej obiekt został uszkodzony. Pytam Daniela, czy daleko jeszcze na samą górę? On odpowiada, że do końca nie da się dojść. W myślach komentuję to, że jednak Bóg jest dobry. Do Daniela mówię – ojej, jak szkoda…
I czuję jak zaczyna brakować mi powietrza, jakbym była nie na 280 m n.p.m tylko w drodze na Everest. Zaczyna dopadać mnie choroba wysokościowa. Wydaje mi się, że mam wszystkie możliwe objawy.
Dostaję kręciołka pod czaszką. Guzik mnie obchodzą te piękne widoki z wysokości.
Wiatr porywa mi włosy, tynk sypie się ze ścian, ktoś idzie za nami do góry. O Boże! Będziemy się mijać! Wtedy poda decyzja o powrocie. Idziemy wąskimi schodami dół. Powoli, bez pośpiechu.
Daniel zatrzymuje się co chwilę i spogląda na mnie. Drobię jak gejsza, dyszę i trzymam się ścian rękami. Walczę ze swoimi demonami. Już niedużo zostało, prawda? Pytam tak tylko, żeby zagaić rozmowę. No nie dużo, nie dużo. Już prawie jesteśmy na dole…
Potem była druga runda. Ja kontra lęk wysokości wzmocniony o lęk o własne dziecko. Ines poszła do góry, a ja została z Frutkiem.
Nie… Nie patrzyłam co robi.
Byłam odwrócona twarzą do parku i udawałam, że Ines wcale nie chodzi po tym balkoniku, który wygląda jak kołnierz i z całą pewnością jest niestabilny po tylu latach niekonserwowania…
Pałac Piotrówek nie nadaje się do zwiedzania dla ludzi, którzy cenią sobie własne życie. Podobnie jest z wieżą Bismarcka na Jańskiej Górze. Kiedyś nadejdzie ten moment i rezydencja runie, to jest nieuniknione. Budowle te nie są dziś obiektami turystycznymi. Są wręcz niewygodne dla ich właścicieli. Jak widać zabezpieczanie ich to walka z wiatrakami. Wszystkim Wam polecam te miejsca, ale tylko do oglądania z daleka. Nie podejmujcie ryzyka. Jest zbyt duże…
Mniemam, że przyczyniłem się nieco do tegoż artykułu gdyż w komentarzu do innego wspomniałem o Wieży Bismarcka na Jańskiej Górze. Wieża pałacu w Piotrówku miała jeszcze kilkanaście lat temu kilkumetrowy, przechylony już wówczas, szpic na szczycie.
Romanie, bo tak to działa :) My inspirujemy naszych Czytelników, a oni inspirują nas :)
Zgadza się Aneto. Cieszę się, że przyczyniłem się do powstania jednego z artykułów:) A może poniższe będzie, jeśli nie jest już Ci znane, kolejną inspiracją. Nie piszę gdzie, ale na pewno tam byłaś. Ja też wiele razy, ale dopiero w zeszłym miesiącu zauważyłem obiekt. Na pewno został w ostatnich miesiącach odsłonięty w wyniku wycięcia części chaszczy. Jest to ciekawy obelisk wykonany z jednego bloku skalnego lub głazu. Jest takich wiele, postawionych przez poprzednich mieszkańców tych ziem, ale ten jest niespotykany w formie. Najczęściej poświęcone są pamięci poległych w I wojnie światowej mieszkańców danej miejscowości. Zdecydowanie rzadziej spotykane są poświęcone poległym w wojnie z Francją w 1871 r. Napisy na obelisku są praktycznie nieczytelne więc trudno stwierdzić. Załączam zdjęcie.
No i znalazłem, zdjęcie z 2008 r. z owym, przechylonym szpicem:)
Coś tu się popsuło:( Nie można uwierzytelnić się poprzez FB. Poza tym dodałem wczoraj komentarz ze zdjęciem i dziś brak. Powtarzam, znalazłem zdjęcie wieży pałacu, jeszcze z przechylonym szpicem, z 2007 r. Wtedy jeszcze o pobliskiej wieży Bismarcka nie miałem pojęcia. Piotrówek leżał po prostu na mojej trasie wokół Masywu Ślęży.
Roman, nic się nie popsuło :) Oba Twoje komentarze są widoczne więc wszystko jest ok ;)
Ale gdy napisałem pierwszy, przez długi czas nie był widoczny. Stąd drugi.
wiele takich Pałaców kona dzisiaj na oczach wszystkich. „Sąsiedztwo” w sumie nigdy nie miało do tych miejsc przywiązania bo sami kiedyś przyjechali z daleka, pozostawiając swoje male ojczyzny… tutaj na dolnym Slasku znaleźli może miejsce do życia, ale długo nie swoja nowa ojczyznę która trzeba chronić. Dziś , jest już powoli za pozna. Z dworków pozostały tylko Ruiny które powoli zaczynają sie rozpadać… pozostaną tylko stare Fotografie i takie Wpisy jak twoje, które starają ta Agonie udokumentować
Dziękuję i Pozdrawiam
czoczo / http://www.czoczo.dee
Jurek był właścicielem tej góry. Pozdrawiam
Dziękuje :) Wiedziałam, że w końcu trafię na kogoś, kto to wyjaśni :)
Dziękuje :) Wiedziałam, że w końcu trafię na kogoś, kto to wyjaśni :)
dobrze, że Ślęzy i Raduni jeszcze nikt nie kupił…
Jurek był właścicielem łąki, na której znajduje się ten pomnik. Pod koniec swojego życia mieszkał tam w przyczepie kempingowej, w której zmarł.
Ciekawa postać. Chętnie dowiedziałabym się więcej :)
Pomnik Jurka na górze Jańskiej jest tylko pomnikiem wzniesionym na cześć Tegoż człowieka, nie miejscem pochówku. Uwielbiał te miejsce, a pomnik postawiła tam żona zmarłego.
Jeśli chodzi o pałac, to kilka poprawek. Po pierwsze, tam nigdy nie znajdował się PGR, mimo wielu informacji na ten temat. Paradoksalnie, w tamtych czasach miał się nieźle – ludzie mieszkali w nim do czasu przemiany ustrojowej. W latach dziewięćdziesiątych obiekt trafił w ręce prywatne, właściciele otrzymali nawet na niego dotacje, ale niestety łapczywość i brak szacunku do tego typu obiektów sprawiły, że właścicielka pozostawiła go w takim stanie. W 2008 roku pałac, jak i cały folwark, chciał kupić inwestor z Hiszpanii, rozpoczęły się rozmowy, mieszkańcy dostali zaliczki. Jednak w związku z kryzysem pomysł upadł, a inwestor zbankrutował. Słynna kula z dokumentami budowy również została ściągnięta dziesięć lat temu. Czego się nie robi dla pieniędzy. Szkoda, że polskie prawo nie reguluje zbrodni popełnionych na niemieckich zabytkach. Dla niektórych z nas są nasze, bo tutaj się urodziliśmy.
Gmina Łagiewniki i Gmina Jordanów podpisały list intencyjny w sprawie odrestaurowania wieży Bismarcka. Gmina Łagiewniki, jako że leży na ich terenie, zamierzała przejąć to miejsce, odrestaurować wieżę, i razem z Jordanowem Śląskim zorganizować tam miejsce rekreacyjne, coś jak na Wielkiej Sowie. Problemem stało się nadleśnictwo, które robiło problemy z przekazaniem ziemi, bo chcieliby, żeby samorządy wpakowały tam parę milionów, a potem oni czerpaliby zyski z ewentualnej eksploatacji wieży.
Co do pałacu w Piotrówku, to po wojnie był jeszcze w bardzo dobrym stanie. Został doszczętnie splądrowany i zniszczony. Jakoś ok 2004r. pojawił się hiszpański inwestor, który chciał odbudować pałac, robiąc z niego hotel i pola golfowe dookoła. Wiązało się to z przesiedleniem części mieszkańców, dla których zaplanowano osiedle na obrzeżach Piotrówka, podpisano już wstępne umowy, powstał MPZP, aż przyszedł kryzys i inwestor się wycofał. Czy ktoś zdąży coś z tym zrobić zanim runie? oby.
Niedaleko Piotrówka, w Karolinie jest pałac w lepszej kondycji, do niedawna zamieszkały i to tam była siedziba PGR.