Zapach wspomnień. UKRAINA. Śladami mojej prababki
Wjechałam do Czortkowa ze łzami w oczach. Wiedziałam, że kroczę ulicami, którymi kilkadziesiąt lat temu przechadzała się moja prababcia. Znam ją jedynie z opowieści mojej matki. Choć tak naprawdę nigdy nie poznałam jej w sensie fizycznym, to zawsze czułam, że łączy mnie mocna więź z tą kobietą.
Moim wzruszeniom zatem nie było końca. Zapach nie moich wspomnień unosił się w powietrzu, a ja wdychałam go pełną piersią. Miła Ukrainka z chuście na głowie z chęcią wskazała mi drogę do centrum i poinformowała, gdzie znajdę hotel. Minęłam po drodze kilka cerkwi, które wyróżniały się złotymi kopułami na tle szarych i proszących się o solidny remont budynków.
Zapach wspomnień. Wielokulturowość Czortkowa i Górna Wygnanka
W głowie tłukły mi się romantyczne myśli o tym, że tymi drogami mogła spacerować moja prababcia Franciszka. Pomyślałam, że to właśnie jej dłonie mogły dawnymi laty uprawiać pola okalające miasto. Kroczyłam ziemią, która kilkadziesiąt lat temu była Polską. Z opowiadań mojej prababki wynikało, że w mieście mieszkali ludzie różnych wyznań. Byli tam zarówno katolicy, jak i prawosławni oraz Żydzi. Sądząc po tym, że punktem orientacyjnym Czortkowa jest świątynia katolicka, a dookoła znajduję się sporo cerkwi oraz synagoga mogę śmiało stwierdzić, że Franka nie kłamała.
Moja prababcia wspominała także, że przez pewien okres mieszkała we wsi, którą nazywano Górka. W rzeczywistości wioska ta nazywa się Górna Wygnanka. Znajduje się ona jakieś czterdzieści minut piechotą od centrum Czortkowa, jak nie trudno się domyślić, na pewnym wzniesieniu. Jest tam kilka starych domów, ale zdecydowanie więcej tych stosunkowo niedawno wybudowanych. To miejsce wolne od samochodów. Jest tak dlatego, że praktycznie nie da się tam nimi dojechać. We wsi mnóstwo psów, kotów i kur hasających po drodze.
Młoda Ukrainka widząc mnie z aparatem, zaproponowała abym weszła na teren jej gospodarstwa, bo stamtąd jest dobry widok na panoramę. Twierdziła, że najlepiej prezentuje się ona z balkonu jej domu, ale niestety ten się połamał. Boję się pomyśleć, kim był architekt odpowiedzialny za ten balkonowy projekt. Wspomniała także o tym, że „mąż wyjechał do Polszczy, do roboty do Gdańcka.„
Zapach wspomnień z podróży. Igor z Górnej Wygnanki
Zaczepił mnie też stary mężczyzna. Miałam wrażenie, że krzyczy on na mnie i obwinia za aktualną sytuację Ukrainy. Kiedy jednak wyczułam, że mój rozmówca ma naprawdę wysokoprocentowy zapach zrozumiałam, że za jego doniosłym tonem stoi gorzałka, a nie prawdziwe pretensje. Opowiedział mi nieco o sobie oraz zarysował ogół własnych poglądów politycznych. Nie były one zbyt łaskawe dla ukraińskiego rządu. Potem napomknął trochę o historii miasta i postanowił odprowadzić mnie do centrum. Zapewne podał jakiś powód swojego zachowania, ale tak naprawdę to myślę, że zwyczajnie potrzebował towarzystwa. Nie kłóciłam się. Gość miał na imię Igor. Kiedy usłyszał moje imię złapał się za głowę i z niedowierzaniem powiedział: „A kto to Ciebie tak nazwał dziewczyno?”
No cóż… mama miała wyobraźnię i uparła się aby moje imię należało do tych, które zawsze trudno zapamiętać, a gdy się już zapamięta, to jeszcze trudniej o nim zapomnieć.
Wspomnienie jednego wieczoru
Tamten wieczór pachniał zadymioną atmosferą ukraińskiego baru. Dookoła mnie stało sporo kufli po piwie. Miałam niezwykle dobrą passę karcianą. Sądzę, że gdybym wtedy grała na pieniądze, to w ciągu kilku godzin stałabym się dość bogatą jednostką. Wygrywałam. Partia za partią szczerzyła się szerokim uśmiechem w moim kierunku.
Muzyka grała dość głośno, Ukraińcy siedzący dookoła bawili na całego. Pili, palili i śmiali się do łez. Odnoszę wrażenie, że Ci ludzie wiedzą znacznie więcej o zabawie w towarzystwie niż my. Podczas gdy polska impreza prędzej czy później zamienia się w YouTube Party i randkę ze smartfonem, tam, na Ukrainie ludzie prawdziwie spędzają ze sobą czas…
Zapach wspomnień. Trudne rozmowy w autobusie
Następnego dnia…
O dziesiątej rano wsiadłam do żółtego autobusu, który jechał na dworzec. Jedna ze starszych pań z kwiecistą chustką na głowie, zapytała mnie z którego polskiego miasta jestem. Gdy powiedziałam, że pochodzę z okolic Wrocławia, i że przyjechałam tutaj aby zobaczyć miejsce, w którym urodziła się moja prababka, w jej oczach pojawiły się łzy.
„To was wysiedlali stąd pod niemiecką granicę, a nas z kolei przywozili tutaj. Moja mamusia była z Przemyśla. Źle się stało na tym świecie. Ludzie wymieszali się, z własnych ziem wyrwali ich żywcem nie bacząc na ich ból i ciała pogrążone w drgawkach. To straszne czasy były. Chłopców na front posyłali, a ci do matek i żon powracali bez nóg i rąk, jeśli w ogóle wracali (…)”
Zapisałam jej wypowiedź dokładnie, niemal od razu. Po tym jak skończyła mówić, ja nie mogłam już wydusić z siebie ani słowa. Monolog ten był tak straszny i przejmujący, że poczułam dziwne ukłucie w okolicy serca. Pomyślałam, nie pierwszy raz zresztą, że druga wojna światowa to jedna z licznych porażek ludzkości.
Moja rozmówczyni oraz kilka innych kobiet, które chwilę potem dołączyły do nas, wskazała mi odpowiedni autobus, abym mogła dotrzeć do Wasylkowic. To mała wieś w okolicy Husiatynia, który kilkadziesiąt lat temu był niejako miastem granicznym Państwa Polskiego.
Zapach wspomnień. Fragmenty żywcem wyjęte z pamiętnika
„Teraz jestem w Kopyńczycach i czekam na łaskę w postaci transportu do miejsca, w którym Franciszka przyszła na świat. Nie wiem gdzie mieszkała, nie liczę też, że ktokolwiek tam zna jej nazwisko panieńskie. Swoją drogą bardzo mi się ono podoba. Ze wzruszenia znów mam w brzuchu motyle, urządziły sobie we mnie niezgorszą hulankę.
Dalsze plany uwzględniają Mołdawię, ale nie jestem jeszcze pewna drogi, którą do niej dotrę. Takie wybory na Ukrainie są dość trudne ponieważ to, co my w Polsce nazywamy polnym gościńcem, tutaj często stanowi jedną z najgrubiej zarysowanych dróg na mapie. W którą więc stronę zawieje mój kolorowy wiatr, jedynie Bóg raczy wiedzieć.
Uwielbiam to uczucie, gdy nie wiem gdzie spędzę noc. Tak jest dziś. Autobusy kursują tutaj rzadko, a więc całkiem możliwe, że noc zastanie mnie w szczerym polu. Swoją drogą, gdy patrzę na krajobraz tego terenu, to przestaje mnie dziwić, że tak bardzo kocham przestrzeń. W końcu moje korzenie ściśle były związane z polami.
Dochodzi 12:00, niebawem powinnam znaleźć się w pojeździe, który zawiezie mnie do mojej rodzinnej — jakby nie patrzeć — wsi. Doprawdy wielkie to dla mnie wydarzenie.”
Zapach wspomnień, czyli śladami mojej prababki w Wasylkowcach
Wysiadłam we wsi, która okazała się nie tak straszną „dziurą” jak sądziłam. Nie oznacza to jednak, że dziurą nie była. Co to, to nie! Wasylkowce to zdecydowanie dziura zabita dechami, jednak w wyobraźni przypuszczałam, że dech tych będzie o kilka więcej.
Nie miałam pojęcia dokąd iść. Szłam przed siebie. Na plecach miałam plecak, a na szyi zawieszoną poczciwą kobyłę — rzecz jasna mowa o aparacie. Fotografowałam wszystko niemal jedynie na trybie automatycznym, ponieważ emocje nie pozwalały mi się skupić na trójkącie ekspozycji. Po kilku chwilach okazało się, że jestem czymś w rodzaju atrakcji na tejże wsi. Pewnie niezbyt często przybywa tam ktoś, kogo interesują stare budynki. Zaczepił mnie starszy pan i zapytał czego tutaj szukam. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że w gruncie rzeczy niczego, bo nawet nie wiem, gdzie mogłabym czegokolwiek poszukiwać. Potem dodałam, że w Wasylkowcach urodziła się moja prababka i to właśnie przywiało mnie w te strony aż spod Wrocławia.
Dziadek pomyślał chwilę i w końcu zapytał o nazwisko rodowe mojej prababki. Był najwyżej w wieku ojca mojej mamy, a więc nie mógłby pamiętać tej rodziny, ale i tak odpowiedziałam:
– Świętonowska. Wie pan, tak jak święta jakaś…
Pomyślał chwilę. Stwierdził, że on to takich nie pamięta, ale wie, że taka familia kiedyś w tych stronach rzeczywiście mieszkała. Zaraz potem podeszła do nas znacznie młodsza od niego kobieta. Luba, matka pięciorga dorosłych dzieci. Gdy usłyszała co jest grane, kazała za sobą podążać. Zaprowadziła mnie do starego małżeństwa. Kobiecina w niebieskim fartuchu i chuście na głowie oraz mężczyzna o sporej ilości złotych zębów. Oboje wyszli przed swoje gospodarstwo i zainteresowaniem słuchali o co tej Polce chodzi?
– Znacie Wy takie nazwisko jak „Świętonowscy”? Mieszkali tutaj przed wojną. Mieli piątkę dzieci. Dwie córki: Franciszkę i Marię oraz trzech synów. Ich ojciec wykonywał taki zawód kowal-maszynista.
Nie znali. Pamiętali, że owszem Polaków we wsi było swego czasu sporo. Pamiętali też Żydów ale Świętonowskich nie odnaleźli w swojej pamięci.
Kazali mi jednak złożyć wizytę u „Najstarszej we wsi”
Kobieta liczyła sobie 91 wiosen, była głucha i niemal ślepa, ale nadal w pełni sił umysłowych.
Luba zaproponowała, że mnie tam zaprowadzi. Niestety Najstarsza również nie pamiętała osób o takim nazwisku. Mówiła o Baranowskich, Kowalskich i innych takich, ale nazwiska mojego rodu w pamięci nie odnalazła. Kobieta ta była przerażająco leciwa. Miała trudności z chodzeniem, a żeby zaistniała szansa aby usłyszała swego rozmówcę, trzeba było do niej krzyczeć. To bardzo krępujące, tak krzyczeć na staruszkę. Tacy ludzie jednak są prawdziwym skarbem dla kogoś takiego jak ja, poszukującego jakichkolwiek śladów pozostawionych przez swoją rodzinę w tym szerokim świecie.
Staruszka była ostatnią nadzieją. Skoro jednak i ona nic nie pamiętała, to Luba zdecydowała się mnie oprowadzić po wsi. Mówiła, że przynajmniej tyle może dla mnie zrobić, skoro nie udało się ustalić miejsca, w którym mieszkali moi przodkowie. Podczas wspólnego spaceru wpadła na jeszcze jeden, tym razem naprawdę ostatni pomysł w temacie – do kogo jeszcze mogłabym zwrócić się o pomoc.
Pisarz i historyk
We wsi mieszka pewien historyk, który w zwyczaju ma notować wszystko i jeszcze więcej. Nazwisko mojej prababki nie powiedziało mu co prawda zbyt wiele, ale podarował mi on książkę swojego autorstwa o tej wsi na Kresach Wschodnich. Większość jej treści pisana jest przy pomocy cyrylicy, po ukraińsku, ale jeden fragment napisany jest po polsku przez mężczyznę, który urodził się w Wasylkowcach i wyjechał stamtąd transportem w czterdziestym piątym lub szóstym roku. W książce jest między innymi spis ludności, zapiski wspomnień autora, plan wsi i archiwalne fotografie. To prawdziwy skarb.
Mężczyzna stwierdził, że z nas Polaków to są dziwni ludzie. Nie rozumiał z jakiego powodu dopiero ja zdecydowałam się ruszyć śladem mojej rodziny. W końcu — jakby na to nie patrzeć — to jestem trzecim pokoleniem, które od tamtego czasu przyszło na świat. Trzy pokolenia to wystarczająco dużo aby taką historię raz na zawsze rozdmuchał zimny wiatr historii, pozostawiając po sobie jedynie lekki zapach wspomnień.
Wiedziałam, że nie znajdę domu babci, ale pomimo wszystko niezwykle cieszę się, że mogłam tam być. Teraz ta historia jest bogatsza o moje doświadczenia. Rodzina to najważniejsze co dostajemy od losu, dlatego też warto gromadzić informacje na temat swoich przodków. Dzięki mojej mamie moja prababcia wciąż żyje w naszej pamięci i kto wie czy przypadkiem kiedyś nie znała się z Najstarszą we wsi, z którą i ja również miałam okazję zamienić kilka słów? Zapach wspomnień staje się dzięki temu bardziej wyrazisty…
Ciekawe to co Pani pisze. Przeczytałem z wielkim zainteresowaniem. Kilka razy bylem świadkiem jak po latach poszukiwań moi znajomi coś się jednak znajdowali i radość była wielka. Sam też znalazłem nad Zbruczem między Skałatem a Husiatynem właśnie, w miejscowości z której wyjechali moi pradziadkowie jeszcze w 1917 (wyjechali do Lwowa) osobę prawie Stuletnią, która z opowiadań swoich rodziców znała naszą rodzinę. Zapytałem o nazwisko a ona potrafiła wymienić imiona pradziadków i dziadka oraz jego młodej wtedy żony. Gdy opowiadając użyła paru zwrotów i cytatów, znanych mi z rodzinnych opowiadań byłem w szoku. Używała dosłownie tych samych słów, które znam z pamiętników babci i których od lat nie słyszałem. Nazwiska osób z tych pamiętników też pojawiły się wśród jej sąsiadów. Pokazano mi też miejsce gdzie stał dwór pradziadków. Resztki drzew z folwarku i piwnice budynków gospodarczych. Pradziadek bardzo dokładnie opisał początek Wielkiej Wojny w tej okolicy ze szczegółami topograficznymi i wydał kilkunastostronicową broszurkę w okresie międzywojennym. Niewiele się tam zmieniło, odnalazłem bardzo charakterystyczne miejsca znane mi ze zdjęć rodzinnych. Pytałem o stare drogi opisane przez pradziadka do sąsiednich miejscowości ale ludzie ich nie pamiętali ale po wizji lokalnej okazało się, że są tylko nie używane od lat i kompletnie pozarastane. Nasi miejscowi przewodnicy dziwili się gdy w lesie „znalazłem drogę” tam gdzie oni niczego się nie spodziewali. Jeździłem tam i jeżdżę od kilku lat. Też jestem trzecim pokoleniem a może nawet czwartym.
Witam . Moja Babcia pochodzi z Górnej Wygnanki.
Witam.
Szukam informacji o rodzinie Karamon , Jachnickich , Lachowicz ,Szandała z Górnej Wygnanki
„Pan Czartkowski” prawie jak Pan Frutkowski ❤