Naturalny

DOM Z CZERWONEJ CEGŁY. Na tropie widma przy torach

Dom z czerwonej cegły to druga część wcześniejszego opowiadania – Stary młyn wodny. Więc najlepiej byłby aby każdy, kto trafił do tej historii, najpierw cofnął się o jeden blogowy krok i zapoznał się z tym, jak to wszystko się zaczęło.

TUTAJ zostawiam link do „Starego młyna wodnego”, i dokładnie od końca tamtego opowiadania zacznę ten wpis. 

Dom z czerwonej cegły

W szopie na przeciwko

Usłyszałyśmy z Ines straszliwy rumor dochodzący z budynku gospodarczego obok, kiedy znajdowałyśmy się we wnętrzu starego domu młynarza Briegsa. To była taka trochę pułapka. Ruina stała bowiem otoczona ramionami młynówki i jej rozlewiskiem, więc jedyną drogą ewakuacji była ta główna, prowadząca do metalowej bariery, która blokowała wjazd na ten teren. Kiedy zorientowałyśmy się, że w szopie na przeciwko coś się dzieje, dosłownie nas zmroziło. Spotkanie w takim terenie innego amatora urbexowania niekoniecznie oznacza coś miłego. Miejsca opuszczone z drogami dojazdowymi zawsze wzbudzały we mnie niepokój. Łatwo o spotkanie tam nieciekawych ludzi. Dlatego, kiedy buszujemy same w takich okolicznościach, zawsze czujność nasza jest wyostrzona. Nigdy też nie biwakuję w podobnych miejscach. Najbezpieczniej zawsze jest tam, gdzie nie ma ludzi, a nie wręcz przeciwnie – jak wielu się wydaje. Dlatego też im głębiej w las, tym biwak będzie spokojniejszy. 

Dom z czerwonej cegły

Dycha na wino dla bezdomnego

W sieni budynku zasłaniały nas stare drzwi, jednak to wcale nie była gwarancja bezpieczeństwa.

Dom z czerwonej cegły

Musiałyśmy stamtąd wyjść bez względu na to, co działo się na zewnątrz i bez względu na to, kto tak tarabanił w szopie. To była sytuacja podbramkowa i istniała potrzeba wystąpić jej na przeciw. Na terenie dawnego gospodarstwa nawet zasięgu w telefonie nie było. Miejsce odludne, zapomniane, położone w lesie, który otaczały pola, a potem te pola znowu otaczał las.

Dom z czerwonej cegły

W podobnych sytuacjach chyba każdy myślałby o najgorszych rzeczach, które mogłyby mu się w takim terenie przytrafić od ludzi, gdyby akurat miał takiego pecha. Wiem jednak z własnego doświadczenia, że najprędzej jednak to nic złego nikomu się nie dzieje, kiedy jest sam na urbexie, o ile nie wpadnie do jakiejś studni odkrytej, albo dach nie zawali mu się na głowę.

Dom z czerwonej cegły

Można też wpaść do piwnicy, poranić sobie dłonie zardzewiałym gwoździem albo drutem i dostać tężca, albo spotykać bezdomnego i stracić trochę drobnych dając takiemu dychę na wino, bo poprosił. Wiele różnych rzeczy może na urbexie przydarzyć się zwiedzającemu, ale raczej mało prawdopodobne jest, że ktoś go tam zamorduje. Jednak kiedy człowiek zostanie w takim miejscu zaskoczony, to zawsze jest stres i nieprzyjemne uczucie. Tak właśnie było z nami. 

Dom z czerwonej cegły

Po krótkiej naradzie urodził się plan działania

Po pierwsze – bez paniki. Po drugie – trzeba dostać się do rowerów. Po trzecie – jesteśmy uzbrojone jakby co. Po czwarte – jak kogoś zobaczymy, zachowujemy się normalnie. Nie okazujemy zdenerwowania. Po piąte – spierdzielamy stąd!

Jak widać, plan był nam potrzebny, bo potem poszło jak po maśle. Otworzyłyśmy drzwi chałupy i bojowo nastawione wyszłyśmy na drogę…

I wtedy z tej szopy obok usłyszałyśmy chrumkanie. Dosłownie po chwili w wejściu ukazała się głowa dzikiej świni. Zwierzę spojrzało na nas i wyraźnie się zmieszało. Jakoś tak się niezręcznie zrobiło, bo nasz plan wziął w łeb i nie było awaryjnego. Więc stałyśmy i patrzyłyśmy co się dzieje. Nie miałyśmy czasu na myślenie. Dzik wyskoczył z szopy złowrogo kwicząc i dalej! Prosto na drogę między budynkami. Ines wykrzyknęła – o kurna! Wymawiając w zamiast n. Natychmiast zaczęłyśmy się wycofywać z powrotem do domu, i wtedy za tą świnią zaczęły wybiegać następne. Było ich chyba z pięć. Ogromne, piękne, silne, szybkie, wspaniałe. Straszne!

Dom z czerwonej cegły

Dzikie świnie

Wpadły chyba w jakąś panikę, bo szybkie były jak diabły tasmańskie. Wybiegły na drogę z takim hukiem, że ziemia drżała pod ich nogami. Dopadłyśmy drzwi starego domu, też konkretnie wystraszone, ale dziki już na nas nie patrzyły, tylko galopem pobiegły na łąkę do rzeczki, tam gdzie kiedyś stał wiatrak…

Po tej akcji natychmiast ruszyłyśmy do rowerów. Co chwilę obracałyśmy się za siebie, serca biły nam szybko z nadmiaru wrażeń. W sumie to lepsze dzikie świnie niż na przykład wilk, albo jakiś seryjny morderca, ale i tak było przerażająco. Powiem Wam, że już nie raz widziałam dziki w terenie, ale nigdy aż tak blisko twarzą w ryj. Miałam tego zwierza niemal na wyciągnięcie ręki. Patrzyliśmy sobie w oczy, i zauważyłam, że dzik ma mądre oczyska. Widać w nich było inteligencję i bystrość myślenia. Dzika świnia jest przerażająco potężnym zwierzęciem. Jest też bardzo zwinna, szybka i zwrotna. Spotkanie z nią to nie zabawa, jednak nie żałuję. Widzieć dzika z tak bliska, poczuć jego siłę i dzikość, spojrzeć w oczy – niesamowite wrażenia, których nikt mi już nie odbierze, zwłaszcza, że wyszłam z tego żywa. Najwyraźniej zwierzęta te często odwiedzają to miejsce. Dookoła mnóstwo śladów ich bytowania. Ziemia zryta na maksa. Nie spodziewały się tam spotkać człowieka o tej porze roku, bo nikt pewnie w zimie tu nie zagląda. Byłyśmy cicho, więc nas nie słyszały. One zaskoczyły nas, a my ich…

Dom z czerwonej cegły

Długo jeszcze jechałyśmy w milczeniu, zrzucając z siebie emocje po cichu. Jak to się mówi potocznie – zamurowało nas. Wędrowanie nasze było milczące aż do torów. W Miękini przekroczyliśmy na stacji drogę dla pociągów i postanowiłyśmy pomaszerować trochę dla rozprostowania kości. Wtedy dopiero włączyło nam się gadanie. Akcja z dzikami szybko jednak przeszła na drugi plan, ponieważ Ines zmieniła temat pod wpływem przejeżdżającego pociągu. Przypomniała jej się pewna historia i zaczęła mi ją opowiadać. Niejednokrotnie, kiedy jechała koleją z Wrocławia do Środy Śląskiej, zaraz za Miękinią, przy torach po lewej stronie widziała dom z czerwonej cegły. Opisała go bardzo dokładnie. Budynek miał mieć dwuspadowy dach, powybijane okna i wyglądał na opuszczony. Zaczęłam to analizować i doszłam do wniosku, że z pewnością mówi o tym obiekcie przy torach w Przydrożu. Jednak Ines upierała się, że dom z czerwonej cegły, o którym opowiada położony jest bliżej Miękini, a kolejowy z Przydroża stoi po prawej stronie jadąc w tym kierunku i dużo dalej, a więc to nie jest ta sama budowla. Poza tym Przydroże nie jest opuszczone. Przeanalizowałyśmy mapę zatrzymując się na poboczu drogi. Nic na tym odcinku nie było tam widoczne, jednak wiadomo, na satelicie podobnie jak w naturze, przyroda wiele zakrywa, a tam tyle lasów dookoła. Obecność opuszczonego miejsca na tym odcinku napawała mnie zdziwieniem. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym o tym nie widzieć. Skoro jednak Ines tak stanowczo obstawała przy swoim, zaproponowałam, żebyśmy zjechały z drogi, wbiły się w las, do torów i sprawdziły to. 

Dom z czerwonej cegły. Tory i wielki las

Nie zapomniałyśmy o spotkaniu z dzikami, ale ten budynek bardzo nas zajmował. Wjechałyśmy więc w drogę leśną, a potem zaczęłyśmy przedzierać się do torów. Drogi dalej niestety już nie było, więc oparłyśmy rowery o drzewo i na pieszo ruszyłyśmy do celu. Doszłyśmy ostatecznie do miejsca przy torowisku, skąd widać było plac po dawnej, dziś rozebranej cegielni. Teren otoczony jest metalową siatką. Analizowałyśmy to z Ines, jednak według niej dom z czerwonej cegły stał w otoczeniu drzew. Na granicy lasu. Skoro tak, to musiało to być na odcinku poza terenem fabryki. Zaraz obok namierzyłam gruzowisko. Nie było wątpliwości, że na tym wzgórku stała jakaś budowla. Mogłaby pasować idealnie do opowiadania Ines. Dom z czerwonej cegły z lasem na tyłach, przy samych torach po lewej. Problem polegał jednak na tym, że to gruzowisko mogło mieć nawet z 30 lat.

Cegły częściowo rozmoczone i rozkruszone, gruz wbity już mocno w ziemię, mech. A ona mówi, że widziała ten obiekt najdalej rok temu. I w ogóle to przez ostatnie kilka lat, kiedy zjeżdżała z Katowic do domu, obserwowała go niejednokrotnie. Mało tego! Jadąc tą trasą z kilkoma innymi osobami, często i one go widziały i potem trwały dyskusje na temat tego opuszczonego miejsca. Stałyśmy tam przy torach i jak okiem sięgnąć niczego innego nie było widać, a ta kupa gruzu pasowała jedynie do połowy tej historii. Według mapy, w linii prostej miałyśmy stamtąd do Przydroża półtora kilometra. Urodził się pomysł, żeby wrócić po rowery i powędrować lasem wzdłuż drogi dla pociągu aż do stacji w Przydrożu, sprawdzając każdy metr pobocza, jednak śnieg był wysoki, nasze buty sięgały tylko do kostek, a dzień zbliżał się już ku zachodowi. Przy torowisku nie było nawet wydeptanej ścieżki zwierząt, a my nigdy nie szłyśmy tą dziczą. Uznałyśmy zgodnie, że tego dnia to kiepski pomysł. Kiedy wracałyśmy do naszych maszyn, czułyśmy niezadowolenie, jednak zachowując rozsądek, wróciłyśmy na asfaltową drogę. Niestety nie na długo…

Dom z czerwonej cegły. Na szlaku rowerowym

Już po kilkudziesięciu metrach postanowiłyśmy ponownie wbić się na leśną dróżkę, bo namierzyłyśmy oznakowania szlaku dla rowerów. Ustaliłyśmy, że jeżeli będziemy jechać tą trasą w lesie, wprawdzie nie przy samych torach, ale jednak blisko, to być może będziemy mieć szczęście i zauważymy dom z czerwonej cegły, skoro jeszcze na drzewach nie ma liści. Plan ten przyniósł nam ulgę, karmiąc niedosyt po porażce za starą cegielnią przy gruzowisku z ubiegłego stulecia. Skoro dom  widać było z wysokości pociągu, to chyba gdzieś tam powinien stać…

Szybko okazało się, że ta trasa rowerowa nie należy do najłatwiejszych chyba nawet latem. Tamten las jest pełen nierówności. Częściowo naturalnych, a częściowo powstałych na wskutek budowania torowiska. Ścieżka, którą jechałyśmy, prowadziła najpierw ostro w dół, a potem wędrowałyśmy wąską dróżką mając górę z lewej i przepaść z prawej. Posuwałyśmy się naprzód prowadzone oznaczeniami rowerowej drogi. Trasa, którą pokonywałyśmy jest bardzo leciwa. Mało kto wie, że zaznaczono ją już na mapach w XIX stuleciu.

Dom z czerwonej cegły

Smoki z Miękini

W ostępach tych ostrzegające odgłosy pędzącego pociągu, niewidocznego stamtąd dla nas, brzmiały jak przerażający i piskliwy ryk smoka, a jego przejazd po torach niósł się dźwiękiem przypominającym łopotanie ogromnymi gadzimi skrzydłami. Gdybym była przybyszem z przeszłości i znalazłabym się tam nieświadoma, że na świecie istnieje kolej, pomyślałabym zapewne, że jakiś przerażający smok krąży nad tym wielkim lasem polując na swoje ofiary. 

Wyobrażenie to nawet tamtego dnia nie było aż tak trudne do ogarnięcia. Symulacja to bardzo realistyczna, trzeba jedynie otworzyć się na taką projekcję. Po prostu to wziąć. W pewnym momencie zatrzymałyśmy się na tej ścieżce i dokonałam niesamowitych odkryć. Po pierwsze stąpałyśmy po ubitym szlaku, i widać było na nim resztki cegieł i kafli oraz posadzki ze wzorem. Po drugie – usłyszałam niesamowitą ciszę. Tak głęboką i wyrazistą, jakiej dotąd chyba nigdy nie doświadczałam. Nie było słychać w tamtym momencie po prostu nic. Ani wiatru, ani ptaków, ani pociągu. Absolutna, cudowna i przerażająca cisza. Było to tak zjawiskowe, że aż nie do uwierzenia. Być może trafiłyśmy akurat na taki moment, a być może był to efekt licznych garbów na tym terenie, które stworzyły naturalne dźwiękochrony. Stan ten obserwowałam w czasie między kursami pociągów. Może straszliwe smoki miękińskie tak przerażały wszystko co żyło w tym lesie, że żadne stworzenie nie miało odwagi nawet głośniej oddychać?

Jabłonki i dom z czerwonej cegły

Przyznam, że na drodze tej nieco się pogubiłam. Ten szlak był całkiem nieznany. Nigdy jeszcze nim nie wędrowałam. Kierunek więc obierałam na oko. Wiedziałam tylko trochę dokąd jadę. Las, który nas otaczał był jednocześnie piękny i przerażający. Ze ścieżki, po której jechałyśmy nie namierzyłyśmy naszego domu przy torach, choć bardzo uważnie skanowałyśmy wzrokiem teren. Z czasem szlak zaczął być bardziej ubity i poznałam bazaltową nawierzchnię, którą dobrze znam z nieistniejących Jabłonek i Przydroża. Podejrzewałam, że dojedziemy do osady przy torowisku, ale stało się inaczej. Dotarłyśmy do grodziska. 

Jadąc wśród tej świętej niemal ciszy, którą tylko od czasu do czasu mącił smoczy ryk, po obu stronach drogi miałyśmy las. Tak gęsty i dziki, że wyglądał jak pierwotny w niektórych fragmentach. Knieje otaczały nas szczelnie. Ochraniały i więziły jednocześnie. Wokół pachniało runem. Jeszcze nie miałyśmy pewności gdzie dokładnie zaprowadzi nas ta wąska drożyna, ale czuło się, że jesteśmy blisko rezerwatu Zabór. Od czasu do czasu z oddali dochodziły nas głosy bielików. To dziki teren, nawet tam blisko torów.

O bólu, strachu i bezpieczeństwie 

Ta pierwotna siła, która mieszka w ostępach nie może jedynie wzbudzać zachwytu. To musi przerażać. Jeżeli człowiek nie boi się będąc między drzewami, to znaczy, że znajduje się w parku miejskim, a nie w lesie pełnym bagien i dzikiej zwierzyny. W takim miejscu należy zachowywać w sobie i pielęgnować zdrowy strach, który jest nam dany przez naturę jako dar. Strach podobnie jak ból są wielkimi, choć niedocenianymi przyjaciółmi człowieka. Gdybyś w drodze przez nieuwagę skaleczył się w nogę i stałoby się tak, że zacząłbyś mocno krwawić, a z powodu braku bólu, nie zauważyłbyś tego, mogłoby to skończyć się tragicznie. Podobnie jak ból sygnalizuje nam, że coś w naszym ciele się popsuło i potrzebujemy to naprawić, tak strach podpowiada nam, kiedy należy być czujnym i co robić w razie zagrożenia. Banie się jest jak najbardziej ok. My bałyśmy się jak zwyczajni ludzie od zarania wieków, bo przemierzałyśmy wielki las, w którym żyją wilki, dziki i jelenie. Byłyśmy też trochę pogubione w terenie, jako że pierwszy raz wędrowałyśmy tamtym szlakiem. Często słyszę od moich czytelników, że jestem odważna. A ja zawsze myślę wtedy, że odwaga to brak wyobraźni. Czyż o to ktokolwiek mógłby mnie posądzić, czytając moje opowiadania? Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że często rzeczy które robię w terenie mogą doprowadzić mnie do zguby. Nie oznacza to jednak, że jestem odważna. Oznacza to jedynie, że poczucie bezpieczeństwa mnie nie uszczęśliwia. 

Co słyszałyśmy w lesie?

W pewnym momencie nasza droga stała się jasna. Dojechałyśmy do średniowiecznego grodziska, zwanego Jabłonki, od nieistniejącej tu osady torfowej. Byłyśmy zadowolone z faktu, że wreszcie orientujemy się w terenie stuprocentowo. Przy stożku otoczonego fosą zatrzymałyśmy się, żeby zrobić sobie kilka bardzo zadowolonych fotografii…

Dom z czerwonej cegły

… i wtedy właśnie usłyszałyśmy ten przerażający wrzask. Miałyśmy wrażenie, że to krzyk kobiety, może dwóch kobiet. Pogłos dochodził do nas z niedużej odległości. Wrzask był to straszliwy, rozdzierający powietrze, które go niosło. Drugi raz tego dnia dosłownie nas zamurowało. Stanęłyśmy bez ruchu i nasłuchiwałyśmy. Krzyk trwał ciągiem dłuższą chwilę, ale zaraz ucichł. W wyobraźni widziałam jak dzik roznosi w perzynę jakąś kobietę, która poszła sobie na niedzielny spacer do lasu. No masakra. Jednak darcie to nie powtórzyło się więcej. Nasłuchiwałyśmy chwilę, ale nic się już nie działo. Wokół zapanowała idealna cisza. W takiej sytuacji naprawdę ciężko się dobrze zachować. Poszukiwanie źródła dźwięku nie było w naszej mocy. Wrzaski były krótkie, potem ucichły i ustalenie z której strony dochodziły nie było możliwe. Postałyśmy tam jeszcze kilka minut nasłuchując i ostatecznie ruszyłyśmy w drogę. Może po prostu ktoś poszedł sobie w tę dzicz pokrzyczeć w ramach terapii uwalniającej od niepozytywnych emocji? To też jest możliwe.

Grodzisko Jabłonki

Spotkanie w głuszy. Dom z czerwonej cegły nienamierzony 

Objechałyśmy ten mały średniowieczny fort i zaczęłyśmy podążać pod górę, ku rozstaju dróg. Weszłyśmy na tę pętlę, od której drogi rozchodzą się niemal we wszystkie strony i tam zobaczyłyśmy dwóch mężczyzn. Wyrośli przed nami znienacka, w środku tego lasu, zaraz po tych zasłyszanych wrzaskach. Wtedy to już rzeczywiście nawet ja się zjeżyłam i jakoś straciłam na chwilę wolę optymistycznego komentowania. Szli prosto na nas od strony Miękini. Zatrzymałyśmy się i w ciszy analizowałyśmy te okoliczności. Pomimo wszystko powiedziałam do Ines w ramach rozładowania atmosfery, że to pewnie nasi fani. Przeczytali na blogu o grodzisku i teraz go szukają. Normalka przecież. He he. Hi hi. Ines jednak była bardzo poważna i bardzo skupiona na tej okoliczności. Szybko podjęłyśmy decyzję, w którą stronę chcemy się kierować. Wybrałyśmy Kadłub. W tamtej chwili mijałyśmy się w tymi dwoma facetami. I ani me ani be. Oni w prawo, a my w lewo. Zaraz obróciłam się za siebie, żeby zobaczyć czy nic złego się nie dzieje. Zaobserwowałam wówczas, że jeden z nich  również się odwrócił. Potem do tyłu spojrzała Ines. Wtedy też ten drugi gość zwrócił oczy na nas. Dzieliło nas już wówczas dobrych 30 metrów, kiedy nagle jeden z nich zawołał – „Hej! To wy jesteście to Nieustanne Wędrowanie”? No tak – odpowiadam z ulgą, że to nasi fani, a nie jacyś seryjni mordercy. Stwierdziłam bardziej niż zapytałam, że zapewne szukają grodziska i pokazałam drogę do średniowiecznego fortu rycerza Gobila. Wymieniliśmy uśmiechy i rozeszliśmy się w swoje strony…

Ileż to rzeczy może zdarzyć się, kiedy nie dzieje się nic? Czy dom z czerwonej cegły istniał naprawdę? Tego nie wiemy, jednak poszukiwanie widma miało miejsce. Co widziała Ines? Budynek, który zburzono kilkadziesiąt lat temu? Kogo słyszałyśmy w lesie? Tyle pytań bez odpowiedzi. Trzeba nam będzie tam wrócić…

 

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
138
OK
34
Kocham to!
20
Nie mam pewności
1
Takie sobie
2
Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Jerry Grzesiak

Dziekuje :) Nie zawiodlem sie, warto bylo skoro swit, jeszcze przed poranna (niedzielna) kawa, uraczyc sie ekscytujaca opowiescia :)

Aneta Ormańczyk

Bardzo się cieszę, że moja opowieść się podobała :) Życie ją sprowokowało, droga ułożyła a ja tylko spisałam :)

Rafał

Pani napisze do mnie na Mes.lub na SMS 882608464.

Jacek

Pomału chyba się uzależniam od Waszych historii!!! Dolny Śląsk to super rejony, a jeszcze takie eksploratorki! I super opisujecie! Pozdrawiam z NL.

aneta

Cieszę się bardzo, że Ci się u nas spodobało :) Polecamy się na przyszłość :)

Tadeusz

Tym razem to był urbex z horrorem :-)
Być może mam za dużą wyobraźnię ale wydaje mi się, że takie wędrówki nie są zbyt bezpieczne. Zabierajcie ze sobą jakiegoś faceta dla bezpieczeństwa.
Jestem detektorystą i czasem bywam w takich ruinach. Jednego razu zobaczyłem tam grupę panów dyskutujących o pewnych zakazanych substancjach. Udało mi się oddalić po cichu ale więcej, mimo, że mam pozwolenie na ten teren, już tam nie poszedłem. Uważajcie bo możecie gdzieś niechcąco zobaczyć za dużo… Powodzenia i rozwagi życzę.
A opowieści ciekawe, piękne, wciągające.

Rafał

A kiedy Dziewczyny będziecie jeszcze raz jechać to i Ja bym przejechał się z Taką wycieczką rowerową .numer podam do siebie to zadzwońcie 882608464

Kategoria:Naturalny

0 %