Nocne wyprawy rowerowe. Zjawy i złoty pociąg
Jeżeli jesteś tutaj drogi Czytelniku, oznacza to, że rajcują Cię opowieści z dreszczykiem. Możesz zostać na tej stronie i razem ze mną wędrować w ciemnościach do nawiedzonych miejsc, jednak najlepiej byłoby, gdybyś zaczął od początku. W tym wpisie zaczyna się ta historia — Straszny, nocny trip.
Kiedy znalazłam już właściwą ścieżkę, zaczęliśmy podążać ku górze. W mroku i pomiędzy drzewami starego parku dominialnego kryły się opowieści o duchach, które nawiedzają to miejsce. Na szczycie tego wypiętrzenia znajdują się ruiny mauzoleum dawnego właściciela majątku w Wilczkowie. Oskar został tam pochowany ze swoją córką i z psem. Ludzie opowiadają straszne historie o tym, że widują niekiedy postać młodej dziewczyny ubranej w białą suknię, której towarzyszy pies. Spacerują parkowymi alejami i rozpływają się w powietrzu…
Znaleźliśmy to miejsce i zostaliśmy tam dłuższą chwilę. Usiadłam na jednym z bloków rozwalonego grobowca i opowiadałam Przemkowi tę legendę. Robiliśmy tam fotografie.
Zeszliśmy na niższy poziom, a pod naszymi stopami przykryta ciężką kamienną płytą znajdowała się krypta. Było w tym miejscu dużo spokoju, ja jednak co chwilę rozświetlałam latarką ten plac na wypiętrzeniu. Pomimo oddalenia od ludzkich siedzib, zawsze mogło się zdarzyć, że ktoś dostrzegłby światła latarek i z ciekawości poszedł za nami. Ze wszystkich istot, które mogłabym spotkać w tamtym miejscu w środku nocy — dzikie zwierzęta, psy wioskowe, duchy czy ludzie — najbardziej obawiałam się tych ostatnich. Sesja zdjęciowa trwała dość długo. Niełatwo jest zrobić nocne zdjęcia telefonem.
Ponieważ było tam ciemno jak w czterech literach, zgubiłam się w drodze powrotnej do rowerów. Całe szczęście, że Przemek czuwał. Gdy byliśmy już na właściwej ścieżce, mijaliśmy maleńkiego klona. Był taki delikatny. Otaczały go bluszcze. Spojrzałam na niego i powiedziałam na głos:
– Ciekawe czy uda mu się urosnąć? Być może wrócimy tu za dziesięć lat, a on będzie już sporawy. A potem stanie się potężnym, liczącym sobie 100 lat drzewem, ale nas już wówczas nie będzie.
Kościół w Malczycach po raz pierwszy
Z tego miejsca ruszyliśmy do Malczyc, przecinając cichą o tamtej porze drogę 94. Byliśmy głodni i potrzebowaliśmy chwili wytchnienia. Zastanawiałam się wtedy, gdzie możemy się zatrzymać, żeby po piknikować. Przemek zaproponował nieczynny wiadukt, który po drodze mijaliśmy, ale ja chciałam nad Odrę. Potem jednak spojrzałam na podświetlony kościół w Malczycach i powiedziałam do Przemka, że może zabrzmi to dziwnie, ale nigdy tam nie byłam.
W tym momencie zapadła decyzja, że w tamtym miejscu zrobimy sobie postój. Na terenie świątynnym zamontowana była kamera, ale brama stała otworem. Byliśmy bardzo cisi.
Zaparkowaliśmy przy kościele i obeszliśmy dookoła ten sakralny obiekt, robiąc przy tym kilka fotografii. Potem zajęliśmy miejsca na ławce. Była straszliwie niewygodna. Odpoczywaliśmy tam, zajadaliśmy pączki i opowiadaliśmy sobie straszliwe historie…
Nocne wyprawy rowerowe
Z Malczyc mieliśmy już prostą drogę do Środy Śląskiej. A tak dokładnie to było ich trzy. Pierwsza — gruntowa przy torach, prowadząca do Lipnicy, a potem trzeba wbić się na polniak prowadzący do miasta. Druga — to szlak rowerowy pokryty asfaltem, biegnący również do Lipnicy. I trzecia — asfaltowa trasa samochodowa do Jastrzębiec, a potem ścieżką rowerową do celu.
Noc powoli zaczynała się starzeć, jednak ciemności nadal były egipskie. Po chwili zastanowienia wybraliśmy wygodną szosę. Tam od wiaduktu jest straszliwie pod górę. Byłam już nieco wyeksploatowana i musiałam podprowadzić rower. Kiedy dotarliśmy na szczyt i zamierzaliśmy wsiadać na maszyny, po lewej stronie, ze sto metrów od nas, przy torach zaobserwowałam coś dziwnego. Powiedziałam o tym Przemkowi i wtedy oboje zaczęliśmy nad tym kminić. Wiedziałam na pewno, że nie stoi tam żadna budowla, bo dopiero kilka dni temu tamtędy przejeżdżałam. On stwierdził, że jest to pociąg. Nie wiedzieliśmy jednak, dlaczego stoi w miejscu i jest taki jaśniejący. Zatrzymałam się i próbowałam zrobić zdjęcie, ale z tej odległości i do tego nocą efekty tych starań były naprawdę marne.
Złoty pociąg
Staliśmy tam dłuższą chwilę i patrzyliśmy na ten obiekt. To było niesamowicie zjawiskowe. Maszynę było słychać z daleka. Mijały ją inne pociągi. W pewnym momencie Przemek powiedział do mnie:
– Jeżeli wrócimy się na tę pierwszą, gruntową drogę przy torach, będziemy mogli przejechać obok i przyjrzeć się temu z bliska.
Nie trzeba było mnie prosić. Skręciliśmy z szosy w polniaka, przejechaliśmy obok opuszczonego cmentarza w Chomiąży i wróciliśmy do wiaduktu, a stamtąd skręciliśmy na ścieżkę przy torach. Po kilkunastu minutach jazdy po wyboistej trasie staliśmy już przy pociągu. Maszyna była uruchomiona, jednak ani wewnątrz, ani na zewnątrz nie widzieliśmy nikogo. Pociąg wyglądał tak, jakby był ze złota i wydawał się całkowicie pusty.
To lśniące żywym światłem widmo stało nieruchomo w całkowitym mroku. Otaczały go pola, a dookoła nie było żywej duszy. Wtedy zobaczyłam, że zgubiłam swoją lampkę na tyłach. Czerwone światełko spadło zapewne na wyboistym szlaku, gdy pędziłam do tego złotego pociągu. Przemek zapytał, czy chcę się wrócić i poszukać go. Nie byłoby to trudne, bo zapewne lampka nadal świeciła. Powiedziałam mu jednak, że od samego początku tak miało być. Musiałam coś zgubić. Odnalazłam swój plecak, ale widocznie wszechświat uznał, że mój los potrzebuje równowagi i dlatego po raz drugi coś straciłam.
– Mała to szkoda. Jutro pójdę do sklepu i kupię sobie za kilka złotych drugą. Jeżeli już muszę koniecznie coś stracić, to niech będzie to czerwone światełko, bo jak je dziś odnajdę, to kto wie, co zgubię jutro? To musiało się wydarzyć, bo najwyraźniej brakuje w moim życiu równowagi. Lepiej jest przywracać ją w kontrolowanych warunkach. Wiedzie mi się dobrze. Jestem szczęśliwa i niczego mi nie brakuje, a wiadomo, że nic nie może wiecznie trwać. Po co czekać, aż zaczną się sypać niepowodzenia, jedno po drugim, skoro dostałam wyraźny znak, że wymaga się ode mnie jakieś straty?
Droga do domu od tamtej chwili cały czas była gruntowa. Po chwili nie potrzebowałam już latarki. Dochodziła czwarta nad ranem…
To jest pociąg roboczy do napraw sieci trakcyjnej. Pracownicy na pewno byli, bo opuszczanie uruchomionego pociągu jest zabronione. Mogli być u góry, na tym podeście.