Niekomercyjny

OPUSZCZONY FOLWARK. Życie dobre jak chleb…

Opuszczony folwark na ziemi dolnośląskiej nie jest jakimś szczególnie niezwykłym zjawiskiem. Pozostałości po samotnych gospodarstwach tutaj mnóstwo. Oprócz tego na odludziu też lubili urządzać się młynarze i leśnicy. Tropienie takich miejsc stało się moją pasją. Czasami odnajduję resztki budynków folwarcznych, dom zarządcy lub samego dawnego właściciela, a niekiedy zastaję tam jedynie plac, i wówczas rękami z ziemi muszę wygrzebać sobie dowody na istnienie obiektu, którego szukam. W tym wpisie opowiem jedynie o kilku podobnych miejscach – z ziemi średzkiej, legnickiej i jaworskiej…

Znam wiele punktów na mapie, gdzie jeszcze naprawdę całkiem niedawno żyli ludzie, którzy na łasce byli ziemi. Taki dziś opuszczony folwark – kiedyś był żywą wyspą na morzach upraw. W jego centrum zazwyczaj stał dom zarządzającego wszystkim dokoła, a przy nim jakieś pomieszczenia dla robotników, najczęściej sezonowych. Dokoła znajdowały się budynki gospodarcze. Spichlerze, obory, chlewiki. Gospodarstwo było zorganizowane i otoczone ziemią. Jak okiem sięgnąć – prawdziwy raj. Do takich miejsc zazwyczaj prowadziły dobrze utrzymane drogi, które łączyły folwarki z okolicznymi miejscowościach. Dziś niewiele zostało z większości podobnych, niezależnych małych lądów, które miały własne cele, i rządziły się swoimi prawami. Świat pełen łaski i niełaski Matki Natury. Życie dobre jak chleb…

Opuszczony folwark

Opuszczony folwark

Rozmawiałam o tym z Ines, kiedy latem objeżdżałyśmy rowerami tereny Wądroża Wielkiego. Dla mnie to jest już świat „za autostradą”, który uwielbiam. Za pola bezkresne, za drogi bez asfaltu, za dywany upraw najróżniejszych, za wiatr we włosach, za dzikość i bezludność, za tajemnicę, za wolność…

Tam też, na tej ziemi znajdowało się kilka takich właśnie ongiś niezależnych gospodarstw. Wszystkie one połączone były ze sobą „autostradą” dróg gruntowych. Najpiękniejsze w tej historii jest to, że wszystkie one do dziś takimi pozostały. Lokalne władze troszczą się o te szlaki, ale nie kładą na nie ani bruku ani asfaltu. I tam począwszy od Wierzchowic, po piachu jechać można do Marysinka, a stamtąd do Dobrzan w kierunku Mierczyc i do Augustowa. Nic prawie tam nie ma – żeby była jasność. To znaczy w najlepszym wypadku można zastać w tych miejscach ruiny albo jedynie namiastkę dawnego założenia gospodarczego. Dlatego właśnie uwielbiam przybywać tam, i za każdym razem węszyć wśród resztek zabudowań, pozwalać wyobraźni gotować się w mojej głowie. Dziś nie jest to już aż tak naturalne – mieszkać poza światem, choć nadal zdarza mi się widywać domy samotników. Kiedyś jednak taki folwark był błogosławieństwem dla jego mieszkańców. Dawał poczucie bezpieczeństwa tym, którzy tam pracowali. Nawet jeżeli gospodarstwo należało do kogoś, kto nie przebywał na miejscu, stanowiło ono oparcie dla jego mieszkańców. Bez ludzi folwark był bez wartości. Ktoś orał, siał, zbierał plony jesienią. Cały rok oporządzał zwierzęta. Ten kto żył w na jego terenie był prawdziwym panem. Uwielbiam zatracać się w wyobrażeniach o takim życiu, choć zapewne praca na roli zniszczyłaby mnie w rok albo dwa – jako że nie nawykłam do niej, nie poznałam nigdy, nie nauczyłam się. Moja babka mówiła mi niejednokrotnie – „Ja mogłabym w pole rano iść, w polu cały dzień pracować, w polu spać i rano o świcie znowu robić…” 

Opuszczony folwark

Gradobicie 

Pamiętam to pole przy dzisiejszej drodze 94. Babcia uprawiała je przez wiele lat, odkąd przyjechała do Środy Śląskiej z Czortkowa. Wówczas wydawało mi się ogromne, ale byłam mała, więc zapewne tak nie było w rzeczywistości. Kiedyś na tym polu złapał nas grad. Babcia założyła mi metalowe wiadro na głowę, a sama przykryła się kufajką. Grudy lodu biły w blachę. Tłukły przeraźliwie, może minutę, może dwie, może pięć, ale mi się wydawało, że to trwa okropnie długo. Kucnęłam z tym wiadrem na głowie i trzęsłam się ze strachu. Byłam przerażona, ale trwałam w bezruchu. Teraz często kiedy idę w tamtym kierunku i widzę te wszystkie domy, które wyrosły na tym polu – to zawsze to wspominam. Tamto gradobicie sprzed tak wielu lat. Wiadro na łbie niczym hełm i moją babcię – w chustce na głowie, z motyką w ręce. Nic więcej nie pamiętam w związku z tym polem, jak tylko to. Ona nie bała się wcale. Była u siebie…

Tamto doświadczenie nie sprawiło, że pokochałam pracę na roli, bo naprawdę nie jestem w tym kierunku specjalnie uzdolniona, jednak wtedy zrozumiałam taką miłość. To dzięki babci Frani zawsze pola kocham najpierw, a dopiero potem lasy. Ona żyła zgodnie z naturą. Siała, sadziła, jesienią zbierała. W lesie poszukiwała ziół, suszyła je potem w szopce po krowie, a późnej sprzedawała w skupie na rogu (dawnej) Bieruta i Kościuszki. Często chodziłam z nią do tego miejsca, po którym do dziś bardzo wiele zostało. Na wózku układałyśmy worki z rumiankiem, krwawnikiem, podbiałem, głogiem i wiozłyśmy do celu. Ona ciągnęła, a ja pchałam. Potem w skupie ważono towar i babcia kasowała hajs. Czasem dostałam na lody przy takiej okazji, ale nie zawsze. Nie lubiła – tak jak ja teraz – kupować niepotrzebnych rzeczy. Pamiętam, że w skupie ziół pachniało tak, że mnie to odurzało.

Rumianek

Teraz, kiedy latem jadę rowerem przez pola, często zatrzymuję się przy miedzy. Zrywam biały krwawnik, rozcieram w dłoniach i wącham. Ma niesamowicie wyrazisty zapach.

– Dlaczego Babciu, to zioło nazywa się krwawnik? – pytałam. „Bo – odpowiadała – jak weźmiesz ręką za łodygę i będziesz chciała urwać, to prędzej skóra pęknie, niż krwawnik puści”…

Opuszczony folwark. Marysinek

Po niemiecku to Marienhof. Dom Marii. Być może tak było, że jakaś bogata Maria była jego właścicielką, tylko nie wiadomo kiedy. Może nawet w średniowieczu! Bo zaraz przed końcem II wojny to właścicielem Marysinka był wielki pan z Wądroża. Jednak nazwa przez wieki mogła się nie zmienić. I bardzo dobrze, bo teraz kiedy tam się wybieram – jadę do Marysieńki. Lubię tak myśleć.

Opuszczony folwark - Marienhof

To dobre miejsce na wypoczynek i fizyczny i psychiczny. Ruiny folwarku są magiczne. Jest tam energia, która mocno działa na wyobraźnię. Rozmawiałyśmy o tym z Ines, że tutaj ludzie choć egzystowali poza światem, to musieli być naprawdę zdrowi i na ciele i na umyśle. Nieskomplikowane życie temu sprzyja. Dlatego ja tak dobrze się tam czuję. Wyłapuję te fale. Normalności. Ciszy. Świętości życia. Ciężkiej ale szlachetnej pracy. Sensu po prostu. Ładu. Nigdzie go teraz nie ma. Ja jestem operatorem maszyn. Zgrzewam na maszynach uszczelki. Potem dostaję za to kasę i kupuję chleb. Wtedy, w czasach Marysinka wyglądało to inaczej. Człowiek wychodził wiosną w pole. Siał. Potem doglądał. Modlił się o deszcz jak nie padało. Modlił się o słońce, kiedy lało. A jak przychodziły żniwa – zbierał. Dopiero potem jadł chleb. Wszystko było bardziej logiczne, choć z pewnością trudniejsze. 

Dom Marii

Przy domu Marii wiele się działo. Oprócz ruin pozostałych po licznych budynkach gospodarczych, przy ostatniej naszej wizycie tam, Ines wypatrzyła żarna kamiennie w suchym rowie. Zapewne kiedyś stał tam również młyn, a dzisiejsze wyschnięte koryto było ongiś młynówką. Robiłyśmy sobie tam sesję zdjęciową. Było dużo radości. Marysia zawsze przyjmuje mnie życzliwie. Teren jest bardzo gościnny. Szybko można zapomnieć, że jest się w odludnym miejscu, do którego jest dobry dojazd dla najnędzniejszego nawet podwozia. Szybko można wytrącić się z poczucia zagrożenia i niepewności. Zapomniałyśmy o tym, że jesteśmy dwiema chuderlawymi kobietami, które znalazły się na opuszczonej wyspie na morzu skoszonych pól. Że w samotności tej może spotkać nas coś złego. Słońce nas rozpieszczało, wiatr pieścił po twarzach, cisza upajała. Rozkoszowałyśmy się tym odludnym miejscem, na przemian opowiadając sobie o wizjach związanych z jego przeszłością. Tyle przemyśleń, teorii, wyobrażeń. Jakby świat się nagle zatrzymał i cofnął nas na swojej osi. Przesunął…

 

Opuszczony folwark

Marysieńka 

I przestałam się bać tego ogromu przestrzeni. Usłyszałam rżenie koni i turkot wozów, na których z pól zwożono zboża. Ludzie jak mrówki pracowici, ścigali się z czasem przed deszczem. Na majdanie krowy pędzone do obór. Z chlewików wychodziły kobiety i otrzepywały fartuchy, a świnie tak głośnio kwiczały przy korytach, że aż przy chłodni było je słychać. Z domu Marii przez otwarte drzwi dochodziło nas, jak ktoś łaja parobka, co do kuchni przed kolacją przylazł i chciał coś skubnąć przed czasem. Maria biła go zajadle ścierą po garbie. Chłoptaś wyskoczył z kuchni jak oparzony, a ona stanęła w drzwiach, grożąc mu drobną piąstką. Rozejrzała się po obejściu, dysząc jeszcze z wysiłku a potem wzrok jej zatrzymał się na nas. Spojrzała zdziwiona, ale zaraz na twarzy jej zabłąkał się uśmiech. Nasze oczy spotkały się w połowie drogi. Wraz ze spojrzeniem jej, z otwartych drzwi domu dobiegał do nas zapach gotowanej kapusty z mięsem. Parobek rozpłynął się między budynkami, a wozy z ładunkami zbóż znikały w stodołach, zabierając ze sobą swój turkot. Zrobiło się cicho.

Maria wyglądała posągowo. Dość wysoka, szczupła, z dokładnie acz prosto upiętymi ciemnymi włosami wysoko głowy. W granatowej niewyszukanej sukni z długim rękawem i białym, niewielkim, okrągłym, koronkowym  kołnierzykiem pod szyją. Suknia sięgała jej do połowy łydek. Na stopach – sznurowane, skórzane trzewiki. Oczy oprawione w czerń, a usta wąskie. Zaciśnięte. Czoło nieco pomarszczone od zmartwień. Na skroni z lekka błyszczało się srebro. W pasie obejmował ją pas od fartucha. 

Opuszczony folwark

Ruiny domu Marii

Ukłoniłam się lekko, pochylając głowę i nie spuszczając jej z oczu. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Dzień dobry Mario – szepnęłam, i tej chwili ona natychmiast rozpłynęła się w powietrzu. Wiatr wtedy zerwał się nagle i zrobił kilka żwawych kursów między ruinami. Potem zapanowała cisza. Zebrałyśmy swoje rzeczy, zapakowałyśmy Frutka do kosza i ruszyłyśmy w drogę. Naszym celem były pobliskie Dobrzany…

Opuszczony folwark – Dobrzany

Jechałyśmy do tego miejsca drogą wśród pól. Najpierw Ines wyznaczyła trasę w telefonie, ale za chwilę zerwało zasięg. Byłyśmy więc gdzieś w bezkresnym odludziu. Ona narzekała na internet, a ja upajałam się chwilą. Trasa przed nami jak marzenie. Jechałyśmy na wyczucie. Tak mniej więcej kierując się w stronę Mierczyc. Byłam w tych rejonach już nie raz, ale tą miedzą jeszcze nie jechałam.

Opuszczony folwark

Ponadto, to jest tak, że każda pora roku całkowicie zmienia ten krajobraz. Wtedy był to czas żniw, i wiele już na polach pokoszono, ale kiedy jest tam pełnia lata, rajsko można się tam poczuć…

Pola Dolnego Śląska

Dobrzany są całkowicie zrujnowane. Na terenie tego dawnego folwarku teraz znajduje się dzikie wysypisko różności, ponieważ podobnie jak w Marysinku – jest tam dobry dojazd na miejsce z wielu stron.

Opuszczony folwark

Plac ten całkiem pochłonął czas. Nie jest tak magiczny i skłaniający do refleksji. Od Dobrzanów do Zamkowej Góry niedaleko Mierczyc jest „rzut beretem”. Tam już żyło się ongiś „na bogato”, bo droga wysypana była pokuszonym granitem i bazaltem. Do dziś można to zauważyć bardzo wyraźnie. Taki grys nie był wprawdzie zbyt luksusowy, ale lepsze to aniżeli brodzenie w błocie – jak to podsumował Sławek, podczas oględzin tego terenu.

Droga wśród pól

Opuszczony folwark jest dziś kępą krzaków i niewielkich drzew, które zarastają go od wielu lat. Na miejscu można namierzyć resztki ścian budynków. Strzępy murów. 

Opuszczony folwark

Ta kępa krzaków to dawny folwark Dobrzany, niedaleko Mierczyc

Według mnie – to gospodarstwo było dużo mniejsze od Marysieńka. Jego teren wydaje się mu nie dorównywać. Jednak dziś ciężko na naprawdę doskonałą ocenę, ponieważ jego obszar mógł już częściowo zostać wchłonięty przez okoliczne pola. Na Dobrzany można jedynie rzucić okiem, ale pobyć się tam nie da z przyjemnością, tak jak w Marysinku.

Opuszczony folwark

Dokoła jednak jest tak cudnie, że wyobraźnia nie pozwala odejść stamtąd bez emocji. Świat pełen łaski i niełaski Matki Natury. Życie dobre jak chleb…

Dolny Śląsk

 

Opuszczony folwark. Augustów

Na tym terenie przy Wądrożu Wielkim i Mierczycach to już ostatnie takie miejsce z przeszłości. Po folwarku tym jednak – w przeciwieństwie do pozostałych – coś jednak „żywego zostało”. Nie zatrzymałam się tam na oględziny. W jedynym budynku w Augustowie, który ocalał do dziś, z komina ulatywał dym. Przy domu stało chyba z dziesięć rowerów. 

Opuszczony folwark

To odludzie. I ono nie jest złe, dopóki nie ma na nim ludzi. Zrobiłam fotografię z daleka na zumie i tyle.

Augustów w pierwotnej formie też nie istnieje. Pozostała po nim jedynie nazwa, która wielu z nas kojarzy się z miastem królewskim na Podlasiu. Jednak nic z tego w tym temacie. Ten Augustów jest nasz, dolnośląski. Historia jego zapewne piękna jak milion dolarów, i gdyby ktoś tylko mi ją opowiedział – to ja już wiedziałabym co z nią zrobić na blogu. Jednak dziś mogę jedynie zagaić temat. Smutne rzucić wspomnienie na opuszczony folwark – bo choć ktoś tam nadal mieszka być może – to już z dawnych czasów nic tam nie zostało.

Opuszczony folwark

Augustów jednak musiał być wspaniały tak jak Marysinek. Wszystkie one – Dobrzany, Marienhof, Augustów – połączone ze sobą były szlakami, tak jakby bardzo potrzebowały siebie nawzajem. Na tej pięknej ziemi jaworskiej „za autostradą” – są jeszcze Wierzchowice. Tamtejsze gospodarstwo nadal funkcjonuje, a w sercu jego stoi w całkiem dobrej formie – pałac. Nie jest opuszczone i zrujnowane, ale również należy do historii tego terenu…

Wierzchowice

Można wypuścić się w ten teren rowerem na wiele godzin. Oderwać się od rzeczywistości. Telefon zastać bez ducha, mapy nie widząc. Można wędrować między polami, jak za dawnych lat, choć to już XXI wiek. Zapomnieć się, zatracić, oderwać, przenieść w czasie. Zniknąć…

Opuszczony folwark – Ruja

Ruja położona jest od terenów tu opisywanych – po przeciwnej stronie autostrady, czyli bardziej „po mojej”. Ten w sumie opuszczony folwark jednak, znajduje się w sporej odległości od niej, choć administracyjnie do Rui należy. Nawet dziś – jest to wyspa na morzu zbóż. Ruja niekiedy dzielona jest przez miejscowych na dolna i górną. Folwark więc od zawsze żył własnym życiem, choć nie nadano mu indywidualnej nazwy. Dawne i przez dzieje opuszczone gospodarstwo leży wśród cudnych pól na tamtym terenie, między Kwietnem, Dzierżkowicami, Strzałkowicami a Rują. Podobnie jak przy Wądrożu – nie prowadzi do niego żadna droga asfaltowa. Czas się tam zatrzymał. Historia nie unowocześniła tej wyspy na polu, do której nie ma wstępu rzeczywistość na pełnych obrotach.   

Opuszczony folwark

W folwarku, w jego centrum stała wiejska rezydencja właściciela, albo zarządcy. Piękny jest to dworek. Nie za bardzo wytworny, ani trochę eklektyczny. Po prostu prawdziwy dom. Byłam zauroczona. I miejscem, i dworem, i przestrzenią wokół. Nie ma chyba większej samotności na całe życie, jak zakorzenić się na takim odludziu. Ale to nie dla mnie. Dom – choć skromny – jest nieosiągalny.

Ruja

Dokoła resztki po dawnych zabudowaniach folwarcznych. Relikty przeszłości.

Opuszczony folwark

Dowody na istnienie tu życia na pełnych gospodarskich obrotach.

Opuszczony folwark

Teraz to tylko ruiny. Dokoła tam ziemia – jak dywany wzorzyste latem. Słońce i błogosławieństwo. I tylko ten dworek tam został w całości, dlatego, że zamieszkały.

Opuszczony folwark

Ruja to nie do końca opuszczony folwark, jednak to już nie tamto gospodarstwo sprzed wieku. Czasy świetności jego minęły, i z całą pewnością już nie powrócą. Widać to gołym okiem.

Opuszczony folwark – Kozików

O Kozikowie to pamiętają już tylko lokalsi z Piersna i Rakoszyc może. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o nazwie tego gospodarstwa, ale nawet najstarsi nie potrafią wyjaśnić, skąd się wzięła. Ten opuszczony folwark jest dodatkowo nieistniejący – jednak miejsce to w najbliższej okolicy dobrze znane. Z Rakoszyc droga do niego gruntowa prowadzi, porządna, jak to do szanującego się gospodarstwa. Do teraz pylista i bez asfaltowej nawierzchni i może Bóg da, że to nigdy się nie zmieni.

Opuszczony folwark

Kozików położony jest/był w sumie niedaleko Środy Śląskiej, czyli mojego miasta. Otoczony bezkresnymi polami w tej malowniczej krainie – zawsze prowokował mnie do odwiedzin w ramach wyprawy rowerowej.

Opuszczony folwark

W Kozikowie jednak nic nie ma. Folwark został rozniesiony w perzynę, choć po II wojnie jeszcze funkcjonował.

Opuszczony folwark

Teraz to tylko pusty plac w polu. Na ziemi wśród zarośli leżą resztki gospodarstwa, które kiedyś pozwalało ludziom zapracować na chleb, a teraz tam tylko wiatr i kilka cegieł…

Opuszczony folwark

Straszliwe zmarnowanie.

Opuszczony folwark

Dlaczego takie miejsca ginęły w dziejach powojennych? Odpowiedź nie jest taka trudna. Oddalone od ludzkich skupisk – były zwyczajnie niebezpieczne. Taki opuszczony folwark nadawał się jak najbardziej do zamieszkania, ale rzadko znajdował się ktoś, kto zdecydował się na życie w takim miejscu zaraz po wojnie. To były przecież dobre cele do rabowania i napadania i wszyscy o tym wiedzieli. Później niejednokrotnie Państwowe Gospodarstwa Rolne próbowały zarobić, urządzając sią na takich odludziach. Często jednak było już za późno, albo z czasem okazywało się, że to się nie płaca. Teraz to już zupełnie inna historia. Przedwojenne folwarki, które zaliczyły zgon, nigdy już się nie odrodzą. Dziś mogą jedynie stawać się punktami orientacyjnymi na mapie…

 

 

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
61
OK
20
Kocham to!
8
Nie mam pewności
1
Takie sobie
0
Subscribe
Powiadom o
guest
3 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
kurka wodna

dworek w Rui jest obecnie zamieszkały?

Aneta Ormańczyk

Bardzo dawno nie byłam w tamtej okolicy, a więc nie wiem…

Jacek

Pięknie napisane! Masz talent! I historie ciekawe, przez chwilę poczułem się jak na Kresach Wschodnich. Żal tego wszystkiego. Ludzi,ich pracy, ich straconych marzeń,planów. A teraz to już tylko „Carpe Diem”.

Kategoria:Niekomercyjny

0 %