Zapomniane na Dolnym Śląsku. Stara cegielnia poniemiecka
Stara poniemiecka cegielnia to nie pałac czy kościół, gdzie historia pełna jest piękności i nazwisk ludzi, którzy brali udział w ich tworzeniu, ale harować wcale nie musieli. To jedynie zakład pracy, w którym właściciel bogacił się, a zwykły pracownik zarabiał po prostu na chleb. I z całą pewnością cieszył się, że ma posadę, która pozwala mu utrzymać rodzinę. Tak więc jeżeli wydaje Wam się, że takie miejsce nie jest ciekawe, to mogę Was zaskoczyć. Oto opowiadanie o cegielni, która przestała istnieć na długo, zanim w okolice Środy Śląskiej przybyli przesiedleńcy po roku 1945. Posłuchajcie…
Przyznaję ze wstydem, że choć mieszkam w tej okolicy od urodzenia, to teren po tej starej cegielni tak naprawdę zlustrowałam dopiero teraz. Jednak namierzyłam ją na poniemieckiej mapie z XIX wieku znacznie wcześniej. Latem próbowałam zrobić tam archiwum fotograficzne, ale niestety z dżunglą dolnośląską nikt jeszcze nie wygrał, a później jakoś nie było mi tam po drodze. Prawie już się udało, kiedy umówiłam się na tę wyprawę ze Sławkiem w drugi dzień świąt w grudniu ubiegłego roku, ale jednak nie wypaliło, bo Sławkowi coś wypadło. Umówiliśmy się więc w ostatni dzień starego roku, na sylwestrową kawę w lesie, niestety w ten czas mnie pokrzyżowały się plany. I tak to się przesuwało do ubiegłego weekendu, kiedy zgraliśmy się z Przemkiem na wspólne zimowe wędrowanie do tego miejsca. Po prostu tak wyszło, że ja zaproponowałam, a on przyjął zaproszenie.
Stara cegielnia
Zima do dobry czas na tropienie historii w podobnych okolicznościach. Wtedy po prostu więcej można zauważyć, gdy nie ma liści. Tak jak wspominałam wcześniej, stara poniemiecka cegielnia, znajdująca się w szczerym polu pomiędzy miejscowościami Środa Śląska, Komorniki i Święte to teren od bardzo dawna opuszczony. Wyrobiska pochłonęła przyroda. Niektóre z dawnych dróg już nie istnieją. Przemek, który bywał tam już niejeden raz w ramach relaksujących, niedzielnych przechadzek mówił, że po tym obiekcie nie ma najmniejszych śladów. Zauważyłby przecież, gdyby cokolwiek tam z niego zostało. Ja jednak jestem jak niewierny Tomasz i wszystko sama muszę ocenić. Dlatego wyruszyliśmy z buta w tę mroźną niedzielę ze Środy Śląskiej do tego miejsca. I choć to nie daleko, to lekko nie było.
Jak się zapewne domyślacie, na szlaku tym nie spotkaliśmy wówczas nikogo. Widziałem tam zające i sarny, ale ludzi absolutnie żadnych. Pasowało mi to, Przemek też nie narzekał. Żadne z nas nie przepada za tłumami, więc było tak, jak oboje lubimy. Kiedy dotarliśmy do starej drogi prowadzącej między drzewa rosnące na obszarze rzeczonej cegielni, z mojej lewej zauważyłam wartko płynący strumyczek, którego latem nie zarejestrowałam, bo zapewne całkiem wysechł. Teraz nabrał wigoru i uszlachetniał tę okolicę. Miło było posłuchać delikatnego szumu płynącej wody. Zwierzaki zapewne mają tu raj na ziemi. Są drzewa, wyrobiska chronią je przed wiatrem i jest woda. Tylko te liczne ambony myśliwskie budzą grozę.
Mapa z XIX stulecia
Wszystko zaczęło się od tej właśnie mapy. To tam najsampierw zauważyłam obiekt, który od bardzo dawna nie istnieje. Widzimy go bardzo wyraźnie rozrysowanego na tym jej fragmencie poniżej. Poniemiecka cegielnia, zaznaczona jako Zgl. czyli Ziegelei (cegielnia) prosperowała w tym miejscu w XIX stuleciu. Rozchodziły się od niej drogi do wszystkich okolicznych miejscowości. W centralnej części tego obiektu widzimy sporych rozmiarów wyrobisko. To ogromny dół w ziemi. Wiem, bo widziałam go na własne oczy. W trójkącie dróg dojazdowych, które okalały teren cegielni, zaznaczono trzy budynki. To takie czarne prostokąty. Przyjrzyjcie się uważnie…
Natomiast w kolejnym stuleciu, czyli w wieku XX stara mapa informuje nas wyraźnie, że cegielni już tam nie ma. Dojazdy do niej jeszcze istnieją i są drożne, ale po opisywanych wcześniej budynkach już ani śladu. Obiekt przestał funkcjonować, widać to gołym okiem, ale mapa nie mówi, dlaczego tak się stało?
Najczęściej podobne fabryki przestawały istnieć na tym terenie dopiero po 1945. Tutaj ludzie nawet domy budowali w ostatnim roku przed końcem wojny. Ziemia ta zdawała się kompletnie nie zwracać uwagi na to, co się dzieje na świecie. Dlaczego więc dużych rozmiarów, porządnie rozbudowana cegielnia przestała działać w czasie, kiedy rządzili tutaj Niemcy? To pytanie wydało mi się bardzo zajmujące i chciałam znaleźć na nie odpowiedź.
Stara cegielnia. Lustracja terenu
Wbiliśmy się w te chaszcze, dając prowadzić się drodze gruntowej. Szliśmy wzdłuż wspominanej wcześniej wąskiej rzeczki. Dookoła żywego ducha. Między drzewami zgubiliśmy mroźny wiatr, który wcześniej na polu chciał pourywać nam głowy. Na tym szlaku, pośród nierówności terenu zrobiło się cicho i bardzo przyjemnie.
Powiedziałam wtedy do Przemka, że byłabym zadowolona, gdyby udało mi się znaleźć choćby tylko kawałek murowanej ściany. On odpowiedział mi bardzo szczerze, że raczej nie powinnam robić sobie nadziei. W tym zagajniku nie ma niczego, co pamiętałoby czasy, gdy produkowano tu cegły.
Wierzył w to co mówił, ponieważ znał ten obszar. Był w tym miejscu nie jeden raz. Latem, wiosną, wczesną jesienią? Raz nawet ze mną, kiedy pierwszy raz zdecydowałam się na lustrację tego terenu, ale mi nie wyszło, bo w takim gąszczu roślin niczego więcej zauważyć się nie da. Dlatego bezlistny czas, choć zimny bardzo, dawał więcej szans na odnalezienie śladów po starej poniemieckiej cegielni aniżeli piękny, ciepły i wakacyjny.
Idąc cały czas przed siebie, rozmawialiśmy nieustannie, ale ja skanowałam wzrokiem teren. Kilka rzeczy zatrzymywało mnie w drodze. To zwalony pień drzewa, to prośba do Przemka o zrobienie mi fotografii, albo bluszcz wijący się po drzewie, którego wcześniej nie zauważyłam lub też wielki głaz, wyrastający znienacka tuż przy potoku. Droga, z której szybko zboczyliśmy, znajdowała się na lekkim wypiętrzeniu, natomiast woda płynęła w sporym dole. Na drugim jej brzegu robiło się jeszcze bardziej nisko, a przy linii drzew znajdował się jakby wał.
Betonowe nie wiadomo co
Poruszaliśmy się wzdłuż potoku, idąc pod prąd tuż przy jego brzegu. Wtedy Przemek powiedział, że po drugiej stronie mignął mu jakiś kamień. Pomyślałam, że to kolejny wielki głaz jakich tam dość sporo. Zrobiłam jeszcze kilka kroków i oniemiałam. Na drugim brzegu rzeczki stały w rzędzie jeden obok drugiego równe kawałki betonu. Co to jest???
Oczywiście pierwsze co zrobiłam, to fotografie. Z daleka wprawdzie i na zoomie, ale lepszy rydz niż nic. Po chwili Przemek zasugerował, że dobrze byłoby przeprawić się na drugi brzeg. Spojrzałam na tę rwącą wodę i na jej gliniaste brzegi i mówię do niego, że choć rzeczka wąska, nie powiem, to gdyby jednak coś poszło nie tak i wpadłabym do tej wody, tak daleko od domu, na tym mrozie… to jednakowoż wolałaby nie. Przemek tylko się uśmiechnął, ale po chwili dodał z wyrozumiałością, że miałabym wtedy tutaj Stalingrad. Nie minęła sekunda, kiedy wpadłam na chytry pomysł, że osobiście nie mam nic przeciwko, żeby on, jeżeli chce, przeskoczył strumień i poszedł po fotografie tych betonowych obiektów. Przemek jednak nie planował ryzykować i na tym stanęło. Jednak już kilkanaście metrów dalej trafiliśmy na fajne i w miarę bezpieczne miejsce do przeprawy.
On ma długie nogi, więc nie było strachu, ale ja potrzebowałam, żeby mi rękę podał. I całkiem poważnie Wam mówię, że wtedy w takiej niskiej temperaturze, skąpanie choćby tylko butów, które by przemokły, mogłoby się tragicznie skończyć. Z tamtego miejsca do domu z buta miałam co najmniej godzinę drogi. Poza terenem zalesionym pizgaj tam był nie z tej ziemi! Naprawdę było się czego lękać.
Po drugiej stronie strumienia
W pierwszym momencie myślałam, że to kilka przypadkowych betonowych klocków, leżących jak bądź. Jednak już po chwili się zreflektowałam, bo wyraźnie widać było, że stoją w równym rzędzie. Wyglądało to jak pozostałość po jakiejś konstrukcji. Powiedziałam do Przemka, że choć nie wiem co to jest, to najwyraźniej moje jest na wierzchu, bo mówił przecież, że nic tu nie znajdziemy. On też szczerze zdziwił się tym odkryciem. A wszystko to dlatego, że nie był tam wcześniej w porze całkowicie bezlistnej.
Najwięcej było tam czarnego bzu. Mnóstwo dookoła krzaków tej rośliny, a ona przeważnie rośnie tam, gdzie pod ziemią znajdują się gruzy. Czarny bez lubi takie klimaty, stąd często spotykam go podczas swoich wojaży w miejscach gdzie stały budynki, których już nie ma. To właśnie jego obecność wzbudziła we mnie podejrzenie. Zaczełam podążać przed siebie od jednego kawałka betonu do drugiego.
I ostatecznie dotarłam do zakrętu. Betonowe bloki w pewnej chwili „zakręciły” pod kątem prostym. Wtedy byłam już pewna, że to jakaś budowla była. Przystanęliśmy przy jednym z drzew, ktore niemal zrosło się z tym betonem. Przemek stwierdził wtedy, że opowiada ono nam o tym, kiedy rozebrano tę konstrukcję. Według niego drzewo może mieć około 70 do 80 lat. Czyli musiało się to stać zaraz po II wojnie. Ja nie jestem co do tego przekonana. Jeżeli budowla ta istniałaby by w tamtym czasie, powinna znaleźć się również na mapie, którą ogladaliśmy wyżej, a w XX stuleciu już niczego tam nie ma. Może więc to miejsce opuszczone jeszcze w XIX wieku trwa tak nieustannie z pozostałościami po budynkach cegielnianych? To również średnio mnie przekonuje, ponieważ Niemcy tak nie bałaganili. Zawsze wszystko zagospodarowywali. Nic się nie marnowało i raczej nie pasuje mi do ich gospodarowania na dolnośląskiej ziemi, takie gruzowisko nieposprzątane.
Stara poniemiecka cegielnia. Gdybanie nad rzeczką
I staliśmy tam dość długo tuż przy rzeczce i przy tych betonach, gdybając. Zastanawialiśmy się również czym mogła być ta budowla. Przemek wpadł na taki pomysł, że może to suszarnia do cegieł. Nie mam pojęcia jak mogło to wygladać dwa wieki temu, ale byłam w stanie wyobrazić sobie taką konstrukcję. Przewiewna wiata, lekka i bez szczelnych ścian. Musiałaby więc mieć solidną podstawę, aby jej wiatr nie porwał i nie połamał. Wewnątrz, jak na półkach w sklepie, miejsca na cegły.
Weszliśmy później na sam szczyt wału, który okalał tę nieckę. Zastaliśmy tam takie znalezisko. Kopczyk jak na himalajskich szlakch. Chciałam dołożyć jeszcze jeden kamień od siebie, ale niestety nie mogłam znaleść. Moja podświadomość podpowiadała mi, że może to miejsce ma jakąś ciekawą historię, której niestety nie dane będzie mi poznać.
Zastanawialiśmy się, czy ta bliskość płynącej rzeki miała w tym wszystkim znaczenie. Ja byłam zdania, że jak najbardziej. Żeby uformować cegłę, woda z całą pewnością jest niezbędna. Na Śląsku wyrabiano je już w średniowieczu i formowano ręcznie. Później trafiały do pieca, który budowano na otwartej przestrzeni. Produkowanie cegieł taką metodą, bądź co bądź prymitywną, trwało bardzo długo i nie odbywało się to na skalę masową. Mniej więcej to było tak, że miał sobie jaśniepan folwark i pałac i mnóstwo pól. I jako dodatek jedynie do majątku jakiś mały browarek, albo gorzelnię i na przykład cegielnię niedużą. Tak dla fantazji.
Hoffmann, Schlickeysen i Keller
Dopiero w połowie XIX stulecia ktoś mądry wymyślił piec kręgowy. Tym mądralą był Fryderyk Hoffmann, który go zaprojektował. Ustrojstwo to pozwalało na nieprzerwaną produkcję cegieł. To chyba wtedy właśnie na potrzebyby chwili wymyślono trzyzmanianowy czas pracy, który do dziś niszczy wielu ludziom zdrowie. Powstawały bowiem wielkie cegielnie, nigdy nie ustające w pracy z ogromnym potencjałem produkcyjnym. Zaledwie kilka lat później kolejny mądrala, Carl Schlickeysen skonstruował jeszcze inne ustrojstwo. Była to mechaniczna prasa do cegieł, dzięki której nie trzeba było już rękami formować gliny, a na sam koniec wieku XIX przyszedł czas na suszarnie! Skończyło się naturalne suszenie cegieł i zaczęło się sztuczne, bo następny mądrala, niejaki Keller chciał się wychylić i zaprojektował sztuczną suszarnię do cegieł. Żeby było szybciej i więcej. I wtedy się zaczęło! Cegielnie na Śląsku zaczęły rosnąć niczym grzyby po deszczu. Zapotrzebowanie na towar był ogromny. I ta tutaj opisywana stara cegielnia poniemiecka mieści się idealie w czasie tych wynazków. Ciekawe czy z nich tam korzystano?
Czy to ruina pieca?
Resztki jakiejś bliżej nie zidentyfikowanej konstrukcji znależliśmy, gdy ponownie przeszliśmy na drugą stronę strumyka. Obejrzałam ją sobie dokładnie i moją uwagę przykuło dziwne, półokrągłe wglębienie, które z tego czegoś ocalało. Może to riuna pieca? Bo z całą pewnością mieliśmy do czynienia z obiektem należącym ongiś do starej cegielni.
Przyznaję, że byłam zachwycona wszystkimi tymi znaleziskami. Uznałam tę wyprawę w teren za bardzo owocną. Jednak było mi mało i bardzo chciałam zobaczyć co jest wyżej, w strefie porośniętej drzewami. Podejrzewałam, że znajdują się tam miejsca po dawnych wyrobiskach. Przemek już kiedyś zwiedzał ten obszar i mówił mi, że znajduje się tam niewielka sadzawka. Koniecznie chciałam ją zobaczyć.
Stara cegielnia i busz dolnośląski
I wtedy zaczęło się przedzieranie przez najprawdziwszy busz dolnośląski. Próbowaliśmy tego już kiedyś z Przemkiem na tym terenie, jednak było to latem i naprawdę polegliśmy w tej dziczy. Obszar ten jest dość podmokły i trzeba było uważać po czym się stąpa. Dzikie jeżyny co chwilę szarpały mi ubranie i zawijały się na moich nogach, chcąc mnie przewrócić. Wszędzie dookoła samosiejki i zwalone drzewa.
Parliśmy przed siebie wprost do pierwszego wyrobiska. Najpierw szliśmy na przełaj i bez szlaku, jednak po chwili, całkiem przypadkiem trafiliśmy na starą drogę cegielnianą, łączącą kopalnię z fabryką. To ona zaprowadziła nas do tego akwenu. Wyłonił się dosłownie z niczego. Nie wiele było w nim wody, ale dół robił wrażenie. Bardzo wysoki i ze stromym brzegiem. Przez wzgląd na porę roku widoczność była tam bardzo dobra, jednak sądzę, że latem ciężko byłoby tu trafić, bez znajomości terenu.
Wyrobiska cegielniane
Dlatego zapewne, że obszar ten nie jest szczególnie przyjazny dla normalnych spacerowiczów, nie spotkaliśmy tam żywej duszy. A może było tak, ponieważ przybyliśmy tam w bardzo mroźny i wietrzny dzień? Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, jednak w moim pojęciu, jeżeli ktoś nie ma konkretnego celu, aby pchać się w te krzaczory, to nic tam po nim. Było jednak w tym miejscu coś hipnotyzującego. Gęsto rosnące krzewy i drzewa osłaniały nas od wiatru. Dookoła cisza. Jestem takim człowiekiem, że podobne enklawy robią na mnie wrażenie. No bo powiedzcie sami, czyż to nie jest wspaniałe odkrycie, znaleźć taką dzicz dwa kilomerty od miasta, w którym się mieszka? Kiedy okrążałam to wyrobisko, miałam wrażenie, że jestem na końcu świata. Ja mam bardzo niebezpieczną wyobraźnię. Jestem w stanie tak nastrugać swój umysł, że będzie on rysował bardzo realistycznie obrazy, których wcale nie ma. Dlatego też mocno przeżywałam tę wędrówkę. Zachwycałam się przestrzenią, brakiem obecności innych ludzi, przyrodą i pozostałościami po obiekcie, który właśnie fizycznie namierzyłam. A wszystko to w klimacie podóży Tony Halika.
Podczas oględzin terenu, natknęłam się na piasek. Ktoś najwyraźniej przyszedł tu kiedyś i sobie go nakopał. Nie zabrał go zbyt wiele, bo niby w jaki sposób miałby go stamtąd przetranspotrować w większej ilości? Odpowiedż na to pytanie jednak niezbyt mnie nurtowała, ponieważ inne zajęło mi głowę. No to co w końcu stąd wydobywano? Glinę czy piach?
Wygląda na to, że ten niewielki kawałek ziemi niedaleko Środy Śląskiej skrywał w sobie sporo cennego bogactwa naturalnego. Zapewne była tam i glina i piasek. Teraz to wyspa otoczona polami, którą z każdym rokiem bardziej zabiera przyroda. Nikt już nie pamięta czasów, kiedy pracowali tutaj ludzie i zarabiali pieniądze.
Wielka opona od traktora
To Przemek ją wypatrzył w wodzie. Wskazał na nią palcem i powiedział: widzisz tę oponę? Jest bardzo wysoka, bo od traktora. Dzięki temu, że wystaje z wody, widać jak tam jest głęboko. I rzeczywiście dojrzałam ją wtedy. To nie była płytka kałuża otoczona wałami, ale miejsce, gdzie możnaby się nawet utopić.
Lubię wędrować z Przemkiem, bo zawsze jest zainteresowany tym co zwiedzamy. Często naprowadza mnie na ciekawę wątki. Dzielimy się przemyśleniami i sporo razem analizujemy. Urządziliśmy sobie razem całkiem sporo wspólnych wypraw i wszystkie one były udane. Wybieraliśmy się w drogę sami, ale i bardzo często razem z moim Frutkiem. Sporo we troje zwiedziliśmy na szlaku…
Ta stara cegielnia poniemiecka to żadna atrakcja turystyczna, ale dla mnie była to bomba. Dzięki temu znalezisku przeniosłam się w czasie. Namierzyłam kolejne miejsce historyczne i zyskałam temat na bloga. Od chwili, gdy zaczęliśmy lustrować obszar wyrobisk, nie trafiałm na żadne budowle. Wszędzie teren był pofalowany i zarośnięty, ale nie zabudowany. Potem wyszliśmy na pola i wśród tej przestrzeni staliśmy się mali jak mrówki. Maszerowaliśmy po śladach ciągnika i grzęźliśmy w gliniastej ziemi.
Stara cegielnia i gruzowisko
Okrążyliśmy wówczas miejsce, gdzie kiedyś znajdowała się ta stara cegielnia i wróciliśmy na drogę, która prowadziła z wyrobiska do strumienia. Już wtedy mieliśmy dość wędrowania. Głód zaczynał dokuczać, bo minęły już cztery godziny nieustannego marszu. w mrozie. Frutek został wtedy w domu przez wzgląd na niskie temperatury i niedogodności w terenie, dlatego śpieszno mi już było do niego. Na końcu ścieżki, po której szliśmy, na samym zakręcie wyrosło przed nami gruzowisko. To na pewno jeden z budynków cegielnianych, które zostały zaznaczone na starej mapie, którą zamieściłam na początku tego wpisu. Został rozniesiony w perzynę, a cegieł nikt nie wywiózł.
Jestem z tych blogerów, którzy pochylają się nad małymi historiami. Wolę tę starą, pomiemiecką cegielnię od każdego turystycznego kombajnu, ponieważ tutaj znalazłam przygodę. Dzięki temu, że przybyłam do tego buszu dolnośląskiego i opisałam to miejsce, temat ten już zawsze najpierw będzie mój. Całe nasze Nieustanne Wędrowanie w fundamentach swoich ma takie właśnie opowieści. To przecież za nie nas polubiliście, czyż nie?
To inormacja dla tych z naszych Czytelników, którzy dołączyli do nas niedawno! W udostępnionym poniżej linku znajdziecie info na temat naszych książek. Koniecznie zajrzyjcie tam, bo zostało ich już niewiele, a dodruku nie będzie. Zawartych w nich historii nie znajdziecie na tym blogu, a więc naprawdę warto się zaiteresować!
Artykuł zawiera autoreklamę