Wachlarz Filarów. Kopalnia bazaltu Mikołajowice
Dolny Śląsk pełen jest atrakcji dla zwiedzających z przewodnikami i naprawdę często z nich korzystam, ale nie ma to jak wędrować poza komercją, odkrywać nieznane i cieszyć się pustkowiem. Nie da się omijać w tej cudnej krainie kombajnów turystycznych, bo byłaby to wielka strata, jednak czasami lubię popłynąć pod prąd i wiem, że Wy też to lubicie. Tym razem głównym tematem tego wpisu będzie kopalnia bazaltu Mikołajowice.
Obiecuję Wam przygodę, a więc zostańcie ze mną od początku do samego końca. Nie będziecie się nudzić! Wszystko, o czym Wam tu opowiem, znajduje się poza znanymi szlakami turystycznymi.
Kilka dni temu miałam wypadek i straszliwie się potłukłam. Całe moje ciało stało się obolałe, a plecy, ramiona i nogi pokryły fioletowe sińce. Od tamtej pory cały czas jestem na prochach przeciwbólowych i cuchnę maścią końską, ale nie pozwoliłam, aby ból mnie unieruchomił. I choć pociągam nogą, poruszam się pomimo wszystko. Wychodzę z psem na spacery i na zakupy. Przyzwyczaiłam się do dyskomfortu, choć prawdziwe mnie to wkurza, bo najmniejszy wysiłek powoduje, że oblewają mnie siódme poty. Muszę chodzić powoli i obliczać każdy ruch, ale naprawdę cieszę się, że się nie połamałam.
Moja babcia Frania zawsze mówiła, że trzeba umieć być cierpliwym względem bólu. Bez względu na to, czy boli ciało, czy psychika. Należy go zaakceptować i nie rozpaczać. Tylko wtedy człowiek jest w stanie wytrzymać, przeczekać, nie załamać się i pomyśleć jak skutecznie ujarzmić cierpienie. I mówiła jeszcze, że jeżeli boli, to znaczy, że nadal się żyje, więc nie jest to do końca zły znak. Zapamiętałam te jej mądrości, choć miałam wtedy tylko kilka lat, gdy tego słuchałam. Potem wiele razy stosowałam je w życiu i zawsze działały. Dlatego tak ciężko jest mnie powalić. Dobrze wiedzą o tym ci, którzy na wiele sposobów pastwili się nade mną w różnych sytuacjach w moim życiu — najbliższe mi kiedyś mi osoby, przełożeni w dawnej pracy.
I nadeszła upragniona majówka!
Pomyślałam, że najwyższy czas spróbować usiąść na rower, bo od mojego wypadku minął już prawie tydzień. Plan był kuszący, choć nie do końca byłam pewna, czy uda mi się go zrealizować, i wtedy napisał do mnie Sławek. Miał ochotę na wspólną wyprawę i wyrzucał mi, że nie mam dla niego czasu. To niestety prawda, bo nie widzieliśmy się z pół roku. Zmieniłam więc plany i zaproponowałam mu majówkę we dwoje. Powiedziałam, że jestem kontuzjowana i że chodzę chwilowo niezbyt szybko. Sławek w nic nie wnikał i umówiliśmy się na drugi dzień. Podzieliliśmy się zadaniami. Ja miałam zadbać o wałówkę, a on o transport i plan wyprawy. Posłuchajcie…
Majówka bez komercji
Kiedy słyszy się takie magiczne zdanie — majówka na Dolnym Śląsku — zapewne wielu z Was, oczami wyobraźni widzi Zamek Książ, Kościoły Pokoju w Świdnicy i Jaworze, Twierdzę w Srebrnej Górze czy też na przykład Zamek Bolków. Nie dziwię się, bo to prawdziwe kombajny turystyczne. Wiem, bo byłam tam i widziałam na własne oczy. Jednak wyprawy ze Sławkiem są innego kalibru. Tamtego dnia naszymi celami były:
- Opuszczona wieś, którą husyci roznieśli w perzynę w roku 1428.
- Nieczynna kopalnia bazaltu Mikołajowice z Wachlarzami Filarów.
- Zapomniane źródło świętej Jadwigi w Lasku Taczalińskim.
I nie spotykaliśmy na naszych szlakach żywego ducha. Jedynie z bardzo daleka czasem widywaliśmy ludzi. Byliśmy całkowicie oderwani od rzeczywistości. Dookoła wszystko się zieleniło, ptaki nie przestawały śpiewać, a rzepak zażółcił się w ciągu kilku zaledwie godzin. Prawdziwa magia w jeden dzień!
Zimny Drań i Zosia Samosia
Sławek wywiózł nas na pola i zaparkował na poboczu gruntowej drogi gdzieś pomiędzy Mazurowicami i Kawicami. Potem ruszyliśmy w kierunku lasu i dopiero wtedy chyba uwierzył, że naprawdę jestem kontuzjowana, bo zostawałam w tyle, nie nadążałam. Na pewno widział, że oblewają mnie poty, i że jest mi ciężko, ale nie mówił nic, tylko dopasowywał się do mojego tempa. On nigdy się nade mną nie lituje. Żeby było tak, że poda mi rękę na szlaku, kiedy jest taka potrzeba, to najsampierw muszę go poprosić. Nie myślcie jednak, że jest z niego zimny drań! Ja po prostu tak go siebie nauczyłam. Zawsze sama daję sobie radę. Nigdy nie potrzebuję nijakiego wsparcia. Jeżeli czegoś nie mogę, to na to się nie porywam, więc nie błagam potem o pomoc. Taka ze mnie Zosia Samosia i nie ma, że boli. Dlatego właśnie Sławek nie zwraca uwagi na moje słabości i reaguje tylko wtedy, gdy sama zasygnalizuję, że nie daję rady.
Dawno opuszczona wieś Ober i Nieder Hartstein
To zaginione sioło składało się z dwóch części — górnej i dolnej. Wieś położona była po obu stronach teraźniejszej drogi 94. Dotarliśmy w oba te miejsca, gdzie zastaliśmy po prostu las. Bez tej wiedzy, że ongiś mieszkali tam ludzie — to tylko kawałek zadrzewionego terenu, nic więcej. Z taką wiedzą jednak dało się tam zauważyć wypłaszczone tarasy, na których dawniej stały chaty. I drogę dojazdową do tej średniowiecznej miejscowości, i nieleśną do końca roślinność. To prawdziwie niewidoczny Dolny Śląsk. Takie obiekty to wyzwania! Przyznam się, że nie wiedziałam wcześniej o Hartstein, dlatego Sławek mnie tym zaskoczył.
Hartstein to samodzielne sioło, ulokowane przy Drodze Klasztornej. W roku 1428 obie jego części zostały rozniesione w perzynę przez husytów. Podobno po wszystkim Ober Hartstain został odbudowany i istniał jeszcze przez jakiś czas, ale jego dolna część już nie. W TYM miejscu znajdziecie więcej informacji na ten temat. Są tam fotografie, znaleziska potwierdzające prawdziwość tej historii oraz mapa, dzięki której z łatwością zlokalizujecie te miejsca.
„Jesteś w Hartstein”
Kiedy znaleźliśmy się pośród drzew, Sławek powiedział: „Jesteś w Hartstein”. Dookoła był tylko las, w którym o tej porze roku można bez wysiłku namierzyć wzrokiem płaskie tarasy, gdzie 600 lat temu stały domy. Żeby wszystko to zobaczyć, musiałam uruchomić wyobraźnię. Ona zawsze daje radę w podobnych okolicznościach i nigdy mnie nie zawiodła. To niesamowita miejscówka, tyle że zapewne nie dla wszystkich atrakcyjna. Ja byłam pod wrażeniem.
Nie ma tam już innych śladów po zabudowie, ponieważ to bardzo odległa historia. Miejscowość ta została namierzona jedynie dzięki starej, niemieckiej mapie tego terenu. Niemcy pamiętali, że dawno temu w tym miejscu znajdowała się wieś i nie pozwolili umrzeć tym dziejom.
Wiedziałem, że ci się spodoba!
Kiedy opuściliśmy teren nieistniejącej osady, ruszyliśmy w dalszą drogę. Oczywiście wiedziałam, że Sławek ma dla mnie kolejną niespodziankę i próbowałam wyciągnąć z niego, co to jest takiego, ale niestety nie dało się. Na trasie mijaliśmy dolnośląskie wsie. Na ulicach pusto i cicho. Zero jakiejkolwiek aktywności. Minęliśmy Wądroże Wielkie i Wądroże Małe, gdzie znajdowała się kopalnia złota, a potem skręciliśmy w gruntową drogę. Nie do końca orientowałam się, gdzie jestem, ponieważ nigdy wcześniej tam nie byłam. Wjechaliśmy na lekkie wypiętrzenie i Sławek zaczął zwalniać. Po chwili zaparkowaliśmy. Adrenalina zaczęła budzić motyle w moim brzuchu. W bólach wygramoliłam się z auta, otarłam pot z czoła i ruszyliśmy w krzaczory po prawej. Droga to była z koleinami. Po kilkudziesięciu metrach teren się zmienił. Ujrzałam przed sobą w oddali wielką dziurę w ziemi. Sławek obserwował moje reakcje i po chwili je ocenił: „wiedziałem, że ci się spodoba„.
Wachlarz Filarów. Kopalnia bazaltu Mikołajowice
Nie miałam pojęcia, że tam coś takiego jest! Byłam w szoku. Miejsce to zowie się Wachlarzem Filarów i zlokalizowane jest na wzgórzu Łomnik pół kilometra za Mikołajowicami. Jest to pozostałość po działającej tam dawniej kopalni bazaltu. Kiedyś nie było wstępu na jej teren, ale teraz, kiedy już nic się tam nie dzieje, wchodzi, kto chce. Zbliżyłam się niebezpiecznie blisko do krawędzi skarpy, żeby zerknąć niżej i zobaczyłam te cudne naturalne formacje. To jest piękne…
Sławek ostrzegał, żebym nie podchodziła zbyt blisko, bo skarpa mogłaby się obsunąć, ale i tak tam poszłam, żeby zrobić zdjęcia. W dole tym, z drugiej strony znajduje się zbiornik z wodą.
Pomimo tego, że przez cały ten czas kuśtykałam, to nie czułam już, że coś mnie boli. Bardzo chciałam zejść do tej kopalni i zobaczyć Wachlarz Filarów z dołu. Jednak nie było to takie proste. Musieliśmy wjechać tam od drugiej strony, gdzie znajdowała się brama. Piorunem się uwinęliśmy, choć było to sporo kilometrów i zaparkowaliśmy u celu. Samochód został na poboczu, a my weszliśmy na teren nieczynnej kopalni bazaltu.
Bazalt i bazanit
Miejsce to jest opuszczone. Na teren kamieniołomu weszliśmy jedyną możliwą drogą. Wysokie skarpy po obu stronach zostały wzmocnione i zabezpieczone przed obsuwaniem się ziemi. Niesamowicie to wygląda.
Wchodziłam do wnętrza góry, zwanej Łomnik, którego najwyższe stoki w chwili obecnej mierzą 163 m n.p.m. Zapewne kiedyś była ona znacznie wyższa, zanim zaczęto ją eksploatować. Wysokość skarp w kopalni dochodzi w niektórych miejscach do 30 metrów.
Ciekawostka!
Łomnik zbudowany jest z wylewnych skał magmowych. Formacje zwane Wachlarzem Filarów mają ponad 30 milionów lat. Ukształtowały się podczas chłodzenia potoku lawy wulkanicznej. W wielu miejscach na internetowych stronach wyczytałam, że to skały bazaltowe, ale nie koniecznie musi to być do końca prawdą, ponieważ bazalt i bazanit są do siebie bardzo podobne i prawie nie do odróżnienia na pierwszy rzut oka.
Nieczynna kopalnia bazaltu
Mijaliśmy po drodze budynki, które w chwili obecnej znajdują się w totalnej ruinie. Nie do końca rozumiałam ich przeznaczenie, ale bardzo przemówił do mnie tamtejszy schron. Sławek naświetlił mi jego funkcję. W kamieniołomie nietrudno o śmiertelny wypadek, a więc takie miejsce było niezbędne dla pracowników kopalni. Podczas wybuchów tylko tam było bezpiecznie.
Miejsce to jest przepełnione dziwną energią. W pewnym momencie podczas robienia zdjęć Sławek powiedział do mnie, że baterie w aparacie mu padają, i że jest to dziwne, bo zabrał ze sobą świeżo naładowane.
Dokładnie w tej samej chwili mój telefon wyłączył się podczas robienia fotografii. Ta sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy na terenie kopalni, ale kiedy stamtąd wyszliśmy, nasze aparaty do końca wyprawy działały bez zastrzeżeń, i Sławek wcale nie musiał zmieniać baterii.
Bazalt lub granit
W tej części Dolnego śląska, w której mieszkam, nieczęsto spotykam się z bazaltem. Zdarza się, że widuję go na utwardzonych, starych drogach, ale to rzadkość. Jednak już bliżej Krainy Wygasłych Wulkanów jest zupełnie inaczej. Tam bazalt lub granit jest na porządku dziennym. Blisko mojego miasta (Środy Śląskiej) najwięcej jest piachu i gliny, a więc nie ma tam takich widoków jak w tych Mikołajowicach. W mojej okolicy też jest bardzo pięknie, ale to zupełnie inny krajobraz.
Kopalnia bazaltu Mikołajowice prawdziwie mnie zachwyciła. Nie mogłam się napatrzeć na te cudne wulkaniczne skały. Przybyłam tam o niezbyt korzystnej dla fotografii porze, a bardzo chciałam zrobić dokumentację z tego miejsca. Żeby unikać focenia pod słońce, podchodziłam bardzo blisko do Wachlarzy Filarów i Sławek mówił, żebym tego nie robiła, bo coś mi na głowę z góry spadnie, ale i tak działałam po swojemu. Mówiłam, że tylko trochę się zbliżę, a wszędzie dookoła kamienie, po których lazłam pokracznie, bo każdy krok sprawiał mi cierpienie i naprawdę bałam się, że się tam dodatkowo przetrącę.
To miejsce w chwili obecnej nie nadaje się do bezpiecznego zwiedzania. Nikogo nie zachęcam do takiej turystyki na dziko, ponieważ po pierwsze: na pewno teren ten do kogoś należy. Po drugie: skarpy mogą się osunąć a skały spaść na głowę. I to wcale nie jest niemożliwe. To, co ja wyprawiam podczas moich wojaży, jest niebezpieczne, nieodpowiedzialne i chwilami po prostu niemądre. Nie jestem więc dobrym wzorem do naśladowania. Nie chodźcie moimi ścieżkami i nie naśladujcie mnie!
Kopalnia bazaltu Lutynia
Przyznaje, że nieczynna kopalnia bazaltu Mikołajowice rozpaliła moją ciekawość w tym temacie, który na pierwszy rzut oka wydaje się nudny. Praca to nadal jest ciężka, choć czasy się zmieniły. Są to jednak bardzo interesujące rzeczy. Na przykład pewna spółka o nazwie KOPALNIE BAZALTU na swojej oficjalnej stronie internetowej bardzo ciekawie opisuje swoją działalność.
Napisano tam, że kopalnia bazaltu Lutynia to” Złoże bazaltu o fantastycznym składzie chemicznym. Całość zasobów kopalni przeznaczona jest na produkcję mączki bazaltowej.
Inwestycja jest w trakcie realizacji i doskonale wpisuje się w strategię Europejskiego Zielonego Ładu„.
Nie cytowałabym tego, ale bardzo zainteresował mnie temat rzeczonej mączki. Byłam ciekawa, cóż to jest takiego? Odpowiedź na to pytanie znalazłam również na podlinkowanej wyżej stronie internetowej wspominanej spółki i prawdziwe mnie ona zaskoczyła.
Mączka bazaltowa to w 100% produkt pochodzenia naturalnego. Skała bazaltowa, z której robiona jest mączka, jest bardzo bogata w makro i mikroelementy oraz tlenki, których potrzebują rośliny. Zawiera składniki, jakich nie dostarczają sztuczne nawozy mineralne wytwarzane w zakładach chemicznych. Mączka bazaltowa zawiera wiele składników mineralnych i mikroelementów w kompozycjach i proporcjach najczęściej spotykanych w naturze. Dlatego jest ona bardzo wygodnym, prostym i bardzo naturalnym sposobem dostarczania niezbędnych minerałów glebie, a przez to roślinom. To nawóz bezpieczny, bez możliwości przedawkowania jakichś składników lub dostarczania ich w niewłaściwej proporcji.
Czy ktoś mógłby zaprzeczyć w tym momencie wyświechtanemu pozornie twierdzeniu, że podróże kształcą? Zanim odwiedziłam kamieniołom w Mikołajowicach, nie miałam pojęcia o mączce bazaltowej.
Zapomniane źródło świętej Jadwigi
Kopalnia bazaltu Mikołajowice zatrzymała nas na długo. Obeszliśmy niemal cały jej teren i zrobiliśmy tam mnóstwo zdjęć. Staliśmy się też trochę głodni, ale przed nami był ostatni punkt majówkowego programu — źródełko Jadwigi i musieliśmy wytrzymać.
Kamieni na których siadała święta i ujęć wody, które tryskały spod jej stóp mamy na Dolnym Śląsku dostatek. Często miejsca są to pielgrzymkowe, tak jak na przykład Lasek Jadwigi w Lubiążu, gdzie również znajduje się studnia z wodą, ponoć uzdrawiającą.
My jednak poszukiwaliśmy studni w Lasku Taczalińskim. Jak sama nazwa wskazuje, ten zalesiony teren znajduje się w pobliżu Taczalina i również kilka kilometrów od Legnickiego Pola. Zaparkowaliśmy auto na drodze gruntowej tuż przy linii drzew i wyruszyliśmy na lustrację terenu. Ten obszar nie jest duży. Najwyższym jego punktem jest Czyżyk — wypiętrzenie liczące sobie 163 metry n.p.m.
W lesie tym wiją się ścieżki. Teraz nie są zbyt zadbane, ale jednak nadal czytelne. Wokół rośnie mnóstwo krzewów jeżynowych. Rośliny te sprawiają, że panuje tam nieco ponura atmosfera. Wypuściliśmy się między drzewa i po 10 minutach trafiliśmy do tego miejsca. Studnia Jadwigi znajduje się poza wydeptanym szlakiem, w lekkim obniżeniu terenu. Miejsce to jest niestety zaniedbane, chociaż zabezpieczone.
U źródła
To ujęcie wody dawniej musiało mieć znaczenie religijne. Pielgrzymowano tam z Legnickiego Pola najpewniej, bo przecież święta Jadwiga straciła tam syna w bitwie z Mongołami. Teraz jednak na metalową kratę przybito blachę i nie ma już dostępu do tego źródła. A szkoda, bo gdybym mogła z niego zaczerpnąć, posmarowałabym obolałe miejsca tą wodą. Może stałby się cud i przestałabym cierpieć? Natomiast z boku, gdzie się przelewała, ktoś ułożył kawałki drewna, żeby zabezpieczyć otwór.
Budowla otaczająca studnię nakryta była dachem z przynajmniej czterema piramidkami. Teraz już tego nie widać, ale to, co ocalało, wystarczy, aby sobie to wyobrazić.
Miałam radochę z naszego znaleziska. Wlazłam do tego dołu, żeby spojrzeć czy w zabezpieczonym otworze jest woda. Sławek mówił, żeby tego nie robić, bo nie wiadomo co tam jest pod dywanem suchych liści, ale i tak poszłam. Potem jednak ciężko mi było stamtąd wyjść i musiałam prosić, żeby mnie wyciągnął, bo było dość wysoko, a moje prochy przeciwbólowe właśnie przestawały działać.
Piknik w Lasku Taczalińskim
Zaczynałam opadać z sił. Tak to jest z silnymi środkami przeciwbólowymi, że kiedy działają, człowiek ma więcej energii i nadweręża ciało, bo nie ma pojęcia co tak naprawdę się z nim dzieje. Ta majówka dała mi w kość, ale zaczęłam czuć to dopiero, kiedy rozłożyliśmy się obozem w lesie za Taczalinem. Nazbierałam suchych gałązek, a Sławek znalazł miejsce, które wykopały dziki. Było w sam raz na żywy ogień i nie trzeba było kopać dołu saperką.
Do mojej super kuchenki z ociekacza na sztućce za 10 zł wystarczy dosłownie garść chrustu, żeby podgrzać zupę, a potem zagotować wodę na kawę. W garnku, gdzie przełożyłam flaczki, zaczęło wrzeć po 10 minutach.
Mieliśmy do tego posiłku na gorąco bułki i piwo bezalkoholowe. Potem był czas na kawę i na słodkości.
Nie mogłam jednak długo siedzieć na trawie i koniecznie musiałam wstać, aby rozruszać stawy. Sławek też się podniósł. Razem stanęliśmy na skaju lasu i patrzyliśmy na pole bitwy pod Legnicą. Znajdowaliśmy się tylko dwa kilometry od tego historycznego miejsca. Dookoła nas stały wiatraki. Niektóre bardzo blisko i słychać było wyraźnie ich głośne sapanie podczas pracy.
Długo gapiliśmy się w dal, stojąc bez ruchu. Na horyzoncie jak na dłoni jawiły się dwie wieże Bazyliki świętej Jadwigi w Legnickim Polu. Potem spakowaliśmy manele i zagasiliśmy ogień. Byliśmy już wiele godzin w drodze i czułam, że najwyższy czas wracać do domu, póki jeszcze jestem na chodzie. To była naprawdę piękna majówka…
Więcej naszych opowieści z drogi znajdziecie w książkach autorek bloga Nieustanne Wędrowanie. Tego co jest w książkach, nie znajdziecie na tym blogu, a więc to prawdziwa gratka dla miłośników Dolnego Śląska, jego tajemnic i przygody. Polecamy! Poniżej znajdziecie rzeczone publikacje. Warto zajrzeć, ponieważ przygotowaliśmy dla Was super promocje!
Pojedźmy na majówkę do Mikołajowic: nie powiedział nikt nigdy. A nie. Czekaj…
W kamieniołomie Bazaltu w Mikołajowicach zginął mój wujek Stanisław Frączek, był strzałowym, gdy podkładał dynamit kawałek bazaltowego kamienia spadł ze ściany i uderzył go w głowę… zginął na miejscu, tato opowiadał że przenieśli go do budynku który był przy wejściu do kamieniołomu… stąd ta zła aura tego miejsca ja też to tam czuję jak tam bywam…
Dziękuję za tę informację. Jest dla mnie bardzo cenna.