Nieoszlifowane diamenty. Skarby, których nikt nie chce. Legendy średzkie
Na terenie powiatu średzkiego, gdzie mieszkam od urodzenia, znajduję miejsca owiane legendami, o których mało kto słyszał. Ludzie czasami czytają te opowiadania, jednak nie zwracają na nie uwagi i traktują jak bajki. Ja natomiast namiętnie je tropię. Wychodzę w teren i szukam tam ich śladów oraz źródeł. Czytam między wersami, rozwiązuję zagadki i przeglądam mapy. Taką mam pasję, żeby wszystkie je obalić i udowodnić, że to nie są legendy, ale historie prawdziwe.
Bardzo mi się podoba, kiedy znajduję podanie nieznane w świecie i mogę wziąć je na warsztat, rozpracować i wskazać miejsce akcji. Te legendy średzkie to prawdziwe skarby. Są niczym nieoszlifowane diamenty. Nikt się o nie zbytnio nie troszczy. Nikt ich nie chce, a ja przygarniam je chętnie i tworzę z nich treści na mojego bloga. Miło jest potem widzieć, jak bardzo się to Wam podoba. Są blogerzy, którzy podróżują po całym świecie w pogoni za tematami, a ja idę tylko do lasu, który znajduje się kilka kilometrów od mojego miasta, a potem mam tłumy na blogu. Dzieje się tak dlatego, że znam wartość ziemi, na której mieszkam. Rozumiem ją i każdego dnia poznaję bardziej. Cenię to co mam i nie pragnę więcej.
Lista moich opowiadań, które wydarłam ze świata podań
Nie podam Wam wszystkich tematów, ponieważ nad niektórymi nadal pracuję. Jednak jeżeli nie czytaliście jeszcze tych, które już znajdują się u nas na blogu, a macie na to ochotę, znajdziecie je w linkach poniżej. Zostawcie sobie to jednak na koniec, ponieważ przed nami kolejna wyprawa. Tym razem będziemy szukać zamku, który pochłonięty został przez bagno.
- Pałac w Rakoszycach. Mogiła Upiora z Rackschütz. część I
- Carl Christoph von Lest. Mogiła upiora z Rakoszyc część II
- Nie idź tam, bo się utopisz jak Babucke! Legenda czy fakt?
- Topielec ze stawu. Między Cesarzowicami a Piersnem część I
- Nad tym stawem podobno straszy. Pojechałam tam o północy część II
- Nawiedzony staw. Rzecz o duchu myśliwego i jego straszliwych psach
- W szklanej trumnie. Wiecznym snem śpiąca maleńka Domina
Podanie o starym zamku
Opowiadanie to znajduje się w pewnej bardzo tajemniczej i póki co całkowicie dla mnie niedostępnej w oryginale książce, na stronie 23, pod tytułem „Sagen und Erzählungen aus dem Kreise Neumarkt”, Neumarkt 1937. Przetłumaczył ten tekst z języka niemieckiego nieżyjący już dyrektor Muzeum Regionalnego w Środzie Śląskiej — Grzegorz Borowski wraz z lektorką języka niemieckiego i germanistką Aleksandrą Nabożny. Książkę z legendami napisał, bądź napisała P. Baumgart. Ilustracje do opowiadań udostępnionych na stronie muzeum stworzyła Małgorzata Bogucka. Tyle informacji koniecznych, ponieważ w tym momencie korzystam z czyjejś pracy i jest potrzeba wskazania z czyjej. Był taki moment, kiedy prosiliśmy w naszym muzeum o udostępnienie nam oryginału i pozostałych treści wspomnianej publikacji w celach namierzania miejsc ich akcji, jednak odbiliśmy się od ściany. Kazano nam czekać. No więc czekamy… Już bardzo długo. Ciężko zrozumieć, dlaczego tak musi być?
A teraz legenda! Zacytuję ją słowo w słowo!
Mówi się, że w cesarzowickim lesie znajdował się kiedyś zamek. Jego właścicielem był rycerz – rabuś, który napadał i rabował ludzi ważących się zbliżyć do jego posiadłości, a następnie zamykał ich w głębokich lochach, gdzie umierali z głodu. Pewnej nocy za karę zamek zapadł się wraz z jego mieszkańcami pod ziemię. Wśród ludzi krążą opowieści, że w tym miejscu straszy. W środku nocy z powstałego po zapadnięciu się zamku bagniska zjawia się na koniu kobieta w białych szatach. Za nią na karym rumaku jedzie w czarnej zbroi jeździec bez głowy. Obydwie postacie objeżdżają miejsce, gdzie stał zamek, a przy tym lamentują i wzdychają. Jednakże wraz z wybiciem pierwszej godziny znikają. Ten, kto im stanie na drodze zostaje dotknięty zimną dłonią i umiera.
Moja interpretacja
Wbrew pozorom, w tekście tym zawarte są cenne informacje. Jedyne co należy z nimi zrobić, to potraktować je poważnie, a reszta pięknie się ułoży. Czyniłam tak zawsze, kiedy zabierałam się za tropienie legend i udawało mi się za każdym razem dotrzeć do miejsca, w którym się narodziły.
- Zacznijmy więc od początku. Pierwszą informacją jest to, że w cesarzowickim lesie znajdował się kiedyś zamek. W tym miejscu należy ustalić, co to jest „cesarzowicki las”? Bo każdy, kto zna ten obszar, ten wie, że akurat wokół Cesarzowic to zbyt wiele takich terenów nie ma. Jednak! Uwaga! Ale dawniej było inaczej! Kiedy w XIII wieku do dzisiejszej Ziemi Średzkiej przybywali lokatorzy z Niemiec, których zaprosił tu najsampierw książę Henryk Brodaty, a potem jego potomkowie, zjeżdżali się tu licznie osadnicy zza naszej zachodniej granicy i zakładali osady. Pierwsze były to małe warownie, zwane grodziskami oraz ufortyfikowane folwarki. Zaraz potem zaczęło się karczowanie lasów i uprawianie ziemi. Tak więc spodziewać się można, że tak stara legenda opisuje te właśnie czasy, kiedy niemal nieistniejący już dziś las cesarzowicki jeszcze nie został wycięty. Idziemy dalej!
- Kolejna informacja wyjaśnia, że jego właścicielem był rycerz – rabuś, który napadał i rabował ludzi ważących się zbliżyć do jego posiadłości, a następnie zamykał ich w głębokich lochach, gdzie umierali z głodu. Tutaj również istotne jest wiedzieć, że teren powiatu średzkiego i konkretnie okolic Cesarzowic był w XIII stuleciu naszpikowany małymi osadami, które dziś nazywa się zaginionymi. A więc rycerz-rabuś miał z całą pewnością sąsiadów, przed którymi mógł chcieć się bronić po tym, jak ich wcześniej okradał.
- Dalej znajdujemy kolejne istotne informacje. Którejś nocy zamek zapadł się pod ziemię i w miejscu tym powstało bagnisko. Moim zadaniem mowa jest tu o niefortunnej lokalizacji lub też braku wiedzy budowniczych, którzy wznieśli fort na nieodpowiednim terenie.
- Koniec opowieści wydaje się być już paranormalny. Każdej nocy w godzinie duchów w miejscu tym zjawiają się dwie postaci. Kobieta w białej sukni i jeździec bez głowy w czarnej zbroi. Ludzie się bali, więc dodali od siebie zakończenie o dotykaniu zimną dłonią i śmiertelnych tego skutkach. Dla mnie jednak opis postaci nie jest bez znaczenia. To konkrety. Kobieta w bieli i rycerz w czarnej zbroi bez głowy. Coś musiało się tam wydarzyć strasznego, skoro tak zapamiętano tę historię. Czyżby rabusia dopadły skutki pozyskiwania dóbr i ostatecznie został za to ukarany? Być może podanie opowiada nam o linczu na rycerzu, a kobieta ta była mu bliska i przez to również stała się ofiarą tego sądu? W końcu duchy ich przybywają razem do tego miejsca i zgodnie wzdychają do dawnych, dobrych czasów.
Nieistniejący zamek w lesie, którego nie ma
Kiedy już rozłożyłam legendę na części pierwsze, nadszedł czas na przeglądanie map i wyruszenie w plener. Na starych, niemieckich kartach z tego terenu często nie ma zaznaczonych miejsc, którymi jestem zainteresowana. Jednak można z nich wyczytać, gdzie na przykład znajdowały się ujęcia wody, co w przypadkach warownych obiektów z tego obszaru było istotną sprawą, ponieważ w całej tej okolicy znajduję wały i mokre fosy tam, gdzie kilkaset lat temu istniały ufortyfikowane osady. Legendy średzkie naprowadzają mnie na ich trop. Tak było również i teraz, choć nie mam 100 % pewności. Jednak czy można ją mieć bez badań naukowych? Oczywiście, że nie! Dlatego w moich poszukiwaniach kieruję się jedynie intuicją. Kto chce, niechaj wierzy. Nie obrażę się, jeżeli stanie się inaczej.
Na mapie Lidar, niedaleko Cesarzowic wyłoniły się wały w kształcie prostokąta. I nic więcej ponadto w bezpośredniej bliskości tej wsi. Miejsce znajduje się blisko stawu za cmentarzem. Wały są bardzo wyraziste. Kształt nienaturalnie doskonały. Dookoła krzaczory, a więc mapa satelitarna Google nie doinformowała mnie, co to może być. To niby skraj lasu, ale nie do końca, bo za nim nie ma zbyt wielu drzew. Nie dojrzałam żadnej drogi do tego punktu.
Legendy średzkie. Buszowanie po bezdrożach
W takiej sytuacji jedyne co można zrobić, to wyruszyć na lustrację terenu. Tak też zrobiliśmy. Najsampierw obejrzałam sobie bardzo dokładnie staw w Cesarzowicach za cmentarzem. To bardzo głęboki, choć dziś nieco wyschnięty akwen. Czyż nie mogłoby być tak na przykład, że ongiś znajdowała się tam wyspa, którą naruszyła woda, i pochłonęła ona budowlę warowną stojącą na niej? Ines tego nie kupowała. Cóż było robić? Ruszyliśmy ku tajemniczym wałom w krzakach, pół kilometra dalej.
Najpierw szliśmy drogą gruntową i było nam całkiem wygodnie. Potem dotarliśmy do rowu, być może melioracyjnego, a może naturalnego? Ciężko wyczuć. Niedługo potem skręciliśmy w lewo i trzymaliśmy się wąskiego koryta. W pewnym momencie skończyła się ścieżka, a przed nami była sawanna. Wszyscy jesteśmy z tych kichających w związku z kwitnieniem traw, więc choć Daniel nic nie mówił, ja wiedziałam, że on nie ma ochoty tam wchodzić. Ines również nie była w nastroju, zwłaszcza że nie ubrała się stosownie i miała gołe kostki. Nikt z nas aż takiej dziczy się tam nie spodziewał. Natomiast ja miałam gdzieś te nastroje i blokady ekipy. Nie zwracałam na to uwagi i wyjęłam z plecaka środek na kleszcze, żeby się przygotować. Dawno z niego nie korzystałam i nie zauważyłam, że się skończył.
Próby zabezpieczenia kostek spaliły więc na panewce. Cóż było robić? Trzeba iść na żywioł bez asekuracji…
Dzicz dolnośląska
Ines poszła za mną, ale Daniel został na łące. Ona po prostu bała się o mnie, więc mnie nie opuszczała, jednak widziałam, że to nie jest jej najlepszy dzień do wędrowania. Mnie jednak było wszystko jedno. Cel stał się bliski i chciałam wiedzieć, z czym mam do czynienia. Poszłabym tam sama, gdyby oni nie chcieli. Nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby odpuścić…
Dotarłyśmy do rowu i choć był mokry, to wody w nim niewiele, wystarczyłoby jednak, żeby porządnie skąpać stopy. Wlazłyśmy na wał i szukałyśmy dogodnego przejścia na drugą stronę. Szłyśmy jedna za drugą. Ja pierwsza. Roślinność rwała mi włosy. Żeby przejść dalej musiałam łamać gałęzie.
Komentowałam to, co widziałam. Jest przepust — wskazałam ręką grubą rurę, która wyłaniała się z ziemi po drugiej stronie rowu. Ines zobacz, tu rosną czarne bzy, one lubią krzewić się na ruinach. I za kilka sekund — Widzę kawałek ceglanej ściany! Minęłyśmy ją i dojrzałam w miarę suche miejsce do przejścia, ale już wtedy orientowałam się, że po drugiej stronie jest wgłębienie i zauważyłam zielone dno. Zaczęłam wołać — Jest bagno! Ines! Jest bagno!
Nawrzucałyśmy do koryta nieco suchych gałęzi i przelazłyśmy na drugą stronę. Wały nie były bardzo wysokie, ale dość strome. Ines zauważyła, że wszystko dookoła jest spróchniałe i suche, a ja, że mnóstwo tam śladów dzików. To był prostokąt. Wewnątrz nie było wody, jednak gdy Ines wrzuciła tam kamień, natychmiast zniknął w błocie.
Brzegi tego czegość obsadzone były wierzbami. To bardzo leciwe drzewa. Znalazłyśmy tam metalwą tablicę z nitami. Jednak bez żadnej informacji.
Staw rybny czy bagnisko z legendy?
Mówiłam do Ines, że kiedyś zapewne znajdował się tam zakaz kąpieli albo napis, że to staw rybny. Jednak teraz to tylko bagnisko. Po chwili z krzaczorów wyłonił się Daniel i dołączył do nas. Debatowaliśmy teraz w trójkę. Pomimo tego, że miejsce to wyglądało na zwyczajny, leśny staw jakich wiele, to jego forma i wyraziste wały wydawały się podejrzanie. Po zapadnięciu się warowni, wieży rycerskiej otoczonej fosą, w ramach nasypów w późniejszych wiekach mógł powstać akwen i jedno nie musi wykluczać drugiego.
Na wałach z każdej strony wybudowano palisadę. Konstrukcja mogła zawalić się z powodu niestabilnego, wilgotnego podłoża, po którym do dziś zachowało się mokre i grząskie dno stawu. Na wszystko to jest tam przestrzeń, i wiele szczegółów pasuje do legendy o starym zamku i rycerzu-rabusiu…
Czy jednak tak było? Nie jestem w stanie stwierdzić napewno. Wewnątrz mnie jednak gruntuje się przekonanie, że możliwe jest bardzo, iż namierzyliśmy to miejsce, choć mocno się znieniło przez te setki lat, które od tamtej pory minęły. Z doświadczenia jednak wiem, że podobne wały potrafią przetrwać wiele wieków i będą czytelne w terenie. Wiem też, że z leciwych grodzisk tworzono po latach różne rzeczy. Cmentarze, miejsca pomnikowe, chłodnie dworskie. Pomysłów nigdy nie brakowało…
W książkach, które napisały autorki bloga Nieustanne Wędrowanie, znajdziecie więcej naszych opowieści z drogi. Tych drukowanych treści nie uświadczycie na tej stronie, a więc jest to prawdziwa gratka dla miłośników przygód z historią na Dolnym Śląsku. Poniżej zostawiamy Wam informacje na ten temat. Koniecznie przejrzyjcie naszą ofertę, bo promocje są przednie, a książki szybko znikają z pułki w naszym sklepie :)
Artykuł zawiera autoreklamę