Niekomercyjny

Majówka, która mogła bardzo źle się skończyć. O PRZEKACZANIU GRANIC

Wielkie było we mnie pragnienie tej drogi i ogromne zaraz potem opisanie jej dla Was. Majówka pełna wrażeń, chociaż nietradycyjna, bo bez ludzkiego towarzystwa w drodze i bez kocyka na trawie z wałówką w centralnym punkcie…

W mojej duszy mieszka Samotność. Już dawno się z nią dogadałam i dlatego często razem wyruszamy w drogę. Oprócz niej na szlak zabieram ze sobą Frutka. On przeważnie milczący, niewymagający i w niczym mi nie wadzi. To dla niego chleb powszedni. Uwielbia ze mną podróżować.

Pan Frutkowski
Pan Frutkowski z Nieustannego Wędrowania

Byliśmy tamtego dnia w drodze 10 godzin. Pogoda jak marzenie. Dookoła wiosna w pełnej krasie. Jej barwy, zapach i odgłosy oszałamiały mnie. Ta pora roku zawsze mnie odurza. Każdego roku jestem „naćpana” przez cały maj, do momentu aż kolory staną się mniej szalone, pola rzepaku zzielenieją, bzy przestaną pachnieć, a ptaki nieco ucichną.

Majówka

Od jakiegoś czasu coś zgrzytało mi w rowerze. Nie mogłam tego zlokalizować, ponieważ oprócz denerwujących dźwięków, maszyna była sprawna i nic złego się z nią nie działo. Jednak gdzieś z tyłu głowy nękała mnie myśl, że wyjeżdżam w długą trasę na niesprawnym chyba rowerze. Postanowiłam, że wybiorę się ze Środy Śląskiej do Gałowa, ponieważ bardzo już dawno tam nie byłam. Spakowałam sakwy i pomimo wszystko wyruszyliśmy…

Szlak rowerowy

Jechałam asfaltem przez wzgląd na zgrzyty w rowerze. Gdybym wybrała polniaki, zawitałabym w Gałowie dużo szybciej, jednak ta trasa była bardziej wymagająca. Po drodze znajdowało się kilka ciekawych obiektów, których długo już nie widziałam.

Najsampierw był Jugowiec, potem Kryniczno, Gozdawa i Rakoszyce. Na skrzyżowaniu w tych ostatnich skręciłam w kierunku Budziszowa i przekroczyłam tego dnia pierwszą granicę pomiędzy gminami — Środą Śląską a Kostomłotami. Dalej były Ramułtowice, i tam postanowiłam na chwilę zatrzymać się, żeby sfotografować dawny dwór.

W Ramułtowicach

Wjechałam na podwórko, wyciągnęłam aparat i uchwyciłam budynek w kadrze. Spojrzałam na niego i trwałam w takiej chwili dumania, aż nagle usłyszałam nieprzyjemne wołanie. „A pani co sobie tak bez pozwolenia fotografuje?” Spojrzałam za siebie i dojrzałam na ławeczce pod drzewem mężczyznę, który już zaczął podnosić się z miejsca. Wstał i ruszył w moim kierunku z groźnym wyrazem twarzy. Włożyłam aparat to kieszeni i razem z rowerem odwróciłam się do niego. „A do czego jest mi tutaj potrzebne pozwolenie?” – zapytałam z uśmiechem. Mężczyzna rozwinął wątek. Mówił, że tak nie wolno sobie wchodzić i robić zdjęć.

Dwór w Ramułtowicach
Dwór w Ramułtowicach

Stanęłam bliżej, spojrzałam mu prosto w oczy i mówię, że wolno mi fotografować, ponieważ pozwala mi na to prawo panoramy. Zabronione byłoby tylko wtedy, gdyby był to obiekt militarny. Zanim człowiek ten mi odpowiedział, dodałam, że zdjęć tego pałacu w internecie jest pierdyliard. Ludzie go fotografują, ponieważ to zabytek. Stary dwór. Wtedy mi przytaknął i zaczął opowiadać o tym, ile tu ludzi przychodzi i zdjęcia robi. Atmosfera zrobiła się lżejsza. Uśmiechnęłam się do niego a on do mnie. Ja ciągnęłam dalej i powiedziałam, że fotografuję zabytki z pasji. Nie robię niczego złego. On zapytał o Frutka, czy psiak lubi tak podróżować? Pogawędziliśmy sobie chwilę przyjacielsko i po chwili ruszyłam dalej w drogę. Nie wiem, jak to się stało, że nie skończyło się to awanturą…

Kościół Michała Archanioła w Bogdaszowicach

Z Ramuntowic kierowałam się do Bogdaszowic. Kolejny raz przekroczyłam tego dnia granicę. Tym razem powiatów. Pomimo że rower skrzypiał, ja pedałowałam dalej.

Trasa rowerowa

Nie planowałam tam żadnego postoju, jednak w ostatniej chwili zdecydowałam się zatrzymać przy tamtejszym kościele.

Kościół Michała Archanioła w Bogdaszowicach
Kościół Michała Archanioła w Bogdaszowicach

Zawsze podkreślam, że tereny dolnośląskich, wiejskich przybytków to wspaniałe miejsca na odpoczynek w trasie rowerowej. Korzystam z nich od lat i nigdy nie zdarzyło mi się, żeby jakaś furta była zamknięta. Kiedy podjechałam z Frutkiem bliżej i uchwyciłam klamkę, ona nie pozwoliła się nacisnąć. Wtedy właśnie o tym myślałam, że to będzie chyba pierwszy raz w historii mojego wędrowania, że nie wejdę na plac przy świątyni po zdjęcia. Jednak opanowałam emocje i spróbowałam ponownie. Tym razem mocniej, bardziej stanowczo i furta się otworzyła…

Kościół Michała Archanioła w Bogdaszowicach

Znalazłam tam kaplicę cmentarną wysuniętą poza mur. Bardzo to tajemniczo wyglądało. Dalej namierzyłam mogiły.

Kościół Michała Archanioła w Bogdaszowicach

Nie wnikałam w historię tego miejsca. Było ono zwyczajnie przyjemnym przystankiem na trasie, gdzie można w ciszy chwilę odpocząć, napić się wody, a przy okazji zrobić kilka fotografii. Nie mogę przecież nieustannie pracować. Czasami muszę wrzucić na luz.

Kościół Michała Archanioła w Bogdaszowicach

Kierunek — Skałka

W Skałce jeszcze mnie nie było, a przynajmniej nie przypominam sobie tego. To już dość daleko od mojego miasta biorąc oczywiście pod uwagę środek lokomocji, z jakiego w moich podróżach korzystam. Tam znajdowaliśmy się z Frutkiem w Parku Krajobrazowym Bystrzycy. Przekraczałam rzekę kilka razy. To uroczy teren.

Bystrzyca

Bystrzyca

Bystrzyca jest piękna. Za każdym razem zatrzymywałam się na moście, po którym przejeżdżałam, robiłam fotografie i patrzyłam. Nie byłam na szlaku sama, ponieważ spotykałam auta zaparkowane przy lesie, a między drzewami widziałam spacerowiczów. Jednak pomimo tego, było bardzo cicho. Mijałam również rowerzystów najróżniejszej maści. W Skałce zatrzymałam się tylko na chwilę. Zrobiłam dwie fotki. Na jednej uwieczniłam jaz…

Jaz w Skałce

A na drugiej przydrożną figurę Nepomucena, stojącego naprzeciwko młyna. Miejscowość tę odwiedzę jeszcze raz, kiedy zakończy się w niej budowa drogi. Teraz jest tam bardzo dusząco i wcale nieładnie.

Nepomucen

Kiedy przedarłam się przez wieś, prowadząc rower wśród tumanów kurzu, ruszyłam do Samotworu.

Samotwór

Znajduje się tam dobrze zachowany pałac, leżący nad Bystrzycą. Piękne miejsce.

Pałac Samotwór

Dawna rezydencja usytuowana jest na skarpie, otacza ją rzeka. Zaświadcza to o jej warownych korzeniach. Teraz kiedy drzewa nie mają jeszcze bujnych czupryn, widać go doskonale z drogi. Warto przystanąć i nacieszyć oczy. Stamtąd do Gałowa jest już tylko jeden kilometr.

Majówka. Piknik w Gałowie

Byliśmy już bardzo głodni oboje. Frutek jednak nie tracił energii podczas jazdy, ze mną było odwrotnie. Potrzebowałam naładować baterie. Głód domagał się wyciszenia. Wjechałam na teren pałacowy. Spodziewałam się tam ludzi w ten czas majówkowy, i rzeczywiście zjawiali się. Jednak nielicznie i tylko na chwilę. Robili fotografie i znikali. Ja nie przyjechałam do Gałowa tylko po to, żeby zobaczyć tamtejszą spaloną rezydencję. Miałam swój cel, ale najpierw posiłek…

Majówka. Piknik w Gałowie

Dla Frutkowskiego było jedzonko z puszki i woda, dla mnie owoce i sok. Wiozłam je w sakwie, było bardzo ciepło i one również się nagrzały. Obierałam je ze skórki, a sok ciekł mi po dłoniach. Myślałam wtedy o tym, jakiż to jest wspaniały dar dla ludzi od natury! Soczyste, smaczne, bogate w wartości odżywcze i witaminy. Rozsiedliśmy się na trawie i jedliśmy ze smakiem. Za obrus służyła nam zielona trawa…

Majówka. Piknik w Gałowie

Odruchowo zrobiłam kilka fotografii pałacu. Tym razem zastałam ruiny ogrodzone. Obiekt jest mocno naruszony czasem i ogniem. Wchodzenie między jego mury to duże ryzyko. Dotąd jednak był dostępny bez większych ograniczeń. Teraz wyraźnie jest podkreślone, że oglądać go wolno jedynie z daleka. W swoim archiwum mam fotografie rezydencji z wielu lat wstecz. Obserwuję go od dawna. Jednak wtedy nie przyjechałam tam po to, żeby zrobić kolejne. Chodziło mi o coś zupełnie innego.

Majówka w Gałowie

Grobowiec w kształcie igloo

Przeczytałam o nim tylko w jednym miejscu w internecie. Dosłownie krótkie zdanie, że coś takiego się tam znajduje. Trzy razy podchodziłam do tematu i przeszukiwałam ten teren. Ostatni raz w zimie, kiedy liście opadły. Nie znalazłam go wtedy, nie znaczyło to jednak, że odpuściłam, bo bynajmniej. Temat działał mi na wyobraźnię. Grobowiec dawnych właścicieli tego majątku miał być w kształcie igloo. Za pałacem znajdują się leciwe budynki. Z jednej strony spichlerz a z drugiej oficyny. Nie szukałam tam nigdy, bo w mojej wyobraźni mauzoleum winno stać między drzewami, w parku. Jednak skoro go tam nie znalazłam, tym razem postanowiłam wbić się w teren zabudowany. I zobaczyłam go…

Gałów. Mauzoleum
Gałów. Mauzoleum w kształcie igloo

Byłam wtedy bez ludzkiego towarzystwa, więc nie miałam z kim dzielić tej dzikiej radości, która zawsze opanowuje mnie w podobnych okolicznościach. O tym obiekcie myślałam już, że jest legendą.

Gałów. Mauzoleum w kształcie igloo

Rzeczywiście wygląda jak igloo. Straszliwie jednak naruszony jest przez czas. Budowla stoi na lekkim wypiętrzeniu. Otaczają ją drzewa i krzaki. Obeszłam grobowiec dookoła i stanęłam przed wejściem. Przyłożone było klapą zbitą z desek. Uchwyciłam ją i opuściłam na ziemię.

Gałów. Mauzoleum w kształcie igloo

Zajrzałam do środka. Nie ma tam absolutnie nic.

Gałów. Mauzoleum w kształcie igloo

Znalezisko było dla mnie fascynującym osiągnięciem. Stało się to, co miało się stać. Znalazłam grobowiec sama, a właściwie z Frutkiem i teraz jest to tylko moje odkrycie. Myśl o nim od dawna dręczyła mnie. Nieraz pytałam o niego tych, którzy dawnymi laty mieszkali na tym terenie, ale chyba miałam pecha. Za nic nie mogłam wpaść na trop. A teraz mi się udało!

Zakrzyce po fajrancie

Zawsze tak jest, że kiedy na wyprawie osiągnę swój cel, doświadczam wyluzowania. Napięcie znika. Zaczynam wracać do domu. Oczywiście to jeszcze nie oznacza końca, a droga powrotna nie jest tą samą, jednak następuje u mnie czas „po fajrancie”. Czuję, że zrobiłam swoje, zrealizowałam cel i teraz mogę wrzucić na luz. Wtedy też włączam sobie ulubioną muzykę na full i słucham jej podczas jazdy. Świat staje się jeszcze piękniejszy, a podróż jeszcze wspanialsza. Kierowałam się do Lutyni, a droga prowadziła mnie przez Zakrzyce. Tamtego dnia pierwszy raz zawędrowałam do tej miejscowości, jednak wiedziałam, czego tam szukałam.

Zakrzyce są naprawdę małe, a kiedyś były jeszcze mniejsze. To zaledwie kilka domów. W centralnej części wsi znajduje się pałac, a przy nim folwark. Wszystko tam jest mocno naruszone czasem. Dawny park dominialny to teraz trochę busz, jednak nadal zachowane jest dworskie wyjście ogrodowe. Rezydencja jest leciwa. Budynek XIX wieczny.

Dwór w Zakrzycach
Dwór w Zakrzycach

Mały, zgrabny dworek szczęśliwie nadal ma towarzystwo w postaci dawnej oficyny pałacowej i pralni. Wszystkie te obiekty są zamieszkałe.

Zakrzyce

Zdaje się, że trafiłam na ostatni moment, żeby sfotografować budynki folwarczne. Następnym razem, kiedy tam przyjadę, zapewne nie zastanę już nawet cegieł.

Zakrzyce

Zakrzyce są specyficzne. Przyjechałam na miejsce i od razu zabrałam się do pracy z aparatem. Ludzie patrzyli na mnie, pozdrawiali, przystawali na gawędkę. Nikt nie pytał, kim jestem. Nikt nie bronił mi robienia zdjęć.

Dwór Zakrzyce

Frutek grzecznie siedział w koszyku, a ja archiwizowałam.

Zakrzyce

W tym miejscu czas prawdziwie się zatrzymał. Zakrzyce to wyspa na polu.

Dwór Zakrzyce

Droga po zachodzie słońca

Z tamtego miejsca do Środy Śląskiej mieliśmy jeszcze szmat drogi, a słońce zaczęło chylić się już ku zachodowi. Pomimo tego nie spieszyłam się. Wędrowaliśmy pomału, wśród ciszy skowronkowej i z pastelami nad głowami.

Majówka

Dawno już minęliśmy Lutynię i podążaliśmy do pomnika bitwy przy tej miejscowości. Zrobiło się chłodniej, ale było bardzo pięknie. Dookoła żywego ducha. Przestrzeń i magia wiosny. Bezmiar cudów.

Pomnik bitwy pod Lutynią

Przy pomniku napoiłam Frutka i od tego już momentu przyspieszyłam. Zaczynało na poważnie straszyć mrokiem. W Błoniach skierowałam się na polną ścieżkę do Miękini. Pierwotnie miałam plan wracać przez Siemichów, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam z tej piaszczystej drogi przez las. Poruszałam się po cichu, a dookoła panował całkowity bezruch. Zauważyłam zająca siedzącego w polu…

Zając

Zdjęcie jest słabe, bo było już ciemno i musiałam robić na zoomie, ale chciałam Wam to pokazać. „Strzelałam” do niego trzy razy z aparatu, a ten oszołom ani drgnął. Siedział tylko i z wielką uwagą monitorował pola przed sobą. Trwało to kilka minut, zanim zorientował się, że jest obserwowany. Gdybym była myśliwym, on byłby teraz pasztetem.

Podróżowałam już od tamtej pory z latarką w rowerze. Jechaliśmy przez las z Miękini do Kadłuba w coraz większym mroku. Dookoła widziałam mnóstwo dzikich zwierząt. Przebiegały mi drogę, albo jawiły się jak cienie na polach. Rower skrzypiał niemal do samego końca tej wyprawy, a nocą, w ciszy słychać to było bardziej aniżeli za dnia.

Spotkanie w ciemności

W połowie drogi ze Szczepanowa do Środy Śląskiej nagle coś zablokowało pedała. Zatrzymałam się w tej ciemności i rozejrzałam dookoła. Powinnam czuć strach, ale nie bałam się. Obejrzałam zębatki i łańcuch, przyświecając sobie latarką. Potem zaczęłam kombinować przy przerzutkach. Coś tam zatrzeszczało i jakby puściło. Z oddali słychać było odgłosy. Grupa ludzi maszerowała ze stacji. Byli głośni i rozproszeni po całej jezdni. Wyczuwałam, że są porobieni majówkowo. Zauważyli mnie i zaczęli wołać. Zobaczyłam, że biegną w moją stronę. To była prawie 11 w nocy. Wsiadłam na rower i miałam nadzieję, że pojadę. Ale łańcuch jakby się ślizgał…

Szlak rowerowy
Bycie samotną kobietą na szlaku ma swoje plusy i minusy.

Przełożyłam przerzutki. Najpierw przednie, potem tylne. Zgrzytały okrutnie, a banda nawalonych facetów była widoczna już nawet bez świateł przejeżdżających aut. Pomyślałam, że stanie się tym razem coś złego. Takie spotkanie nie wróżyło dobrze. Było za późno, za ciemno, byłam zbyt sama i miałam za małego psa, żeby wywinąć się tej sytuacji, jeżeli ktoś chciałby zrobić mi tam krzywdę. W tamtym miejscu bez swoich dwóch kółek byłam całkowicie bezbronna, zwłaszcza że nie zabrałam ze sobą w tę drogę niczego do samoobrony. Jeszcze raz wsiadłam na rower i pokręciłam pedałami. Najpierw do przodu, a potem do tyłu. Blokada odpuściła. Nie wiem, co się stało, ale rower ruszył. Co najdziwniejsze — bez trzasków. Cicho, lekko, szybko jak zawsze. Usłyszałam tuż obok męski głos — Proszę pani! Proszę pani! A potem śmiech i pytanie. Jest tu jakiś monopol czynny? Ale ja już nie odpowiedziałam. Już mnie tam nie było. Nawet nie obejrzałam się za siebie…

Bardzo prawdopodobne jest, że nic złego nie stałoby się nawet wtedy, gdyby rower samoistnie się nie naprawił. Jednak bycie samą w nieodpowiednim miejscu i w niedobrym czasie nie wróży najlepiej. Jechałam w ciemności przez las, potem wśród pól, a dookoła mnie dzikie zwierzęta. I nie bałam się wcale. Jednak na tym ostatnim odcinku trasy, kiedy spotkałam ludzi, nie czułam się już tak pewnie. Przekraczanie granic ma swoją cenę…

Więcej podobnych opowiadań z drogi znajdziecie w książkach autorek bloga Nieustanne Wędrowanie. Poniżej zastawiamy Wam wszystkie informacje na ten temat i zapraszamy do wglądu!

Artykuł zawiera autoreklamę

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
127
OK
42
Kocham to!
17
Nie mam pewności
0
Takie sobie
1
Subscribe
Powiadom o
guest
17 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Jacek

Masz kondycję, to pierwsze moje spostrzeżenie. Historia jak zwykle ciekawa! Czekam na nowe, gratuluję pięknego opisywania! Pozdrawiam!

Robert

Przyjemnie się czyta….

Hanna B.

Czytając Ciebie, to mam wrażenie jakby moje ciało astralne podróżowało razem z Tobą i Mr Frutkovskym na tym rowerze. Nie czujesz czasem, że ciężej się pedałuje ;) ? Dzięki za opowieść.

[…] Śląsku, w powiecie wrocławskim i w gminie Kąty Wrocławskie. Dodaje również, że teren ten to Park Krajobrazowy Doliny Bystrzycy. Wieś jest leciwa, bo założona już w XIII stuleciu. Nigdy nie mieszkało tam dużo ludzi, […]

Dawid

Dziękuję :) Opowiadanie działa bardzo inspirująco i pobudza wyobraźnię:) Czy ten grobowiec to nie jest raczej lodownia?

Iwona

Jak zwykle super ! Faktycznie tak jak napisał ktorys z moich poprzedników, czyta się tak jakby jechało się razem z Tobą. Pięknie opisujesz każdy szczegół, przebieg rozmowy i otaczający krajobraz. Uwielbiam!

Maria

Świetna historia, ale gdyby poprawiła pani TEN PEDAŁ….

Ryszard

Tego grobowca w Gałowie już nie ma. Ktoś go rozebrał jak wiele takich mało widocznych zabytków.☺️Niestety, konserwatorzy zabytków chyba nie jeżdżą rowerami po swoim nie całkiem znanym terenie.

Ryszard

Miałem go na oku, ale niestety zniknął.

Daniel

I odwiedziłas moja wioskę czyli Skałkę , mogłaś opisać kosciol obok którego przejeżdzałaś ,nadrobisz Nast razem w Gałowie w lesie jak jechałaś od Samotworu po prawej stronie znajduje się też grobowiec konia właściciela pałacu , jeszcze go widać ,niedługo zarośnie i będzie nie widoczny ,to tak dla informacji , pozdrawiam,dzięki za inferesujacą lektóre ,

Elżbieta

Włączę się do dyskusji na temat grobowca – dość długo mieszkałam w północnej części Włoch, gdzie takie budowle spotyka się bardzo często i są to faktycznie odpowiedniki naszych dzisiejszych lodówek. Podobno ich specyficzna konstrukcja pomagała w utrzymaniu niskiej temperatury. Dla porównania wysyłam link do zdjęcia, jakie swego czasu zrobiłam w Bellagio, wydaje mi się że może chodzić o ten sam typ budowli.
https://photos.google.com/share/AF1QipP7qIjeMeb4XDNpW7luqRmcJRp7CuPlK2u2mw2QI03Iic0qZA-cZGN3tpnbP03xow/photo/AF1QipOG6PSuwi5Dr-W2p9ajXd26l7rPOn5vqmhEuBM2?key=MEVtNTFPS3E2MzFXVjR3TDFmYThIVXF2YmZsZWhn
A swoją drogą przygoda faktycznie deprymująca, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ja we Włoszech korzystałam z komunikacji publicznej a poza tym wędrowałam na nogach, poza kilkoma wyjątkami zawsze sama, parę razy też zdarzyło mi się mieć duszę na ramieniu, ale mnie to nie zniechęciło, bo żądza przygód i poznania terenu zawsze brała górę nad obawami. Pozdrawiam

Kategoria:Niekomercyjny

0 %