Niekomercyjny

Pałac w Kwietnie na zdjęciach sprzed 25 lat. Tam już nie wejdziesz!

Kwietno to niewielka wioska w powiecie średzkim. Jedna z wielu, gdzie wszystko kręci się wokół tamtejszego kościoła, pozostałości po majątku i budynkach gospodarczych. Po wojnie obiekty te były użytkowane zgoła inaczej, niż wymyślili to sobie Jaśniepaństwo z Kwietna. Dolnośląscy królowie bawełny chyba odkryli, czym jest to legendarne „coś”, co sprawia, że bogactwo zdaje się samo z siebie spływać z nieba. Ale nie zdążyli się tym nacieszyć.

pałac w Kwietnie
Mój ojciec przy pałacu w Kwietnie jakieś 25 lat temu.

Wybudowali tam przepiękny pałac. Taki, co to z powodzeniem mógłby służyć za logo Disneya. Mieli tam żyć w dostatku i cieszyć się wysokim stanem środków na koncie aż po sam grób, ale wszyscy wiemy jak było — przyszła wojna, rozniosła ona w pył co mogła, a potem był PRL i pojawiło się wiele osób, które nie ceniły zbytnio piękna architektury. Jednak tym razem to nie będzie wpis o historii dynastii Scheiblerów. Taki już na naszym blogu jest. Dziś jakoś tak wyszło, że postanowiłam zabawić się w egoistkę i opowiedzieć Wam — a jakże! — swoją własną historię.

park pałacowy w Kwietnie
Moja mama w altanie pałacowej w Kwietnie.

Historia nie do podważenia

Interesuję się dziejami Polski i świata odkąd pamiętam. Na przemian ciekawiły mnie losy Indian Północnoamerykańskich, dynastii Tudorów i konsekwencje II wojny światowej. Lubię odkopywać zapomniane już opowieści i podejmować trud wplecenia ich w rzeczywiste wydarzenia. Czasem się to udaje, innym razem muszę mierzyć się z porażką, co dla kogoś o tak wybujałym ego wcale nie jest łatwe. Jednak tak to już z tą historią jest, że jej konkretne dzieje, a jeszcze konkretniej interpretacje, można próbować podważyć — zresztą często słusznie. Są na tym blogu wpisy, które powstały na podstawie ludzkich wspomnień, albo dzięki połączeniu ze sobą kilku pozornie niemających na siebie wpływu faktów.

pałacyk w Kwietnie
Frontowa ściana pałacu w Kwietnie.

Takie opowiadania budziły Wasze emocje, zarówno te pozytywne, pozwalające Wam (i nam!) zbliżyć się jeszcze mocniej do prawdy, jak i te negatywne, które skutkowały podejmowaniem próby rzucenia się autorkom treści do gardeł. W obu przypadkach jednak jako pisarki odniosłyśmy sukces. Jak? Zmuszając Czytelników do przemyśleń.

Lubię ten dreszczyk, gdy wiem, iż po publikacji mogę trafić na mądrzejszą od siebie głowę, która zdementuje mozolnie przeprowadzone przeze mnie śledztwo, albo wręcz przeciwnie — potwierdzi  — jak nazywają je sceptycy — moje widzimisię. Jednak nie zawsze mam chęć i siły do mierzenia się z historyczną prawdą. Czasami lubię przywrócić światu to, co zapomniane, ale zupełnie pewne. Coś, czego nie można w żaden sposób podważyć, bo miało miejsce na sto procent i nikt nie wie tego lepiej niż ja, bo tylko ja to przeżyłam. Wspomnienia są tematem bardzo neutralnym, lubię o nich pisać, gdy mam chęć odpocząć od pracy zawodowej i od szperania w starych dokumentach i mapach. Ale zacznijmy od początku…

kamienny zamek w Kwietnie
Sztuczne ruiny — element parku krajobrazowego w Kwietnie.

Pałac w Kwietnie — lokum księżniczki

Musicie nieco wyluzować, poczuć to samo flow co ja, oderwać myśli od Scheiblerów, którzy dawnymi laty przemierzali włości pałacowe w Kwietnie w pięknych surdutach lub sukienkach. Ja ich nie poznałam, więc w mojej pamięci ci bogacze nie goszczą. Osobiście pamiętam majątek w Kwietnie jako opuszczoną, z lekka zrujnowaną rezydencję, gdzie nie można było dostać się do środka.

Niedawno odwiedziłam tatę i znalazłam u niego ogromną torbę ze zdjęciami. Część była w albumach, inne walały się luzem. Jako że odziedziczyłam obsesję archiwizowania wszystkiego i wszystkich po moich rodzicach, zdjęć sprzed mojego pojawienia się na świecie jest kilkaset przynajmniej. Po moim urodzeniu fotki musiały zostać przeniesione do innej torby (bo tyle ich było), a mama i tato zyskali całkiem dużą kolekcję zdjęć, gdzie na pierwszym planie jest moja goła pupa lub przynajmniej pupa w pielusze. Odliczam tylko dni do tego, aż któreś z moich rodziców postanowi zaprezentować „słodką małą Ines” mojemu narzeczonemu. Nawet wymyśliłam już miejsce, gdzie wtedy ucieknę i nie wyjdę stamtąd przez następnych dziesięć lat. Nie powiem Wam jaką miejscówkę mam na myśli, bo co to by była za ucieczka?

pałacyk w Kwietnie
Pałac w Kwietnie (dolnośląskie).

Wśród starych fotografii znalazłam prawdziwy skarb. Te pirackie kosztowności z Karaibów to przy tym pikuś. Czymże są pieniądze w obliczu zdjęć, których już nigdy nikt nie zrobi? Ujęcia pałacu w Kwietnie sprzed dwudziestu pięciu lat. Obiekt jest na nich taki, jaki ja sama pamiętam, choć może to już kwestia wyobraźni. Tak naprawdę, zanim przyjrzałam się detalom, nie potrafiłam sobie przypomnieć nic więcej jak to, że budynek był z czerwonej cegły albo pokryty farbą w tym kolorze i został wyposażony w kilka wieżyczek. Stało się jednak tak, że znów przeniosłam się w myślach nad tamten staw, w cień tamtych drzew, a przed oczami zobaczyłam tajemniczy obiekt, który zawsze wzbudzał moją ciekawość. Kiedy miałam sześć czy siedem lat to właśnie w jego wnętrzach lokowałam wszystkie księżniczki, które mieszkały w moim prywatnym domku dla lalek.

Gdzie jedziemy? Do Kwietna!

Pałac w Kwietnie zawsze był idealnym celem wypraw rowerowych. Podróżowałam w ten sposób z mamą na wiele lat przed tym, jak nauczyłam się utrzymywać równowagę na tej maszynie. Zwiedzałyśmy okolice, odwiedzałyśmy pozostałości po majątkach, buszowałyśmy w polu i odkrywałyśmy nieużywane drogi gruntowe — zresztą przecież nas znacie, ja tylko udowadniam więc, że Nieustanne Wędrowanie istniało już wtedy, z tym tylko żeśmy o tym jeszcze nie wiedziały.

Pałac w Kwietnie stare zdjęcia
Moja mama na tle majątku w Kwietnie.

Kiedy brakowało pomysłu na coś nowego, niemal zawsze wybierałyśmy podróż do Kwietna. W wioskowym sklepiku kupowałyśmy po Tymbarku w szklanej butelce, po jabłku, a jak dobrze „polosowało” to jeszcze po Grześku bez polewy czekoladowej. Był tańszy i moim zdaniem smaczniejszy od tradycyjnego. A teraz cóż… teraz to ja glutenu nie toleruję i byle wafelek mógłby mnie zabić. Wspomnień czar.

stary zamek Kwietno
Moja mama na sztucznych ruinach zamku w w Kwietnie.

Potem podjeżdżałyśmy pod mury (albo część murów) okalających pałac w Kwietnie, przekraczałyśmy je i już wtedy mogłyśmy się cieszyć dawną wspaniałością tego miejsca. W tamtym czasie były to oczywiście okruchy tej świetności, jednak tyle wystarczało, aby zmęczone podróżniczki mogły naładować baterie do dalszej drogi.

sztuczne ruiny
Sztuczne ruiny w kwietnie, zupełnie jak te przy zamku Książ.

Piękny park krajobrazowy

Wiecie jak jest: dla dziecka wszystko wydaje się większe, niż jest w rzeczywistości. Nie inaczej było z parkiem dominialnym w Kwietnie. Wtedy miałam wrażenie, że tygodnia by nie starczyło, żeby obejść cały ten teren. Dziś wiem, że wyrobiłabym się w trzy godziny i to jeszcze kręcąc tam film! 

zameczek w Kwietnie
Stare zdjęcie sztucznych ruin w Kwietnie.

W środkowej części parku krajobrazowego był staw, a na nim — o ile moja pamięć nie mydli jak stary obiektyw — znajdowała się mała, romantyczna wysepka. Od maleńkości tak mam, że na takich wyspach od razu widzę doskonałe miejsce do zagospodarowania pod restaurację. Choć z biegiem lat restauracja z marzeń zmieniła się w pub. No co? Bar na tak małym skrawku lądu to super pomysł!

sztuczne ruiny w Kwietnie
Sztuczne ruiny w Kwietnie, nazywane przez miejscowych „zameczkiem”.

Siadałyśmy tam z mamą na brzegu i otwieraliśmy wcześniej zakupione dobroci. Patrzyłyśmy na tamtą wodę i drzewa godzinami, ale nigdy nas to nie nudziło. Rodzicielka zawsze w takich chwilach urządzała mi lekcję historii, a wszystko to w takim stylu, jaki dziś funduje Wam na blogu. Ani przez jeden moment nie dało się z nią nudzić. No i dalej się nie da.

Album fotograficzny ze zdjęciami pałaców

Doskonale pamiętam, jak któregoś dnia, gdy po raz setny zwiedzałyśmy teren pałacu w Kwietnie, moja mama nagle stanęła w miejscu, zmierzyła budowlę wzrokiem i powiedziała, że kiedyś chciałaby stworzyć album fotograficzny ze zdjęciami obiektów tego typu, które znajdują się w powiecie średzkim. Cóż no… miałyśmy wtedy zwykłą cyfrówkę z zawrotnym 1 Mpix, która raczej nie podołałaby wymaganiom printu. Mama zresztą od zawsze miała w sobie pasję pisarską, więc było oczywiste, że opisy pod zdjęciami nie ograniczałyby się do tego co na nich uwieczniono, z którego to roku i ewentualnie w jakim stylu architektonicznym to zachowano.

pałac w Kwietnie na dolnym Śląsku
Moja mama — również autorka Nieustannego Wędrowania — na tle posiadłości w Kwietnie.

Temat umierał, a potem zmartwychwstawał. Potem nawet znajomy założył mamuśce stronę WWW  napisaną w czystym HTML-u i postawił ją na jednym z pierwszych hostingów. Wieszało się to dziadostwo niemożliwie i mimo wielkich planów związanych z tym projektem, dość szybko został on pogrzebany. Wszystko to po to, aby wreszcie powstało Nieustanne Wędrowanie!

park krajobrazy w Kwietnie


Mimo wszystko zdjęcia obiektom robiłyśmy, a jeszcze wcześniej cykali je moi rodzice, dzięki czemu dziś Wy możecie zobaczyć, jak wyglądał pałac w Kwietnie. Obecnie na jego teren wejść się nie da. Aktualny właściciel zadbał o odpowiednią renowację obiektu, jednak nie zechciał podzielić się efektami z innymi. Ogrodził posiadłość, wybudował budkę strażniczą i zatrudnił ochroniarza. Ach, no i wywiesił na bramie tabliczkę informującą, że tam zdjęć robić nie wolno.

Kwietno pałac
Stare zdjęcie pałacu w Kwietnie.

Jutro zamykają

Jak już pisałam, przyjeżdżałyśmy do Kwietna często. Mogę nawet zaryzykować powiedzenie, że bywałyśmy tam przynajmniej raz w tygodniu. Pewnego poranka jak zwykle przybyłyśmy tam z zaopatrzeniem kupionym w lokalnym sklepiku. Przy bramie przywitało nas kilka maszyn i robotników, którzy powiedzieli, że od kolejnego dnia będzie obowiązywał zakaz wstępu na teren obiektu.

sztuczny zamek
Element parku krajobrazowego w Kwietnie.

Rozłożyłyśmy się obozem — jak zwykle — nad brzegiem stawu. Starałyśmy się zapamiętać każde źdźbło trawy, które wystawało ponad taflę wody. Obeszłyśmy pałac w Kwietnie ostatni raz. Bardzo było to wszystko melancholijne. Wtedy byłam wściekła, że ktoś obcy zabiera mi moje ulubione miejsce w okolicy. Dziś już mniej we mnie złości, bo wiem, że prawdopodobnie był to jedyny sposób na to, aby obiekt nie popadł w ruinę. Mimo wszystko jednak gdy patrzę na stare fotografie, to jakoś tak każdy oddech zdaje się cięższy niż zwykle. Po cichu marzę, że brama wjazdowa z zakazem wstępu kiedyś odtworzy się dla reporterek Nieustannego Wędrowania.

Więcej naszych opowieści (nigdy niepublikowanych na tym blogu) znajdziecie w książkach autorek bloga Nieustanne Wędrowanie :) Poniżej info na ten temat. Zapraszamy do wglądu.

Artykuł zawiera autoreklamę

Co o tym sądzisz?

Ekscytujące!
150
OK
67
Kocham to!
25
Nie mam pewności
6
Takie sobie
5
Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Roman Mor

Jak byłem tam po raz pierwszy, kilkanaście lat temu, rowerem, zrobiłem kilka zdjęć z zewnątrz. Jakiś miejscowy uświadomił mnie wtedy, że właściciel bardzo nie lubi fotografowania.

[…] sam rodzaj architektonicznej fantazji znajduje się również w innym zakątku Dolnego Śląska — w Kwietnie. […]

[…] wielkanocny do tego. Razem z Panem Frutkowskim zabraliśmy się do Kwietna, spojrzeć zza płotu na piękny pałac, a potem dalej przez las, podążaliśmy do […]

[…] sobie to trochę tak, jak jest dziś w Kwietnie, niedaleko Środy Śląskiej. Obiekt kupiony, wyremontowany, albo w trakcie podobnych zabiegów, […]

[…] za nic. Omijali katolicki przybytek z daleka i nie chrzcili w nim swoich dzieci. W pobliskiej wsi Kwietno, w księstwie legnickim, funkcjonowała świątynia ewangelicka i każdy protestant ze Środy […]

Kategoria:Niekomercyjny

0 %